PAP
Czekał na niego Wietnam
Amerykańskie portale wyceniają, że spiker zarobił do tej pory nawet pół miliarda dolarów. Sam Buffer przyznawał, że nie jest autorem legendarnej zapowiedzi. Wszystko zrobił jednak tak, że to on przejdzie do historii dzięki "Przygotujmy się na grzmoty".
Rodzice Buffera rozwiedli się, kiedy nie miał nawet roku. W rodzinie zastępczej się nie przelewało, a 20-letni przyszły konferansjer zaciągnął się do wojska, gdzie zaczął trenować boks. Toczyła się wojna w Wietnamie, ale Michael jakimś cudem uniknął wyjazdu do Azji. Po powrocie do cywila wziął ślub (w sumie rozwodził się dwa razy, teraz ma trzecią żonę - Christine). Jeśli chodziło o pracę, to nie wiedział, co ze sobą robić.
Chwytał się jakichkolwiek zajęć. Sprzedawał auta, choć był w tym beznadziejny. Pracował jako model, do CV wpisywał, że ma aparycję Jamesa Bonda. Miał 30 lat i nieciekawe perspektywy. Wszystko zmieniło się, kiedy na początku lat 80. oglądał walkę bokserską ze swoim starszym synem. Narzekali na prowadzącego walkę, obaj uznali, że jest beznadziejny. - Mój syn powiedział, że zrobiłbym to lepiej. Chwilę się nad tym zastanawiałem. W sumie nie stać mnie było na bilet na walkę, więc mógłbym dostać się na ring w taki sposób - opowiadał Buffer.
Na początku był Deląg
Pierwszą walkę zapowiadał w 1982 roku w Atlantic City, kiedy miał 38 lat. Wypadło fatalnie, choć powtarzał tysiąc razy, co i kiedy ma powiedzieć. Próbował różnych zawołań, kombinował z różnym tempem i akcentem. Było m.in. "zapnijcie pasy", ale dopiero w 1984 roku świat usłyszał "Let’s get ready to rumble!". - Powiedziałem do widzów "przed nami 12 rund pojedynku wagi ciężkiej, przygotujcie się na grzmoty". Brzmiało to nieco zbyt dramatycznie, a pamiętam, że nie chciałem zwracać na siebie dużej uwagi. Dopiero po jakimś czasie mój przyjaciel, Jody Berry, dał mi cenną radę. Zasugerował, żebym po "Let’s get ready to rumble" po prostu się zamknął. Skorzystałem z porady. Zacząłem robić w tym momencie przerwę, a kibicom dużo bardziej się spodobało.
Stawał się coraz popularniejszy, a na szersze wody dał mu wypłynąć Bob Arum. Znany promotor pozwolił mu m.in. zaczepić się w Las Vegas w kasynach należących do Donalda Trumpa, obecnego prezydenta USA. Do Buffera zaczęły spływać oferty reklamowe, wreszcie zarabiał wielkie pieniądze, wystąpił m.in. w filmie "Rocky 5".

Michael Buffer razem z legendą boksu, Lennoksem Lewisem
Źródło: PAP/EPA
Najważniejsze były występy w ringu. Kto organizował ważną walkę, chciał mieć Buffera i jego słynny okrzyk. Dzieje się tak praktycznie od 30 lat. Amerykanin pojawił się także w Polsce. W 1998 roku, kiedy Gołota bił się z Timem Whiterspoonem, spikerem na walce był Paweł Deląg. Śmiesznie wyszło, kiedy próbował naśladować Buffera. Polscy kibice mieli okazję usłyszeć oryginał w 2011 roku. Wtedy słynny konferansjer zapowiadał walkę Tomasza Adamka z Witalijem Kliczką na Stadionie Miejskim we Wrocławiu.
Niewiele jednak brakowało, żeby kariera spikera szybko się skończyła. 9 lat temu dowiedział się, że ma raka krtani. Kiedyś dużo palił, jednak rzucił wiele lat wcześniej. Zdaniem lekarzy - skutki palenia papierosów odezwały się dopiero teraz. Konferansjer pożegnał się z boksem. - Na walce dwa tygodnie przed operacją powiedziałem podczas ostatniej wizyty w ringu: "dla tysięcy tu obecnych i dla milionów oglądających nas na całym świecie, najbardziej znany zwrot w historii boksu, panie i panowie: przygotujmy się na grzmoty!". Nikomu nie mówiłem o raku, a ludzie myśleli, że robię niepotrzebne show - opowiadał Buffer.
Dopiero po operacji poinformował wszystkich o nowotworze. Ciągle obawiał się, czy będzie w stanie wrócić do pracy, czy jego najcenniejszy dar - głos - będzie dalej użyteczny. Udało się, dalej mógł, mimo upływających lat, zarabiać na swoim głosie. - Lubię swój zawód, lubię wydarzenia sportowe i jeszcze mi za to płacą - mówił Buffer, który rocznie potrafi odwiedzić nawet 30 krajów. - Coraz częściej myślę o emeryturze. Mam już 70 lat, więc wiadomo, że mój czas się powoli zbliża. Ciągle jednak do mnie dzwonią i namawiają do przybycia. Nadal jestem kibicem boksu, więc wsiadam w samolot i lecę - mówił Buffer w 2015 roku.

Michael Buffer w Las Vegas, 2016 rok
Źródło: Getty Images
Ludzie, którzy z nim się spotkali, podkreślali, że jest sympatyczny i szybko zmniejsza dystans. Gorzej oceniają go ci, którzy weszli z nim w spór o pieniądze. Buffer chroni bezwzględnie prawa do swojego słynnego okrzyku. Za walkę bierze - podobno - nawet 30 tys. dolarów, więc to nie na występach ringowych dorobił się fortuny. Większość ze sprzedaży praw do skorzystania z opatentowanej zapowiedzi bokserskiej. - Jeśli ktoś próbuje, niby mimochodem, przemycić moje słynne powiedzenie, to znaczy, że mnie okrada. Wtedy szybko do pracy przystępuje mój prawnik, jest całkiem skuteczny. Nie możemy czekać, aż jakaś większa firma będzie chciała wykorzystać moją pracę. Musimy szybko reagować - mówił Buffer w 2008 roku.
Do urzędu patentowego wybrał się w 1990 roku, jednak nie doszłoby do tego, gdyby nie spotkanie rok wcześniej.
"Kumaty facet"
W 1989 roku do Michaela zadzwonił Joseph Buffer, który blisko pół wieku wcześniej oddał syna do adopcji. Teraz zobaczył syna w telewizji. Powiedział mu także o przyrodnim bracie, owocu kolejnego związku.
Bracia dorastali, nie wiedząc o sobie nawzajem. Bruce Buffer w młodości trenował judo i boks, ma czarny pas koreańskiej odmiany sztuk walki - tangsudo. Szansa na karierę skończyła się, kiedy lekarze zabronili mu stawać do pojedynków po kolejnym wstrząśnięciu mózgu. Wziął się za konferansjerkę na galach MMA.
- Zawsze lubiłem być na scenie, ludzie mnie nie peszyli. Kiedy oglądałem Michaela, myślałem, że ma najlepszą pracę na świecie. Podróżował po świecie, ubierał się w smoking i mu płacili. Nie chciałem jednak naśladować jego stylu i głosu - mówił młodszy z braci.
Bruce śledził karierę Michaela, wielokrotnie widział go w telewizji. Nie spodziewał się, że ogląda przyrodniego brata. - Kiedy tylko na niego patrzyłem, miałem wrażenie, że go skądś znam. Znacie to uczucie - nie miało to sensu, ale gdzieś w środku czułem, że jest mi bliski - wspominał Bruce Buffer.
Rzadko spotyka się kogoś o nazwisku Buffer. Wertował nawet książki telefoniczne w poszukiwaniu osób o takim nazwisku, ale nic to nie dało. Lata leciały, a oni nic o sobie nie wiedzieli. Bruce kiedyś wreszcie zapytał ojca o "tego znanego konferansjera". Przeczucie go nie myliło.

Mniej znany z braci Bufferów - Bruce
Źródło: Getty Images
- Tata strasznie mnie zaskoczył. Powiedział mi prawdę, pierwszy raz po tylu latach. Nie miałem pojęcia, że był już raz żonaty, zanim poznał mamę. Dowiedziałem się, że mam brata, choć długo to do mnie nie docierało. Przecież byłem dorosły, miałem ułożone życie, a tu nagle taka historia - powiedział młodszy z Bufferów.
Kiedy się o sobie dowiedzieli, Michael miał 45, a Bruce 32 lata. Teraz wszystko potoczyło się już lawinowo. Szybko się poznali i zaprzyjaźnili. Bruce nie mógł równać się z bratem pod względem popularności, ale zajął się jego wizerunkiem. Zaczął go promować, założyli spółkę "The Buffer Partnership". To on namówił brata, żeby opatentował swoje słynne słowa.
Dzięki bratu biznes Michaela Buffera przerodził się w wielkie przedsiębiorstwo. Bruce miał smykałkę do interesów i dzięki niemu Michael zaczął udzielać się nie tylko na walkach bokserskich, ale również na meczach NHL, NBA czy NFL. Bruce zaś udzielał głosu podczas gal MMA. On także miał swój ulubiony zwrot - "It’s time".
Na portalach plotkarskich pojawiały się niewiarygodne kwoty, jeśli chodzi o występy braci. Michael miał dostawać nie 30 tys. dolarów, ale nawet... 5 mln za wieczorny występ na ringu, zaś jego brat 100 tys. Wydaje się jednak, że te kwoty są mocno przesadzone.
Bruce dba o to, żeby Michael znał dokładnie wymowę miast, w których wystąpi. - To dla nas spory kłopot, kiedy jadę do Europy Wschodniej, Tajlandii czy Wietnamu. Sprawdzamy pisownię, zapisujemy ją fonetycznie i jakoś idzie - powiedział Bruce Buffer. Młodszy z braci jest zapalonym pokerzystą. Zanim poznał Michaela, zawsze chciał komentować walki bokserskie, ale los rzucił go do MMA. Kiedy ich drogi się przecięły, przyznał, że nie ma już na to szans. - Tylko jeden z Bufferów może zapowiadać walki pięściarskie i niech tak zostanie.
Z polskich bokserów okazję do spotkania z jednym z Bufferów miał Andrzej Gołota. - Michael to jeden z najmądrzejszych ludzi, jakich kiedykolwiek poznałem. Zarobił ogromne pieniądze i wbrew temu, co ludzie sądzą, nie tylko dzięki występom w ringu. Jest poważnym biznesmenem, sam pomysł na opatentowanie głosu był znakomity. Do tego zarabiał na giełdzie. W kontaktach jest bezpośredni, powiedzielibyśmy - całkiem normalny. Uważam go za bardzo kumatego faceta - powiedział nasz pięściarz.