Prezydent Władimir Putin / fot. Alexei Nikolsky, Getty Images
Kiedy rodzina dowiedziała się, że Iwan chce się zaszczepić "Sputnikiem V", zapanowała cisza.
- Moi bliscy byli zaniepokojeni. Muszę się przyznać, że sam miałem duże obawy – opowiada Iwan Żylin, korespondent "Nowej Gaziety".
5 grudnia w Rosji ruszyła masowa akcja szczepień preparatem opracowanym przez rosyjskich naukowców. Cały projekt był oczkiem w głowie Władimira Putina. Iwan zaszczepił się w ramach dziennikarskiego śledztwa.
"Sputnik V" to dzisiaj jedyna szczepionka na świecie, która ma własne profile w mediach społecznościowych oraz oficjalną stronę działającą w ośmiu językach. Kreml nie oszczędza środków na propagandę, ale gołym okiem widać, że nic nie idzie po myśli rządzących.
Start szczepień okazał się porażką. Sondaże pokazują, że aż 73 proc. Rosjan nie zamierza się szczepić.
- Nie ma zbyt wielu chętnych, ponieważ ludzie nie ufają "Sputnikowi". Moskiewski ratusz uruchomił zapisy na szczepienia przez swoją stronę. Niemal wszystkie okienka są wolne – mówi Żylin.
- Wśród moich znajomych nikt nie zamierza się szczepić – opowiada Oleg Sawwin z Kaliningradu. - Bez wahania zaszczepiłbym się szczepionką Pfizera czy Moderny, ale na pewno nie dam się ukłuć "Sputnikiem". Ta szczepionka nie została do końca przebadana, nikt nie wie, jakie skutki uboczne mogą wystąpić. Nie chcę brać udziału w tym eksperymencie – podkreśla i dodaje, że w Rosji strach zachorować na COVID-19, bo tamtejsza służba zdrowia jest w dramatycznej sytuacji.
Już dwukrotnie przez brak tlenu w szpitalach zmarło kilkunastu pacjentów chorych na COVID-19. Od początku epidemii w Rosji oficjalnie odnotowano 3 mln zakażeń oraz 54 tys. zgonów, ale eksperci nie mają wątpliwości, że rzeczywiste statystyki są co najmniej dwa razy wyższe. Sytuacja jest trudna i rosyjscy lekarze zgadzają się, że epidemię może powstrzymać tylko szczepienie, ale niekoniecznie "Sputnik V". Jak pokazała sonda portalu Lekarze RF, aż 53 proc. medyków jest przeciwko podawaniu krajowej szczepionki.
- Postanowiłem, że nie zaszczepię się "Sputnikiem". Nie chcę być obiektem doświadczalnym, nie mam pewności co do tego preparatu. Dzisiaj nikt w Rosji nie ponosi odpowiedzialności za ewentualne skutki uboczne – opowiada Dmitrij Beliakow, ratownik z podmoskiewskiego miasta Żeleznodorożnyj oraz szef związku ratowników "Feldsher.ru".
Początkowo personel medyczny próbowano dyscyplinować i - pod groźbą zwolnienia z pracy - zmuszano do szczepień. Według relacji rosyjskich mediów część lekarzy się poddała, ale część uciekła "spod igły", szczepiąc się przeciwko grypie i pneumokokom. Tym samym kupiła sobie więcej czasu, ponieważ między szczepieniami powinien być zachowany odstęp czasu.
Niezawodna, niezbadana szczepionka
Szczepionkę opracowali naukowcy z Ośrodka Badań Epidemiologii i Mikrobiologii im. Gamalei wspólnie z niegdyś tajnym Centrum wirusologii i biotechnologii "Wektor", które podlega rosyjskiemu MON.
- Samo opracowanie szczepionki nie było trudne, ponieważ nie jest ona oparta na supernowoczesnej technologii mRNA, którą wykorzystali Pfizer i Moderna, tylko na tradycyjnej, znacznie prostszej i tańszej metodzie wektorowej. Wykorzystało ją wiele firm, w tym Jonson&Jonson, AstraZeneca oraz chińska Sinovac Biotech – wskazuje Irina Jakutenko, biolog molekularny oraz autorka książki "Wirus, który złamał planetę".
Zasadnicza różnica między tymi szczepionkami polega na tym, że preparaty mRNA są całkowicie syntetyczne i nie zawierają fragmentów wirusa. Dostarczają organizmowi "instrukcję", jak produkować białko S koronawirusa, a następnie wytwarzać przeciw niemu przeciwciała. To pierwszy raz, kiedy szczepionki mRNA są stosowane na tak szeroką skalę.
Z kolei szczepionki wektorowe zawierają unieszkodliwiony adenowirus, który nie jest w stanie rozmnażać się w ludzkich komórkach, ale może do nich dostarczyć potrzebną informację. W tym przypadku w genom adenowirusa "wbudowano" gen kodujący białko S, dzięki czemu układ immunologiczny zaczyna produkować przeciwciała. Ta technologia jest znana od długiego czasu i jest wykorzystywana między innymi w produkcji szczepionek przeciw grypie.
W przypadku "Sputnika" za wektor wzięto ludzki adenowirus. Prace ułatwiało to, że naukowcy już mieli gotową platformę. Została opracowana jeszcze w latach 90. Jak lubi podkreślać Kreml, wcześniej tę bazę wykorzystano do stworzenia szczepionek przeciw MERS oraz Eboli. Sęk w tym, że skuteczność tych preparatów nigdy nie została zbadana. Nad samym "Sputnikiem" prace trwały tylko pięć miesięcy.
Już 11 sierpnia, zanim zostały opublikowane jakiekolwiek badania, Władimir Putin triumfalnie ogłosił, że Rosja zarejestrowała pierwszą na świecie szczepionkę przeciwko COVID-19. "Prostą i skuteczną jak kałasznikow" – mówiło jedno z haseł reklamowych. Szczepionka otrzymała nawę "Sputnik V". To nawiązanie do Sputnika-1, pierwszego sztucznego satelity Ziemi, którego Związek Radziecki wystrzelił w kosmos w październiku 1957 r. Dla Rosji to wydarzenie wciąż pozostaje historycznym zwycięstwem w kosmicznym wyścigu z USA. Tym razem jednak nie było powtórki z historii.
Niezależne rosyjskie media złośliwie ochrzciły "Sputnika V" mianem "car-szczepionki", nawiązując w tym przypadku do "car-bomby", największej wodorowej bomby lotniczej, która według planów ZSSR miała rzucić USA na kolana.
Z kolei amerykańskie media zastanawiały się, czy Rosjanom wyrośnie trzecia ręka po przyjęciu nieprzebadanej szczepionki.
- Być może "Sputnik V" nie jest złą szczepionką, ale nie budzi zaufania. Ambicje geopolityczne weszły w konflikt ze standardami naukowymi. Przeważyła chęć bycia pierwszymi. Szczepionka dostała rejestrację już po drugiej fazie badań. Przy tym grupa ochotników, która uczestniczyła w obu fazach, to tylko 22 osoby. Na jej podstawie rozpoczęto masowe szczepienia – opowiada Irina Jakutenko.
Co więcej, okazało się, że wyniki badań nad szczepionką, które podano do publicznego wglądu, prawdopodobnie nie są pełne. Rosyjski portal Fontanka.ru dotarł do poufnego raportu, z którego wynika, że "Sputnik V" był testowany z udziałem 38 zdrowych dorosłych ochotników przez 42 dni. W tym czasie odnotowano 144 "zdarzenia niepożądane".
Skutki uboczne
Mimo że badania nad szczepionką wciąż nie są ukończone (wyników trzeciej fazy dotąd nie opublikowano), na początku grudnia Władimir Putin zarządził rozpoczęcie przygotowania do masowej wakcynacji.
Czy jego decyzja miała coś wspólnego z tym, że Wielka Brytania i USA zaplanowały start szczepień na 8 i 14 grudnia? Dlaczego, nie patrząc na brak badań i problemy z produkcją (dysponowano tylko 117 tysiącami dawek "Sputnika"), 5 grudnia Rosja jako pierwsza na świecie rozpoczęła szczepienia?
Rządowe media ogłosiły "oszałamiający sukces", pokazując tłumy w przychodniach. Jak się okazało, większość z ludzi prezentowanych w mediach to pracownicy budżetówki, których zmuszono do szczepień pod groźbą zwolnienia z pracy.
Według relacji niezależnego portalu "Meduza" w rzeczywistości wiele przychodni ma problem ze skompletowaniem pięciu chętnych do szczepienia. Pięciu, bo każda ampułka "Sputnika V" zawiera pięć dawek. Po rozmrożeniu szczepionka traci właściwości w ciągu 30 minut, więc zanim zostanie wyjęta z zamrażarki, pielęgniarki muszą zadzwonić i potwierdzić obecność pacjentów.
Wiele osób nie stawia się na szczepienie, dlatego niektóre placówki szczepią wszystkich chętnych, ale i tak część dawek jest wyrzucana. Teoretycznie szczepienia są dostępne tylko dla osób z grup ryzyka, medyków i nauczycieli, ale w praktyce nikt nie pyta o dokumenty, potwierdzające wykonywany zawód.
Kiedy Iwan Żylin zgłosił się na szczepienie w jednej z moskiewskich przychodni, pierwsze, co zwróciło jego uwagę, to panująca w niej pustka. 29-letni dziennikarz przedstawił się jako nauczyciel, wypełnił ankietę, został zbadany przez lekarza, a potem otrzymuje pierwszą z dwóch potrzebnych dawek szczepionki. Po zastrzyku został ostrzeżony, że skutki uboczne mogą trwać nawet 2-3 dni. Pierwsze z nich zaczął odczuwać już wieczorem tego samego dnia.
- Zaczęło się od narastającego bólu w ramieniu. Miałem wrażenie, że ciągle puchnie, że zaraz pęknie mi skóra. Samego miejsca ukłucia nie można było dotknąć, ponieważ nawet od lekkiego muśnięcia chciało się krzyczeć z bólu – opisuje Iwan Żylin.
Kiedy kolejno zaczęły się pojawiać gorączka, dreszcze, bóle głowy, majaczenie, zaczął się bać.
- Przypomniałem sobie rozmowę z pielęgniarką. Już po zastrzyku powiedziała mi, że jeśli pacjent już ma przeciwciała we krwi, to podanie szczepionki może wywołać pełny obraz COVID-19. Zacząłem się więc zastanawiać, czy przypadkiem wcześniej nie przechodziłem zakażenia bezobjawowo. Dlaczego nikt nie zaproponował, abym najpierw wykonał test na przeciwciała?! - nie rozumie dziennikarz.
Dopiero po dwóch dniach od podania szczepionki Iwan poczuł się lepiej.
- W ulotce do "Sputnika" zaznaczono, że wśród skutków ubocznych zaobserwowano osłabienie i złe samopoczucie. Dotyczyło to 10 proc. pacjentów. Dreszcze i gorączkę miało 5,7 proc. szczepionych, a ból, swędzenie i obrzęk w miejscu wstrzyknięcia - 4,7 proc. Patrząc na te statystyki, szanse, aby doświadczyć wszystkich skutków ubocznych, były niewielkie, ale mnie najwyraźniej się udało – konkluduje.
Za dużo patosu
– Kiedy testowano preparaty Moderny i Pfizera, skupiano się przede wszystkim na zdrowiu pacjentów. Pojawiały się różne wątpliwości, badania nawet zatrzymywano, gdy pojawiały się poważne skutki uboczne. W Rosji oficjalnie u żadnej osoby zaszczepionej nie doszło do reakcji alergicznej. Mamy nieustające pasmo sukcesów. I to najbardziej niepokoi – mówi Tatiana Stanowaja, politolożka oraz założycielka think tanku R.Politik.
Według Stanowej "Sputnik" od początku był bardzo ważnym projektem dla Putina.
– Kreml liczył, że dzięki tej szczepionce będzie w stanie udowodnić całemu światu, że Rosja dysponuje zaawansowanymi technologiami i może grać na tym samym poziomie, co kraje rozwinięte. Zakładano, że powstrzymanie wspólnego wroga, jakim jest COVID-19, będzie doskonałą okazją, żeby zmusić Zachód do współpracy. Stąd wszystkie zabiegi Rosji, aby rozpocząć wspólne testy nad szczepionką – opowiada politolożka.
Dotychczas na wspólne badania zgodziła się tylko AstraZeneca, która wraz z Uniwersytetem Oksfordzkim opracowuje szczepionkę na bazie szympansiego adenowirusa.
Zdaniem Stanowej, Rosja w końcu wpadła we własne sidła.
- Zamiary były dobre, ale jak zwykle zawiodło wykonanie. Za dużo było patosu, arogancji i pośpiechu. Za mało nauki. Przykładowo najpierw mówiono, że szczepionka będzie dawać ochronę na 2 lata, potem, że na 10 miesięcy. To manipulowanie danymi sprawiło, że zaufanie do "Sputnika V" bezpowrotnie zniknęło. Na tym etapie skuteczność szczepionki już nie ma dla ludzi żadnego znaczenia – uważa Stanowaja.
"Sputnik", towar eksportowy
Skoro Zachód nie chciał "Sputnika V", Rosja szybko przeorientowała się na inne rynki zbytu. Oprócz prestiżu chodzi w końcu o 75 mld dolarów. Na tyle dzisiaj wyceniany jest światowy rynek szczepionek przeciwko COVID-19. Kreml liczy na co najmniej ćwiartkę tego tortu.
Bogate kraje Zachodu już mają podpisane kontrakty i zagwarantowane dostawy setek milionów dawek szczepionek. Tymczasem Afryka, Azja i Ameryka Południowa muszą czekać na swoją kolej, odnotowując codziennie setki zgonów i milionowe straty.
I tu na scenie pojawi się Rosja ze szczepionką, która kosztuje ok. 8 euro. Jest tańsza niż preparaty Pfizera (12-15 euro) i Moderny (20-25 euro), ale droższa, niż niekomercyjna szczepionka AstraZeneca (3,2 euro). Dużą zaletą "Sputnika" jest jednak to, że do jego transportu nie potrzeba niskiej temperatury. Tymczasem szczepionki konkurencji wymagają przechowywania nawet przy minus 70 stopniach Celsjusza. Dla krajów rozwijających się jest to ogromne logistyczne ułatwienie, które sprawia, że rządy niektórych państw są gotowe przymknąć oko na nieścisłości w badaniach, nie mówiąc już o moralnych dylematach związanych ze współpracą z Kremlem.
Wiadomo, że Brazylia złożyła zamówienie na 50 mln dawek "Sputnika", Meksyk na 32 mln, a Uzbekistan na 35 mln. Oprócz tego rosyjska szczepionka trafi do Wenezueli, Argentyny, Białorusi oraz na Węgry, które jako jedyny kraj UE wydały rejestrację "Sputnikowi". Według informacji japońskiej gazety "Asahi Shimbun" rosyjska szczepionka będzie również eksportowana do Korei Północnej. Jeśli wierzyć informacjom z oficjalnej strony "Sputnika V", łącznie zawarto umowy na dostarczenie 517 mln dawek szczepionki. Brzmi to jak kolejny "sukces".
W rzeczywistości to obietnica bez pokrycia. Jak tłumaczy Irina Jakutenko, Kremlowi wciąż nie udało się uruchomić produkcji. Pierwsza dawka szczepionki jest oparta na wektorze adenowirusa serotypu 26, druga na bazie adenowirusa serotypu 5. Są to różne szczepy tego samego wirusa, ale serotyp 5 okazał się bardzo kapryśny, przez to ciężko jest utrzymać stabilną jakość szczepionki.
W samej Rosji są tylko dwie fabryki, które mogą produkować "Sputnika V", a wytworzona przez nie liczba dawek szczepienia ledwo wystarcza na zaopatrzenie regionów kraju. A teraz dochodzą jeszcze zobowiązania wobec innych krajów.
Rosja szuka możliwości produkcji za granicą. Prawdopodobnie "Sputnik V" będzie produkowany w Chinach, Indiach oraz Korei. Kreml już ogłosił, że ma zamiar wypuścić przeznaczoną na eksport wersję light "Sputnika", która będzie się składać tylko z jednej dawki.
Na tym nie koniec. Kilka tygodni temu krajową rejestrację otrzymała kolejna rosyjska szczepionka pod nazwą "EpiVacCorona". Wiadomo też, że rosyjscy naukowcy pracują nad stworzeniem jeszcze dwóch preparatów. Czy tym razem badania zostaną wykonane jak należy?
- Bez względu na to, co robi Rosja, jej działania natychmiast zaczynają mieć podtekst geopolityczny. Kreml sprowadził szczepionkę przeciw COVID-19 z lekarstwa ratującego życie do poziomu towaru i formy nacisku – uważa Tatiana Stanowaja.
Przeciwciała po szczepionce
Po upływie dziesięciu dni od szczepienia Iwan Żylin wykonał w jednym z największych prywatnych laboratoriów w Moskwie test na obecność przeciwciał SARS-CoV-2. Wyniki zaskoczyły. W jego krwi wykryto przeciwciała Igm, które świadczą o kontakcie z patogenem (żywym wirusem bądź szczepionką). Z kolei przeciwciała IgG, które świadczą o uformowaniu odporności, nie tylko były obecne, ale ich liczba była trzydziestokrotnie większa od wymaganego minimum.
- Stężenie IgG powinno wynosić 13 jednostek na mililitr krwi. Ja miałem ich ponad 400 – opowiada Iwan.
Dziennikarz poprosił rosyjskich naukowców o wytłumaczenie wyników. Doszli do wniosku, że tak wysoki poziom przeciwciał w tak krótkim czasie jest zapewne związany z bezobjawowym przebyciem zakażenia. Czyli do już obecnych przeciwciał doszły te wywołane przyjęciem szczepionki.
27 grudnia Żylin miał otrzymać drugą dawkę szczepionki. Postanowił jednak, że kolejne spotkanie ze "Sputnikiem" sobie odpuści.