iStock.com
Judyta Put mieszka w Krakowie. Jest pracownikiem środowiskowym w świetlicy. Przygotowuje się też do roli specjalisty terapii. Jej zawodowe początki sięgają jednak pracy na poziomie ulicy.
- Jak wygląda praca streetworkera? Docierasz do miejsc przebywania klientów, w naszym przypadku były to krzaki w pobliżu szpitala, gdzie wydawali metadon, wszelkie squaty i miejsca przebywania naszych klientów. Wymienia się igły i strzykawki, opatruje się rany, rozmawia z ludźmi – opowiada.
Taka asysta jest też konieczna przy wycieczkach do różnych urzędów albo lekarzy.
Dzień z życia streetworkera
- Odwiedzamy naszych klientów również w szpitalach. Teraz podobne działania mamy na miejscu w dropie. To takie miejsce, gdzie klienci przychodzą się gdzieś podziać i w spokoju wypić herbatę, pogadać, poczytać książkę. W Krakowie takie miejsce jest tylko jedno, działa od lutego. Rozpoczynamy również regularne dyżury na ulicy, które były na chwilę zawieszone – dodaje.
Skoro Judyta pracuje z uzależnionymi od takich substancji, wie też, co ich trapi. Pytam, czy kierują ich do kogoś, kto może im pomóc.
- Nie sugerujemy terapii naszym klientom. To nie jest miejsce i czas na to – podkreśla. - W przypadku naszych klientów uzależnienie to nie jest ich największy problem. Bezdomność, brak pracy, problemy z bliskimi, samotność, problemy zdrowotne, zatargi z prawem. Z tym muszą się mierzyć – tłumaczy.
Judycie trudno nie odmówić entuzjazmu. Mówi mi, że lubi pracować z ludźmi, a streetworking był dla niej sposobem na zdobycie doświadczenia oraz sprawdzenia samej siebie. Czy jednak prawo, mimo zmian z 2005 roku, w ogóle ułatwia pomoc na tym poziomie?
- Póki rząd jest taki, jaki jest, będziemy na ciągłej cenzurze. Polityka oparta na prohibicji też nie pomaga, jesteśmy skazani na mierzenie się z coraz bardziej niebezpiecznymi substancjami, o których nie mamy pojęcia – alarmuje.
Podczas rozmowy Judyta wspomina o Społecznej Inicjatywie Narkopolityki. Po krótkim czasie jestem z nimi umówiony na rozmowę.
#WieszCoĆpiesz?
Jeden z bloków na warszawskim Ursynowie. To tutaj spotykam się z Bartoszem Krajewskim i Jerzym Afanasjewem ze Społecznej Inicjatywy Narkopolityki (SIN). Ta organizacja pozarządowa zajmuje się promocją bezpieczniejszego korzystania ze środków psychoaktywnych, propagując tzw. redukcję szkód.
Redukcja szkód – wszelkie działania, których celem jest minimalizacja rozmaitych szkód i zagrożeń związanych z ryzykownymi zachowaniami. Najczęściej terminu tego używa się w odniesieniu do narkomanii i innych uzależnień.
- W 2010 roku kilku studentów założyło koło pod nazwą Studencka Inicjatywa Narkopolityki. Chodziło o naukowe podejście do substancji psychoaktywnych, w pewnym sensie odczarowanie ich. Koło zajmowało się wieloma aspektami – prawem, kwestiami socjologicznymi. Po skończeniu studiów postanowiliśmy zrobić z SIN organizację pozarządową.
W SIN działa kilku stałych współpracowników, a wokół niego orbituje około 100 osób. Jakie są główne postulaty organizacji? Przede wszystkim wspiera ideę dekryminalizacji posiadania substancji odurzających na własny użytek, propagują wspomnianą wcześniej redukcję szkód oraz dopuszczenie substancji, które obecnie są nielegalne, do użytku medycznego w określonych przypadkach. Przygotowują również własne testy, które później sprzedają w internecie, aby zasilić cele statutowe fundacji.
- Jeśli ktoś kupi w toalecie na imprezie pigułkę, to nasz test pozwala sprawdzić, co właściwie kupiono. Dzięki temu można uniknąć przykrych niespodzianek – tłumaczy Afanasjew. – Kiedy nasze stoisko jest na jakimś wydarzeniu, tam też można je kupić. Ale nie ma mowy o sytuacji, że ktoś do nas przychodzi z tabletkami czy proszkiem, a my sami sprawdzamy. Przede wszystkim jest to narzędzie potrzebne do nawiązania kontaktu i edukacji – podkreśla.
Jerzy z wykształcenia nie jest chemikiem, choć to on przygotowuje testy. Tłumaczy, że to stosunkowo proste, a nauczył się tego w Hiszpanii podczas pracy na portugalskim Boom Festival. Tłumaczy mi, że na Półwyspie Iberyjskim podejście do substancji psychoaktywnych jest inne niż w Polsce.
Przede wszystkim doprowadzono do dekryminalizacji narkotyków (w Hiszpanii w 1974 roku, w Portugalii w 2001). Nie oznacza to, że są legalne, ale posiadanie małych ilości pewnych substancji nie jest karalne grzywną czy więzieniem. Zwłaszcza przykład tego drugiego państwa jest uznawany za wzór dla innych państw – oprócz dekryminalizacji, wprowadzono szeroko rozwiniętą opiekę w postaci schronisk i mobilnych punktów opieki zdrowotnej czy profilaktykę. W efekcie drastycznie spadła liczba ciężko uzależnionych, śmiertelnych przedawkowań, a nawet zakażeń wirusem HIV. Decyzja, na którą pomstowała część opinii publicznej, że będzie zachętą do zażywania substancji psychoaktywnych, okazała się słuszna.
- Według raportu WHO, 90 proc. użytkowników substancji to osoby, które robią to okazjonalnie – tłumaczy mi Afanasjew. – Dlatego chcemy promować "bezpieczną zabawę". Tak jak się tłumaczy, żeby nie popijać piwa wódką, tak my tłumaczymy, jak zażywać, żeby nie wylądować na przykład w szpitalu. Tutaj podkreślam jeszcze raz – tak, edukujemy, ale nie zachęcamy. Nam nie chodzi o to, żeby więcej ludzi eksperymentowało.
- Wychodzimy z założenia, że nie musisz tego brać. Ale jeśli już to robisz, rób to z głową. Poczytaj, edukuj się. I nie kupuj niczego podejrzanego – mówi Krajewski.
Zdaniem dwójki działaczy, obecna polityka państwa jest wodą na młyn dla twórców dopalaczy. Możliwe do kupienia środki chemiczne, opisane jako "preparaty" lub "materiały kolekcjonerskie", będą tak długo na rynku, aż nie zostanie zaproponowana szersza debata społeczna.
- Kiedy Donald Tusk, będąc premierem, pozował na szeryfa, który będzie walczył z dopalaczami, trochę chciało nam się śmiać, a trochę płakać – mówi Krajewski. – Bo to jest walka z wiatrakami. Wytłumaczę ci: pojawia się nowa lista substancji zakazanych, która pokrywa się z tym, które sprzedają w sklepach z dopalaczami. Wtedy rynek jest dosłownie zalewany nimi, bo właściciele chcą je jak najszybciej upłynnić. Wtedy mamy informacje w mediach o fali zatruć. Później goście, którzy się tym trudnią, sprowadzają dozwolone substancji kontenerowcami z Chin i każą swoim chemikom tworzyć nowe, legalne mieszanki, którymi można handlować. Czasem wystarczy lekko zmodyfikować strukturę danej substancji i już nie znajduje się na liście substancji zakazanych – tłumaczy.
- Chemicy często popuszczają wodze fantazji i przygotowują naprawdę groźne substancje. Potem jakaś osoba, która chce poeksperymentować, kupuje coś takiego. Efekt bywa tragiczny, bo kiedy trzeba wezwać pogotowie, sanitariusze nie mają pojęcia, co jej podać, aby chociaż złagodzić efekty takiego złego tripa – dodaje.
- Podkreślam jeszcze raz: nie promujemy zażywania czegokolwiek. Wierzymy za to w politykę zdrowia publicznego, opartą na dowodach naukowych, i wiemy, że pewne substancje w kontrolowanych warunkach i przy odpowiednich dawkach zapewnią taką samą zabawę, jak picie piwa. Często nawet bezpieczniejsza, co podkreślają członkowie SIN, bo alkohol pozostaje jedną z groźniejszych substancji psychoaktywnych – argumentuje Afanasjew.
Zasadniczo nietrudno się zgodzić z ostatnimi zdaniami: w Polsce mamy bowiem do czynienia z szeroko rozwiniętą kulturą picia alkoholu (zwłaszcza piwa i wódki). Dopiero od kilku lat zaczęły pojawiać się inne napoje, jak cydry czy wina, których Polacy konsumują więcej i w bardziej zrytualizowany sposób. Pozostałe substancje psychoaktywne to dalej tabu.
Oficjalne rekomendacje
Czy jednak redukcja szkód jest faktycznie tak dobrym rozwiązaniem, jak mówili Krajewski i Afanasjew?
Moje pytanie skierowałem do Krajowego Biura ds. Przeciwdziałania Narkomanii. Odpowiedziała na nie zastępczyni dyrektora, Bogusława Budzyńska.
- Oczywiście, że zetknęliśmy się z organizacjami od redukcji szkód. Finansujemy działania tego typu i to z naszej inicjatywy do ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii do zakresu działań wpisane zostało pojęcie ograniczania szkód – wyjaśnia mi. - Przed 2005 r. nie było tego pojęcia w naszej ustawie, choć zadania były realizowane - mówi.
Skoro nawet instytucja rządowa postanowiła wpisać działania tego typu do ustawy, to wiadomo już, że stoją za tym racjonalne przesłanki. Dopytuję, dlaczego zdecydowano się dodać redukcję szkód do puli działań.
- Czy taka forma działania ma sens? Jak najbardziej. I to nie jest tylko nasze zdanie. To są rekomendacje WHO oraz ONZ, które jest wyrażone w międzynarodowych wytycznych i konwencjach międzynarodowych. Działania ukierunkowane na ograniczanie szkód zdrowotnych stanowią jeden z podstawowych filarów działań podejmowanych przez państwo, ważnych z perspektywy zdrowia publicznego – cierpliwie tłumaczy Budzyńska.
Z moją rozmówczynią poruszam jeszcze wątek streetworkerów.
- Czy rozmawiał pan ze streetworkerami? – pyta. – Partyworking jest bardziej akceptowany społecznie niż streetworking – wyjaśnia Budzyńska. – Wymiana igieł i strzykawek, zbieranie brudnych igieł z klatek schodowych, bram lub innych miejsc, wchodzenie w miejsca, gdzie żyją osoby uzależnione od narkotyków, w pustostany, squaty – to serce streetworkingu. Dzięki temu ogranicza się liczbę zakażeń i dociera do osób z największymi problemami. Partyworking to młodsza forma działalności, która stanowi odpowiedź na nowe zagrożenia związane z używaniem tzw. dopalaczy – dodaje.
Skoro już przy tym jesteśmy, pytam o to, czy Biuro posiada dostęp do informacji o przypadkach zatruć dopalaczami.
- Dane dotyczące zatruć dopalaczami otrzymujemy już w formie zagregowanej. W zeszłym roku mieliśmy szczyt zatruć nowymi substancjami psychoaktywnym, potocznie nazywanymi dopalaczami.
- Dlaczego akurat wtedy? – pytam.
- Na to składa się bardzo wiele czynników. Nasza hipoteza jest taka, że wiązało się to ze zmianami przepisów prawa. Bardzo wiele substancji miało zostać zdelegalizowanych. Ci, którzy wprowadzali je do obrotu, chcieli się ich pozbyć w masowy sposób – opisuje proceder Budzyńska.
To wydaje się sensowną hipotezą – w końcu po co komu „gorący ziemniak” w postaci nielegalnych substancji.
Od umorzenia do osadzenia
W kwestiach prawnych jednak nie ma większych zaskoczeń. Doktor Mateusz Woiński, karnista z Akademii Leona Koźmińskiego, rzuca nieco legislacyjnego światła na ten narkopolityczny cień.
- Ogólnie rzecz biorąc, narkomania jest, tak jak alkoholizm i inne podobne zjawiska, formą patologii społecznej, któremu państwo stara się przeciwdziałać, a w razie wystąpienia - zwalczać. Taka aktywność państwa jest wycinkiem polityki społecznej, dla realizowania której bardzo wygodnym, chociaż nie zawsze skutecznym, instrumentem jest prawo karne – zaczyna mi tłumaczyć.
Ta "wygoda" czy "dogodność" prawa karnego, kontynuuje Woiński, wynika stąd, że przepis karny operuje zakazem określonego postępowania i wprowadza bardzo dolegliwą sankcję za jego złamanie, a w egzekucję angażuje potencjalnie bardzo sprawny aparat. W ramach prewencji indywidualnej prawo karne ma więc ukarać sprawcę, w ramach prewencji generalnej powstrzymać potencjalnych sprawców. Woiński dodaje, że takie działania dodatkowo przesyłają społeczeństwu komunikat: "te wartości są dla nas istotne, o nie państwo dba szczególnie".
- Tak trzeba rozumieć zakazy karne związane z narkomanią. Są one jednak znacznie szersze niż samo zjawisko. Zabronione jest na przykład wytwarzanie, przetwarzanie i przerabianie środków odurzających, substancji psychotropowych, a także przetwarzanie słomy makowej. Nie wolno również przygotowywać narzędzi „produkcyjnych”. To podstawowe przepisy służące zwalczaniu praprzyczyny problemu – kontynuuje Woiński.
Podobnie, dość oczywisty jest zakaz transportowania takich substancji i ich wprowadzania do obrotu oraz przygotowanie do tego. Są to czynności, które poprzedzają i w gruncie rzeczy umożliwiają klasyczną "dilerkę", dodaje karnista.
Zakaz karny związany z handlem narkotykami nie jest jednak do niego ograniczony. Obejmuje wszystkie postaci udzielenia narkotyku, a także ułatwienia i nakłaniania do jego użycia. Warunkiem odpowiedzialności jest jednak to, że sprawca działa w celu osiągnięcia korzyści majątkowej lub osobistej. Dlatego np. przekazanie "darmowej próbki" narkotyku przez osobę liczącą na dalszą dystrybucję jest przestępstwem.
- O tym, jak poważnie ustawodawca traktuje problem narkomanii, świadczy też to, że przestępstwami są także czyny "okołonarkotykowe" - na przykład niezawiadomienie o tym, że w prowadzonym przez siebie pubie czy klubie nocnym odbywa się handel narkotykami – podkreśla prawnik.
Jednak zdaniem Woińskiego, najwięcej kontrowersji budzi zakaz posiadania środków odurzających i substancji psychotropowych. Dlaczego? Zdaniem karnisty, przepis ten jest bardzo użyteczny dla policji, bo umożliwia ściganie dilerów, którym handlu nie można udowodnić, bo np. zostali zatrzymani w drodze na miejsce spotkania z klientem. Natomiast przepis jest nieprecyzyjny i może być interpretowany szeroko; w takim ujęciu karalne jest także użycie narkotyku.
- Problem nie jest tylko teoretyczny, ale uwidacznia się także w praktyce orzeczniczej: nawet Sąd Najwyższy w kilku orzeczeniach prezentował rozbieżne stanowiska: od wąskiego, według którego "użycie nie jest równoznaczne z posiadaniem", do szerokiego: "każde użycie musi być poprzedzone posiadaniem". Jakkolwiek nie brzmiałoby to absurdalnie, według drugiej z teorii „posiadanie” może nastąpić np. poprzez krótkie objęcie ustami skręta z marihuaną – tłumaczy prawnik. - Podobnie problematyczne jest rozumienie sformułowań "znaczna ilość środka" i "wypadek mniejszej wagi", które przy przestępstwach okołonarkotykowych konstruują typy kwalifikowane i uprzywilejowane, zagrożone odpowiednio wyższą i niższą karą – dodaje.
Jest to wyjątkowo istotne w kontekście posiadania, tłumaczy Woiński. Gdy organy ścigania dojdą do przekonania, iż ilość posiadanych narkotyków jest nieznaczna, a były przeznaczone na własny użytek sprawcy, postępowanie można umorzyć, jeżeli orzeczenie wobec sprawcy kary byłoby niecelowe, "ze względu na okoliczności popełnienia czynu, a także stopień jego społecznej szkodliwości".
- Możliwość zastosowania tego bardzo korzystnego dla sprawcy, ale nieprecyzyjnego przepisu jest więc pozostawiona prokuratorowi i policji – wyjaśnia prawnicze meandry karnista. - Dlatego też zdarza się w praktyce, że w zależności od osoby prowadzącego postępowanie, jednostki prokuratury, policji i sądu (czyli miejsca prowadzenia postępowania) oraz aktualnej polityki ścigania rezultaty mogą być w bardzo podobnych przypadkach diametralnie różne - od umorzenia po skazanie na karę pozbawienia wolności – konkluduje.
Czy jednak jest możliwe, aby w naszym kraju rozmawiać o substancji odurzających bez tabu, tylko w ramach szeroko zakrojonej debaty społecznej?
- To raczej pytanie do socjologa albo politologa, ale doświadczenie legalizacji tzw. marihuany medycznej uczy, że debata jest możliwa – rzuca światło nadziei Woiński. - Natomiast nie mam złudzeń, że bez względu na treść i poziom merytoryczny takiej debaty nie jest raczej możliwe zniesienie karalności posiadania narkotyków w ogóle, bo opinii społecznej taka zmiana mogłaby zostać przedstawiona (i tak przez nią zrozumiana) jako deklaracja "teraz można" albo wręcz "zachęcamy". Funkcją powszechnego populizmu penalnego jest zaś przykręcanie śruby ("karać surowiej") a nie jej luzowanie, i to bez względu na argumenty – studzi entuzjazm karnista.
Zastanawiając się nad tym, w jaki sposób rozpocząć debatę w gronie znajomych na temat redukcji szkód, uderzyła mnie jedna rzecz: kwestie kulturowe. Jednak zamiast poważnych zdań i wypowiedzi ekspertów zakończę ten artykuł anegdotą: na jednej imprezie poruszyłem temat z nowo poznanym znajomym.
- Ja w ogóle nie wiem, dlaczego ludzie biorą narkotyki. Jak się jest szczęśliwym, to nie jest do niczego potrzebne – mówi.
- Czyli nigdy nie zażywałeś, bo nie potrzebowałeś? – zapytałem.
- Dokładnie – odpowiedział.
A potem poszedł napić się wódki.