PAP/EPA
Pod uwagę należy wziąć wiele czynników: cenę, lokalizację, bliskość uczelni. Jedni od razu decydują się na stancje, inni z różnych powodów, czy to finansowych, czy to chęci poznania studenckiego życia, wybierają akademik. Jedno i drugie rozwiązanie ma sporo wad, ale na szczęście może też mieć wiele zalet.
Co w takim razie wybrać?###
Akademik – królestwo studentów. Przynajmniej tak by się wydawało. Wolność, swoboda, fajni znajomi, sprzątanie jednego pokoju zamiast całego mieszkania, wspólne gotowanie, imprezy, a przede wszystkim niewielki koszt utrzymania, (ceny miejsca w pokoju w największych miastach Polski, takich jak Gdańsk, Warszawa, Kraków czy Wrocław, potrafią się zamknąć w średnio 300-700 złotych, w zależności od standardu), wszystko to aż przemawia, żeby zamieszkać w domu studenckim. Dobrze, kiedy trafi się na miłego współlokatora albo zamieszka z przyjaciółmi. Gorzej, jeśli współlokator jest uciążliwy. Pamiętajmy też o wielu zasadach, korzystanie z kuchni to często czekanie w kolejce do kuchenki, a zrobienie prania wiąże się z zapisaniem się na listę po kluczyk. Do tego jeszcze baczne oczy pań na recepcji i... godziny odwiedzin. W wielu akademikach gości można przyjmować do 23.00, nawet 24.00, ale z góry ustalonej godziny trzeba pilnować. Jeśli gość się zasiedzi albo chce zostać na noc – nie ma wyjścia, musi płacić za nocleg.
Stancja z kolei – to z jednej strony królestwo świeżo wyrwanych spod opieki rodziców, a z drugiej ceniących sobie komfortowe warunki i spokój. Znaleźć dobrą stancję nie jest łatwo. Zwłaszcza w dużych miastach, takich jak Warszawa, Kraków, Wrocław, Gdańsk czy Lublin. Właściciele mieszkań bywają różni – jedni podchodzą do sprawy uczciwie, nie koloryzują ogłoszeń, proponują warunki mieszkaniowe zgodnie z oczekiwaniami studentów. Warto jednak mieć na uwadze, że im lepszy standard czy lepsza lokalizacja, tym większa cena. Koszt wynajmu kawalerki za 2000 zł czy pokoju, a nawet miejsca w pokoju za przykładowo 900 zł, oburza poszukujących, ale w gruncie rzeczy coraz mniej dziwi. Jest popyt, jest i podaż, ci, którzy chcą mieszkać na wysokim poziomie, zapłacą każdą sumę. Smutne, ale prawdziwe.
Niestety, wśród właścicieli mieszkań bywają też naciągacze. Kuszą niską ceną, ale mieszkanie okazuje się oddalone od centrum czy uczelni, wystrój pamiętaja lata młodości naszych dziadków. To jednak dałoby się jeszcze przemilczeć, ale fakt, że właściciele lokali potrafią oferować "mieszkania" do wynajęcia mocno poniżej jakichkolwiek standardów, zagrzybione, zawilgocone, niemal w surowym stanie, albo wyjątkowo małe klitki, trudno już zaakceptować. I jak widać, akceptacji nie ma, a co większe "perełki" trafiają na facebookową stronę "Ch...owe mieszkania do wynajęcia" (która ma ponad 176 tys. fanów). Nie ma jednak co demonizować, dobrą stancję można znaleźć, ale trzeba poświęcić na poszukiwania sporo czasu. Jak się jednak mieszka na stancji, gdy w końcu znajdzie się wymarzone lokum? Historie bywają różne.
To czego nie widać – sąsiedzkie koszmary###
- Kiedyś wynajmowałam mieszkanie z dwoma chłopakami, kilka lat młodszymi ode mnie – opowiada Magda, która studiowała w Gdańsku. - W sumie mieszkało się nam dobrze. Każdy miał swój pokój, do tego wspólny salon, kuchnia i balkon. Fajne miejsce, mieszkanie i lokalizacja. Na ogół nie nie miałam spięć z moimi współlokatorami, często razem oglądaliśmy filmy, seriale, czasem imprezowaliśmy czy gotowaliśmy, mieliśmy też wspólne zainteresowania – wylicza. - W któreś wakacje wyjechali na kilka tygodni do domów, ale uprzedzili, że chwilowo będzie ze mną mieszkać siostra jednego z nich. Nie miałam nic przeciwko. Bardzo fajna dziewczyna. Szkoda tylko, że kleptomanka – dodaje z przekąsem Magda. Trudno jej się dziwić. Znajomość z tymczasową współlokatorką skończyła się mało przyjemnie. - Kiedyś chciałam pożyczyć coś w stylu taśmy klejącej i mój współlokator, który właśnie był w mieszkaniu, powiedział, żebym wzięła sobie z biurka. W biurku, w pokoju, z którego w trakcie wakacji korzystała również jego siostra, poza taśmą znalazłam też moje kosmetyki. Cóż, okazało się, że dziewczyna przywłaszczyła sobie te najdroższe, z takich firm jak Lancome, Estee Lauder itd. Oczywiście wtedy nie wiedziałam, jak to rozwiązać. Po prostu zabrałam swoje rzeczy i nic nikomu nie powiedziałam. Zaczęłam jednak rozglądać się po mieszkaniu. Po czasie zorientowałam się, że po odwiedzinach siostry współlokatora zaginęły mi też niektóre ubrania - kwituje.
Nierzadko bywa też tak, że znajomi, z którymi mieszka nam się naprawdę dobrze, po pewnym czasie potrafią pokazać drugą twarz i zrobić aferę o pozornie błahy incydent. - Mieliśmy imprezę po egzaminie. Było głośno, wesoło... W pewnym momencie kolega zgłodniał i wziął sobie z lodówki kawałek kurczaka. Zobaczyła to moja współlokatorka, właścicielka dania i rozpętała wielką kłótnię. Kolega nie zrobił tego specjalnie, myślał, że jak na innych stancjach, dzielimy się jedzeniem, chciał nawet oddać pieniądze, ale to nic nie dało. Jedna afera sprawiła, że współlokatorka się wyprowadziła, a potem przyczyniła się do tego, że wszyscy musieliśmy się wynieść – opowiada Magda historię z innej stancji.
Źródło: WP.PL
Czym jeszcze potrafią zaskoczyć nas mieszkania? Wystrojem. Nieraz okazuje się, że zamiast reklamowanego zestawu rodem z Ikei, zastajemy design z głębokiego PRL-u. Zaznaczmy, że często nie chodzi nawet o to, że wyposażenie mieszkania jest stare. Właściciele mieszkań często obiecują wysoki standard, a rzeczywistość odbiega od oczekiwań. Co jest więc najgorsze? Owo rozczarowanie. Jeśli jednak choć trochę wiemy, czego się spodziewać i nawet mieszkanie wątpliwej już urody możemy sobie urządzić według własnego uznania i przygotować sobie naprawdę komfortowe gniazdko. Są jednak jeszcze inne kwestie, na które nie mamy wpływu. Nawet jeśli zamieszkamy z chłopakiem, dziewczyną czy przyjaciółmi, uciążliwi potrafią być... sąsiedzi. O ile w akademiku w wyjątkowych sytuacjach możemy zmienić pokój i towarzystwo, na stancji nie mamy takiej możliwości. Przekonała się o tym Weronika, która na studiach również postanowiła zamieszkać w Gdańsku.
- Na dobrą sprawę wszyscy udają, że się nie znają – opowiada. Przyznaje jednak, że jedna z sąsiadek wyjątkowo dała się jej i jej chłopakowi we znaki. - Oddaliśmy jej z dobrego serca stary stolik, którego już nie używaliśmy. Po pewnym czasie zwyzywała mnie, bo podobno stolik pogryzł jej wnuki. Dziś opowiada to w formie anegdoty, ale uciążliwa sąsiadka potrafiła sprawiać większe problemy. - Kiedyś Mateusz zaparkował jednym kołem samochodu na trawie. Wyszła z mieszkania i... rozsmarowała nam na szybie auta kupę, krzycząc, że chce mieć tu trawę, a nie g...no. Trudno było opanować nerwy – dodała.
Zdarzają się też przypadki ekstremalne, gdy okazuje się, że zamieszkaliśmy z współlokatorem z, krótko mówiąc, szemraną przeszłością. Pomyślicie – tacy mogą się zdarzyć wszędzie, ale nie da się jednak ukryć, że większe prawdopodobieństwo spotkania takiego jegomościa jest na stancji niż w akademiku. Tu nikt nikogo nie sprawdza, nikt nie składa podań o pokój, a w razie czego – nikt nikogo nie kontroluje. O tym, że za ścianą może mieszkać nie tyle uciążliwy, co niebezpieczny znajomy, przekonała się mieszkająca w Gdańsku Ula.
- Nasze mieszkanie nie różniło się od innych. Było 3-pokojowe, przytulne, malowniczo położone, blisko pracy i uczelni oraz co ważne, tanie. Przez ponad rok stanowiło ciepłe przytulne gniazdko, pełne raczej pozytywnych sytuacji. Początkowo mieszkałam w nim z inną studentką i parą narzeczonych. W końcu jednak narzeczeni stali się małżeństwem, kupili własne mieszkanie i się wyprowadzili. Pojawił się więc pomysł wprowadzenia się brata studentki oraz brata już zamężnej współlokatorki. Obie postacie raczej znane, zatem decyzja była szybka i nowi domownicy już rozpakowywali swoje manatki. Na wstępie było raczej miło i zabawnie, dopóki o 5 lat młodszy współlokator żarty zaczął rozumieć jako coś więcej, zaczął się spoufalać i rzucać niejednoznaczne teksty.
Krótkie ucinanie tematu nic nie dawało, młody absztyfikant zaczął mieć lepkie rączki i na siłę się przytulać – kolejna ostra reakcja z mojej strony nie przyniosła skutku, ostatecznie z opresji i widmem rękoczynów uratował mnie drugi współlokator – wspomina Ula. To jednak okazało się tylko początkiem kłopotów. - Zaczęło się piekło – nachalny chłopak sypał psychopatycznymi tekstami, siedział całymi nocami przy zapalonym świetle, robi siedmiokrotnie pranie i gnębił nie tylko psychikę innych mieszkańców, ale nadwerężał również domowy budżet – powodując znacznie wyższe rachunki za prąd i wodę.
Niby nic, gdyby nie fakt, że złośliwie ustawiał mokre talerze w szafce. Pewnego dnia wylądowały na mnie, roztrzaskując się po całej kuchni. Ponadto okazało się, że ma za sobą sprawę za molestowanie koleżanki z klasy w liceum. Początkowo nikt nie chciał w to wierzyć, bo to przecież historia jak z horroru. Właściciele mieszkania początkowo robili problemy z wypowiedzeniem dla psychopaty, ale gdy dowiedzieli się o ekscesach, zareagowali dość szybko. Przy wyprowadzce nie zabrakło awantury, ale właściciele przekonali się, po czyjej stronie była racja. Ostatecznie wszystko skończyło się dobrze, ale pozostała trauma na kilka miesięcy i niesmak do mieszkania z cudzym rodzeństwem. Zwłaszcza tym z przemilczaną kryminalną przeszłością – kończy opowieść Ula.
Źródło: Facebook.com
Niech nie będzie jednak tak pesymistycznie. Stancja to przecież możliwość mieszkania z przyjaciółmi, okazja do przekonania się, jak w przyszłości będziemy sobie radzić w dorosłym życiu. Pierwsze próby bywają w końcu przyjemne. - Pierwsze trzy lata studiów mieszkałam na stancji ze swoimi przyjaciółmi z liceum. Magda i Kamil byli najlepszymi współlokatorami pod słońcem, mimo istnienia powszechnego przekonania, że po wspólnym mieszkaniu razem można się znienawidzić. To bzdura - opowiada Karolina, która na studia wybrała się do Warszawy. - W trakcie tych lat wspólnego mieszkania mieliśmy za sobą tylko jedną przeprowadzkę, ponieważ chcieliśmy znaleźć taki układ naszego ciepłego gniazdka, aby każdy miał swój oddzielny pokój. A to, jak wiadomo, jest bardzo trudne w dzisiejszych czasach umiłowania przestrzeni i łączenia salonu z kuchnią. Dlatego po roku dużego poświęcenia naszego jedynego mężczyzny w domu, który zgodził się mieszkać w salonie, przeprowadzka była najlepszym wyjściem - dla naszego wspólnego dobra i dla odrobiny prywatności - tłumaczy.
Podkreśla jednak, że po beztroskim studenckim okresie przychodzi czas, w którym zaczynamy myśleć o ustatkowaniu. Dopada wtedy jedna myśl, żyliśmy wprawdzie samodzielnie, ale wciąż nie na swoim. - Stancja jest najlepsza na studiach, kiedy nie obchodzą cię do końca opłaty, bo twoim obowiązkiem przecież jest co innego, niż praca i kiedy masz świetnych współlokatorów. Schody zaczynają się, kiedy zaczynasz odbierać rachunki, idziesz do pracy, stajesz się prawdziwie dorosłym człowiekiem. Masz stancję, swoją, ale "nie swoją". Niby czujesz się jak u siebie, ale to do końca nie jest to, bo nie kupisz nowej, porcelanowej zastawy, nowych mebli z Ikei, nie zafundujesz sobie nowej posadzki i nie wyjdziesz na taras z ulubioną książką, bo go po prostu nie masz. I wtedy uświadamiasz sobie, jak bardzo potrzebujesz kredytu – kwituje Karolina z przekąsem.
Strach w oczach i przygoda życia ###
Chciałoby się w takiej sytuacji powiedzieć, na studiach lepiej mieszkać w akademiku. I faktycznie, większość osób, która tam mieszkała, wspomina ten okres pozytywnie. - Gdy wprowadzałam się do akademika, wydawało mi się, że życie w nim polega na ciągłym imprezowaniu. Bałam się, że nie będę mogła się wyspać, uczyć, odpocząć. Okazało się zupełnie inaczej. W domu studenckim tak, jak w każdym innym domu był czas na obowiązki, imprezę, odpoczynek – wspomina Ola, która studiowała w Olsztynie. - Mieszkanie w akademiku kojarzy mi się z początkiem wchodzenia przeze mnie w dorosłość. Czas,kiedy mieszkałam w DS (cztery lata) stanowił dla mnie bardzo ważny etap w życiu, ponieważ to właśnie tam nastąpiły moje pierwsze próby usamodzielnienia się. Możliwość kontaktu z innymi osobami, które znajdowały się w podobnej sytuacji, jak ja, bardzo mi pomogła – nigdy nie zostawałam ze swoimi problemami sama, zawsze mogłam zapytać kogoś o radę – dodaje. - Do dziś pamiętam swoje pierwsze chwile w DS. Przez całą drogę do Olsztyna modliłam się, żeby tylko nie dostać pokoju 4-osobowego.
Po wejściu do akademika okazało się, że właśnie do takiego pokoju zostałam przydzielona. Byłam załamana. Bałam się, że nie będę tam miała spokoju, do którego byłam wtedy przyzwyczajona, bo w domu rodzinnym miałam pokój tylko dla siebie. Pocieszające było to, że zjawiłam się w pokoju jako pierwsza, więc mogłam sobie wybrać łóżko, które uznałam za najlepsze (było oddalone od innych) i zająć miejsce w szafkach. W ciągu kilkunastu godzin pojawiły się moje współlokatorki, które okazały się sympatyczne, co pozwoliło mi mieć nadzieję, że "nie będzie aż tak strasznie". Z biegiem czasu poznawałam coraz więcej mieszkańców DS i powoli zaczynałam lubić ten mój nowy dom. Po miesiącu, może dwóch, byłam już do wszystkiego przyzwyczajona – wspomina Ola.
Dziś, już po studiach, życie w akademiku wiąże się dla niej z pozytywnymi wspomnieniami. - Pamiętam, że więzi, jakie między nami panowały, przypominały trochę więzi rodzinne – troszczyliśmy się o siebie, przygotowywaliśmy wspólne niedzielne obiady. Nie twierdzę, że wszyscy mieszkańcy pałali do siebie sympatią. Oczywiście zdarzały się sytuacje, że określeni mieszkańcy się po prostu nie lubili. Jednak nie pamiętam żadnych większych konfliktów – takie osoby raczej schodziły sobie wzajemnie z drogi. Jestem przekonana, że gdybym zamieszkała w tym czasie w innym miejscu, byłoby mi trudniej – podsumowuje.
Źródło: PAP/EPA
Akademik, nie da się ukryć, to rozwiązanie zarazem praktyczne i wygodne. Z własnego doświadczenia wiem, że mimo panujących w domach studenckich zasad czy czasami zbyt ciekawskich pań portierek, to komfort i swoboda. Oczywiście, nie wszystko wygląda różowo. Pierwszy dom studencki, w którym mieszkałam, był jednym ze starszych. Stare meble, kuchnia i łazienka na piętrze, odrapane lamperie na ścianach – wszystko to sprawiało, że od razu chciało się wracać do domu.
A jednak udało mi się dostać pokój z przyjaciółką i co więcej, dostałyśmy w wyposażeniu lodówkę, co było luksusem. W kolejnych latach mieszkałam w wyremontowanych akademikach. Miały swój urok – przestrzenne, jedno i dwuosobowe pokoje z aneksem kuchennym i łazienką zachęcały do mieszkania (co z kolei powodowało mniejszą chęć mieszkańców do integracji, nikomu nie chciało się spędzać czasu poza przytulnym studiem). Komfort wiązał się jednak z wyższą ceną, ale było warto. Lokum zazdrościli nawet znajomi mieszkający na stancjach. Nie obyło się jednak bez nieprzyjemności. Znajoma mieszkająca za ścianą z uciążliwym dzieckiem, głośne odwiedziny partnera – z biegiem czasu wydają się jednak tylko niedogodnościami. Nawet sąsiad z Ukrainy, miły dla wszystkich, a z jakichś powodów opryskliwy i złośliwy wobec mnie, jest właściwie anegdotą, którą po latach nieraz wspominam. Akademik przede wszystkim wiązał się ze studencką beztroską, brakiem zmartwień o rachunki i pięcioma latami bez chwili nudy.
Pamiętajmy też, że w akademikach często (a nawet najczęściej) ze względów finansowych postanawiają zamieszkać zagraniczni studenci, przyjeżdżający na takie wymiany jak Erasmus. Oprócz wielu wspomnianych udogodnień, to właśnie w akademikach jak w pigułce mogą poznać tajniki kultur Polaków, ale i obywateli innych krajów. Akademikowe warunki sprzyjają integracji, a nawet zawiązywaniu przyjaźni na długie lata. My sami, podobnie jak obcokrajowcy, na wymianach często staramy się o akademiki. Nic dziwnego – to kopalnia nowych znajomości.
- Mieszkałam w akademiku podczas wymiany w Kopenhadze – opowiada Basia z Gdańska. - Dzięki temu trafiłam na fantastycznych ludzi i mój wyjazd w ramach programu Erasmus zamienił się w przygodę życia. Mieszkałam z Austriaczką, Szwajcarem i Turkiem. Dzieliliśmy wspólnie salon i kuchnię, każdy miał do dyspozycji łazienkę na dwie osoby i pojedynczy pokój – wylicza. Jak się okazało, wspólne mieszkanie niosło ze sobą wiele korzyści.
Razem współlokatorom było łatwiej uporać z codziennymi obowiązkami i wydatkami. - Zdecydowaliśmy się na wspólny budżet, dzięki czemu żywność wychodziła taniej i nic się nam nie psuło w lodówce. Dodatkowo robiliśmy mnóstwo rzeczy razem - tematyczne kolacje, żeby każdy mógł się pochwalić lokalnym jedzeniem (ja wraz z koleżanką zrobiłyśmy żurek i pierogi), wychodziliśmy wspólnie wieczorami, zwiedzaliśmy. Nie tylko Danię, ale też Szwecję i Norwegię! Co więcej, po zakończeniu wymiany nadal utrzymujemy kontakty, znajomi z akademika odwiedzali mnie w Gdańsku. Ja z kolei dzięki nim zwiedziłam Wiedeń, Zurych i Lugano w Szwajcarii. W tym roku w październiku widzimy się w Warszawie. Kto by pomyślał, że nasza przyjaźń zaczęła się pięć lat temu! - śmieje się Basia.
Źródło: PAP/EPA
Podobne wrażenia mają też często studenci z zagranicy. W końcu to ich pierwsza przystań w obcym kraju, gdzie nawiązują nowe znajomości i uczą funkcjonować w studenckiej społeczności. - Powód, dla którego wybrałem akademik, był całkiem prosty. Przeprowadzałem się do obcego kraju, a to proponował uniwersytet. Nie miałem na początku zbyt wielu znajomości w Polsce, więc pomyślałem, że to dobry pomysł i okazał się najlepszą opcją. Później znajomi mówili mi, że to najlepszy sposób, żeby zacząć studia. A mieszkanie wśród ludzi, którzy są w podobnej sytuacji, mówią w jednym języku i też dopiero odnajdują się w nowym, pozornie nieprzyjaznym kraju, dawało namiastkę bezpieczeństwa – opowiada Abraham Adjemian ze Szwecji. - Miałem to szczęście, że trafiłem do świeżo wyremontowanego domu studenckiego, więc pierwsze wrażenia były dobre. Moi znajomi trafili do starszych i nie mieli najlepszego zdania o akademikach, narzekali na złe warunki, dziwne kolory pokojów, stare meble i zacieki na ścianach – dodaje. - Na początku mieszkałem z fajnym współlokatorem, na drugim roku byłem już sam w pokoju. To było fajne doświadczenie, bo pokazało mi, że w akademiku też można mieć naprawdę dużo prywatności. Jedyne nieprzyjemności, jakie odczułem przez pozostałe lata, to korzystanie ze wspólnej kuchni i łazienki. Na ogół ludzie zostawiali po sobie porządek, ale w weekendy, kiedy dodatkowo nie sprzątały panie sprzątające, panował tam straszny brud, czasem wręcz obrzydliwy. Dziwiło mnie też to, że trzeba zostawiać klucze na portierni, a panie, niestety nie zawsze mówiły dobrze po angielsku, trudno było się nam porozumieć. To było frustrujące. Oczywiście, chciałem wynająć mieszkanie, ale po pierwsze, akademik był blisko uczelni, więc nie musiałem się martwić, jeśli trochę zaspałem. Po drugie, na początku nie znalazłem żadnej oferty, która by mi się spodobała. I po trzecie, ostatecznie uznałem, że wolę mieszkać komfortowo – sam w akademiku, niż drogo płacić za mieszkanie z ludźmi których mógłbym na przykład nie znosić. Zdecydowałem, że zostanę w domu studenckim tak długo, aż w końcu będę musiał się wynieść – podsumowuje dowcipnie.
Stancja czy akademik – to mówiąc żartobliwie, spór nierozwiązywalny. Trudno wyrokować, co jest lepsze, oba rozwiązania mają swoje wady i zalety. To, na co się zdecydować na studiach, zależy tylko i wyłącznie od chęci i możliwości. Oba rozwiązania uczą nas też najważniejszego – dorosłego życia. To właśnie wtedy rozwiązujemy współlokatorskie konflikty, borykamy z codziennymi obowiązkami, uczymy przeżyć cały miesiąc. I, co być może jeszcze ważniejsze, uświadamiamy sobie, jak chcemy, by wyglądało nasze dalsze życie.