Miłosz Starzyński , 18 marca 2021

Wreszcie pada pytanie: "Co tam masz w majtkach?"

Zdjęcie ilustracyjne / fot. Alain Pitton, Getty Images

Obojętność – to najwięcej, na co mogą liczyć. Częściej słyszą radę – ubraną niekiedy w eleganckie słowa – że mają "wypierd…". To słowo wraca do nich niczym upiorny refren. Szczególnie wtedy, gdy osoby transpłciowe szukają pracy.

Ten dzień śni się Piotrowi do dziś. W sklepie właśnie dostał awans – został kasjerem. Koniec z układaniem towarów na półkach i sprzątaniem, koniec z bycia kimś od "przynieś, wynieś, pozamiataj".

- Do szefowej szybko dotarły słuchy, że proszę klientów, aby zwracali się do mnie jak do mężczyzny, nie jak do kobiety. Obsługiwałem akurat kolejną osobę, gdy wyszła z zaplecza. Przy wszystkich powiedziała, że mam zrobić z siebie faceta, to ludzie będą mówić do mnie po męsku – wspomina Piotr. - Byłem w szoku, ale ona nie przestawała. Stwierdziła, że nie rozumie, dlaczego narzekam, skoro ona daje pracę komuś "ta-kie-mu", jak ja.

Na koniec usłyszał: "Zmień ryj, to wtedy będę traktować cię poważnie".

"Udawała, że mnie nie widzi"

To była pierwsza robota 18-letniego wtedy chłopaka. Dostał ją kilka miesięcy po tym, gdy zdecydował się powiedzieć rodzicom, że ma dość bycia kobietą.

- Wtedy jeszcze sam nie do końca wiedziałem, co się ze mną dzieje. Byłem jednak przekonany, że gdy im powiem, to znajdę w nich wsparcie i wszystko będzie dobrze – wspomina dzień, w którym zebrał się na odwagę.

Wsparcia nie znalazł. Ojciec siłą oderwał od niego szlochającą matkę, a jego wyrzucił na ulicę. Krzyczał, żeby "wypier….", że nie chce w domu "czegoś takiego".

Autor: Maciej Macierzyński

Źródło: East News

To, że nie został zaakceptowany przez najbliższych, stara się wytłumaczyć: - Oni są bardzo religijni. Do kościoła chodzili w każdą niedzielę.

Rodzice Piotra mieszkają w niewielkim miasteczku na Dolnym Śląsku. Choć minęło już pięć lat, ojca nie widział od tamtego pamiętnego dnia w ogóle. Matkę spotkał tylko kilka razy na ulicy. Udawała, że go nie widzi.

- Kiedyś byłem bardzo dziewczęcy. Nosiłem długie włosy i sukienki. Teraz strzygę się krótko i inaczej się ubieram. Jakieś bluzy, luźne spodnie. Może rzeczywiście mnie nie poznawała? – zastanawia się Piotr.

Czy to możliwe? Nie rozpoczął jeszcze nawet terapii hormonalnej.

- Nie mam z czego odłożyć, bo czasem ciężko jest z pracą. Gdybym miał pieniądze, to po terapii hormonalnej chciałbym zrobić jedynkę – zdradza swoje marzenie. - Na dwójkę bym się chyba jeszcze nie zdecydował.

"Jedynka" to mastektomia, jeden z najbardziej popularnych zabiegów podejmowanych przez transpłciowych mężczyzn będących w procesie tranzycji. "Dwójka" to zabieg korekty płci przeprowadzany na genitaliach.

- Na grupach internetowych piszą, że najtańsza i sprawdzona opcja zrobienia jedynki jest we Wrocławiu. Tam można się zoperować za 7 tysięcy złotych – wyjaśnia Piotr.

Nie wie kiedy, i czy w ogóle, uzbiera takie pieniądze. Tłumaczy, że z powodu wewnętrznego rozdarcia nie skończył nawet liceum. A po wyrzuceniu z domu – poza alimentami od rodziców - utrzymuje się z dorywczej pracy. Takiej jak ta w sklepie, z którego odszedł po incydencie z szefową.

Na dłużej nigdzie został. Za każdym razem – wcześniej czy później - problemem okazywała się jego transpłciowość.

Teraz znów jest bezrobotny.

- Latem pojadę gdzieś na zbiory – planuje. - Na wsi patrzą na mnie jak na parę rąk do pracy, a nie trans chłopaka.

W ciągu kilkudziesięciu już miesięcy Piotr oswoił się z samotnością. Odwrócili się od niego dawni znajomi. Gdy zbliżają się jego urodziny, niezmiennie czeka na najważniejszy z możliwych telefonów – ten od matki.

Świadomość osób transpłciowych rozwija się w różnym tempie dla każdej, indywidualnej osoby. Nie każdy wie już w wieku nastoletnim, że jest trans. Niezależnie od wieku muszą odkrywać swoją tożsamość na nowo.

Są dorosłe kobiety, które pamiętają wstręt, z jakim wyrywały sobie pierwsze wąsiki, i które jeszcze jako chłopcy ubierały się w ubrania matki.

Są dorośli mężczyźni, którzy z niepokojem obserwowali piersi rosnące im w okresie dojrzewania.

"Na wsi byłam mężczyzną"

32-letnia Emilia Wiśniewska, od niedawna prezeska fundacji Trans-Fuzja, urodziła się w wiosce na pograniczu Mazowsza i Lubelszczyzny. Wychowywała ją matka. Rozmowę o ojcu ucina: - Relację z nim przepracowuję na terapii.

Pamięta, że w szkole zawsze trzymała się na uboczu. Od innych chłopców obrywała i w podstawówce, i w gimnazjum.

- Nie pamiętam, a może nie chcę pamiętać ich wyzwisk – mówi Emilia. - Ja po prostu byłam cichym dzieckiem hołubionym przez nauczycieli, bo bardzo dobrze się uczyłam.

Myśl o tym, że może być osobą transpłciową, pojawiła się u niej dopiero podczas studiów na Uniwersytecie Warszawskim. To tam pierwszy raz usłyszała o LGBTQ+. Wcześniej nie wiedziała w ogóle, co to jest transpłciowość. Bo niby który chłopiec na wsi rozmawia z kolegami na takie tematy? W szkole też nikt o tym nie wspominał.

- Na uniwerku widziałam dziewczyny z pięknymi paznokciami i jednego dnia po prostu poczułam, że ja też chcę mieć pomalowane paznokcie – mówi Wiśniewska. - Zrobiłam to i poczułam się dobrze.

Zaczęła wprowadzać nowe elementy, choćby malować się. Na początku delikatnie, tak, by nikt nie widział. Później coraz mocniej.

Źródło: Archiwum prywatne

- Dopiero z czasem zdałam sobie sprawę z wagi tego, co robię. Uświadomiłam sobie, że chcę tak funkcjonować, że chcę być kobietą. Dopiero w Warszawie rozkwitłam społecznie - mówi Emilia, która określa się jako niebinarna transpłciowa kobieta.

Niebinarność w najprostszej definicji oznacza, że osoba może identyfikować się z kilkoma tożsamościami płciowymi.

O swoim postanowieniu Emilia zdecydowała się powiedzieć matce dopiero po pewnym czasie. Czuła, że będzie to dla niej całkowite zaskoczenie. Nie myliła się. Gdy opowiedziała, że zamierza rozpocząć medyczną tranzycję, mama nalegała, aby "się nie zmieniała".

- Do pomysłu rozpoczęcia terapii hormonalnej wróciłam niedawno. Upłynął długi czas, zanim zaczęłam z mamą rozmawiać. To były lata obchodzenia tematu - wspomina. - W końcu przyjęła do świadomości to, że nie ma innej drogi. Zrozumiała, że to, na co ona może mieć nadzieję, to jedynie, że nie spotka mnie dużo złego.

- Mama prosiła też, żebym się nie wychylała. Myślała, że jak nie będę o tym mówić i pokazywać to będzie OK. To nie jest rozwiązanie - mówi Emilia, która do rodzinnego domu wraca jednak niechętnie. Nie utrzymuje kontaktu z kolegami ze wsi, a podczas wizyt u mamy prawie nie wychodzi z domu.

W Polsce osoby ze środowiska LGBTQ+ wychodzą na ulicę i walczą o swoje prawa od 25 lat.

Grupa lesbijek, gejów, osób biseksualnych i transpłciowych swoją pierwszą manifestację zorganizowała 17 czerwca 1995 roku na dziedzińcu Uniwersytetu Warszawskiego. Władze miasta nie zgodziły się na marsz. W 2001 roku Szymon Niemiec, ówczesny prezes Międzynarodowego Stowarzyszenia Gejów i Lesbijek na Rzecz Kultury w Polsce, zorganizował pierwszą oficjalną paradę równości w Warszawie.

Od tego roku największa w kraju parada równości organizowana jest regularnie. Głównym celem przemarszu jest demonstracja przeciwko dyskryminacji prawnej osób homoseksualnych i transpłciowych - w tym również tej na rynku pracy.

Jestem trans – o tym mówimy na końcu

- W miejscach, w których początkowo podejmowałam pracę, zgadzałam się, by zwracano się do mnie w formie męskiej. Zresztą współpracownicy i szefowie zazwyczaj kojarzyli moje pomalowane paznokcie, dłuższe włosy i makijaż z jakimiś subkulturami. Mówili na przykład: "A, pewnie słucha metalu". Teraz nie mogłabym funkcjonować incognito - wspomina Emilia Wiśniewska.

W 2017 roku znalazła się w trudnej sytuacji materialnej. Wtedy znalazła ofertę pracy w warszawskim barze, który miał w stolicy opinię miejsca przyjaznego osobom ze środowiska LGBTQ+. Emilia zaaplikowała jako mężczyzna, ponieważ nadal nie ma zmienionych sądownie danych osobowych.

- Szukali pomocy barmana. Przyjęłam strategię innych osób trans. Polega ona na tym, by ujawnić się jak najpóźniej. No i tak zrobiłam. Dopiero na końcu rozmowy kwalifikacyjnej powiedziałam, że jestem transpłciowa i na co dzień funkcjonuję jako kobieta - opowiada. - Wydawało się, że ta informacja nie wpłynęła na menadżerkę, z którą rozmawiałam.

Po kilku godzinach odebrała telefon. Pracy nie dostała. Postanowiła opisać całą sytuację w social mediach, bo czuła, że miało to związek z tym że jest trans.

Bar odpowiedział szybko, a właściciele przyznali się do błędu: - Chcieli naprawić sytuację i zaproponowali mi robotę. Postanowili także przeprowadzić szkolenia antydyskryminacyjne dla pracowników, mające nauczyć ich, w jaki sposób postrzegać osoby ze środowiska LGBTQ+.

W barze pracowała kilka miesięcy. Wtedy miała okazję skonfrontować się z menadżerką, poznaną na rozmowie kwalifikacyjnej.

- Przyznała, że moja transpłciowość była powodem odrzucenia mnie. Powiedziała to wprost i przeprosiła – mówi Emilia.

Obecnie zajmuje się prowadzeniem grupy wsparcia dla osób ze środowiska.

- Temat dyskryminacji osób trans dotyka większości z nas. Nie zawsze jest łatwo, bo transpłciowość w Polsce jest nieobecna w świadomości społecznej - dodaje prezeska Trans-Fuzji.

Żadna instytucja nie zajmuje się obecnie zbieraniem danych na temat tego, ile osób transpłciowych w ogóle jest w Polsce. Według badań przeprowadzonych przez fundację Trans-Fuzja w tej grupie notowany jest największy odsetek samobójstw. Te osoby są bardziej skłonne do odebrania sobie życia nawet o 67 proc.

Raport dotyczący dyskryminacji osób transpłciowych, który powstał na podstawie badań w Stanach Zjednoczonych, pokazuje, że 41 proc. osób transpłciowych podejmuje próby samobójcze. Dla porównania prób samobójczych dokonuje 10-15 proc. osób homoseksualnych i 4,6 proc. osób z ogólnej populacji funkcjonującej jako osoby heteronormatywne.

Pierwsze weto

Fundacja Trans-Fuzja w 2015 roku przygotowała propozycję ustawy o uzgodnieniu płci.

Miała pomóc ona osobom transpłciowym w sądowym ustaleniu tożsamości płciowej. Miała też być pierwszą tego rodzaju ustawą w Polsce, a jej głównym założeniem było usprawnienie procesu sądowej korekty danych. To pomogłoby osobom trans uniknąć choćby problemów w pracy.

Paulina Plich, prawniczka należąca do inicjatywy lgbt+prawnicy, zajmującej się w Polsce sprawami osób nieheteronormatywnych, w tym osób transpłciowych, zaznacza, że obecnie proces ten trwa około roku, przy założeniu braku problemów.

Autor: Stefan Maszewski

Źródło: East News

- Zaczyna się od wizyt u seksuologa. To niezbędne, bo aby złożyć pozew, należy przedstawić w sądzie jego opinię. Od niej wszystko zależy. Najlepiej, jeśli osoba transpłciowa rozpoczęła terapię hormonalną. Sąd w Polsce wymaga wizualnej przemiany. Jest to jeden z ważniejszych aspektów procesu – opisuje Plich.

- Prawo funkcjonuje w ten sposób, że gdy chcemy wystąpić do sądu o uzgodnienie danych osobowych przypisanych nam po urodzeniu, musimy pozwać rodziców. W tym procesie z założenia spierają się dwie strony - osoba chcąca uzgodnić płeć i rodzice. Jeśli rodzice nie zgadzają się na zmianę, mogą znacznie utrudnić korektę danych – wskazuje prawniczka.

Cały proces ma charakter dowodowy, więc rodzice, którzy się nie zgadzają, często na świadków przyprowadzają ciotki, wujków, znajomych. Oni powiedzą przed sądem, że "ten mężczyzna był taką ładną dziewczyną" lub, że "ta kobieta była takim wspaniałym facetem".

Źródło: Archiwum prywatne

- Rodzice mogą składać skargi, zawiadomienia, odwołania, a także wnioski dotyczące zmiany sądu. A to cały proces przeciąga i może on wtedy trwać latami – dodaje Plich.

Ustawa zaproponowana przez Trans-Fuzję została zawetowana przez Andrzeja Dudę. Był to jeden z jego pierwszych podpisów jako prezydenta RP.

"Idea praw człowieka jest Andrzejowi Dudzie obca" - mówili po ogłoszeniu informacji członkowie organizacji.

"Co tam masz w majtkach?"

Transpłciowa Ania z zawodu jest kucharką. Jedną z rozmów o pracę zapamiętała szczególnie - właściciel restauracji uśmiechnął się od ucha do ucha i zapytał: "Co tam masz w majtkach?".

Ania natychmiast wyszła. W kolejnej restauracji było niewiele lepiej. W czasie okresu próbnego kucharz był podniecony jej transpłciowością. Interesowało go szczególnie, jak Ania uprawia seks jako kobieta.

Próbowała też swoich sił w korporacji. Zaaplikowała z użyciem żeńskich danych i zaznaczeniem, że jest osobą transpłciową. Od jednej korporacji dostała nawet zaproszenie na rozmowę kwalifikacyjną.

- Po przywitaniu usłyszałam od rekrutera, że mam bardzo męski głos i że się tego nie spodziewał, bo wyglądam kobieco, a to jest praca na słuchawkach, więc dzwoniący będą mnie pewnie mylić. Wyszłam - opowiada kobieta, która od dziesięciu miesięcy jest bezrobotna. Ocenia: - W Polsce nie ma dla nas pracy.

Maciej pracuje zdalnie w obsłudze klienta na infolinii NFZ.

- Dla mnie jedynym problemem jest to, że dzwoniący często mówią do mnie jak do kobiety. Nie poprawiam ich, nie chcę robić problemu, bo lubię swoje zajęcie. Zacząłem już terapię hormonalną, więc głos się niedługo zmieni. Posada jest państwowa, ale nie spotkałem się tutaj z żadną dyskryminacją, choć polityki transpłciowej oczywiście nie ma - mówi Maciej.

- Rekrutacje zazwyczaj szły dobrze do momentu, w którym wspominałem, że umowa będzie podpisana na inne dane, niż te znajdujące się w moim życiorysie. Mówiłem też otwarcie, że jestem w trakcie tranzycji – mówi Dominik, który szukał pracy w Krakowie.

- Jedną posadę nawet już prawie dostałem, ale jak się przyznałem, że jestem trans, to rekruter poszedł porozmawiać z szefem. Po powrocie powiedział, że jednak mają komplet pracowników i nie mogą mnie zatrudnić. Z chłopakiem, czekającym za mną w kolejce, umowę podpisali - opisuje.

- Takich sytuacji jest wiele - mówi Emilia Wiśniewska. - Temat pracy pojawia się często na grupie wsparcia dla osób trans. Okazuje się, że transkobiety zmuszane są do przebierania się w szatni z mężczyznami, a transmężczyźni dostają od szefa damskie stroje pracownicze.

Zwalniani za bycie trans

- Najciężej mają osoby niebędące jeszcze w okresie sądowej tranzycji i te przed rozpoczęciem terapii hormonalnej - komentuje sytuację osób transpłciowych na rynku pracy w Polsce Paulina Plich.

- One są bardziej widoczne, bo te po tranzycji funkcjonują już w nowej roli i mają dokumenty zgodne z wyglądem. Nie ma kompleksowego prawa będącego wsparciem dla osób transpłciowych. Muszą mierzyć się z dyskryminacją i często agresją słowną – mówi prawniczka.

W Polsce nie istnieje spójny system prawny chroniący osoby transpłciowe przed dyskryminacją. Kodeks pracy chroni wszystkich tak samo w wielu innych kwestiach. Mowa tutaj o artykule 11 Kodeksu Pracy, w którym przeczytać możemy, że jakakolwiek dyskryminacja w zatrudnieniu, bezpośrednia lub pośrednia, w szczególności ze względu na płeć, wiek, niepełnosprawność, rasę, religię, przynależność związkową, wyznanie i orientację seksualną.

Chroni on tylko osoby zatrudnione na umowę o pracę.

- Często zdarza się tak, że po ujawnieniu się osoby trans zostają zwolnione. Oczywiście nie jest to oficjalny powód wpisany na zwolnieniu, ale do takich zwolnień dochodzi po kilku dniach lub tygodniach od ujawnienia się – wskazuje Plich.

- Nawet jeśli zwolnieni pójdą do sądu, to pracodawca może przedstawić dowody na to, że powód rozstania z pracownikiem był inny. Te sprawy są trudne, bo ciężko udowodnić, że rzeczywistą przyczyną zwolnienia była transfobia - mówi prawniczka.

Historyczny wyrok

29 września 2020 roku polski sąd wydał wyrok w sprawie transpłciowej Joanny. W 2017 roku wniosła pozew przeciwko swojemu pracodawcy i prosiła sąd o odszkodowanie za naruszenie zasad równego traktowania w miejscu pracy. Był to pierwszy w polskiej historii wyrok dotyczący pracownika transpłciowego.

Joanna zatrudniona była jako ochroniarka. Pomimo tego, że kobieta poinformowała swojego nowego pracodawcę o trwającym procesie korekty płci z męskiej na żeńską, on zmusił ją do pracy w umundurowaniu męskim.

W sprawę zaangażowało się Biuro Rzecznika Praw Obywatelskich, a w oficjalnym komunikacie dotyczącym sprawy pracownicy biura zaznaczyli, że wszystko wydarzyło się w upokarzających okolicznościach.

Joanna wygrała.

"Dla sądu ważniejsze było, kim pani Joanna jest, a nie to, co ma w dokumentach" - komentowali prowadzący sprawę prawnicy z Kampanii Przeciw Homofobii.

Imiona niektórych bohaterów zostały zmienione