Dym z kominów tworzący smog nad Raciborzem, Leszek Szczasny, archiwum prywatne Leszka Szczasnego
Wysiadam na stacji kolejowej w Zabierzowie. To niewielka miejscowość "przyklejona" do Krakowa. Otacza mnie mlecznobiała mgła. Temperatura około zera stopni. W połowie stycznia oznacza to jedno – że wokół musi unosić się smog. Dlatego diesla zostawiłem pod domem.
Włączam w telefonie aplikację informującą o zanieczyszczeniu powietrza. Nie pomyliłem się - stacja ustawiona przez Wojewódzki Inspektorat Ochrony Środowiska (to ta instytucja odpowiada za badanie jakości powietrza) pokazuje około 150 procent normy. Mieszkańcy Zabierzowa montują jednak też własne czujniki, z których pomiary widać w aplikacji Airly. Te pokazują, że może być o wiele gorzej. Dane dotyczące najmniejszych drobinek pyłu - PM2,5, pokazują, że dopuszczalne poziomy są przekroczone nawet dwukrotnie. Z wdychanym powietrzem pył dostaje się do płuc.
Ze stacji odbiera mnie Monika Wojtaszek-Dziadusz, założycielka tamtejszego Alarmu Smogowego. Jedziemy na górujące nad gminą wzniesienie Garbu Tenczyńskiego.
- Stamtąd można obserwować, jak włączają się kolejne piece - mówi Wojtaszek-Dziadusz. Przebijamy się przez mgłę. Zlewają się z nią strużki dymu z kominów przydrożnych domów. Dopiero u celu widzimy czyste niebo i przez chwilę możemy pooddychać świeżym powietrzem.
Z góry można dostrzec kopcące kominy. - Zabrałam tu kiedyś niemiecką ekipę telewizyjną, która kręciła program o smogu w Polsce. U siebie niczego podobnego nie widzieli. Byli podekscytowani. Wiedzieli, że przywiozą do siebie zdjęcia świetnie ukazujące problem. Szczególnie, że była o wiele lepsza widoczność. Bez mgły widać stąd panoramę całej gminy – wspomina aktywistka.
Smogowa emigracja z deszczu pod rynnę
Kolejnego dnia sprawdzam, jak dojechać do sąsiadujących z Zabierzowem Zielonek. Tam pociąg już nie dociera. Jazda komunikacją miejską z mojej okolicy zajęłaby nawet półtorej godziny z czterema przesiadkami. A na zewnątrz nadal smog. Z ciężkim sercem sięgam po kluczyki samochodu.
W ostatnich latach na przeprowadzkę do Zielonek zdecydowało się wielu krakusów. Maleńka miejscowość na północ od miasta przeżywa deweloperski boom. Widać to w pobliżu kawiarni, w której spotykam się z Joanną Jurek, założycielką Alarmu Smogowego Zielonki. Zaraz za płotem lokalu wyrastają dwa duże osiedla szeregowców. Joanna wolała sama wybudować dom. Z Krakowa wyprowadziła się, by uciec przed smogiem. Jednak gdy przyjeżdżała doglądać robót, w powietrzu czuć było smród. Aplikacje pokazywały, że smog jest jeszcze większy, niż w Krakowie. Rodzina Jurków zastanawiała się nawet nad wyprowadzką jeszcze dalej od miasta.
- Stwierdziliśmy jednak, że warto zawalczyć dla ludzi, którzy tu mieszkają. Dlatego założyliśmy Alarm Smogowy - mówi Joanna. - Jakość powietrza jest dla nas bardzo ważną sprawą. Ponad rok temu moja babcia trafiła do szpitala. W Wigilię zaczęła kaszleć, na następny dzień w krytycznym stanie została przyjęta na oddział, gdzie lekarz zdiagnozował u niej ciężkie zapalenie płuc. Zapytał, jak długo pali papierosy. A ona przecież nigdy nie paliła! Prawdopodobnie była ofiarą smogu.
Mieszkańcy mogą Joannę kojarzyć z kościelnej ambony. Dzięki proboszczowi mogła po jednej z mszy powiedzieć parafianom o wpływie smogu na zdrowie. Razem z innymi działaczami Alarmu pomaga też mieszkańcom w wypełnianiu wniosków o dopłaty do wymiany pieców.
W liczącej 22 tysiące mieszkańców gminie Zielonki zostało jeszcze około tysiąca "kopciuchów". Tak aktywiści i media nazywają kotły spełniające najwyżej wymogi pierwszej i drugiej klasy – bez systemów dozowania powietrza i paliwa do kotła, czyli te najbardziej zanieczyszczające. Można do nich wrzucić wszystko, również śmieci. W Zabierzowie jest ich około trzech i pół tysiąca, w całym "obwarzanku", czyli miasteczkach i wsiach otaczających metropolię krakowską - około 22 tysięcy. Województwo wymaga, by do 2022 roku zniknęły.
Antysmogowe "zielone ludziki" Putina
Gdy wracam do Krakowa, powietrze gęstnieje. Stacja WIOŚ najbliżej mojego domu pokazuje prawie 300 procent normy pyłu PM 2,5. W ciągu nocy będzie jeszcze gorzej – czujniki pokażą pięciokrotne przekroczenie dopuszczalnych poziomów. Mam jednak szczęście, że nie mieszkam w Raciborzu. Tamtejsza stacja o północy wskaże aż 724 procent.
- W telewizji mówią najczęściej o największych miastach. Dlatego długo myśleliśmy, że tylko tam jest smog. Ale w powietrzu czuć było, że i u nas może być źle - mówi Piotr Dominiak z Raciborskiego Alarmu Smogowego. Trzy lata temu lokalna grupa działaczy przyłączyła się do Polskiego Alarmu Smogowego (PAS). To organizacja zrzeszająca większość polskich inicjatyw walczących ze smogiem.
- Przeprowadziliśmy pierwsze pomiary jakości powietrza. W Raciborzu nie było jeszcze oficjalnej stacji pomiarowej, dlatego pożyczyliśmy przenośny miernik od PAS. Wyszło, że oddychamy zanieczyszczonym powietrzem.
Raciborski "Alarm" zaproponował, by w ciągu ośmiu lat z miasta zniknęły wszystkie "kopciuchy".
- Były pozytywne reakcje, ale i dużo hejtu. Niektórzy mówili, że jesteśmy "zielonymi ludzikami" Putina. Bo chcemy, żeby ludzie grzali w domach gazem, co będzie na rękę Rosji. Inni twierdzili, że to nie kominy są źródłem smogu, że chodzi bardziej o samochody, fabryki. A to tylko część prawdy – narzeka Dominiak. I ma rację: przemysł i auta (szczególnie diesle z wyciętymi filtrami cząstek stałych) dokładają się do zanieczyszczenia. Z badań Krajowego Ośrodka Bilansowania i Zarządzania Emisjami wynika jednak, że prawie połowa zanieczyszczeń pyłami pochodzi z tak zwanej "niskiej emisji", czyli kominów. W przypadku benzo[a]pirenu, toksycznej substancji wydostającej się z kominów wraz z pyłem, to aż 84 procent.
- Póki się nie zorganizowaliśmy, o smogu było u nas cicho - mówi Mariusz Wojnowicz z Sieradza. Kilka lat temu dowiedział się, że cierpi na astmę kaszlową. A przecież całe życie uprawia sport, nigdy nie palił papierosów. Na budynku przy jednej z głównych ulic miasta powiesił czujnik, wyniki obserwował w aplikacji Airly. Okazało się, że w zimie normy zanieczyszczenia są przekroczone prawie cały czas. Wtedy, razem z kilkoma innymi zaniepokojonymi osobami, założył Sieradzki Alarm Smogowy. - Smog zawsze kojarzył się z południem Polski – Śląskiem, Krakowem. Ludzie byli zdziwieni, ale w końcu otworzyły im się oczy.
"Palę drewnem. Jak mi zakażą, to będę palił dalej"
W małych miejscowościach w Małopolsce 60 procent mieszkańców uznaje zanieczyszczenie za ważny problem (badania Urzędu Marszałkowskiego). Ponad połowa mieszkańców województwa twierdzi, że w ich sąsiedztwie w piecach spalane są śmieci. 74 procent mieszkańców wsi za główne źródło zanieczyszczeń uznało ogrzewanie domów węglem i drewnem.
O smog zapytano również mieszkańców Raciborza. Z badań Narodowego Instytutu Wolności wynika, że ponad trzy czwarte z nich uznaje spalanie śmieci za jedną z głównych przyczyn smogu. Ponad 60 procent raciborzan twierdzi, że ich miasto jest bardziej zanieczyszczone, niż inne polskie miejscowości.
W tej grupie nie ma raczej pana Tadeusza, na oko 60-latka, którego spotykam na raciborskim rynku.
- No smog jest, to czuć. Ale raczej nie jest tak, jak mówią, że bierze się to z węgla, drewna, śmieci – mówi Tadeusz. Co jest więc według niego źródłem zanieczyszczenia? - Może samochody, chociaż też nie wiem. Ale na logikę: i u nas, i w wielkich miastach jest smog. Na przykład w Katowicach. A u nich grzeje się przecież w większości gazem, jest elektrociepłownia - zauważa.
- Z tymi kominami to są według mnie bzdury - słyszę od pana Adama z Zabierzowa. - Ja palę w piecu drewnem. Słyszałem, że u nas się to władzy nie podoba. Ale jak mi zakażą, to będę palił dalej i najwyżej powołam się na konstytucję. Jesteśmy przecież wszyscy równi według prawa. Więc czemu gdzieś indziej, na przykład nad morzem, będą mogli palić, czym chcą, a mi będą robić z tego problemy? - pyta. Według niego za smog odpowiadają samoloty. Jego miejscowość sąsiaduje z Balicami, gdzie znajduje się drugi pod względem liczby odprawionych pasażerów port lotniczy w Polsce.
O palenie śmieciami, drewnem i węglem pytam też w Zielonkach: - A to już niech wszystkiego zakażą, zamarzniemy w domach - mówi jeden z mieszkańców. Czym ogrzewa swój dom? - A różnie, co panu do tego – odpiera. Odmawia przedstawienia się, szybko ucieka.
- Najciężej jest przekonać starszych mieszkańców. Jeździmy na wiejskie zebrania, mówimy tam o smogu. Często słyszymy, że przecież przez całe życie paliło się wszystkim, co było pod ręką i nikt nie robił problemu – wzdycha Monika Wojtaszek-Dziadusz z zabierzowskiego Alarmu. Do seniorów najczęściej nie przemawiają argumenty o wpływie smogu na zdrowie. Zmieniają zdanie dopiero, gdy rozmowa schodzi na koszty i wygodę korzystania z czystszych źródeł ogrzewania.
- Mówimy im, że nie będą musieli już dokładać co chwilę do pieca, wrzucać ton węgla do piwnicy, że mogą ten czas przeznaczyć na oglądanie ulubionego serialu. Pokazujemy rachunki za ogrzewanie gazem i pompą ciepła. Wynika z nich, że nie jest drożej. Opowiadamy o dopłatach. I to działa – zauważa aktywistka.
"Smogu nie ma, nie będziemy wariować"
Propozycje małych Alarmów nie zawsze podobają się politykom. Przekonali się o tym antysmogowi działacze z Raciborza. Nieufnie podeszła do nich posłanka poprzedniej kadencji Gabriela Lenartowicz, wcześniej kierująca Wojewódzkim Funduszem Ochrony Środowiska na Śląsku. W wywiadzie dla portalu Nowiny.pl mówiła o propozycja pozbycia się "kopciuchów" z miasta. "Czy oni sami sfinansują (...) wymianę pieców?" - pytała. Teraz Alarm chce, by Racibórz stał się "strefą bez węgla".
Zakaz palenia w piecach paliwami stałymi mógłby obowiązywać od 2030 roku, przynajmniej według ekspertyzy zleconej przez prezydenta. Ten popiera pomysł aktywistów. Za jest również powołana przez niego komisja czystego powietrza, działająca przy radzie miasta. Przeciwny jest klub PiS, który nie ma tam jednak większości.
- Do nas Urząd Miasta zgłosił się sam. Pewnie zauważyli na Facebooku sukces naszej strony, którą polubiło kilkaset osób. Na pierwszym spotkaniu z prezydentem spotkaliśmy się z negacją. Usłyszeliśmy, że to nie Kraków, smogu praktycznie nie ma, więc nie będziemy wariować i patrzeć w jakieś aplikacje - załamuje ręce Mariusz Wojnowicz z sieradzkiego Alarmu. W ciągu dwóch lat do założonego przez niego czujnika smogu doszło dziewięć kolejnych. Zakup ośmiu z nich sfinansowali mieszkańcy. Za zaledwie jeden zapłaciły lokalne władze. Sprawdza on jakość powietrza w sąsiedztwie miejskiego parku, w oddaleniu od osiedli domów jednorodzinnych.
- Tam już nie nawiewa dymu z kominów. Jaki jest w tym sens? Władze chyba chciały pokazać, że jednak jest dobrze - zastanawia się Wojnowicz. Jednocześnie przyznaje, że politycy powoli, ale zmieniają swoje nastawienie. Urząd chwali się między innymi programem dotacji do wymiany pieca (działał do 2019 roku, wymieniono 340 pieców), pogadankami prowadzonymi przez strażników miejskich w przedszkolach i oczyszczaczami powietrza, które pojawiły się ostatnio w szkołach (choć Alarm wolałby, by trafiły do przedszkoli).
Również w Zabierzowie bywało trudno: - Urzędnicy nie chcieli przyjąć do wiadomości, że jednak wiemy więcej, niż oni. Na początku naszej działalności nie czuliśmy, że jesteśmy partnerami do rozmowy - mówi Monika Wojtaszek-Dziadusz. I tu przez nacisk Alarmu sporo się zmieniło. Pomogła też współpraca z Krakowskim Alarmem Smogowym, to głównie dzięki ich staraniom przy rynku w Zabierzowie pojawiła się stacja pomiarowa Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska. To jedyne urządzenie w Małopolsce z pomiarem pyłów PM10 i benzo(a)pierenu ustawione w wiejskiej gminie.
Urząd rozsyła też do mieszkańców ulotkę informacyjną autorstwa działaczy zabierzowskiego Alarmu. Jego założycielka nie kryje jednak, że do poprawy nadal jest sporo.
- Największy problem jest z kontrolami. Nie ma u nas Straży Gminnej, urzędnicy muszą przeprowadzać je sami. Przecież gmina jest bogata, stać nas na opłacenie połowy etatu dla strażnika. W 2018 roku były 253 kontrole. Stwierdzona została jedna nieprawidłowość. To jest po prostu niemożliwe - przekonuje działaczka. Pokazuje mi też dokumentację jednej z interwencji. Mieszkaniec poprosił o nią w marcu. Urzędnicy przyszli sprawdzić piec… w listopadzie.
"To ja pana przełączę"
Co dalej ze smogiem w mniejszych miejscowościach? Zapytałem o to mailem urzędników w Raciborzu, Zabierzowie, Zielonkach i Sieradzu. Przez tydzień nie doczekałem się odpowiedzi. Zadzwoniłem do wszystkich gmin.
Urząd w Zabierzowie zatrudnia osobę, która zajmuje się tylko smogiem. Niestety nie odbiera.
Urząd w Raciborzu ma swoją rzeczniczkę prasową. Jej numer również odsyła na pocztę głosową.
Gdy dzwonię do Zielonek, w słuchawce po kilku sygnałach odzywa się głośny pisk. Nikt nie odpowiada na moje: "Halo?"
Odbierają tylko w Sieradzu. Najpierw pani z sekretariatu przekazuje mój telefon do wydziału, który zajmuje się kontaktem z mieszkańcami. Tam rozmawia ze mną pan: "Smog? Ostatnio mieliśmy jeszcze maila na temat segregacji odpadów, ale to nie pan. To ja przełączę do odpowiedniego wydziału".
Czekam na linii kilka minut. Wreszcie się rozłączam.
Kolejnego dnia, ledwie kilka godzin przed oddaniem tekstu, dostaję odpowiedzi z Sieradza i Zabierzowa. Pierwsze z miast chwali się inwestycjami w geotermię (z unijną dotacją na ponad milion złotych). Nie będzie jednak ubiegało się o zamontowanie aparatury pomiarowej z WIOS-iu. Zabierzów podaje kwoty: 10 milionów złotych na nowe piece od 2016 roku. Przez ostatnie dwa lata program ich wymiany był finansowany jedynie ze środków gminy.
Dwa dni po wycieczce do Zabierzowa mgła wreszcie ustępuje. Sprawdzam poziomy zanieczyszczeń przy moim podwórku. Na ekranie komunikat: “Bywało lepiej. To nie jest najlepszy moment na aktywność poza domem…”.