Szef Porozumienia, Jarosław Gowin / fot. Dawid Zuchowicz, Agencja Gazeta

Politykę widzi jako pokojową formę prowadzenia wojny. Z daleka to zderzenie wielkich strategów, z bliska to fetor trupów i chrzęst miażdżonych kości. Nigdy wcześniej Jarosław Gowin nie musiał się tak uwijać, by przeżyć na tym polu bitwy. Tym razem w starciu z Jarosławem Kaczyńskim.

Wojennego porównania wicepremier Jarosław Gowin użył w rozmowie z "Kulturą liberalną" w 2018 roku. Nie padło to wprost, ale siebie zapewne widział w roli "wielkiego stratega", który w zbroję przywdziewa tylko czasami, gdy jest przyparty do muru.

Walczył już dzielnie, gdy miał powstać POPiS. Podobno był lwem, gdy trzeba było przekonać PSL do koalicji z Platformą Obywatelską.

Dzielnie stawał na udeptanej ziemi, gdy PO biła się potem z PiS, gdy sam bił się o pozycję w partii z Donaldem Tuskiem, gdy "reformował" sądy i polską naukę, wreszcie gdy razem z Jarosławem Kaczyńskim ruszył na podupadającą Platformę.

Jego mieczem jest giętki język, zbroją nienagannie skrojone garnitury, hełmem grzywa siwych włosów, a tarczą siła spokoju, której nigdy mu nie brakowało.

"Politycznemu rycerzowi", który od kilkunastu lat walczy o lepszą przyszłość Polaków ,brakowało jednak czego innego – armii, która byłaby tak mocna, że może zmieść każdego przeciwnika.

Dlatego musiał zawierać kompromisy. W większości złe, ale wydaje się, że nie ma ceny, której Gowin nie zapłaciłby za utrzymanie się u władzy.

Jest niczym senator Wencel, nawrócony komunista z "Psów". "Franz" Maurer grany przez Bogusława Lindę zauważył: "Czasy się zmieniają, ale pan zawsze jest w komisjach".

W przypadku Jarosława Gowina to eksponowane posady w kolejnych rządach.

Ze sceny schodzi Jan, na scenę wchodzi Jarosław

Jest rok 2005. Jarosław Kaczyński i Donald Tusk obiecują Polakom POPiS, który po wyborach parlamentarnych odsunie lewicę od władzy. Wśród kandydatów obozu wolnościowego do senatu znajduje Jarosław Gowin.

W pierwszoligowej polityce to nazwisko nieznane. Do tego stopnia, że tuż po dostaniu się do senatu Zyta Gilowska miała go zapytać: "Kim pan jest?".
To prawda. W polityce Gowin był szerzej nieznany. Jako senatora PO wymyślił go - lub Gowin pozwolił mu tak sądzić – Jan Rokita.

Owszem, działał w przeszłości w "Solidarności" i NZS, sympatyzował z Unią Demokratyczną i Unią Wolności, ale nie były to poważne związki.

Jan Rokita i Jarosław Gowin. Pierwszy z polityki zrezygnował, drugi do dziś przebudowuje Polskę. Sejm, styczeń 2007 roku

Jan Rokita i Jarosław Gowin. Pierwszy z polityki zrezygnował, drugi do dziś przebudowuje Polskę. Sejm, styczeń 2007 roku

Autor: Wojciech Olkuśnik

Źródło: Agencja Gazeta

Owiany był za to sławą redaktora naczelnego katolickiego miesięcznika "Znak", autora "Tygodnika Powszechnego" i rektora Wyższej Szkoły Europejskiej im. Ks. Józefa Tischnera. Z tym duchownym blisko było jeszcze od czasu studiów na historii filozofii Uniwersytetu Jagiellońskiego.

Po latach (2003 r.) napisze książkę "Religia i ludzie biedy. Księdza Tischnera spory o Kościół"", monografię poświęconą publicystyce duchownego.
Nieco zaskakujące było objęcie przez Gowina najpierw miejsca w zespole "Znaku", a następnie stanowiska redaktora naczelnego.

W 2009 roku, w rozmowie z "PolskaTimes" wspominał: "Chodziłem wtedy po granicach wiary i niewiary. Większość ludzi, w tym wielu wybitnych duchownych, zmaga się przecież z wątpliwościami".

Wątpliwości, wątpliwościami, ale z biegiem czasu Gowin stał się katolickim integrystą, a po skandalu obyczajowym z arcybiskupem Juliuszem Paetzem, "młotem na czarownice".

W tym samym wywiadzie mówił: "Wtedy i później spotkałem wielu młodych ludzi głęboko skrzywdzonych w takich sprawach. (…) antyhomoseksualizm to ważny składnik mojej dzisiejszej tożsamości".

Senatorem Jarosław Gowin – wówczas jeszcze bezpartyjny - był zaledwie dwa lata. Egzotyczna koalicja PiS-LPR-Samoobrona rozsypała się i Platforma wysłała go na nowy front. Jak do tego doszło?

Krótko przed wyborami Nelli Rokita, żona niedoszłego "premiera z Krakowa" została doradczynią prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Jan Rokita jeszcze tego samego dnia ogłosił rozbrat z polityką. Tłumaczył, że nie może być w przeciwnym obozie niż żona.

Gowin wydawał się wstrząśnięty. W TVN24 mówił o PiS: "Weszło brutalnie butami w życie małżeńskie i życie rodzinne. (…) Musimy odebrać władzę z rąk polityków, którzy posługują się takimi metodami".

Początkowo na pierwszym miejscu krakowskiej listy PO do sejmu, opuszczonej przez Rokitę, miał znaleźć się Stefan Niesiołowski. Gowin mówił, że "byłby wspaniałym kandydatem". Ostatecznie jednak to on został numerem 1.

Przyjął to z właściwą sobie pokorą. Oto miał znaleźć się w miejscu, gdzie naprawdę robi się politykę przez duże "P".

Jako jedynka musiał mieć wpływ na całokształt listy, a tak się złożyło, że znaleźli się na niej oponenci Jana Rokity.

Szybko pojawiły się zarzuty, że Gowin "wbił nóż w plecy" swojego promotora. Powtarzał: "To nieprawda". Przyznawał równocześnie, że "potrafi być cynicznym graczem. Bez tego nie da się uprawiać polityki".

To rzadki okaz - człowiek PO, którego "trawi" PiS

W sejmie krakowski polityk czuje się niczym ryba w wodzie. Gospodarka, obyczajowość, historia – okazuje się, że na każdy z tematów ma coś do powiedzenia. Swoje przemyślenia ogłasza głosem mentora dziennikarzom coraz liczniej podtykającym mu pod nos dyktafony.

Bo Gowin systematycznie pnie się w górę. Zostaje nie tylko członkiem Platformy, ale wchodzi też do zarządu krajowego.

To jemu Donald Tusk powierza z czasem nieformalne szefostwo konserwatywnym skrzydłem partii.

Jarosław Gowin i Donald Tusk. Były czasy, gdy poseł tak oceniał Tuska: „ (...) w pojedynkę wywalczył w telewizyjnych debatach zwycięstwo. A teraz ciężko haruje jako premier. Jego pozycji nie podważa w Platformie nikt"

Jarosław Gowin i Donald Tusk. Były czasy, gdy poseł tak oceniał Tuska: „ (...) w pojedynkę wywalczył w telewizyjnych debatach zwycięstwo. A teraz ciężko haruje jako premier. Jego pozycji nie podważa w Platformie nikt"

Autor: Bartosz Krupka

Źródło: East News

W tamtym czasie, choć koledzy z PO ostro atakują Prawo i Sprawiedliwość, Gowin wydaje się na ich tle umiarkowany. Może dlatego nie tylko politycy PiS, ale i ich wyborcy nie reagują na niego alergicznie.

To prawda, podważa sposób rozumienia demokracji przez PiS, tak jak w 2007 roku zrobił w "Rzeczpospolitej":

"Chodzi o niepokojące praktyki, które stawiają pod znakiem zapytania przywiązanie partii braci Kaczyńskich do standardów demokratycznego państwa prawa" lub w 2008 roku, gdy mówił o samym Jarosławie Kaczyńskim: "(…) Myślę, że to jest droga do politycznego samobójstwa – to, co robi Jarosław Kaczyński. Samobójstwa nie tylko tego zasłużonego i przed 1989 rokiem, i po 1989 roku polityka, ale droga do samobójstwa całej jego formacji politycznej".

Krytyka w wykonaniu Gowina nie jest jednak specjalnie kontrowersyjna. Wszak w politycznym bagienku chce uchodzić za dżentelmena, a już na pewno daleko mu do rynsztokowych wypowiedzi Janusza Palikota o Lechu i Jarosławie Kaczyńskich.

W tamtym czasie Jarosław Gowin wydaje się zafascynowany szefem Platformy.

Mówił: "Tusk wykazał się niezwykłą odwagą i intuicją polityczną, gdy wbrew wszystkim zdecydował się na przedterminowe wybory - uważałem to za kompletne szaleństwo. Potem w pojedynkę wywalczył w telewizyjnych debatach zwycięstwo. A teraz ciężko haruje jako premier. Jego pozycji nie podważa w Platformie nikt".

Długo zdawał się nie dostrzegać, że w relacjach wewnątrzpartyjnych Tusk bezwzględnie wycina potencjalnych konkurentów. Jest niczym ogrodnik przycinający żywopłot – z równego szpaleru wyrastać może tylko on, Donald Tusk, "samiec alfa".

W brutalny sposób Jarosław Gowin przekona się o tym dopiero w trakcie swojej drugiej kadencji w sejmie.

Jest listopad 2011 roku. Kilka tygodni wcześniej Platforma wygrywa po raz drugi z rzędu wybory parlamentarne, a jej politycy ogłaszają, że "nie ma z kim przegrać".

W nowym gabinecie Tuska nieoczekiwanie znajduje się miejsce dla Jarosława Gowina. Nieoczekiwane, bo człowiek bez wykształcenia prawniczego, zasiada w fotelu ministra sprawiedliwości.

Tusk reklamuje: "Wobec Jarosława Gowina mam bardzo precyzyjne oczekiwania. Starał się je realizować, ale z pozycji, która nie dawała mu większych szans. On ma w sobie gigantyczny zapał, taką determinację, pozytywną szajbę, jeśli chodzi o deregulację."

Gowin jak zwykle skromnie: "Po kilkunastogodzinnym namyśle doszedłem do wniosku, że skoro wielokrotnie mówiłem o potrzebie reform, w tym reformy sądownictwa, to nie powinienem zawieść okazanego mi zaufania. Rzeczownik (szajba) potraktujmy jako metaforę oznaczającą miarę mojej determinacji".

Tyle w świetle kamer. W rzeczywistości Tuskowi mogło chodzić o przeciągnięcie na swoją stronę polityka, który znajdował się w orbicie Grzegorza Schetyny i który głosił, że ma za sobą "sześćdziesiąt, a może więcej, konserwatywnych szabel".

I choć te kuluarowe przechwałki Gowina były zdecydowanie na wyrost, Tusk wolał mieć na niego oko w rządzie, a jak Gowinowi się nie uda "reforma" to trudno, nic wielkiego się nie stanie.

Początki były obiecujące – minister wspólnie z prof. Andrzejem Zollem przedstawił projekt zmian w Kodeksie Postępowania Karnego, zapowiedział listę zawodów do deregulacji i likwidację małych sądów bądź przekształcenie ich w jednostki zamiejscowe.

Minister rządu PO-PSL Jarosław Gowin w rządowych ławach w sejmie. Marzec 2013 roku

Minister rządu PO-PSL Jarosław Gowin w rządowych ławach w sejmie. Marzec 2013 roku

Autor: Witold Rozbicki

Źródło: East News

O tym ostatnim pomyśle w 2015 roku Stowarzyszenie Sędziów Polskich Iustitia, napisało: "Sławetna ‘reforma Gowina’, która wprowadziła tak ogromne zamieszanie w sądownictwie, ląduje ostatecznie tam, gdzie jest jej miejsce - w koszu na śmieci. W Ministerstwie Sprawiedliwości przygotowano projekty kolejnych rozporządzeń, które z dniem 1 lipca 2015 r. mają przywrócić niemal wszystkie zniesione sądy, z wyjątkiem tylko czterech".

Sam minister miał na temat swoich działań odmienne zdanie. Zapoznać się z nim można było choćby w darmowej gazetce "SuperLider" - kto nim jest, skojarzenie wydaje się oczywiste.

Można było przeczytać w nim i o "Majowym grillowaniu z Gowinem" i o oszczędnościach poczynionych przez ministra: "Gdy Jarosław Gowin obejmował stanowisko, urzędnicy zamawiali 12 różnych rodzajów ołówków i 46 różnych rodzajów długopisów! Zwalczając takie kosztowne fanaberie, udało się, tylko w tym roku doprowadzić do oszczędności rzędu 120 milionów złotych!".

"Na pewno nie pójdę do PiS-u". I poszedł

To jednak nie dokonania lub ich brak, przesądziły o tym, że drogi Jarosława Gowina i Platformy Obywatelskiej zaczęły się rozchodzić. Donald Tusk zaczął sekować ministra po serii wystąpień, które można było odebrać jako krytykę Platformy.

O konwencji Rady Europy o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet mówił: "To dokument będący wyrazem ideologii feministycznej. Natomiast nie oznacza to, że odrzucamy wszystkie elementy tej konwencji. Czym innym jest ideologia feministyczna, a czym innym troska o dobro kobiet".

Szokował szarżą w sprawie embrionów, po której zarzucał dziennikarzom manipulację: "Możemy z dużym prawdopodobieństwem powiedzieć, że na embrionach dokonuje się rozmaitych eksperymentów naukowych, z reguły prowadzących do uśmiercenia tych embrionów. W Niemczech nie wolno przeprowadzać eksperymentów naukowych na embrionach, ale na embrionach niemieckich. Natomiast naukowcy niemieccy ‘importują’ embriony z innych krajów, prawdopodobnie także z Polski i na nich przeprowadzają eksperymenty".

Ta ostatnia wypowiedź, co jasno podkreśli Tusk pod koniec kwietnia 2013 roku, była ostatecznym powodem odwołania Gowina z ministerstwa sprawiedliwości.
Szef Platformy wskazywał, że partia jest "centrowa i wielonurtowa", a Gowin "nie potrafił wytrwać w wewnętrznej dyscyplinie" i koncentrował się "na politycznych aspektach swojej działalności".

Zdymisjonowany minister rzucił jeszcze Tuskowi rękawicę w sierpniowych wyborach na szefa partii.

Przed nimi udzielił jeszcze głośnego wywiadu "Rzeczpospolitej", w którym krytykował konkurenta.

Mówił, m.in.: "Swój program wyborczy w 100 proc. mógłbym ułożyć z wypowiedzi samego Donalda Tuska. Tylko że byłyby to wypowiedzi sprzed dwunastu, dziesięciu, siedmiu, pięciu, czy nawet trzech lat".

Zaznaczał też, że wyborcy odwracają się od PO, bo "są rozczarowani przywództwem Donalda Tuska". Spuentował: "Donald Tusk toruje Jarosławowi Kaczyńskiemu drogę do premierostwa".

Tusk odpowiedział listem do działaczy, w którym twierdził, że Gowin dąży do utworzenia nowej ideologicznie partii, która w sprawach wolnego rynku i obyczajowego konserwatyzmu miałaby być skrajną.

Zbigniew Ziobro, Jarosław Kaczyński i Jarosław Gowin - nowa polityczna "rodzina". Nie ma wątpliwości, kto w niej jest ojcem. Rok 2014

Zbigniew Ziobro, Jarosław Kaczyński i Jarosław Gowin - nowa polityczna "rodzina". Nie ma wątpliwości, kto w niej jest ojcem. Rok 2014

Autor: Jacek Domiński

Źródło: East News

W wyborach Gowin zdobył 20 proc. głosów. W kilkanaście dni później odszedł z PO i partyjnego klubu. Został posłem niezrzeszony i próbował pójść na swoje.
Zapowiadał: "Na pewno nie pójdę do PiS-u i nie wycofam się z polityki". Dotrzymał tylko drugiego zobowiązania.

Po raz pierwszy przekonał się też, że zbudować coś, a przyjść na gotowe, to dwie zupełnie inne sprawy.

W 2014 roku założona przez niego Polska Razem Jarosława Gowina, nie przekroczyła progu w wyborach do Parlamentu Europejskiego.
W tym bólu Gowin nie był osamotniony. O polityczne przeżycie walczył w tym czasie Zbigniew Ziobro. Jego Solidarna Polska również przepadła.

Jedyną szansą powrotu dla obydwu outsiderów był PiS i Jarosław Kaczyński.

"Szef MON" - kłamstewko na dzień dobry. Dalej poszło już łatwo

Jest 19 lipca 2014 roku. Jarosław Kaczyński, podczas zgromadzenia obywatelskiego "Czas na zmiany", ogłasza w Warszawie: "Jesteśmy razem. Razem zmienimy Polskę, razem zwyciężymy".

Na scenę wchodzą Gowin i Ziobro, aby podpisać porozumienie, które zostaje zawarte "w celu stworzenia silnej alternatywy dla skompromitowanego i szkodzącego Polsce rządu koalicji Platformy Obywatelskiej i Polskiego Stronnictwa Ludowego".

Nikt nie ma wątpliwości, że to mariaż słonia z mrówkami, tak jak nikt nie ma wątpliwości, w czyich rękach będzie w tym trio władza absolutna. Kaczyński zyskuje jeszcze jedno – od dawna dbał, żeby z prawej strony nie wyrosła mu żadna siła. Właśnie po raz kolejny dopiął swego.

Już w tamten lipcowy dzień Ziobro i Gowin musieli zdawać sobie sprawę, z kim wchodzą do gry. Najmniejszy sprzeciw wobec Jarosława Kaczyńskiego kończy się wszak tak nieprzyjemnie, jak dla marynarza splunięcie pod wiatr.

Zbigniew Ziobro zdążył doświadczyć tego na własnej skórze, gdy za wypowiedzi w stylu: "Albo PiS stanie się formacją, która jest w stanie samodzielnie rządzić, albo będzie konieczne zbudowanie dwóch ugrupowań – centrowego i narodowego - by zagospodarować wyborców, a potem budować koalicję", został wykluczony z PiS.

Z kolei Jarosław Gowin widział, jak bezpardonowo prezes PiS postąpił kilka lat wcześniej z Andrzejem Lepperem.

W teorii to Ziobro, jako ten, który próbował rozbić w przeszłości jedność partii, mógł teraz liczyć na mniejsze benefity od Kaczyńskiego. Stało się inaczej. Po wyborach wygranych przez PiS w 2015 roku został wszechpotężnym szefem ministerstwa sprawiedliwości i prokuratorem generalnym.

Mógł zmieniać wymiar sprawiedliwości, czy "demolować" – jak uważają jego przeciwnicy – podług własnych wyobrażeń.

I znów z rządowych ławach. Jarosław Gowin (z prawej) często głosuje "za", ale się nie cieszy

I znów z rządowych ławach. Jarosław Gowin (z prawej) często głosuje "za", ale się nie cieszy

Autor: Andrzej Iwańczuk

Źródło: East News

Jarosław Gowin w rozbijaniu też miał zasługi, tyle że rozbijał największego rywala Kaczyńskiego. A jednak przypadło mu w udziale mniej eksponowane stanowisko ministra nauki i szkolnictwa wyższego. W odróżnieniu od Ziobry dostał za to bonus w postaci teki wicepremiera. W strukturach wehikułu Kaczyńskiego to tylko niewiele znaczący ozdobnik.

Zanim do tego doszło, Gowin musiał wziąć udział w mistyfikacji wyborczej. "Robił" za kandydata PiS na stanowisko szefa MON. Przyznał się do tego, jak gdyby nigdy nic, po wyborach, gdy w Radiu Zet ogłosił:

"PiS, czyli główna partia obozu zjednoczonej prawicy przygotowywała Antoniego Macierewicza i jego współpracowników od wielu lat do tej funkcji".

Przeszedł nad tym do porządku dziennego. Po prostu – Polacy, nic się nie stało.

Pierwsza kadencja Jarosława Gowina jako zawodnika obozu PiS była w ogóle przewidywalna do bólu.

Wydawała mu się nie przeszkadzać bliska współpraca PiS z o. Tadeuszem Rydzykiem, a przecież o Radiu Maryja pisał jako o sekcie.

W sejmie głosuje tak, jak chce PiS, ale się nie cieszy. Najsłynniejszym przypadkiem takiego zachowania wicepremiera było głosowanie nad projektem zmian w Sadzie Najwyższym, KRS i ustroju sądów powszechnych.

W lipcu 2017 roku wyznaje w Polsacie: "Głosując za tą ustawą, miałem pełną świadomość, że ona nie wejdzie w życie, dlatego, że byłem pewien, że jeżeli nie zostanie poprawiona na etapie senackim, to nie uzyska podpisu prezydenta".

Podpis prezydent złożył po niewielkich zmianach w grudniu 2017 roku.

Gowin mówił również jednym głosem z PiS, gdy Trybunał Sprawiedliwości UE miał podjąć orzeczenie w sprawie pytań prejudycjalnych skierowanych przez sędziów SN:

"Jeżeli Trybunał dopuści się precedensu i usankcjonuje zawieszenie prawa przez Sąd Najwyższy, to nasz rząd zapewne nie będzie miał innego wyjścia jak doprowadzić do drugiego precedensu, czyli zignorować orzeczenie TSUE jako sprzeczne z traktatem lizbońskim oraz z całym duchem integracji europejskiej. Mówię to z ubolewaniem jako zwolennik integracji. Unia Europejska jest śmiałym i dalekosiężnym projektem, ale może przetrwać tylko jako Europa ojczyzn".

Równie dobrze te słowa mógłby wypowiedzieć Jarosław Kaczyński, nikt nie zauważyłby różnicy.

Równocześnie Jarosław Gowin nadal pozował na polityka niezależnego, od którego wiele zależy.

Nie wychodził z tej roli nawet wtedy, gdy prominentni politycy PiS, choćby Ryszard Terlecki, masakrowali jego "Konstytucję dla nauki". Gowin wolał udawać, że to pada deszcz. Sytuacja zmieniła się dopiero za wstawiennictwem Jarosława Kaczyńskiego i konstytucję przyjęto w lipcu 2018 roku.

W końcu to prezesa PiS Gowin wysławiał jako "architekta" sukcesu, gdy w 2017 roku ogłaszał powstanie Porozumienia, swojej nowej partii.

"Mamy zaufanie do pańskiego przywództwa. (…) Jesteśmy takim dobrym zespołem, mamy selekcjonera, który ma strategiczną wizję (…) – mówił pod adresem nieobecnego na Stadionie Narodowym Jarosława Kaczyńskiego. Zdobył się też na niebywałą odwagę, mówiąc: "Wiem, że nie zawsze się zgadzamy".

Jarosławowie Kaczyński i Gowin. Teraz to prezesa PiS sławi Gowin: "Mamy zaufanie do pańskiego przywództwa. (…) Jesteśmy takim dobrym zespołem, mamy selekcjonera, który ma strategiczną wizję"

Jarosławowie Kaczyński i Gowin. Teraz to prezesa PiS sławi Gowin: "Mamy zaufanie do pańskiego przywództwa. (…) Jesteśmy takim dobrym zespołem, mamy selekcjonera, który ma strategiczną wizję"

Autor: Andrzej Iwańczuk

Źródło: East News

Jeśli w to "niezgadzanie się" z Kaczyńskim i Nowogrodzką wicepremier Gowin rzeczywiście wierzył, to w nieodległej przeszłości miał się przekonać, że ma to swoją wysoką cenę. Większą niż pensja ministra, któremu "nie wystarczało do pierwszego".

Na swoje niskie zarobki, gdy był jeszcze w rządzie Tuska, poskarżył się w Radiu ZET w lutym 2018 roku.

Dziennikarze OKO.press szybko sprawdzili, że Gowin należał wtedy według danych GUS do 1,1 proc. najlepiej zarabiających Polaków.
Wicepremier przeprosił za niefortunna wypowiedź.

Mrówki dokazują – to Kaczyński przespał ważny moment

Rok 2020, po wyborach wygranych jesienią przez PiS i koalicjantów (teraz to PiS mówił: "nie ma z kim przegrać") Jarosław Gowin znów powitał w fotelu wicepremiera i ministra nauki i szkolnictwa wyższego.

Gdzieś tam, w dalekim Wuhan, właśnie zaczynała się pandemia koronawirusa, ale do nas miała dotrzeć i sparaliżować kraj dopiero za kilkanaście tygodni.

Gdy już dotarła, wywołała polityczną burzę. W jej oku znalazł się nikt inny, jak Jarosław Gowin. W czasie, gdy minister zdrowia Łukasz Szumowski kursował z podkrążonymi oczami sławionymi przez klubowych kolegów, ale nie wiedział, czy Polacy mają nosić maseczki czy nie, gdy zamykano parki, lasy i galerie handlowe, a Polacy byli przerażeni możliwością zakażenia się koronawirusem, PiS parło do wyborów prezydenckich 10 maja i głosowania korespondencyjnego.

Jarosława Kaczyńskiego popierał Zbigniew Ziobro i jego Solidarna Polska.

Pod prąd poszedł Gowin, a bez głosów Porozumienia, Zjednoczona Prawica traciła większość parlamentarną.

Minister nauki proponował na początku kwietnia, żeby wydłużyć kadencję Andrzeja Dudy do 7 lat. Wtedy wybory miałyby się odbyć w 2022 roku, a Duda nie mógłby w nich wystartować.

"Spotykamy się w dramatycznym momencie, epidemia rozprzestrzenia się z gigantyczną prędkością. W najbliższych tygodniach liczba chorych i zmarłych będzie przyrastać. W tej sytuacji nie czas na gry. Wybory 10 maja nie mogą się odbyć" – zaznaczał Gowin.

Ostatecznie po dramacie sejmowym w wielu aktach, Kaczyński musiał ulec - I tura wyborów prezydenckich odbyła się 28 czerwca, a II, w której zwyciężył Andrzej Duda - 12 lipca.

Partia Gowina poparła głosowanie korespondencyjne, ale wtedy Gowina w rządzie już nie było – 6 kwietnia podał się do dymisji. Na funkcję wicepremiera rekomendował Jadwigę Emilewicz.

Opozycja, długimi miesiącami kompletnie bezradna, potraktowała tarcie w rządowej koalicji, jako dar niebios. Borys Budka zaczął nawet chwalić Gowina, że ten "rezygnując z obecności w rządzie, udowodnił, że nie godzi się na dyktat Jarosława Kaczyńskiego".

Oczywiście szef Platformy się zagalopowywał.

Jednak zamieszanie wokół wyborów uświadomiło Jarosławowi Kaczyńskiemu, że w przypadku Porozumienia i Solidarnej Polski nie ma już do czynienia z mróweczkami z roku 2014.

Adam Bielan, niczym koń trojański Kaczyńskiego zaczął rozbijać partię Jarosława Gowina

Adam Bielan, niczym koń trojański Kaczyńskiego zaczął rozbijać partię Jarosława Gowina

Autor: Andrzej Hulimka

Źródło: East News

Dostrzegł z opóźnieniem, zupełnie jak nie Kaczyński, że to siły, które jeśli zdecydowałyby się "bryknąć", to może stracić większość w sejmie. A dla szefa PiS liczy się tylko to.

Gowin wrócił jeszcze do rządu na stanowisko wicepremiera. Zajął też miejsce Jadwigi Emilewicz w fotelu ministra rozwoju. Spokoju nie zaznał jednak na długo, bo Jarosław Kaczyński, niczym słoń, krzywd wyimaginowanych lub rzeczywistych nie zapomina.

W dużym uproszczeniu - to stąd wzięła się akcja Adama Bielana, który niczym koń trojański od kilkunastu dni pracowicie rozbija Porozumienie.
Ni z tego i z owego Bielan, który za czasów przynależności do PiS był bliskim współpracownikiem Kaczyńskiego, ogłosił, że kierować Porozumieniem powinien on, a nie Gowin.

Zagłębiać się w scenariusz tej komedii wystawianej od kilkunastu dni nie ma większego sensu. Więc tylko w skrócie.

Z jednej strony była wymiana zamków, wyrzucenie z partii Bielana, Kamila Bortniczuka, Jacka Żalka i Michała Cieślaka.

Druga strona utrzymywała twardo - Gowin to uzurpator. Ale to przy wicepremierze zostało 12. z 17. posłów Porozumienia.

Spektakl mógł zostać zakończony błyskawicznie przez Kaczyńskiego, ale prezes tego nie zrobił.

Gdy z rachunków i kalkulacji wyjdzie mu, że nie potrzebuje Gowina, rozstanie się z nim bez żalu i ostatecznie. Możliwości przeciągnięcia na swoją stronę posłów Porozumienia ma nadal ogromne.

W roku 2012 Gowin mówił o Kaczyńskim: "To gorący patriota, a zarazem człowiek bardzo, wręcz fanatycznie przeświadczony o swoich racjach. To stuprocentowy cynik".

Trafił swój na swego.