Almotahajiba Signature
Przeważnie to projektanci mody starają się gdzieś "zaczepić", rozsyłają swoje CV i portfolio. W przypadku pana współpracy z Almotahajiba było na odwrót: to katarska firma odzieżowa odezwała się do pana. Góra przyszła do Mahometa?
Tomasz Miszczuk*: Tak można powiedzieć (śmiech). Przez kilka miesięcy mieszkałem w Kuwejcie, pracowałem między innymi dla marki Riva, która jest sieciówką oferującą odzież ready-to-wear. Co, przyznaję, nie było spełnieniem moich marzeń, ponieważ skończyłem London College of Fashion LCF University of Arts London, miałem już doświadczenie w projektowaniu dla luksusowych marek. Gdy zostałem zaproszony na rozmowę przez właścicieli marki Almotahajiba, nie chciałem wyjeżdżać, odciągałem to spotkanie na ile to było możliwe. Wydawało mi się po prostu, że to nie dla mnie. A kiedy w końcu zdecydowałem się pojechać, to zakładałem, że szybko wrócę. Ot, zjadłem śniadanie, nie dokończyłem słania łóżka, zostawiłem pełną lodówkę. A wróciłem po dwóch i pół roku (śmiech).
I wtedy zaczął pan projektować abaje (tradycyjne muzułmańskie suknie okrywające całe ciało - red.) dla katarskich księżniczek?
Abaje tak, ale na początku nie były to projekty dla księżniczek, dopiero później. Almotahajiba to marka, która jest na rynku od 35 lat, pracowałem tam przez jakieś pół roku jako senior designer, kiedy moi pracodawcy stwierdzili, że chcieliby stworzyć również markę luksusową, z najwyższej póki. Ja zostałem poproszony o przygotowanie projektów opakowań, bardzo się spodobały, więc właściciel zaproponował mi stworzenie marki Signature od A do Z, począwszy od wybrania lokalizacji sklepu i jego wystroju, poprzez plan marketingowy, po zaprojektowanie kolekcji abaji i akcesoriów. To był bardzo intensywny czas, ponieważ musiałem równocześnie skończyć swoje projekty dla marki Almotahajiba. Przez pół roku kursowałem tylko między domem a biurem. A później zaczęły się podróże w poszukiwaniu materiałów, w ciągu roku odbyłem ich około 45, od Chin i Indii po Szwajcarię i Francję. Udało mi się między innymi podpisać umowę z najlepszą firmą projektującą materiały, szwajcarską Jakob Schlaepfer, która zaprojektowała specjalnie dla nas - i tylko dla nas - tkaninę na abaje.
Zanim trafił pan do Zatoki Perskiej, pana portfolio było stricte europejskie, a więc pojawiały się dekolty, odkryte ramiona, długości mini i midi. Dlaczego więc Katarczycy wybrali akurat pana?
Tego nie wiem, nigdy o to nie pytałem. Może to była jakaś szansa od Mahometa (śmiech). Nie prosili mnie nawet, jak to dzieje się zazwyczaj, żebym przygotował jakiś projekt, wystarczyło nam kilka rozmów, by nawiązać współpracę. Wydaje mi się, że spodobała im się jakaś świeżość, którą mogłem wnieść do firmy, moje doświadczenie, także etyka pracy, bo nie jestem osobą, która pracuje od 9 do 17, jeśli mam dokończyć projekt, to nie śpię całą dobę, ale projekt będzie skończony. I myślę też, że suknie, które przedstawiłem w swoim porftolio, miały jakieś aspekty, które mogłyby być przetłumaczone na kulturę arabską.
{{adv skoda1}}
To było dla pana wyzwanie? Umówmy się: dla nas, Europejczyków, abaja to po prostu bezkształtny, najczęściej czarny worek, wielkiego pola do popisu przy nim nie ma.
Wprost przeciwnie, moim zdaniem klasyczne rzeczy najtrudniej jest zrobić. W Katarze akurat dominuje czerń, w Zjednoczonych Emiratach Arabskich, a szczególnie Dubaju, kolor nie ma żadnego znaczenia, abaje mogą być białe, złote, szare, żółte. Ja natomiast kocham czerń, jako projektant jestem zwolennikiem stylu klasycznego, uniwersalnego, zakładam, że moja abaja musi nadawać się do noszenia rano, wieczorem i na wesele, bo to dodatki sprawią, że uwydatni piękno nie tyle samego ubioru, co noszącej go kobiety.
Jeśli chodzi natomiast o kształt, to na początku faktycznie pracowałem na prostym wykroju litery T, z czasem jednak zacząłem eksperymentować, pojawiło się wycięcie syrenie, plisowania, elementy z folii czy plastiku, które można prać. Materiały też są różne, od bawełny przez jedwab po paszminę, oryginalną, produkowaną tylko w jednym miejscu na świecie, w Kalkucie. Przygotowanie na przykład abaji z paszminy kosztowało około 10 tysięcy złotych.
Skoro jesteśmy w temacie: projektowane przez pana abaje są bardzo luksusowe, wiele modeli powstaje tylko w kilku egzemplarzach, ich ceny dochodzą nawet do 20 tysięcy złotych. I to się sprzedaje?
Zdecydowanie, choć nie wszystkie modele, ponieważ te suknie są naprawdę drogie. Ale gdy Almotahabija Signature otworzyła butik w luksusowym centrum handlowym w Dubaju, w ciągu tygodnia sprzedało się 15 rzeczy. I powiem pani, że na początku większe zainteresowanie było z Europy i Stanów Zjednoczonych niż z krajów arabskich. Największym przełomem było jednak chyba zaprezentowanie mojej kolekcji żonie ówczesnego emira Kataru, Sheikhie Mozah bint Nasser Al Missned. Nie wiem, czy kilka moich abaji kupiła, czy dostała je w prezencie. Ale pierwsze pytanie, jakie zadała, gdy je zobaczyła, brzmiało: "gdzie one zostały wyprodukowane?".
A właśnie, część kolekcji powstaje w Polsce, w Łodzi. Domyślam się, że z pana inicjatywy. To taki gest patriotyzmu?
Poniekąd tak, zależy mi na promowaniu Polski, a miło było mi usłyszeć, jak Sheikha Mozah powiedziała, że ma nadzieję, że kiedyś jej kraj również będzie w stanie wyprodukować coś na tak wysokim poziomie. Trzeba jednak zacząć od tego, że już ponad 10 lat współpracuję z dwiema świetnymi łódzkimi firmami, które polecałem w każdym miejscu, w którym zaczynałem pracę, bo wiem, że jakość ich pracy jest niesamowita, podobnie jak terminowość. Poza tym w Polsce możliwa jest też produkcja w małych ilościach. I, co dla mnie jako projektanta jest najważniejsze, mam pewność, że mój projekt pozostaje między mną a fabryką, nie pojawi się za chwilę gdzieś przerobiony, jak to ma miejsce notorycznie na przykład w Chinach.
Ale poprawkę na warunki klimatyczne musi pan przy projektowaniu wziąć pod uwagę, prawda? Trochę jeżdżę po Bliskim Wschodzie, przywykłam już do temperatur, ale mimo wszystko na przykład w Iranie prawie się ugotowałam, gdy przyszło mi wchodzić na szczyt wieży milczenia w sukience do ziemi i hidżabie na głowie przy raptem 20 stopniach… A co dopiero chodzić cały okrągły rok w czarnej abaji!
Kobiety w krajach Zatoki są do tych temperatur jednak bardziej przyzwyczajone. Choć większość abaji jest zrobione z poliestru, który ma tę zaletę, że się nie gniecie, ale jednocześnie skóra się pod nim nagrzewa, nie jest przewiewny. Ja natomiast staram się przedstawić alternatywę, na przykład pod postacią jedwabiu, który jest tkaniną naturalną, będzie się więc gniótł, ale jednocześnie jest lekki, czasem dosłownie jak piórko, skóra w nim oddycha.
{{adv skoda1}}
Miał pan okazję spotkać się osobiście z klientkami, porozmawiać z nimi?
Bardzo często przebywałem w sklepie, żeby poznać opinie. Dużo kobiet było zachwyconych abajami, ale niektóre z nich cena odstraszała.
Mimo iż mówimy o Katarze, najbogatszym kraju świata pod względem PKB per capita.
Zdarzało się, że kobiety stwierdzały, że za takie pieniądze wolą sobie kupić diament niż abaję, których potrzebują co miesiąc kilka nowych sztuk. Wiele też zostawia swój numer telefonu z prośbą o kontakt, gdy będzie wyprzedaż. A niektóre decydują się na zakup, gdy dowiadują się, że to produkt unikatowy, robiony ręcznie, z najwyższej jakości materiałów.
A tak bardziej socjologicznie: odczuł pan, że one są stłamszone życiem w patriarchalnym, seksistowskim wręcz społeczeństwie?
Jestem bardzo otwartą osobą, mieszkając w Katarze, zawsze próbowałem uśmiechnąć się, porozmawiać trochę z kobietami, na przykład w restauracji, i wiele z nich co prawda ręki mi nie podawało, ale rozmawiało już chętnie. Z częścią moich klientek też mam bardzo serdeczne i otwarte relacje, mogę się z nimi przywitać, nawet pocałować w policzek, zrobić zdjęcie w abaji, choć zawsze proszą, bym nie fotografował twarzy. Także ich mężowie nie mieli z tym najmniejszego problemu. Są też kobiety, które na ulicy odkrywają włosy, nie zapinają abaji do końca, pokazują kawałek bluzki czy spódnicy. W ich przypadku nie odczuwałem, by były osaczone przez kulturę. Ale wciąż po wielu kobietach niestety widać, że są zdominowane przez mężczyzn. Nigdy nie mogłem na przykład zrozumieć, dlaczego niektórzy moi znajomi, pijąc ze mną drinka w restauracji, upierają się jednocześnie, że ich żony muszą nosić wyłącznie czarne abaje. Części kobiet to pasuje, może jest im tak wygodnie, a może po prostu tak zostały wychowane. Ja natomiast uważam, że większość ludzi w krajach arabskich nie zdaje sobie sprawy z tego, że każda kobieta to jest księżniczka, bez względu na to, jak wygląda, co robi, gdzie jest. I że powinno się ją w związku z tym zawsze szanować.
Chciałbym dożyć momentu, kiedy w krajach arabskich kobiety będą wyzwolone i będą same decydowały, czy na przykład chcą chodzić w abaji, czy nie.
Kiedyś w internecie trafiłam na taki obrazek: stają naprzeciwko siebie muzułmanka w burce i Europejka w krótkim topie z dekoltem, spódniczce mini i okularach przeciwsłonecznych. Europejka, patrząc na muzułmankę, myśli: "cóż za seksistowska kultura, wszystko zakryte z wyjątkiem oczu". A muzułmanka, patrząc na Europejkę: "cóż za seksistowska kultura, wszystko odkryte z wyjątkiem oczu". Z pana perspektywy jako Europejczyka projektującego tradycyjne suknie dla muzułmanek: kto ma więcej racji?
Oj, to trudny temat, można by o tym rozmawiać godzinami. Ale wydaje mi się, że to jest tak pół na pół, bo styl europejski też jest trochę seksistowski. Osobiście uważam, że każdy ma prawo wyboru, każdy powinien ubierać się w to, w czym dobrze się czuje. Ale jednocześnie stosownie do miejsca i sytuacji, tak, by nie zakłócać wartości kulturowych czy religijnych drugiej osoby. Bo można nałożyć bardzo krótką spódniczkę i wyglądać schludnie i elegancko. I abaję można nosić tak, żeby nie wyglądać na zakutaną. Co jednak trzeba podkreślić: nigdzie w Koranie nie jest napisane, że abaja jest po to, by ukrywać kobiece kształty, bo są grzeszne. To jest błędna interpretacja zapisów sprzed wieków, kiedy kobiety nosiły taki strój po to, by ukryć swoją urodę, żeby nie zostały na przykład porwane w czasie wojny. Abaja miała więc im zapewnić bezpieczeństwo. Bo muzułmanki noszą pod nią dokładnie to samo, co Europejki - topy z odkrytymi plecami, legginsy, spódniczki mini?
*Tomasz Miszczuk jest projektantem mody, absolwentem animacji kultury, marketingu i Public Relations na WSPZNP w Warszawie, a także projektowania mody na brytyjskich uczelniach Kensington and Chelsea College oraz London College of Fashion LCF University of Arts London