Marianna Fijewska , 2 kwietnia 2021

Kiedy pacjent się pogarsza

Getty Images

Chory – niezależnie, czy śpi po lekach, czy jest przytomny - odbiera bodźce. Na sali non stop pali się światło, zakłócając mu rytm dobowy. Słyszy dźwięki aparatury i odgłosy reanimacji. Wie, że umarł jego sąsiad. Jeden. Drugi. Trzeci.

Oto #HIT2021. Przypominamy najlepsze materiały mijającego roku.

Covidowy OiOM.

W strefie brudnej są pacjenci i magazyny sprzętu medycznego. W czystej - pokój socjalny i zabiegowy, w którym przygotowujemy leki. Strefy oddziela śluza zbudowana ze ścianek działowych i drzwi. Samą śluzę dzieli plandeka z wszytym suwakiem. W brudnej części śluzy zdejmujemy kombinezon i inne środki ochrony osobistej, których potrzebowaliśmy przy chorych. W czystej trzymamy zdezynfekowane buty. Możemy z niej wejść bezpośrednio pod prysznic, by bezpiecznie wrócić na czystą część oddziału.

Niektóre koleżanki mówią, że u nich strefę brudną i czystą oddzielają stare zasłonki od prysznica rozciągnięte między dwoma ścianami i sklejone plastrem.

U mnie przy sali z pacjentami jest "akwarium", czyli miejsce, z którego obserwujemy chorych i kontrolujemy parametry na monitorach. Dzięki temu nie musimy siedzieć koło chorych. To duże ułatwienie, choć w czasie pandemii trudno mówić o jakichkolwiek ułatwieniach.

PACJENT SIĘ POGARSZA

Bo wyobraź sobie, że przychodzisz na dyżur i wydaje ci się, że masz nad wszystkim kontrolę. Na monitorach widzisz parametry życiowe pacjentów. Masz rozpisane, jaki lek dla kogo i o której godzinie. Myślisz, że wiesz, co cię czeka. Przygotowujesz leki, wchodzisz na salę, żeby je podać i przeprowadzić toaletę. Jesteś w kombinezonie, masce, przyłbicy. Na rękach masz trzy pary rękawiczek, więc wszystko trwa kilka razy dłużej. Czynności takie jak nakręcenie korka na wenflon wydają się niemożliwe, ale musisz je wykonać.

Autor: Go Nakamura

Źródło: Getty Images

Każdy pacjent jest podłączony do monitora, który pokazuje tętno, ciśnienie, liczbę oddechów, saturację, temperaturę. Wzrost lub spadek któregoś z tych parametrów może oznaczać śmiertelne niebezpieczeństwo.

Wtedy działasz. Czasem zaraz po jednym pacjencie pogarsza się drugi. Trzeba reanimować. Zamiast dwóch godzin na sali spędzasz sześć, albo i dłużej. Wychodzisz cała mokra, potwornie odwodniona, z bólem, który przeszywa ci głowę. No i często z bólem w środku, bo te reanimacje wcale nie musiały być udane.

Na intensywnej terapii pracuję od 15 lat i nigdy czegoś takiego nie widziałam. Śmiertelność jest bardzo wysoka i strasznie ciężko nam się z tym pogodzić. Nie, to nie jest przesada powiedzieć, że na OIT-cie ludzie odchodzą codziennie. Choć bywa różnie. Czasem zaczynam zmianę od nieskutecznej reanimacji i podczas tej samej zmiany mam jeszcze dwie reanimacje zakończone zgonem. A czasem przez trzy lub cztery dni nie umiera nikt.

KOLEJKI DO ŚMIERCI

Wczoraj moi koledzy wieźli zakażonego pacjenta do szpitala pod Warszawą. Powinni skończyć dyżur o 18:00. O 22:00 napisali mi, że dalej czekają. O ósmej zadzwoniłam do jednego zapytać, o której skończyli. Powiedział, że wciąż stoją.

Ambulans z chorym potrafi czekać na przyjęcie nawet kilkanaście godzin. Nie możemy wtedy zjeść ani napić się. Nie możemy załatwić potrzeb fizjologicznych. Zapytałam tego kolegę, czy czegoś potrzebują, czy coś im przywieźć. Odpowiedział, że nie, bo przed chwilą mijał ich czarny samochód, więc pewnie zaraz znajdzie się miejsce.

Na OIT-cie zawsze było trudno. Za to praca w karetce od niedawna jest jak piekło. Pacjentów nie ma gdzie lokować od trzech tygodni. Spędzamy z nimi w samochodzie długi czas, do którego nie jesteśmy przystosowani.

Autor: Andrzej Lange

Źródło: PAP

Chory zwykle potrzebuje tlenu. Tlen w karetce zużywa się bardzo szybko. Pół biedy, gdy auto stoi na terenie Warszawy - wtedy zawsze znajdzie się ktoś, kto dowiezie niezbędne zaopatrzenie. A co, jeśli stoimy gdzieś daleko? Boję się, że niedługo zaczną zdarzać się tragedie - o ile już takich sytuacji nie było – przez to, że tlen nie dojechał na czas.

W dodatku czas samego oczekiwania na karetkę wydłużył się o pięć, sześć godzin. W ubiegłą sobotę wieczorem w Warszawie było sto niezrealizowanych wezwań! Do jednego wypadku kolega ratownik pojechał na swoim własnym motorze. Na szczęście nie było to groźne zdarzenie.

DOMOWE CHOROWANIE

Przy takim obłożeniu niepotrzebne wezwania są szalenie groźne, a niestety zdarzają się - zwłaszcza w przypadku pacjentów, którzy przechorowują covid w domu. Osoby z pozytywnym wynikiem testu w ramach NFZ mogą dostać darmowy pulsoksymetr, by na bieżąco mierzyć saturację (poziom tlenu we krwi). Wskazanie jest takie, by dzwonić na pogotowie, gdy saturacja zejdzie poniżej 90.

Tylko że jakość tych pulsoksymetrów jest taka, jakby ktoś kupił je na AliExpress. Pacjent dzwoni, że ma saturację 85. Przyjeżdżamy, mierzymy naszym sprzętem i wynik jest powyżej 90, czyli nie ma niebezpieczeństwa. Poza tym ludzie nie umieją prawidłowo korzystać z pulsoksymetrów.

Jak dobrze zmierzyć sobie saturację? Pulsoksymetr podpinamy do palca. Twoje palce muszą być ciepłe. Jeśli ręce nie chcą się rozgrzać, możesz zmierzyć saturację na palcach stóp. Nie patrzysz na pierwszy wynik, bo około pół minuty po założeniu pulsoksymetru najprawdopodobniej zauważysz, że saturacja sukcesywnie rośnie. Wykonaj kilka głębokich oddechów i sprawdź, czy wynik się nie poprawi. Jeśli tak zmierzona saturacja wciąż będzie niska, dzwonisz po pogotowie.

Ważne – jeżeli jesteś chory, dotleniaj się prewencyjnie. Jak? Co najmniej przez godzinę dwa razy dziennie leż na brzuchu i postaraj się wykonywać ćwiczenia oddechowe, np. dmuchanie przez słomkę do butelki z wodą lub nabieranie powietrza głęboko w płuca i przytrzymywanie oddechu przez kilka sekund.

Moja mama zachorowała na covid. Miała saturację 82, czuła się koszmarnie. Moja siostra, która śpiewa, zaczęła ćwiczyć z nią oddech. Mama szybko doszła do siebie i przeszła chorobę w domu.

Autor: Jakub Orzechowski

Źródło: Agencja Gazeta

PODŁĄCZENI DO ŻYCIA

Do nas na OIT trafiają pacjenci, którzy dopiero przybyli do szpitala i nie są w stanie oddychać o własnych siłach i ci pacjenci z oddziału covidowego, którzy bardzo się pogorszyli. Chory zostaje wprowadzony w stan sedacji (głębokiego uspokojenia środkami farmakologicznymi, przyp. red.) i zaintubowany. Są też pacjenci, których nie intubujemy, bo dają radę oddychać z pomocą tzw. wąsów tlenowych lub maski podłączonej do respiratora. Niestety ich stan często bardzo szybko się pogarsza, więc trzeba dokładnie obserwować parametry życiowe i robić tzw. gazometrię krwi tętniczej, by wydolność oddechowa była pod kontrolą.

Ci pacjenci są przytomni, choć im także podajemy środki uspokajające. Inaczej pojawiłaby się panika, ponieważ pobyt na intensywnej terapii to ogromna trauma. Bez względu na to, czy chory pod wpływem leków śpi, czy jest uspokojony, ale przytomny, odbiera dochodzące do niego bodźce. Widzi palące się na sali światło, dlatego jego rytm dobowy jest całkowicie zakłócony. Słyszy miarowe piszczenie aparatury medycznej i odgłosy reanimacji - nasze szybkie kroki i krótkie komendy. Zdaje sobie sprawę, że umarł jego sąsiad - jeden, drugi, trzeci… To nieustanny, przerażający balans między jawą a snem. A my bardzo rzadko mamy ostatnio możliwość z tymi pacjentami porozmawiać.

Jakiś czas temu nasza pacjentka doszła do siebie. Opuszczając OIT, powiedziała koleżance, że czuła jej obecność i słyszała jej głos. Śniła, że jest u niej w domu na wizycie towarzyskiej, tymczasem leżała pod respiratorem.

Pytasz mnie, jak to możliwe, że ludzie postrzegają respiratory jako śmiercionośne, a nie ratujące życie urządzenia? Myślę, że powody są trzy.

Po pierwsze ktoś puścił plotkę, że respiratory rozrywają płuca. W internecie zrobiło się gorąco, na forach zaczęły pojawiać się teorie, że respirator działa jak zabójczy balon, który powiększa się mimo oporu. To bzdura. Respirator jest inteligentną, bardzo skomplikowaną i delikatną maszyną, która dostarcza do płuc pacjenta tlen. Objętość dostarczanego tlenu czy częstotliwość oddechów jest ustawiana na monitorze przez lekarzy i dostosowana do konkretnego pacjenta. Zresztą sam respirator wyczuwa wszelki opór i natychmiast na niego reaguje - skrzywdzenie chorego przez tę maszynę jest wykluczone.

Po drugie – ludzie się boją, bo słyszą o wysokiej śmiertelności pacjentów na OIOM-ach covidowych. Ale pamiętajmy, że trafiają tam pacjenci w bardzo złym stanie. Gdyby nie zostali podłączeni pod respirator, zmarliby znacznie szybciej i nie byłoby dla nich żadnej szansy.

Po trzecie część ludzi myśli, że respirator leczy. A skoro leczy, to dlaczego tak wiele osób umiera? Tymczasem respirator nie jest aparatem leczniczym. On odciąża nasze płuca. Chory organizm nie musi skupiać się na oddychaniu i całe swoje siły może zainwestować w walkę o zdrowie.

Autor: Go Nakamura

Źródło: Getty Images

DAJ MI W SPOKOJU UMRZEĆ

Co bym powiedziała tym, którzy sądzą, że pandemia nie istnieje i zachowują się, jakby nie istniała? Fakt, ludzie nie rozumieją, dlaczego jeden segment życia się zamyka, a drugi - wydawałoby się znacznie bardziej niebezpieczny - zostaje otwarty. Dlaczego rząd mówi jedno, a robi drugie? Nasi politycy wielokrotnie złamali własne obostrzenia, co działa skrajnie demotywująco i podsyca społeczny egoizm.

A to właśnie ten egoizm niesie śmiertelne konsekwencje. Nie mam jednak wątpliwości, że zamiast skupiać się na krytyce władz, powinniśmy bardzo surowo przypilnować siebie i swoich bliskich.

Mam wśród znajomych kolegę, nie-medyka, który nie przestrzegał obostrzeń, uparcie twierdził i pisał, że walczę z czymś, czego nie ma. Pamiętasz, jak mówiłam, że moja mama chorowała i że miała bardzo niską saturację? Z trudem oddychała, męczyła się, wszystko ją bolało. W pewnym momencie straciła nadzieję i powiedziała do mojej siostry:

"Już mnie nie męcz, daj mi w spokoju umrzeć"…

I teraz odpowiadam na twoje pytanie. Odpisałam temu koledze, że nigdy, przenigdy, jemu, ani nikomu innemu nie życzę, by usłyszał takie słowa od własnej matki.

Źródło: Archiwum prywatne Doroty Kowalskiej

Doroty Kowalskiej, pielęgniarki anestezjologicznej pracującej w zespole ratownictwa medycznego w Warszawie oraz w Szpitalu Powiatowym w Sokołowie Podlaskim, wysłuchała Marianna Fijewska.