Artur Zaborski , 9 kwietnia 2020

Piekło domowej nauki

Lekcja prowadzona przez internet, Kirill Kukhmar / Contributor, Getty Images

Wykończyłabym się nerwowo, wiedząc, że mogę zobaczyć piekło, przez które przechodzą niektórzy moi uczniowie - mówi 32-letnia Ilona ze Śląska. Nie ona jedna się tego obawia. Ucząc się przez internet, dzieci pokazują światu więcej, niż by chciały pokazać.

Ministerstwo edukacji zarządziło, że to dyrektorzy szkół mają zadecydować o kształcie i formie zdalnego nauczania. To od nich zależy, czy nauczyciele będą rozmawiać z wychowankami przez kamerkę internetową, czy tylko wysyłać lekcje mejlem. Dla niektórych wybór był oczywisty.

Tata jest w pracy. To dobry dzień

10-letni Staszek, którego matka porzuciła wiele lat temu, nie może się doczekać powrotu do szkoły. Ma nadzieję, że w wakacje dzieci będą odrabiać przymusowe wolne, choć kiedy pani zapowiedziała taką możliwość, jego koledzy od razu posmutnieli.

Ale dla Stasia pobyt w szkole to kilka godzin wolności. Na przerwach może biegać, krzyczeć i śmiać się tak głośno, jak tylko ma ochotę, a nie jak w domu skradać się na palcach w nadziei, że ojciec się nie rozzłości i nie zrobi kolejnej awantury.

Mieszkają w małej miejscowości, 30 km za Sosnowcem. Mężczyzna pracuje w ochronie sklepu w trybie zmianowym. Staszek najbardziej lubi, gdy ojciec pracuje popołudniami.

Wtedy rano się nie widzą, bo chłopiec jest w szkole, a kiedy wraca, ojca jeszcze nie ma.

Kiedy tylko się spotkają, byle pretekst wyprowadza 40-latka z równowagi. Staś nigdy nie wie, czy przeskrobie sobie poplamionym ubraniem, źle odstawioną szklanką czy za głośnym stawianiem kroków. Wie tylko, że będzie bolało.

Ilona zdaje sobie sprawę, co dzieje się u chłopca w domu.

Lekcje przez internet pokazują niekiedy więcej, niż uczeń chciałby pokazać kolegom i koleżankom

Lekcje przez internet pokazują niekiedy więcej, niż uczeń chciałby pokazać kolegom i koleżankom

Autor: Kirill Kukhmar / Contributor

Źródło: Getty Images

- W naszej miejscowości wszyscy się znają. Awanturujące się małżeństwa, domy, w których jest problem z alkoholem, zdrady. Tu nic się nie ukryje – mówi Ilona. - Zresztą po dzieciach wszystko widać. Nauczyciel z dziesięcioletnim stażem mógłby być biegłym sądowym. Bez problemu potrafimy czytać kody przemocy fizycznej i psychicznej, które dzieci w sobie i na sobie noszą.

Kiedy przyszło rozporządzenie, że nauczyciele mają przeprowadzać lekcje zdalnie, nauczycielka wiedziała, że nie wchodzi w grę opcja kontaktowania się z uczniami przez programy, które pozwalają na żywo widzieć i słyszeć, co się dzieje u nich w domu.

- Przekonałam się na wywiadówkach, do czego zdolni są niektórzy rodzice. Kiedy powiedziałam matce łobuza o zachowaniu syna, następnego dnia przyszedł do szkoły z krwiakiem - wspomina.

Dyrektorka szkoły była tego samego zdania, a debata, która odbyła się w gronie pedagogicznym, była inna niż w większości placówek oświaty, gdzie zastanawiano się przede wszystkim nad najbardziej powszechną kwestią: jak zapewnić dzieciom dostęp do komputerów i internetu.

Oni debatowali w pierwszej kolejności nad bezpieczeństwem uczniów.

- W telewizji słyszałam, jak jedna z nauczycielek bredziła, że dzięki temu, że dzieci nie opuszczają domów, będzie mniej wypadków. Zastanawiałam się, czy ona w ogóle wie, w jakim kraju żyje i co dzieje się w niektórych domach jej wychowanków - złości się Ilona.

Dzieci straciły powierników

Krystyna, polonistka z liceum w mieście na południu Polski, nie ma wątpliwości, że kilka tygodni izolacji oznacza krok wstecz w niesieniu pomocy dzieciom, które mierzą się z traumą.

- Przed pandemią miałam możliwość porozmawiać z uczniami na przerwie. Jeśli dzieci komuś zaufają, wtedy zyskują chociaż osobę, której mogą się wygadać. Dzięki temu mogłam na bieżąco kontrolować sytuację: wiedziałam, czy dziecko chodzi do psychologa szkolnego, czy nic mu nie zagraża – wskazuje nauczycielka.

Matkę dziewczynki, która myślała pewnie, że dziecko słychać tylko wtedy, gdy nauczyciel na to zezwoli, wyraźnie to zachowanie rozjuszyło i zaczęła krzyczeć jeszcze głośniej.

- Teraz dzieci z problemami w domu straciły powierników. Nie chcę nawet myśleć, jaki regres nastąpi w sytuacji tych, którzy regularnie odwiedzali szkolnego psychologa – dodaje.

Ustawa obliguje ministerstwo do zapewnienia równego dostępu do edukacji wszystkim osobom w wieku szkolnym na terenie kraju. Krystyna nie ma jednak wątpliwości, że tak się nie dzieje.

- Opinię publiczną zajmuje trudna i ważna sprawa dysproporcji społecznych, które wykluczają dzieci z rodzin ubogich, najczęściej wielodzietnych, gdzie, jeśli w ogóle jest komputer, to musi się nim dzielić kilka osób, w tym pracujący zdalnie rodzice – mówi nauczycielka.

- Ta dyskusja kompletnie jednak przysłania kwestię najbardziej poszkodowanych w trudnym czasie pandemii: dzieci z domu dziecka, niepełnosprawnych, z rodzin patologicznych i ofiar molestowania domowego, które teraz są uwięzione ze swoimi oprawcami 24 godziny na dobę - zaznacza.

Ty niewdzięczna gówniaro!

27-letni Tomasz z Pomorza do przejścia na nauczanie zdalne podchodził z dużym entuzjazmem.

Jako nauczyciel ma zaledwie dwuletni staż, ale już zdążył sobie zaskarbić sympatię podopiecznych, którzy lubią, że w czasie nauki wykorzystuje nowinki technologiczne.

Hitem w szkole okazała się choćby lampka ledowa sterowana aplikacją z komórki, którą zainstalował wokół akwarium w klasie.

- Kupiłem ją na Amazonie za kilka dolarów, które wyłożyłem ze swojej kieszeni. Dzięki niej mogę pokazać dzieciom zdalnie, jak ważne dla organizmów żyjących pod wodą jest światło. Dzięki aplikacji mogą podglądać, co dzieje się również w nocy, bo mamy tam taką małą kamerkę - chwali się zapaleniec.

Tomasz wierzył, że zdalne nauczanie zrewolucjonizuje edukację w Polsce. A że poziom życia w miejscowości, w której pracuje, jest dość wysoki, był przekonany, że nie będzie musiał mierzyć się z problemem dostępności sprzętu.

- I tak było: w zajęciach uczestniczyła cała klasa, a ja mogłem płynnie w programie Microsoft Teams udostępniać filmy i zdjęcia, odtwarzać odgłosy ptaków, a nawet pokazywać im zwierzęta, które mam w domu, a których do szkoły nie mogłem przynieść - zachwala nauczyciel.

Równocześnie dziwił się, że dzieci na ekranie jego komputera są spięte, mniej żywe i nieaktywne.

A dzieci potrafią być okrutne. Jeśli zauważą, że u kogoś jest brzydko, potrafią zrobić screen i potem się wyśmiewać

- Kładłem to na karb nowej sytuacji, w której nie siedzimy naprzeciwko siebie w klasie, tylko mamy kontakt zapośredniczony - opowiada. Z błędu wyprowadziło go zdarzenie z początku ubiegłego tygodnia.

- Zacząłem jak zwykle od powtórki materiału z poprzedniej lekcji. Standardowe odpytywanie, które kontynuuję, choć niektórzy moi koledzy zrezygnowali z tej formy jako mało wiarygodnej, bo uczniowie mogą mieć ściągi i pomoce, których nie widać. Mnie zależy na wypracowaniu zaufania - relacjonuje nauczyciel.

Jednak dziewczynka, którą odpytywał, nie mogła się wysłowić. Myliła pojęcia, podkładała się.

- A to piątkowa uczennica! - dziwił się Tomasz. - Poprosiłem, żeby lepiej się przygotowała na kolejne spotkanie, bo dziś musiałbym jej dać „tróję”. I zacząłem pytać kolejną osobę. Nie zdążyłem jednak sformułować pełnego pytania, kiedy z głośników usłyszałem litanię najwulgarniejszych słów i wyrzutów – relacjonuje.

- Wynikało z nich w skrócie, że matka harowała całe życie, żeby córka nie musiała robić nic poza uczeniem się, a mała nie potrafi okazać żadnej wdzięczności, tylko tępo się gapi w ekran monitora – mówi zbulwersowany Tomasz.

Spanikowana dziewczynka z płaczem próbowała wyłączyć mikrofon i kamerkę.

- Pech chciał, że korzystała ze stacjonarnego komputera, więc nie wystarczyło zamknąć klapę laptopa. Matkę dziewczynki, która myślała pewnie, że dziecko słychać tylko wtedy, gdy nauczyciel na to zezwoli, wyraźnie to zachowanie rozjuszyło i zaczęła krzyczeć jeszcze głośniej. Wtedy straciliśmy połączenie – wspomina to poruszające wydarzenie.

- Zamurowało mnie. Proszę sobie wyobrazić, co w takiej sytuacji powiedziałby pan reszcie dzieci - mówi przejęty Tomek, którego sytuacja tak wybiła z równowagi, że do końca lekcji włączył już tylko film przyrodniczy, udostępniając dzieciom obraz. Od tamtej pory nie łączy się już z klasą przez kamerkę.

- Skłamałem, że szwankuje mi połączenie, za co jest mi strasznie wstyd - przyznaje.

Rodzice piszą sprawdziany

Zdalne nauczanie rodzi też patologie w ocenie postępów uczniów. Ania, nauczycielka z małej miejscowości w połowie drogi między Toruniem a Bydgoszczą, twierdzi, że jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki teraz prace domowe dwójkowych uczniów są na piątki, a ci, którzy nie potrafili złożyć zdania, piszą mejla z zachowaniem wszelkich zasad poprawnej polszczyzny.

Przekonałam się na wywiadówkach, do czego zdolni są niektórzy rodzice. Kiedy powiedziałam matce łobuza o zachowaniu syna, następnego dnia przyszedł do szkoły z krwiakiem

- Żaden z nauczycieli nie ma wątpliwości, że za dzieci prace odrabiają dorośli. Wcześniej w szkole byliśmy w stanie, chociaż jakoś przymusić dzieci do słuchania nas, ale teraz nawet taka możliwość odpada. Nawet jeśli dziecko jest zmuszone do zalogowania się do programu i bycia online, nie ma pewności, że to na pewno ono - tłumaczy.

Dlaczego? Dzieci przekazują sobie hasła dostępowe, co prowadzi do kolejnych patologii.

Przekonała się o tym dotkliwie Ewelina, 36-letnia nauczycielka z Warszawy.

- Mam w klasie dziewczynkę, której starszy brat wykradł hasło i udostępnił kolegom. To oni połączyli się z programem w czasie lekcji. Nie łączymy się z użyciem kamerek, więc nie zauważyłam niczego podejrzanego. Nagle z głośników usłyszałam wiązankę: że jestem kur…, że obciągam ósmoklasistom w toalecie - wspomina roztrzęsionym głosem historyczka.

Od tamtej pory wysyła dzieciom lekcje mejlem. Nie chce powiedzieć, czy sprawcy upokarzającego ją wybryku zostaną ukarani.

Nauczyciele zgodnie zwracają uwagę, że rozdzielenie przekłada się na zaburzenie wiarygodności i poczucia bezpieczeństwa.

Ewelina ma w klasie dzieci z domów dziecka. W ubiegły piątek dostała od jednej z wychowanek SMS-a: „Co by pani zrobiła, gdyby ktoś rozważał samobójstwo”.

- Gdybyśmy byli w szkole, miałabym sztab ludzi do pomocy. W sytuacji odcięcia mam związane ręce. Jeśli zadzwonię na policję, stracę zaufanie dziecka. Ale jeśli nie zadzwonię, wtedy mogę mieć je na sumieniu - martwi się.

Wstyd pokazać taki dom

Dla dzieci trudna jest również kwestia pokazywania, w jakich warunkach żyją. W klasach, w których uczą się zarówno synowie i córki zamożnych rodziców, jak i ci, u których w domu się nie przelewa, obraz z kamerek jest kontrastowy.

U jednych widać ściany jęczące pod ciężarem cennych bibelotów, u innych - podklejone taśmą szyby.

- A dzieci potrafią być okrutne - zwraca uwagę Ewelina. - Jeśli zauważą, że u kogoś jest brzydko, potrafią zrobić screen i potem się wyśmiewać. Podobnie zresztą jest, gdy ktoś niekorzystnie wygląda albo zrobi głupią minę.

Dysproporcje społeczne ministerstwo próbuje zasypywać. Jednym z pomysłów jest wypożyczanie komputerów ze szkoły przez dzieci z rodzin, które nie mogą sobie na taki sprzęt w domu pozwolić.

- W naszej wsi mieszka 1800 ludzi. W klasach mamy kilkanaście osób. Złożyłam już wnioski o komputery dla dzieci, których rodzin nie stać na nie. Teraz moim zmartwieniem jest, co stanie się, gdy komputery przyjdą. Żeby dziecko mogło je ze szkoły odebrać, będzie musiało złamać zakaz wychodzenia z domu, za co odpowiedzialność spadnie na mnie. A nawet jak już ten komputer dostanie, to i tak nie skorzysta z nauczania zdalnego bez przyłączenia do internetu - mówi Iza, dyrektorka szkoły na Podhalu.

Brak komputerów nie był może problemem dla dzieci w Wielkiej Brytanii (na zdjęciu). W Polsce wielu uczniów musiało najpierw zdobyć to podstawowe narzędzie

Brak komputerów nie był może problemem dla dzieci w Wielkiej Brytanii (na zdjęciu). W Polsce wielu uczniów musiało najpierw zdobyć to podstawowe narzędzie

Autor: Max Mumby/Indigo / Contributo

Źródło: Getty Images

- Obdzwoniłam już wszystkich dostawców internetu świadczących usługi w naszej miejscowości. Najtańsza opcja to 60 zł za miesiąc przy umowie na rok, co razem z opłatą aktywacyjną niemal podwaja koszt zakupu komputera dla ucznia – martwi się Iza.

I dodaje: - Starałam się też jakoś wyjść naprzeciw potrzebie. Jednym z pomysłów było układanie siatki godzin tak, żeby porozdzielać zajęcia rodzeństwa. Ale i to rozwiązanie nie sprawdza się w sytuacji, kiedy jest jeden komputer, który wykorzystują do pracy również matki i ojcowie. Cały czas rodzice skarżą mi się, że dzieci nie uczestniczą w nauce, bo brakuje im sprzętu.

Rośnie pokolenie pandemii?

Krystyna, która uczy w liceum języka polskiego i dziennikarstwa, denerwuje się, kiedy przypominam jej o zapewnieniach rządu, że przygotowanie maturzystów do egzaminu dojrzałości odbywa się normalnym trybem.

- To są dorośli ludzie, którzy mają pełną świadomość, że są rozgrywani w rękach rządu. Stali się kartą przetargową, bo jeśli matury się odbędą, to dlaczego nie miałyby się odbyć wybory? - przekonuje.

Podkreśla, że jej wychowankowie czują się wykorzystani i zaniedbani.

- Najbardziej przybiła ich próbna matura. Dostali arkusze, które już były w poprzednich latach i to zarówno na języku polskim, jak i na matematyce, dwóch obowiązkowych przedmiotach. Młodzież poczuła, że w momencie, kiedy wykonują krok w dorosłe życie i decydują się na wybór ścieżki życiowej, państwo ma ich w nosie. Są tym sfrustrowani i rozczarowani - mówi.

Nauczanie zdalne nie tylko pokazało nam, w jak rozwarstwionym ekonomicznie społeczeństwie żyjemy, ale też uświadomiło uczniom, jak boleśnie rozczarowująca jest wiara w instytucje.

Największą nauką, jaką z tego wyniosą, będzie stare jak świat przekonanie, że liczyć można tylko na siebie, a wiek dojrzewania wejdą z nadwątloną wiarą w system, której nie da się już odbudować. Czyżby rosło nam pokolenie pandemii?

*Imiona bohaterów zostały zmienione. Obawiają się konsekwencji służbowych.