"Nawiedzony dom" stoi na dużej działce otoczonej wysokim ogrodzeniem., Pixabay.com
Dół na metr czterdzieści
Kierowniczka mówiła, że to nie jest zwykła grypa. Coraz częściej słyszał, jak kucharki na stołówce szepczą pod nosem "cholera". Był koniec XIX wieku. W gazetach pisali, że panuje epidemia. Woźny miał już swoje lata, nie bał się śmierci. Żal mu tylko było chować w malutkich mogiłach dzieciaki z sierocińca. Tylko w tym tygodniu kopał cztery groby.
Przerwał rozmyślania, bo dół zrobił się wystarczająco głęboki. Założył grube rękawice i podniósł bezwładne ciałko. Włożył je do mogiły. Spojrzał raz jeszcze w dół. Po plecach przeszły mu ciarki. Szybko się otrząsnął. Sprawnymi ruchami zasypał dół. Na świeżym grobie położył gałązkę świerku. Popatrzył na pozostałe mogiły i w milczeniu skinął głową.
Tak mogło być. A jak było?
Na Płock, później w prawo
Najpierw jedzie się drogą numer sześćdziesiąt na Płock. Tuż przed wjazdem do miasta trzeba odbić na sześćdziesiątkę dwójkę. Jakieś siedem kilometrów dalej zaczyna się wieś. Proste budownictwo, rozstawione dość regularnie domy. Jeden się wyróżnia.
Stoi na działce wyraźnie oddalonej od pozostałych. Zielona elewacja, dach pokryty ceglaną dachówką. Wokół dużo zieleni, kawałek dalej widać mały staw. Pięćdziesiąt metrów od domu, na niewielkim wzgórzu, wznosi się mała kapliczka. Sam budynek nie wygląda na starszy niż dziesięć lat. Ostatnich zmian dokonywano w nim kilka lat temu. Od nowości zmieniał właścicieli kilka razy. Żaden nie wytrzymał.
Mieszkańcy mijają budynek ze wzrokiem wbitym w ziemię. Kilkoro ciekawskich wpatruje się w okna. Jakby mogli coś zobaczyć. W sąsiedztwie od lat mówi się, że to przeklęta ziemia, na której stał sierociniec.
W dokumentach nie zachowała się nazwa placówki, ani żadne związane z nią dokumenty. Zburzono go na przełomie XIX i XX wieku, prawdopodobnie około 1890 roku. Budynek nie był duży, mieszkać w nim mogło nie więcej niż 40 dzieci.
Ksiądz Sylwester, egzorcysta, który zajmował się domem pod Płockiem:
– Nikogo nie obchodziły dokładne zapiski. Wiem tylko, że stał tam taki budynek i nie był prowadzony przez Kościół. Miał kierowniczkę i kilkoro pracowników, w tym woźnego, który pochodził z Płocka.
Woźnego, który być może musiał zakopywać ciała dzieci. Zmarłych na cholerę, która istotnie zebrała w Europie straszne żniwo. Dzieci, o których nic nie wiadomo, bo na polskiej dziewiętnastowiecznej prowincji były pilniejsze sprawy, niż prowadzenie dokładnych zapisków z ich imionami, nazwiskami, pochodzeniem - i aktem zgonu. Jakże łatwo - mając niewiele informacji, w tym wiele podawanych z ust do ust jak lokalne legendy, dopisać pełną grozy historię o kopaniu grobów przez woźnego - a od niej już tylko krok do domu nawiedzanego przez duchy.
Pięć podejść
Zielone domostwo odwiedzam w ciągu sześciu miesięcy pięć razy. Za każdym razem całuję klamkę. Nikt nie chce otworzyć, ani wyjść i ze mną porozmawiać. Domownicy skrzętnie ukrywają swoje tajemnice. Przy każdej wizycie dom zdawał się równie przerażający. Ukryty na pagórkowatym terenie, przypominał bardziej niezdobyte zamczysko Białej Damy, niż domek jednorodzinny.
Pani Bożena mieszka kilka kilometrów dalej, ale wszystko wie.
– O tym, co dzieje się w domu, krążą już legendy. Sama w środku nigdy nie byłam, nie widziałam, ale czuć taką złą energię od tego miejsca. Zimno mi się robi, jak na nie patrzę – wzdryga się. – Nie radzę tam wchodzić bez potrzeby, a jak już, to z krzyżykiem na szyi. Tam jakieś licho mieszka.
Włączone światło
Historię nawiedzonego domu spod Płocka znajdziemy na dziesiątkach forów internetowych poświęconych tematyce paranormalnej. Jedni zaklinają się, że widzieli tam coś nadprzyrodzonego. Inni – że słyszeli od znajomych.
Pierwotni właściciele domu - rodzina z dziećmi - wyprowadzili się po kilku miesiącach. – Mówili, że dzieciaki nie chcą spać ze zgaszonymi światłami, bo widzą dziewczynkę przy drzwiach. Albo że po zmroku słychać, jakby się dziecko śmiało, chociaż maluchy cicho lekcje odrabiają. Wystraszyli się, ot co. Tak się nakręcili, że uciekli – wspomina Teresa, mieszkanka jednej z sąsiednich miejscowości.
Zastanawia ją tylko, dlaczego w domu cały czas świeci się światło, skoro od paru miesięcy obecnych właścicieli na oczy nie widziała. - No naprawdę, mówię pani! O której godzinie w nocy by człowiek nie popatrzył, na piętrze wszystkie lampki i żyrandole włączone! Ale dopytywać nie będzie przecież, dlaczego światło po nocy palą, bo głupio tak jakoś. Może lubią.
"Źle się o nim mówi"
- Nie radzę się interesować tym domem – rzuca urzędniczka gminy, która zajmowała się administracją działek budowlanych. – Każdy, kto tam zamieszkał, doświadczył jakichś dziwactw. Źle się mówi o tym miejscu. Może dlatego jest takie tanie. Raz oferta spadła nawet do 40 tys. To są grosze jakieś przecież.
O jakich dziwactwach mowa? Pani urzędniczka wzrusza ramionami. – Takich różnych. Światło samo gasło, mimo ogrzewania w domu było zimno jak w psiarni. Ale ja tam nie byłam, to nie wiem, tyle słyszałam od ludzi, który tam mieszkają niedaleko i mieli kontakt z właścicielami – wspomina.
Każdy mieszkaniec okolicy słyszał przynajmniej jedną przerażającą historię na temat nawiedzonego domu. A znany polski aktor, który do niedawna w nim mieszkał, nie chce nawet do tego czasu wracać. Nie chce być wiązany z tym miejscem, nie chce o nim rozmawiać, nie pozwala ujawnić, że to o niego chodzi i odkłada słuchawkę.
Kiedy po miejscowych roznosi się wieść, że szukam informacji o "domu, w którym straszy", na moją mailową skrzynkę przychodzi długa opowieść od kobiety, która koło feralnego budynku mieszkała, ale wyprowadziła się do Warszawy. Opowieść brzmi jak z dobrego serialu o zjawiskach paranormalnych.
"Kilka lat temu zaczęto mówić, że dom jest własnością jakichś biznesmenów spod ciemnej gwiazdy, którzy udają duchy, żeby obniżyć wartość działki i budynku. Przyjechało kilku takich 'karczków', którzy mieli spędzić noc w domu i sprawdzić, co i jak. W środku nocy wiali stamtąd z butami w ręku. Moja mama świętej pamięci widziała przez okno, bo akurat nie spała. Nigdy już nie wrócili.
Albo też pamiętam, że jedni właściciele organizowali urodziny swoich dzieciaków. Taki kinderbal klasyczny i na jednym ze zdjęć z tego przyjęcia, między nogami maluchów, widać twarz dziewczynki. To nie było żadne z zaproszonych dzieci. Ja to zdjęcie widziałam, chyba nawet było gdzieś w sieci, ale mogli je już usunąć. Żeby odpędzić te złe moce, postawiono kapliczkę, najlepiej będzie zapytać księdza, co tam się wydarzyło".
Do św. Michała
- Były tam odprawiane egzorcyzmy, to prawda, ale to już dość dawno – ksiądz Sylwester egzorcystą jest dlatego, że "ma predyspozycje". Do każdego zjawiska podchodzi na tyle racjonalnie, na ile wiara mu pozwala. Nie daje się zwariować. – Postawiono tam kapliczkę, było święcenie i modlitwy za dusze w czyśćcu cierpiące. Odmówiono też modlitwę do św. Michała Archanioła, żeby odpędzić złe duchy. To wszystko na prośbę mieszkańców. My tam nic nie wyczuliśmy.
Ksiądz Sylwester twierdzi, że widział już miejsca opętane. Że widział ludzi, którym kręgosłup ot tak, nagle wykręcał się na drugą stronę. W domu pod Płockiem nie widział jednak nic.
– Często jest tak, że przy egzorcyzmach miejsca nawiedzonego, słyszę głos. Każe się wynosić, albo mi ubliża. Tak działają demoniczne moce. Tutaj nigdy nic takiego nie widziałem. Czuć niepokój i nieprzyjemną aurę, ale jeśli mogę sobie pozwolić na drobne domniemanie, wynika to z wzajemnego napędzania strachu u mieszkańców okolicznych wsi. Jeśli po raz dziesiąty ktoś opowie nam, że w domu "straszy" lub doświadczył demonicznej obecności, w końcu sam zacznie się bać chrapania męża z drugiego pokoju, wiążąc to z duszami przeklętymi. Była tam pani? Znaczy w środku? Widziała coś?
Na odpowiedź, że nie, że miejsce wygląda nieco przerażająco, ale nic niespotykanego się nie wydarzyło, ksiądz wzrusza ramionami. – Właśnie. Nawet jeśli jakaś obecność tam miała miejsce, po egzorcyzmach powinna odejść.
Dwie trzecie strachu
Diagnozę "Świat nadprzyrodzony oczami Polaka", zleconą przez poświęcony spektakularnym zbrodniom z kraju i ze świata kanał CI Polsat, sporządzono na niespotykaną skalę. Przepytano prawie dwa i pół tysiąca respondentów.
Ponad sześćdziesiąt procent ankietowanych przyznało, że wierzy w byty nadprzyrodzone i przynajmniej raz w życiu miało z nimi styczność. Zaledwie 17 proc. stwierdziło, że nie wierzy w żadne nadnaturalne moce i nigdy nie miało z nimi do czynienia na żadnej płaszczyźnie.
Miejsca, gdzie respondenci szczególnie odczuwają strach, to: cmentarze, miejsca zbrodni, porzucone budynki, strychy, piwnice, kościoły, lasy, bagna. Wskazywano konkretne adresy. Najczęściej Jasną Górę, Łysą Górę, wawelskie krypty, Sokółkę, Oświęcim, stary szpital w Oleśnie, kolegiatę w Tumie, zbożowe pola w Wylatowie i liczne zamki, m.in. w Nidzicy, Kórniku, Ogrodzieńcu, Łańcucie, Janowcu oraz w Książu, gdzie widywany jest duch księżnej Daisy.
Pożegnanie
Mocne podmuchy jesiennego wiatru targają iglakami i trzcinami, które na posesji rosną dość gęsto. Słońce chyli się ku zachodowi, powoli robi się ciemno. W zielonym domu świecą się światła. Tak, jak mówili mieszkańcy. We wszystkich pomieszczeniach.
Dzwonek do drzwi zostaje zagłuszony dudnieniem wichury. Po godzinie nie ma już nadziei na to, że ktoś otworzy. Od kilku tygodni mieszkańcy domu unikają rozmów.
Na podjeździe często stał samochód, koło garażu leżały worki z ziemią. Ktoś w domu był, jednak uparcie mnie unikał. Chciałam sprawdzić, co dzieje się w środku. Poczuć dreszcz i ciarki na plecach. Może nawet spędzić tam noc. Stawić czoła ponurej legendzie, sile sugestii sąsiadów i własnym strachom.
Ostatni rzut oka na posesję. Nowoczesna willa w półmroku robi wrażenie. Kapliczka na niewielkim wzgórzu czuwa nad spokojem domostwa. Uwagę zwraca niewielki ruch. W oknie na piętrze stoi niewielka postać, chyba kilkuletnia dziewczynka. Patrzy spokojnie. I macha.