Marcin Meller, Marcin Klaban, Wydawnictwo WAB
Stwierdzając to, nie kwestionuję poglądu, że kucharka albo kucharz mogliby rządzić państwem, broń mnie, Panie Boże.
Wręcz przeciwnie, myślę, że pod rządami Roberta Makłowicza byłoby nam tak dobrze jak jemu, gdy wystawia twarz na węgierskie słońce, "a ono z poranną delikatnością gładziło mnie po twarzy tak czule, jakbym był krwistym strąkiem papryki z okolic Kalocsy lub Segedynu, żółtym melonem albo wielkim arbuzem spod Csongrad", co opisuje w swej uroczej książce Cafe Museum.
A władztwo Magdy Gessler? No przecież, k...a, działoby się, że ja pie...lę!
Zatem problem nie w kompetencjach kucharzy, tylko w tym, że Lenin wyżej przytoczonego zdania nie wypowiedział. A co powiedział? "Nie jesteśmy utopistami. Wiemy, że nie każdy robotnik, nie każda kucharka z dnia na dzień będą potrafili rządzić państwem". No proszę. Niby taki bolszewik, a bojaźliwe chłopię jakieś. Nie to, co nasi rewolucjoniści "dobrej zmiany".
Oto donosi "Gazeta Wyborcza" z województwa świętokrzyskiego:
"Maciej Gawin, radny wojewódzki Prawa i Sprawiedliwości, został powołany na stanowisko dyrektora szpitala Krystyna, który podlega uzdrowisku w Busku-Zdroju. Gawin jest działaczem Porozumienia wicepremiera Jarosława Gowina. Do tej pory był wicedyrektorem Kasy Rolniczego Ubezpieczenia Społecznego w Kielcach. – Wcześniej pracowałem w zespole obsługi przedszkoli i szkół w Busku, a jeszcze wcześniej byłem instruktorem na pływalni – wylicza. Jakie ma pan doświadczenie w ochronie zdrowia? – pytam. – Może to prywatna sprawa, ale dość długo chorowałem. Ale jestem przekonany, że poradzę sobie na nowym stanowisku. Lubię trudne wyzwania – mówi Gawin".
Jestem pewien, że pan Maciej sobie poradzi. Co ze szpitalem, to już insza inszość, ale o pana Macieja jestem dziwnie spokojny. I jestem mu wdzięczny za uświadomienie, ile stanowisk mogę objąć, niech się Lenin chowa ze swoim defetyzmem.
Pan Maciej dużo choruje, a ja dużo jem. Co, jak sądzę, wyraźnie wskazuje na mnie jako przyszłego ministra rolnictwa. Latam samolotami, może nie za często, ale wystarczy na ministra transportu, a jeśli mógłbym wybierać, to jednak prosiłbym o prezesurę LOT. Z lataniem wiążą się odwiedziny w obcych krajach, co w prosty sposób prowadzi do pytania, dlaczego nie miałbym zostać ministrem spraw zagranicznych, i nie znajduję żadnego argumentu na "nie".
Chociaż… No dobrze, przyznam się państwu do obawy, że za mojej kadencji polska polityka zagraniczna mogłaby nie być tak zabawna jak za Witolda Waszczykowskiego i Jacka Czaputowicza.
Mam konto w banku, więc zastanawiam się nad prezesurą jakiegoś, Ministerstwem Finansów i Komisją Nadzoru Finansowego. NBP też mógłbym wziąć, tam zresztą i tak żadnych kwalifikacji nie trzeba, a zabawa przednia. U siebie na wsi rozpalę czasem ognisko, a resztki żaru zagaszę strumieniem radosnego moczu, więc komendant ze mnie straży pożarnej jak znalazł. Myjąc niedawno naczynia, rozciąłem sobie paskudnie rękę ceramicznym kubkiem, krew efektownie tryskała, a ja wylądowałem na izbie przyjęć szpitala w Mrągowie. Czy można lepiej się przygotować do sprawowania funkcji ministra zdrowia? Sami już sobie odpowiedzieliście. Nie można.
Kompetencje zresztą plenią się w całej mojej rodzinie. Małżonka Anna uosabia śląskie podejście do porządków w domu, ma się lśnić i nieustająco sprząta niewidzialne pyłki, więc myślę, że służby specjalne czekają na taką kierowniczkę. A czy CBA, wywiad, kontrwywiad – to już niech sama sobie wybierze. Syn Gustaw całymi godzinami układa klocki Lego, szczególnie te z Gwiezdnych wojen. Wnioski są oczywiste, pytanie tylko, czy dać młodego na ministra budownictwa, szefa Polskiej Agencji Kosmicznej (tak, mamy coś takiego), czy jednak do jakiejś sympatycznej spółeczki skarbu państwa, która może postawi parę mieszkań plus wieżowce Kaczyńskiego. Barbara nieustająco śpiewa, więc jasna sprawa, Ministerstwo Kultury albo Opera Narodowa, Teatr Muzyczny Roma od biedy.
Kiedy byłem dzieckiem i mama pytała, czy wypiłem mleko, kłamałem prosto w oczy, że oczywiście, choć wykorzystując chwilę jej nieuwagi, wylewałem to pokryte kożuchem paskudztwo do zlewu. Czyli jak chcę, to potrafię kłamać. Znaczy mogę być premierem.
Felieton Marcina Mellera pochodzi ze zbioru "Nietoperz i suszone cytryny". Publikujemy go za uprzejmą zgodą Autora i wydawnictwa WAB.
Marcin Meller. Historyk, dziennikarz i prezenter telewizyjny, dyrektor wydawniczy Grupy Wydawniczej Foksal. Jest synem Stefana Mellera, byłego ambasadora RP w Paryżu i Rosji oraz byłego ministra spraw zagranicznych. Pracował jako reporter w tygodniku „Polityka”, gdzie zajmował się tematyką międzynarodową, polityczną i obyczajową. Był działaczem NZS. W latach 2000-2002 był gospodarzem nadawanego przez TVN reality show "Agent". Od 2003 roku był redaktorem naczelnym polskiej edycji miesięcznika "Playboy". W latach 2005-2008 razem z Kingą Rusin prowadził magazyn "Dzień Dobry TVN", od 2009 roku prowadzi "Drugie śniadanie mistrzów". Od 2011 roku pisał felietony do "Wprost", obecnie pisze dla "Newsweeka".