Marek Sterlingow , 28 sierpnia 2020

Widziałam dumnych ludzi

Sierpień '80. Tłum przed bramą nr 2 Stoczni Gdańskiej im. Lenina / fot. Zygmunt Błażek, ecs.gds.pl

Wiedzieli, czego się domagają, odzyskali godność – tak Janina Jankowska wspomina robotników strajkujący w sierpniu 1980 roku. - Usłyszeli inny język i po raz pierwszy mieli poczucie wolności.

Jej reportaż radiowy "Polski Sierpień" to jedno z najbardziej dojmujących świadectw tego, co w 1980 roku wydarzyło się w Stoczni Gdańskiej im. Lenina.

Dziennikarka Janina Jankowska była razem ze strajkującymi. Wydarzenia, jedne z najważniejszych w naszej historii, widziała na własne oczy. Potem widziała również, jak potrafimy tę wielką historię systematycznie niszczyć.

"Trzymamy i będziemy się trzymać!"

Marek Sterlingow: W sierpniu 1980 prawie wszyscy Polacy, wierzący i niewierzący, partyjni i bezpartyjni byli po jednej stronie. Dlaczego wtedy to było możliwe?

Janina Jankowska: - Bo po 40 latach PRL-u, państwa satelickiego, uśpionego w autorytarnym porządku, ludzie usłyszeli inny język i po raz pierwszy mieli poczucie wolności.

Janina Jankowska z drukarzami, którzy w stoczniowej drukarni opracowali plakat: "Ojczyzna, prawda + godność". To jedyne zdjęcie dziennikarki (druga z prawej w górnym rzędzie) na tle słynnej stoczniowej bramy

Janina Jankowska z drukarzami, którzy w stoczniowej drukarni opracowali plakat: "Ojczyzna, prawda + godność". To jedyne zdjęcie dziennikarki (druga z prawej w górnym rzędzie) na tle słynnej stoczniowej bramy

Źródło: Archiwum prywatne Janiny Jankowskiej

Tak było w stoczni w czasie strajku w 1980 r., a po zarejestrowaniu NSZZ Solidarność rozlało się na całą Polskę.

W stoczni zobaczyła pani tysiące ludzi, którzy potrafili powiedzieć władzy: "nie". To był szok?

- Już wtedy byłam związana z KOR. W lipcu, gdy zaczęły się strajki na Lubelszczyźnie, Henio Wujec wyposażył mnie, Jurka Zieleńskiego i Włodka Filipka w egzemplarze "Robotników" i adresy. Mieliśmy dotrzeć do komitetu strajkowego kolejarzy lubelskich.

Okazało się, że komitet został rozbity. Zrobiłam jednak wywiad z jego przewodniczącym ukrywającym się w szpitalu.

Polskie Radio puściło wywiad?

- Pan żartuje. To poszło za pośrednictwem Jacka Kuronia w Wolnej Europie. Bałam się, że w nagraniu ktoś rozpozna mój głos. A stocznia była dla mnie kolejnym etapem, a nie szokiem.

Była pani w niej oficjalnie?

- Znowu żart. Nie dostałam delegacji. Zresztą jako pracownik Polskiego Radia nie miałabym szans na dotarcie do stoczniowców. Weszłam tam jako dziennikarka "Literatury". Publiczne radio i telewizja nie miały wtedy dobrej opinii.

Wtedy media nie informowały o strajku, tylko nazywały protesty "przerwami w pracy".

A w stoczni było mnóstwo dziennikarzy i żadnej rzetelnej informacji w prasie i mediach. Te powstawały w wydziale prasy PZPR.

Dlatego komitet strajkowy chciał nas wyrzucić. Wtedy złożyliśmy oświadczenie do komitetu strajkowego i SDP, że nasze korespondencje nie są publikowane.

Jakie wrażenie zrobił na pani Lech Wałęsa?

- Był rewelacyjny. Codziennie spotykał się w słynnej dziś sali BHP z wszystkimi delegatami strajkujących zakładów na tzw. plenach. Tam były najświeższe informacje.

Mówił do ludzi z niewyobrażalną energią, z niepodważalnym przekonaniem, że zwyciężymy. Każde spotkanie kończył słowami "Trzymamy i będziemy się trzymać!!!".

Tę siłę wiary wpompowywał w salę, w zebranych.

Mnie samej przechodziły ciarki po plecach. Czułam się częścią tego, co tu się dzieje. Byłam gotowa stracić pracę w Polskim Radiu, żeby tu być.

To głębokie przekonanie, że uczestniczę w historii, miałam jeszcze przed podjęciem rozmów delegacji rządowej ze strajkującymi, kiedy rzeczywiście moja praca wisiała na włosku. A innego radia nie było. To byłby koniec dziennikarstwa.

Wałęsa "był rewelacyjny", a jaką rolę odegrali Andrzej Gwiazda i Anna Walentynowicz?

- Bez Andrzeja Gwiazdy ten strajk by nie przetrwał osiemnastu dni. To on w pierwszych dniach objechał wszystkie zakłady decydujące o funkcjonowaniu miasta. Elektrownie, transport, handel. Zdawał się być wszędzie. Powtarzał ludziom: "Strajkujecie, ale musicie pracować. Miasto musi żyć normalnie".

Nazywało się to strajk włoski. Tylko w knajpach nie sprzedawano alkoholu! To spontanicznie wyszło ze stoczni, gdzie strajkujący narzucili sobie zakaz picia. Sami tego pilnowali. Pamiętam, że ktoś chciał przemycić flaszkę, odbierano to, jak próbę rozbicia strajku. Zdumiewająca samodyscyplina.

A Ania Walentynowicz była ikoną i matką tego strajku. Z jej powodu to wszystko się zaczęło. Jej nazwisko widniało na głównym transparencie: "Żądamy przywrócenia do pracy Anny Walentynowicz".

A matkowała dosłownie. Szykowała kanapki, smarowała chleb smalcem, przy długim stole w Sali BHP, bo delegaci pracowali non stop i musieli coś jeść.

Wicepremier Mieczysław Jagielski był dobrym negocjatorem?

- Doskonałym. To bardzo kulturalny pan. Szybko zrozumiał, że strajkującym trzeba okazywać szacunek. Jego rozmowy z komitetem strajkującym były dyplomatyczne, ale na najwyższym poziomie. Przyjmował ostre słowa ze zrozumieniem.

Janina Jankowska w stoczni Gdańskiej. Sierpień 1980

Janina Jankowska w stoczni Gdańskiej. Sierpień 1980

Źródło: Archwium prywatne Janiny Jankowskiej

Jednak sam nie mógł podejmować decyzji. Po każdym postulacie mówił szczerze: "Muszę z tym jechać do Warszawy".

Robotnicy byli bardziej świadomi swoich praw niż teraz?

- Mieli poczucie dumy, wiedzieli, czego się domagają, odzyskali godność. Mam taki pamiątkowy plakat wydrukowany w stoczniowej drukarni z napisem "Ojczyzna, prawda + godność". Sami to wymyślili. To drukarze, z którymi mam jedyne zdjęcie na tle bramy.

Czy ma pani uczucie, że w sierpniu Polacy naprawdę coś wywalczyli?

- Oczywiście! To było wielkie zwycięstwo. Podpisane zostały Porozumienia Sierpniowe, w wyniku których powstał niezależny, samorządny związek zawodowy Solidarność. Złamany został monopol władzy na informację.

Można było mówić prawdę?

W zakładach pracy, na zebraniach, w prasie "do użytku wewnątrzzwiązkowego", ale jeszcze nie w oficjalnych mediach.

Związek chciał być neutralny

Potem było półtora roku wolności.

- Tak zwany karnawał Solidarności. To była walka o dostęp do wolnego słowa, do rządowego radia i TV.

No i przede wszystkim szkoła demokracji. Pierwsze komitety strajkowe w zakładach i regionach powstawały spontanicznie. Szli odważni.

Sala BHP Stoczni Gdańskiej im. Lenina, obrady Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego; przemawia Lech Wałęsa, obok stoi Bogdan Lis. Na stole prezydialnym widać wyeksponowaną makietę Pomnika Poległych Stoczniowców, którego budowa była jednym z żądań strajkujących

Sala BHP Stoczni Gdańskiej im. Lenina, obrady Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego; przemawia Lech Wałęsa, obok stoi Bogdan Lis. Na stole prezydialnym widać wyeksponowaną makietę Pomnika Poległych Stoczniowców, którego budowa była jednym z żądań strajkujących

Autor: Zygmunt Błażek

Źródło: ecs.gda.pl

Szybko budowała się struktura organizacji z profesjonalnymi działami: prasa związkowa, organizacje branżowe i swoisty parlament związkowy zwany KK (Krajowa Komisja).

Delegaci z wszystkich regionów spotykali się przynajmniej raz w miesiącu lub, gdy wydarzenia tego wymagały natychmiast, na omówieniu kierunku działań związku i przygotowań kolejnych rozmów z rządem. Proszę pamiętać, że "rok karnawału" był jednocześnie czasem, gdy ludzie poczuli się gospodarzami swoich terenów.

Strajkowali, protestowali, prowadzili rozmowy z miejscowymi władzami i… udawało się. Wielkoprzemysłowa klasa robotnicza była siłą.

I Zjazd "Solidarności" poprzedzały Regionalne Konferencje Wyborcze i wybór nowych władz związku na danym terenie. Kandydaci byli mocno przepytywani przez salę. Potem głosowano.

Kiedy we wrześniu 1981 zaczął się pierwszy Zjazd Solidarności, uczestniczyli w nim delegaci i władze regionów wybrane według najwyższych standardów demokratycznych. Podobnie w czasie Zjazdu wybrano nowe władze, nowy "parlament" teraz KKP (Krajowa Komisja Porozumiewawcza) i spośród 4 kandydatów nowego przewodniczącego związku.

Po ostrej walce został nim Lech Wałęsa.

Związek jeszcze wtedy mógł połączyć różne poglądy. Tę dzisiejszą prawicę i lewicę?

- Były różne światopoglądy, ale unikało się ich manifestowania. Związek chciał być neutralny.

Ale już wtedy pojawili się "prawdziwi Polacy" i antysemici.

- Z doświadczenia wiem, że kiedy poszerza się pole wolności, dochodzą też do głosu idioci. Nie można tego jednak łączyć z ruchem Solidarności.

Owszem, przy rozwiązaniu KOR-u, kiedy Zjazd redagował uchwałę z podziękowaniem za jego działalność, pojawiły się głosy krytyczne, które potem nazywano "prawdziwkami", gdzieś padło określenie "prawdziwi Polacy".

Jednak "Solidarność" nie miała nic wspólnego z antysemityzmem. Pojedyncze wygłupy były gaszone.

Dziennikarze przygotowują oświadczenie dla komitetu strajkowego i SDP, że ich korespondencje nie są publikowane

Dziennikarze przygotowują oświadczenie dla komitetu strajkowego i SDP, że ich korespondencje nie są publikowane

Źródło: Archiwum prywatne Janiny Jankowskiej

Byłam blisko samego jądra Solidarności. Obsługiwałam zjazd jako dziennikarz Radia Solidarność – Region Mazowsze. Ważniejsze było, co mówił ks. Józef Tischner o pięknej mące, która powstaje tu na zjeździe w polskich młynach.

To było ważne i łączyło ludzi.

Dlaczego Solidarność się pani wtedy podobała?

- Każdy czuł, że załatwia jakieś ważne ludzkie sprawy i ma wpływ. Przekształcano partyjne domy wczasowe na przychodnie lekarskie. Ludzie mieli poczucie sprawczości. Górniczy czy hutnicy strajkowali nie w swoim interesie tylko w interesie podwyżek dla nauczycieli.

Dzięki Solidarności demokracja bardzo urosła w Polsce w siłę.

A zdziwiło panią, że kilkanaście miesięcy po Sierpniu, tak wielu Polaków poparło stan wojenny?

- Nie powiedziałabym, że poparli. Nie przeciwstawili się w takim stopniu, jak można było tego oczekiwać. Ludzie po prostu byli już bardzo zmęczeni, rosło napięcie, władza szła na zwarcie. W grudniu 1981 roku były kompletnie puste półki, państwo przestało funkcjonować. Ludzie chcieli jakiegoś rozwiązania w tę lub tamtą stronę.

Podziały, które bolą

Spora część opozycji na czele z Wałęsą pod koniec lat 80. zdecydowała się na rozmowy z reżimem i na Okrągły Stół. Okazało się, że to droga do wolności. Ale Andrzej Gwiazda był przeciwny.

- Miałam wtedy z nim dosyć bliski kontakt. Gwiazda nie był przeciwko rozmowom z rządem, on był przeciwko sposobowi, w jaki wybierano ludzi do tych rozmów. Zlekceważono demokratyczne struktury Solidarności wybrane na zjeździe w 1981 roku, a także władze podziemne związku.

Teoretycznie miał rację. Jednak te struktury były już słabe, sporo działaczy opuściło Polskę.

Mazowiecki, Kuroń, Geremek, a nawet Kaczyński byli za. A Gwiazda zbojkotował wybory 4 czerwca 1989 roku.

- Nie tylko on. Bronisław Komorowski czy Bogdan Borusewicz również.

Ale potem zmienili zdanie. Gwiazda długo jeszcze nie.

- Bo w trakcie wyborów zmieniono zasady, złamano prawo wyborcze, żeby przepchnąć komunistów.

Przy Okrągłym Stole strona opozycyjno-solidarnościowa zgodziła się tylko na 1/3 miejsc w sejmie dla kandydatów naszej strony. Społeczeństwo zagłosowało inaczej.

Aby pozostać w zgodzie z podpisanymi umowami, zlekceważono wynik wyborów. Ogłoszono wbrew prawu drugą turę.

W PZPR byli też przeciwnicy Okrągłego Stołu, a oni nadal mieli wojsko i milicję.

- Z pewnością był to dramatyczny wybór. Wierzę, że dokonany w poczuciu odpowiedzialności. W momencie, kiedy zdecydowano, że będzie druga tura, trzeba było to uczciwie wytłumaczyć, powiedzieć, że wymaga tego racja stanu.

Autor: Jacek Marczewski

Źródło: Agencja Gazeta

Politycy związkowo-opozycyjni po raz pierwszy zerwali wtedy komunikację ze społeczeństwem. Od tej pory poczuli się jedynymi graczami w budowaniu wolnej Polski.

Stąd taka mała wrażliwość pierwszych rządów na koszty transformacji.

Ludzie chyba to rozumieli?

- Nie jestem pewna. Tak samo nie rozumieli, dlaczego parlament, w którym komuniści nie mieli już większości, wybrał Jaruzelskiego na pierwszego prezydenta.

Naciskały na to nawet Stany Zjednoczone.

- Byliśmy na początku demokracji i ten element braku uczciwości w języku polityków miał potem swoje konsekwencje. Pozostał taki grzech pierworodny. No i potem, niestety, był plan Balcerowicza.

Dlaczego niestety? Gospodarka zaczęła w końcu wychodzić na prostą.

- Dlatego, że plan Balcerowicza kompletnie nie uwzględnił kosztów społecznych.

Kiedy przyjechali do nas przedstawiciele Międzynarodowego Funduszu Walutowego, żeby wyznaczać warunki naszej transformacji, proponowali trzy różne opcje: bardzo radykalną, ostrą i umiarkowaną.

Żadnej dyskusji na temat kosztów społecznych nie było. Balcerowicz przyjął najbardziej radykalną opcję.

Koszty transformacji dla przeciętnego Polaka były okrutne. Pisał o tym Karol Modzelewski.

Jacek Kuroń pod koniec życia przyznał, że ten radykalny plan Balcerowicza był błędem, żałował, że był naiwny z tą swoją wiarą w niewidzialną rękę rynku.

W 40 lat po Sierpniu funkcjonuje opinia, że polska transformacja to spisek agentów. Że dopiero teraz żyjemy w wolnej Polsce.

- Każda partia szuka narracji, która zgnoi przeciwnika, a ją postawi w dobrym świetle i pozwoli wygrać wybory.

Prawica wykorzystała błędy ojców naszej wolności, a jednocześnie zauważyła wykluczonych w czasie transformacji.

Faktem jest, że u nas przepaść materialna między bogatymi a biednymi jest największa ze wszystkich krajów postkomunistycznych.

To nie znaczy, że mamy się wyzywać od zdrajców czy wariatów. Mamy wolną Polskę od momentu tych pierwszych wyborów, spór dotyczy tego, jak ona ma być rządzona. I przez kogo.

Dzisiaj Polacy podzielili się prawie dokładnie po połowie. Czyja to wina?

- Platforma nazwała swoich przeciwników moherowymi beretami, a Jarosław Kaczyński powiedział, że ci, którzy nie są z nim, stoją tam, gdzie było ZOMO. Od tego podziału się zaczęło. Teraz każda strona uzurpuje sobie monopol na prawdę.

Ale ktoś ją przecież ma?

- Nie, każda strona ma swoją opowieść. W każdej są drobiny prawdy, fałszu i zawiści. Nie licytujmy się w proporcjach. Obie strony są Polsce potrzebne. Można i trzeba prowadzić spór, ale nie na wzajemne wyniszczenie. W społeczeństwie muszą mieścić się prawicowe, lewicowe i liberalne poglądy. Potrzebny jest balans, gra argumentów.

Jest pani symetrystką? Uważa pani, że politycy po jednej i drugiej stronie są siebie warci?

- Jestem przeciwko takim etykietom, bo ograniczają dyskusję. Kiedy używam tego słowa, ironizuję. W istocie patrzę na wszystko z dystansem, kierując się jedynie moim systemem wartości. To dobro Polski.

W wielu aspektach oceniam naszą historię surowo, ale jest bardzo ważną sprawą w moim życiu. Dziś na życie polityczne staram się patrzeć stosując kryteria racji stanu w rozumieniu Jerzego Giedroycia. Także temu, co służy zwykłym ludziom.

Gdy słyszę, że jestem za PiS, odpowiadam, że to bzdura. Pięć lat temu głosowałam na Andrzeja Dudę. W ostatnich wyborach na Szymona Hołownię. W drugiej turze skreśliłam obydwu: Andrzeja Dudę i Rafała Trzaskowskiego.

I tak w Polsce rządzi poseł Jarosław Kaczyński.

- To inteligentny człowiek, ma charyzmę i poczucie misji. Jednocześnie ma w sobie wewnętrzną zapiekłość, która nie pozwala mu przebaczać.

Przy tym otacza się ludźmi bez osobowości albo egoistami o wybujałych ambicjach. To oni demolują nasze instytucje państwowe.

To bolesne i skandaliczne, że w Polsce, kraju ludzi, którzy pokazali, jak jednoczyć się wokół najwspanialszych idei, szuka się wroga w osobach LGBT, dopuszcza się do walki ideologicznej na śmierć i życie, rozbudza najgorsze ludzkie instynkty - nienawiść do przeciwnika politycznego.

Niestety, opozycja upodabnia się do tych zachowań, a tym samym pomaga PiS-owi w eskalacji napięć.

Obydwie strony konfliktu chciałyby siebie unicestwić. To chore. Kosztów wzajemnej nienawiści, tego się boję.

Janina Jankowska - pracowała w Polskim Radio od 1961 roku. W sierpniu 1980 roku pojechała do Stoczni Gdańskiej, gdzie zrealizowała reportaż "Polski Sierpień". Dokument został uznany za wybitny, a autorka otrzymała m.in. nagrodę Prix Italia. Została członkiem Solidarności, po wprowadzeniu stanu wojennego została internowana. Po zwolnieniu działała w nielegalnych wydawnictwach. W 1984 została aresztowana, ale uratowała ją amnestia. W 1989 uczestniczyła w obradach Okrągłego Stołu w tzw. podzespole prasowym. Odzyskaniu przez Polskę niepodległości znów zaczęła pracować w Polskim Radiu oraz wykładać dziennikarstwo.

Marek Sterlingow razem z Dorotą Karaś jest autorem książki "Walentynowicz. Anna szuka raju", która ukazała się nakładem Wydawnictwa Znak.