Caritas Polska, Materiały prasowe

Wyruszył w nocy, wynajętą taksówką. Kiedy wjechał do miasta, zobaczył ruiny i rosyjskie napisy "Min niet". Pomyślał wtedy, że tak musiała wyglądać Warszawa po powstaniu. Był świadomy tego, co może się wydarzyć, jeśli nieodpowiednie osoby zobaczą go w sutannie. W tym mieście porwano już wielu duchownych. Przyjechał, żeby okazać zwykłą ludzką solidarność, bo dla najbiedniejszych jego obecność mogła być ostatnią nadzieją.

Marianna Fijewska:* Zdobył się ksiądz na niezwykle odważny czyn, wyjeżdżając do największego i jednego z najbardziej zniszczonych wojną miast w Syrii. Czy kontrola sposobu, w jaki rozprowadzane są pieniądze wysyłane przez polskich darczyńców była jedynym powodem wyjazdu do Aleppo?*

ks. Marian Subocz: Absolutnie nie. Pojechaliśmy do Aleppo przede wszystkim przez zwykłą ludzką solidarność, bo wiemy, co to oznaczało dla nas Polaków, kiedy ludzie przyjeżdżali zza granicy w czasie stanu wojennego. Czuliśmy, że nie jesteśmy pozostawieni sami sobie, to było dla nas naprawdę bardzo ważne.

Czy ksiądz pojechał do Syrii zupełnie sam?

Nie, pojechaliśmy we trójkę - ja, pracująca na co dzień w Aleppo koordynatorka projektu i nasza przewodniczka, siostra Urszula Brzonkalik, oraz rzecznik Caritasu, któremu jednak nie pozwolono przekroczyć syryjskiej granicy. Jakiś czas temu był w Izraelu, libańscy celnicy to sprawdzili i dali mu jeden dzień na wyjazd z kraju. Ci, którzy choć raz byli w Izraelu, nie mogą wjechać ani do Syrii, ani do Libanu.

Jak wyglądała droga przez Syrię do Aleppo?

Ruszyliśmy w nocy, wynajętą taksówką. Podróż trwała dziewięć godzin, po stronie syryjskiej minęliśmy 26 punktów kontrolnych, co oznacza, że 26 razy byliśmy sprawdzani. Mijaliśmy ogrom tirów, bo tam nic nie działa. Woda, prąd, żywność, odzież - wszystko jest dostarczane przez tiry. Widzieliśmy uzbrojonych żołnierzy, działa, ciężką broń i mnóstwo zniszczonych budynków. Wsie zrównane były z ziemią i tylko czasami między gruzami pojawiały się owce lub kozy. Gdzieniegdzie jakiś samotny człowiek. Wjechaliśmy do Aleppo od strony wschodniej, czyli tej bardziej zniszczonej. I wtedy przeżyłem szok. Kompletne ruiny i tablice z rosyjskim napisem "Min niet". Pomyślałem, że podobnie musiała wyglądać Warszawa po powstaniu.

Autor: Caritas Polska

Źródło: Materiały prasowe

Po której stronie miasta mieszkaliście?

Po zachodniej, w międzynarodowym zakonie, w którym pracują dwie polskie siostry. Jedna z nich mówi biegle po arabsku. To dzięki niej mogliśmy komunikować się z lokalną ludnością. Zmiana otoczenia była dla nas trudna - zimno, brak wody i światła. W dodatku do pierwszej w nocy trwało bombardowanie, odbijano stawy i jeziora po północno-zachodniej stronie miasta. Siostry chciały, żebyśmy rano wypoczęli, ale my od razu rozpoczęliśmy odwiedziny przedstawicieli sześciu Kościołów działających w Aleppo, które rozdzielają pomoc z Polski.

*Witano księdza z otwartymi ramionami, czy z niechęcią? *

W 2013 roku porwano biskupów z Kościoła ormiańsko-prawosławnego i syryjsko-prawosławnego. Do dziś nie wiadomo, co się z nimi stało. Organizacje pożytku publicznego nie przyjeżdżają do Aleppo, tam wciąż jest bardzo niebezpiecznie. Oni są bardzo samotni, więc ucieszyli się, gdy przyjechaliśmy. Mówili "to dla nas honor, że tu jesteście". Ci wszyscy ludzie mają za sobą bardzo trudne przeżycia - jakiś czas przed naszym przyjazdem zaraz obok zakonu sióstr spadła bomba. Prosto na szpital ginekologiczny. Ciałka dzieci rozsypane były na ulicach, a obok nich zwłoki kobiet, ich matek. Nie umiem zrozumieć tego, co się stało. Nikt nie umie. A ci ludzie nie mają nikogo z zewnątrz, żeby o tym porozmawiać.

Autor: Caritas Polska

Źródło: Materiały prasowe

*Co było najbardziej wstrząsające podczas wizyt w domach syryjskich rodzin? *

Ogromna bieda i ludzka tragedia. Pamiętam pierwszą rodzinę, którą odwiedziliśmy. Były tam cztery osoby, ale tylko matka była w stanie z nami rozmawiać. Choć nie mówiła do nas normalnie, tylko krzyczała. Bardzo krzyczała. Była w strasznym stanie psychicznym. Jej córka jest farmaceutką. Kiedy była w pracy, na aptekę spadła bomba. Przeżyła, ale nigdy się z tego nie podniosła. Podobnie jak reszta rodziny. Wszyscy byli zniszczeni psychicznie. Całkowicie załamani.

Jakie było ich nastawienie do księdza i siostry Brzonkalik?

Byli niezmiernie wdzięczni. Na każdym spotkaniu całowali nas ze łzami w oczach. Pokazywali pieniądze i produkty, które do nich docierają. Mówili "Patrzcie, to nam ratuje życie". I wszyscy pozdrawiali Polaków. My przez tę pomoc budujemy sobie pomnik humanitarny, jako naród, jako Polska. Kiedyś Syryjczycy wspomną, że pomogliśmy im w czasie wojny. Czasami czytam artykuły o tym, że to terroryści. Owszem, terroryści i bandyci tam są, ale te kobiety i dzieci po prostu chcą przeżyć. Zresztą robią to z ogromną godnością. Wszędzie, gdzie byliśmy, chcieli częstować nas herbatą albo chociaż dać cukierka, a przecież sami nie mieli co jeść. Jeżeli o tych ludziach mówi się z pogardą, to... Oni są dziećmi Boga, mają swoje plany, pragnienia i chcą pokoju tak samo, jak my chcemy.

Autor: Caritas Polska

Źródło: Materiały prasowe

Czy jest coś, co daje mieszkańcom Aleppo nadzieję, co pomaga im przetrwać?

Ogromna siła tkwi w rodzinie. Syryjczycy są ze sobą bardzo związani. Jeśli rodzina dobrze funkcjonuje, to wszyscy sobie radzą. Byliśmy raz w rodzinie, która kiedyś była niezwykle bogata. Ojciec prowadził warsztat samochodowy, zatrudniał kilkudziesięciu pracowników. Teraz jest żebrakiem. Zaraz po wybuchu wojny jego córka została ranna. Stała na balkonie, kiedy wybuchła bomba zrobiona z butli gazowej wypełnionej szkłem i metalem. Odłamek przeszył jej brzuch. Operacja kosztowała ojca ogromne pieniądze, ale udało się ją uratować. To bardzo praktyczny człowiek - rozstawił na ulicy namiot i naprawia samochody. Niestety prawie nikt nie korzysta z jego usług, bo ludzie nie mają pieniędzy. To jest rodzina objęta naszym programem.

Jak wygląda wydawanie jedzenia i pieniędzy mieszkańcom Aleppo?

Wszystko jest świetnie zorganizowane, każdy czeka na swoją kolej, nie ma przepychanek. Każdy otrzymuje wsparcie, nieważne, czy to rodzina muzułmańska, czy chrześcijańska, bo każdy potrzebuje pomocy tak samo. Przed rozpoczęciem wydawania potrzebnych produktów wolontariusz prowadzi wspólną modlitwę, nawet jeśli jest osobą świecką. I wszyscy razem się modlą, jak jedna wspólnota.

W Aleppo nie istnieją podziały?

Nie istnieją. Dyrektor syryjskiego Caritasu bp Odo powiedział mi, że raz, gdy szedł w sutannie, pewien muzułmanin krzyknął do niego "Wiem, kim jesteście, wy nie musicie nam pomagać, a i tak pomagacie. Wy jesteście najczystszym złotem".

Autor: Caritas Polska

Źródło: Materiały prasowe

Czy ksiądz odwiedził też rodziny po wschodniej stronie miasta?

Tak, choć trudno tam znaleźć jakąkolwiek rodzinę. Wszędzie gruzy, ludzie się chowają. Przypadkiem zobaczyliśmy kobiety, które wyszły spod gruzów zawalonego domu. Podeszliśmy, a one zgodziły się, żebyśmy weszli zobaczyć, jak mieszkają. Pod gruzami było pomieszczenie; w środku ciemno, zimno i wilgotno. Nie ma wody. Wszyscy śpią na materacach, a jest ich tam w sumie kilka kobiet i siedmioro brudnych, nieumytych dzieci. Te kobiety żyły z tego, co przyniesie pomoc humanitarna. Ich mężowie albo byli na wojnie, albo już nie żyli.

Co ksiądz czuł, rozmawiając z nimi?

Ten obraz mną wstrząsnął. Zadałem sobie pytanie, czemu człowiek człowiekowi zgotował taki los. Czemu cierpią najsłabsi, bo te kobiety i te dzieci to nie są terroryści, to nie są ludzie zaangażowani w politykę. Oni toczą tylko jedną wojnę i to jest wojna o przetrwanie.

Ile kosztuje życie w Aleppo?

Życie jest bardzo drogie. Przed wojną dolar kosztował 50 syryjskich funtów, dzisiaj kosztuje 540. Inteligent na bardzo dobrym stanowisku zarabia 100 dolarów miesięcznie. To bardzo mało. Lekarstwa zdrożały o 300 procent. Nie ma też lekarzy. Jakiś czas temu zaczęto ich porywać, bo byli majętni. Ci, którzy przetrwali, w większości uciekli.

Wiem, że starał się ksiądz o zorganizowanie między Polską a Syrią korytarza humanitarnego, ale projekt został odrzucony.

Tak, pojechałem w tym celu do włoskiego ministerstwa spraw zagranicznych, bo Włosi w ten sposób wspierają Syryjczyków. Pomoc polega na wybraniu około stu najsłabszych Syryjczyków. Zazwyczaj są to osoby ciężko chore, starcy, albo kobiety, które straciły mężów i muszą utrzymać dzieci. Do końca wojny zapewnia się im lokum w swoim kraju. Niestety nie udało mi się tego zrealizować.

Przewodniczący Rady ds. Migracji Turystyki i Pielgrzymek bp Zadarko uznał ten pomysł za nierealny, mówiąc: "nie mamy gwarancji bezpieczeństwa, że jesteśmy w stanie tych, którzy chcieliby tutaj przyjechać, (...) sprawdzić pod względem ich powiązań z różnego rodzaju organizacjami."

Wiem, że imigranci musieliby zostać sprawdzeni przez odpowiednie służby, ale to jest wykonalne. Postulat dotyczący korytarza humanitarnego zbiegł się w czasie z atakami w Paryżu, Brukseli i Monachium. Wśród ludzi pojawił się lęk, że przez granicę ich kraju mogą przedostać się terroryści. Nie mówię, że nie, ale chcę zaznaczyć, że ten projekt miał dotyczyć tylko najsłabszych. Nie chcę wchodzić w wątki polityczne, więc angażuję się w to, w co mogę, np. w zbiórkę pieniędzy dla syryjskich rodzin, która zostanie przeprowadzona we wszystkich polskich kościołach 23 kwietnia, w Niedzielę Miłosierdzia Bożego. Dla nich to jest kwestia przeżycia, jedyna szansa.

Autor: Caritas Polska

Źródło: Materiały prasowe

Myślę, że część internautów skomentuje naszą rozmowę, mówiąc, że w Polsce jest tyle biedy i problemów społecznych, iż powinniśmy najpierw pomóc sobie, a potem innym. Najpierw zebrać na nasze dzieci, a potem na cudze.

To jest zawsze wolna decyzja darczyńcy, komu pomaga. Jeśli chce pomóc ubogim dzieciom czy rodzinom w Polsce, to ma do tego bardzo wiele sposobności. Caritas bez przerwy pomaga polskim dzieciom. Organizujemy Wigilijne Dzieło Pomocy Dzieciom, Wakacyjną Akcję Caritas, Tornister Pełen Uśmiechów, prowadzimy 180 świetlic socjoterapeutycznych. W Polsce jednak nie ma głodu, wojny ani uciekinierów, są inne problemy. Na każde 200 dzieci na świecie jedno jest uchodźcą. Dwa razy więcej dzieci na świecie stara się o azyl niż w 2015 roku, a to oznacza, że ich sytuacja jest katastrofalna. Pomocy humanitarnej potrzebuje 13 mln Syryjczyków, w tym sześć milionów dzieci. Trzy miliony dzieci nie znają życia poza wojną, to widać na ich obliczach - są brudne, byle jak ubrane i smutne, bo w życiu nie zobaczyły nic poza złem i murami. Powinniśmy pomyśleć po ludzku. Tam jest wojna, tu wojny nie ma. Absolutnie nie można porównywać sytuacji w Polsce do sytuacji Syryjczyków. Kiedy myśmy wrócili, to ja wiedziałem, że wezmę prysznic, że zjem to, co będę chciał, że nic mi nie grozi. Tam matka nie wie, czy kiedy jej dziecko wyjdzie na ulicę, to przeżyje. Rzucą bombę, czy nie rzucą?

Mam wrażenie, że podczas naszej rozmowy przedstawia ksiądz mieszkańców Aleppo jako bardzo wierzące społeczeństwo.

Oni wierzą bardzo mocno i to im pomaga utrzymać się przy życiu. Dobrze obrazują to dwie sytuacje, które wywarły na mnie ogromne wrażenie. Byłem w kościele Franciszkanów, który przetrwał bombardowanie, ale jedna z bomb spadła dokładnie na dach kościoła. W środku trwała msza, było pełno ludzi. I ta bomba zatrzymała się w sklepieniu. Ewakuowano ludzi, bombę rozbrojono, nikt nie ucierpiał. Teraz wszyscy pokazują sobie to sklepienie jako dowód boskiej opatrzności. Odwiedziliśmy też szpital, który został ostrzelany. Jedna starsza siostra pozbierała naboje i zrobiła z nich krzyż w kształcie arabskiej litery oznaczającej "pokój". Ludzie to zobaczyli i sami zaczęli zbierać naboje i przynosić je do sióstr, żeby robiły nowe figury.

Bardzo symboliczne.

Bardzo. I muszę się pani przyznać, że siostra Urszula Brzonkalik przemyciła przez granicę kilka małych nabojów i jeden duży, wystrzelony z karabinu maszynowego. Mieliśmy stracha, bo chociaż to tylko łuski, to wciąż jest na nich proch. Chcemy wystawić je na licytacji.

Autor: Caritas Polska

Źródło: Materiały prasowe

Ksiądz odwiedzał ludzi będących w tragicznej życiowej sytuacji. Wyobrażam sobie, że trudno było znaleźć odpowiednie słowa, które mogłyby jakoś podnieść ich na duchu.

Bardzo trudno. W oczach były łzy, w takich momentach, gdy widziało się te dzieci i te kobiety... Czasem człowiek objął drugiego. Ale wie pani, ci ludzie nie pozostawali tak zupełnie bezradni, oni zazwyczaj pod koniec naszych wizyt mówili "Jakoś damy sobie radę, jakoś to będzie". Tuż przed moim wyjazdem zorganizowano kolacje na sto osób - studenci, młodzi wolontariusze, duchowni. I poproszono mnie, bym powiedział krótkie kazanie na temat wielkiego postu.

Co ksiądz im powiedział?

Powiedziałem, że Chrystus cierpiał mękę i umarł, ale później zmartwychwstał. Porównałem to do mojej ojczyzny, bo Aleppo jest jak Warszawa kiedyś, miasto-symbol. Wojna zniszczyła Warszawę, wydawałoby się, że ta przestanie istnieć, a ja dzisiaj tam pracuję i wiem, że Aleppo też kiedyś zmartwychwstanie, że znów będzie wspaniałym miastem.

Program "Rodzina Rodzinie" trwa od października 2016 r. Polega na wspieraniu finansowym wybranej syryjskiej rodziny. Do tej pory zaangażowało się w niego ponad 8 tys. darczyńców, a ponad 2600 rodzin zostało objętych opieką.