Martyna Kośka , 21 stycznia 2021

Chasydzi. Żyć i umrzeć w New Square

Chasydzi / fot. Uriel Sinai, Getty Images

Przestałeś się modlić. Wyrażałeś się lekceważąco o Torze i naukach mędrców. Musisz opuścić wioskę – Shulem Deen słuchał wyroku i czuł, że świat wali mu się na głowę. W jednej chwili tracił wszystko. Dla chasydów z New Square stał się heretykiem. Trudno o większe przestępstwo.

Do tętniącego życiem Manhattanu z jego drapaczami chmur, centrami finansów i kultury jedzie się stąd 40 minut. Równie dobrze mógłby znajdować się na końcu świata, bo Manhattan, ba, cały Nowy Jork, dla większości ludzi z New Square po prostu nie istnieją.

Ktoś, kto nie wiedziałby, że znajduje się w USA, byłyby zapewne przekonany, że trafił do jakiegoś miasta w Izraelu.

Na ulicach zobaczyłby mężczyzn w czarnych, długich płaszczach, którzy na głowie noszą wysokie kapelusze z szerokim rondem, a w dni świąteczne sztrajmły, czyli futrzane czapki. Ich najważniejszym zadaniem jest studiowanie Tory.

Zobaczyłby również kobiety w workowatych sukniach, które niezależnie od pory roku zakładają grube rajstopy, a na głowach noszą peruki. To dlatego, że mężatkom, nawet w domu, nie wolno pokazywać mężowi włosów.

Shulem Deen, autor książki "Kto odejdzie, już nie wróci"

Shulem Deen, autor książki "Kto odejdzie, już nie wróci"

Źródło: Archiwum prywatne

Jeśli sami chasydzi są już ortodoksyjnym odłamem judaizmu, to chasydzi z New Square, skwerczycy, są ultraortodoksami.

To wśród nich, w jednej z najbiedniejszych gmin w stanie Nowy Jork, gdzie na porządku dziennym jest korzystanie z talonów na żywność, a bezrobocie kilkakrotnie przekracza stanową średnią, mieszkał Shulem Deen.

Po odejściu ze wspólnoty skwerczyków napisał książkę "Kto odejdzie, już nie wróci".

Państwo w państwie

Świat skwerczyków dla Shulema Deena długo był światem obcym. Chłopak urodził się w rodzinie postępowych Żydów, a jego rodzicom do głowy by nie przyszło narzucać sobie i synowi ograniczenia typowe dla radykałów.

Wszystko zmieniło się po śmierci ojca. To wtedy 14-letni wówczas Deen porzucił dotychczasowe życie i wstąpił do wspólnoty z New Square.

- Ojciec był najważniejszą osobą w moim życiu. Chciałem zapełnić pustkę, która po nim pozostała. Poczułem, że u skwerczyków panuje cudowna, przyjacielska atmosfera. Byłem szczęśliwy, stając się częścią ich wspólnoty – wspomina, gdy dzwonię do niego do Nowego Jorku.

Nie przeszkadzało mu, że skwerczycy odcinają się od większości udogodnień cywilizacyjnych. Nie przerażało go to, że nie będzie mógł słuchać radia i oglądać telewizji. Nie miał też żalu, ani rozterek związanych z tym, że w zasadzie całkowicie straci możliwość decydowania o sobie. Nie przywiązywał do tego wagi. Ulgę przyniosło mu to, że jego życie zaprogramowane zostało na modlitwę i studiowanie Tory.

Ojciec Shulema Deena (po prawej w złotym kaftanie) w ich domu w czasie święta Purim. To po śmierci ojca Shulem przystąpił do wspólnoty skwerczyków

Ojciec Shulema Deena (po prawej w złotym kaftanie) w ich domu w czasie święta Purim. To po śmierci ojca Shulem przystąpił do wspólnoty skwerczyków

Źródło: Archiwum prywatne

Shulem wie, że ludziom z zewnątrz, a co dopiero Europejczykom, trudno sobie wyobrazić, że w USA istnieją miasta, na których czele stoją władze świeckie, ale którymi w rzeczywistości rządzą przywódcy religijni.

Jest obowiązek płacenia podatków, jest szkolnictwo, są jakieś obowiązki administracyjne, ale nikt tego tak naprawdę nie egzekwuje. To państwo w państwie.

- Kiedyś zastanawiałem się, jaka jest podstawowa różnica między Stanami Zjednoczonymi i Europą. Doszedłem do wniosku, że to właśnie istnienie takich miejscowości jak New Square. Na przykład we Francji dyskusje o tym, czy muzułmankom wolno nosić chusty urosły niemal do rangi wojny światopoglądowej. Tymczasem w Stanach panuje przekonanie, że jeśli chcesz wyznawać swoją religię, nawet jakąś szaloną lub nietypową, to nikt nie powinien robić żadnych przeszkód – mówi Deen.

- Znajdź sobie kawałek ziemi, wybuduj domy, ustal swoje zasady. Tak długo, jak nie naruszasz prawa, nikt nie będzie ci mówił, jak twoja wspólnota może funkcjonować – dodaje.

Życie młodego Shulema nie różniło się od życia jego rówieśników. Dni spędzał na nauce w jesziwie, gdzie wraz z rówieśnikami analizował Świętą Księgę i zapoznawał się z interpretacjami wybitnych cadyków.

Nauka w świeckiej szkole nie odciągała go od studiowania Tory, bo choć obowiązek szkolny obejmuje również skwerczyków, to angielskiego czy matematyki dzieci uczą się zaledwie kilka godzin w tygodniu.

Rezultat - wielu skwerczyków i w ogóle chasydów, słabo mówi w języku kraju, w którym mieszkają. Tylko niektórzy zdobywają wykształcenie średnie, więc znalezienie pracy poza wspólnotą praktycznie nie wchodzi w grę. W New Square się urodzili, w New Square umrą, być może nigdy nawet nie wyjeżdżając poza jego granice.

Shulem Deen (z prawej), rok 1980. O sobie mówi: "Byłem nieśmiałym dzieckiem"

Shulem Deen (z prawej), rok 1980. O sobie mówi: "Byłem nieśmiałym dzieckiem"

Źródło: Archiwum prywatne

Z góry określony jest też porządek zdarzeń w życiu skwerczyka. Ślub w wieku 19, maksymalnie 20 lat. Rok później pierwsze dziecko. Po następnych dwunastu miesiącach kolejne. Najlepiej, jeśli "co rok, to prorok” – wiele kobiet ze wspólnoty ma nawet jedenaścioro dzieci.

W wieku 40 lat mężczyźni są już dziadkami, a kobiety babciami, a ich problemem jest to, gdzie pomieścić w szabas wielką rodzinę.

A jeśli rebe źle wybierze żonę?

Shulem wspomina, jak sam cieszył się na myśl o ślubie, przepustki do świata dorosłych. Jedyną niepewnością było to, że żonę miał poznać, dopiero gdy staną przed rebe. Co, jeśli nie spodobają się sobie? Co, jeśli się nie polubią?

- To rebe, jako najmądrzejszy we wspólnocie, decyduje, kto do kogo pasuje i z kim weźmie ślub – wyjaśnia Shulem. – Kusiło mnie, aby zdobyć, choć zdjęcie dziewczyny, którą dla mnie wybrał. Szybko jednak uznałem, że jeśli jej rodzina się o tym dowie, cofnie zgodę na ślub i już żadna inna nie będzie mnie chciała. Bo co to za chłopak, który potrzebuje zdjęcia dziewczyny, zanim podejmie decyzję, że się z nią ożeni?

Zgoda młodych nie miała zresztą specjalnego znaczenia. Miłość może przyjdzie z czasem, a jeśli nie, to nie będzie problemu. Celem życia chasyda nie jest w końcu indywidualne szczęście, lecz stworzenie rodziny, która wzmocni całą wspólnotę.

Temu właśnie ma służyć płodzenie jak największej liczby dzieci.

"Chasydzi skupili się na reprodukcji, pragnąc w ten sposób zrekompensować śmierć licznych ofiar Zagłady i na nowo pomnożyć swoje szeregi. Do dzisiaj społeczności chasydzkie rozrastają się dynamicznie, co ich członkowie postrzegają jako ostateczną zemstę na Hitlerze" – wyjaśniała Deborah Feldman we wstępie książki "Unorthodox", na podstawie powstał serial pod tym samym tytułem.

Denn (drugi z lewej) z rodzeństwem podczas wycieczki w górach Catskill, lato 1984 roku

Denn (drugi z lewej) z rodzeństwem podczas wycieczki w górach Catskill, lato 1984 roku

Źródło: Archiwum prywatne

Niezależnie od obaw Shulema do ślubu doszło. Dziewczyna o imieniu Gitty była pobożna. Ceniła wartości rodzinne. Opiekowała się starszymi i potrzebującymi. Taka partnerka to marzenie każdego skwerczyka.

Miesiąca miodowego małżonkowie nie mieli. Gdy tylko rozeszli się ostatni weselni goście, musieli zastanowić się, jak zorganizować życie swojej rodziny. Było o czym rozmyślać.

Za maksymalnie 12 miesięcy miało się przecież pojawić ich pierwsze dziecko, a oni mieli po 19 lat, żadnych oszczędności i zerowe perspektywy na dobrą pracę.
To scenariusz typowy dla większości chasydzkich małżeństw. Na wsparcie rodziny mogą liczyć tylko najbogatsi; a mało którzy rodzice są w stanie zapewnić mieszkanie dziewięciorgu czy dziesięciorgu dzieciom, które rok po roku wstępują w związek małżeński.

Zgodnie z powiedzeniem, że "jak Bóg dał dzieci, to da i na dzieci", wszystko się poukładało. Para wynajęła mieszkanie. Z czasem Shulem znalazł pracę jako programista i to nie w New Square, jak większość jego rówieśników, ale na Manhattanie.

Chciałoby się powiedzieć – w centrum nowoczesnego świata, w dzielnicy, która nigdy nie zasypia. W rzeczywistości mentalnie pozostawał w New Square.
- Pracowałem w firmie chasyda, który zatrudniał głównie innych chasydów. Uważał, że dzięki latom studiowania Tory wykształciliśmy w sobie wartości, które cechują idealnego programistę. Płacił nam mało, ale nie miałem przecież komfortu przebierania w ofertach. Nie ukończyłem żadnej szkoły, a programowania nauczyłem się sam - wspomina Shulem.

Rodzinny dom Deena. Dzień trzecich urodzin jego brata, którego ojciec trzyma na kolanach

Rodzinny dom Deena. Dzień trzecich urodzin jego brata, którego ojciec trzyma na kolanach

Źródło: Archiwum prywatne

Jego związek nie był szczęśliwy. Ze wspomnień Deena wynika, że małżonkowie szanowali się, lecz starali się unikać swojego towarzystwa. Nie chodziło jedynie o brak więzi emocjonalnej.

Wkrótce po ślubie Shulema zaczęły dręczyć wątpliwości, czy to, w co wierzy, na pewno jest jedyną słuszną wizją świata. Zadawanie sobie pytań o wiarę jest jednym z największych przewinień, jakich może dopuścić się chasyd.

- Całe nasze życie to nauka prawd i interpretacji na ich temat. W czasie nauki zadajemy wiele pytań o to, czy można zrobić daną rzecz, na przykład czy można w szabas uratować człowieka, który na ulicy doznał zawału serca i co o tym mówią różni rabini. Nigdy jednak nie zadajemy sobie pytania "dlaczego" – mówi Shulem.

Wątpliwości nie pojawiły się u niego po raz pierwszy. Już jako nastolatek poznał rówieśnika, który miał odwagę zadawać pytania. Czy można potraktować istnienie Boga jako kwestię naukową, a nawet filozoficzną? Czy da się okazać dowody na przekazanie Tory na górze Synaj? Na przekroczenie Morza Czerwonego? Kolega imponował mu tym, a jednocześnie niepokoił.

Żona obawiała się, że znajomość z kimś, kto niemal otwarcie kontestuje prawdy objawione, może ściągnąć kłopoty na całą rodzinę. Z czasem, ku ogromnej uldze Gitty, zerwał kontakt z "wywrotowcem".

- W 1997 roku miałem 24 lata, troje dzieci i niestabilną pracę. Bez reszty skupiałem się na tym, jak związać koniec z końcem – tłumaczy Shulem. - Nie chciałem, by wątpliwości, czy zamknięta enklawa, w której żyjemy, na pewno jest najlepszym ze światów, zmąciły spokój codziennego życia.

19-letni Shulem Deen dzień po swoim ślubie

19-letni Shulem Deen dzień po swoim ślubie

Źródło: Archiwum prywatne

W sumie para doczekała się pięciorga dzieci. Shulem nigdy nie żałował, że ma rodzinę. W rozmowie wielokrotnie podkreśla, że uwielbiał dzieci i chciał im pokazywać świat. Nie tylko ten w granicach społeczności skwerczyków.

Na to nie było jednak zgody Gitty. Nie podobało się jej, że w ogóle obchodzi go świat poza New Square, że kupił radio i samochód, że czytał książki ze świeckich bibliotek. No i że codzienne dojeżdża na Manhattan.

Najgorszy zarzut: jesteś heretykiem

- Nie planowałem odejść ze wspólnoty. To prawda, że kwestionowałem niektóre sprawy, ale przemyśleniami nie dzieliłem się z innymi, choć żyłem w pewnym rozdarciu. Z jednej strony chciałem być postrzegany jako prawomyślny skwerczyk, więc przestrzegałem zasad, obchodziłem święta, uczestniczyłem w modlitwach. Z drugiej, miałem ten swój wewnętrzny świat. Byłem przekonany, że to się da pogodzić – mówi.

Okazało się, że nie można stać jedną nogą "tu”, a drugą "tam”.

W 2005 roku Shulem został wezwany przez Komisję Edukacji i Komisję Skromności. Ich zadaniem było pilnowanie zachowań mieszkańców New Square: czy noszą właściwe ubrania, chodzą do właściwych synagog i mają właściwe myśli.

Stawił się przed połączonymi Komisjami. Religijni urzędnicy odczytali listę zarzutów: "Źle wyrażasz się o rebem. Przestałeś się modlić. Wyrażałeś się lekceważąco o Torze i naukach mędrców".

Najgorsze usłyszał jednak dopiero za chwilę: "Doszliśmy do wniosku, że musisz opuścić wioskę".

Te słowa spadły na niego niczym grom z jasnego nieba.

- W pierwszej chwili chciałem się bronić, powiedzieć, że wcale nie straciłem wiary. Prawda jednak była taka, że już tu nie należałem. Wioska była społecznością wiernych, a ja już się do nich nie zaliczałem – wspomina.

Deen z dziećmi lepią bałwana

Deen z dziećmi lepią bałwana

Źródło: Archiwum prywatne

Po wygnaniu przeniósł się z rodziną do innej miejscowości. W dalszym ciągu był chasydem, ale do skwerczyków już nie należał. Miał nadzieję, że żona się z tym pogodzi. Tak się nie stało - miała do niego żal, że przez jego zachowanie rodzina została zepchnięta na margines.

- Postanowiliśmy się rozstać. Odszedłem nie tylko od żony, ale w ogóle zostawiłem za sobą całe życie, jakie znałem. Miałem 33. lata i musiałem zacząć wszystko od nowa – opowiada Shulem.

Gitty wróciła do społeczności. Szybko znaleziono jej kolejnego męża, choć nie było to łatwe. Nie dość, że była rozwódką, to jeszcze była z człowiekiem, którego imienia nikt nie chciał nawet wspominać.

Dla Shulema nie było powrotu.

Obcy we własnym kraju

Swoje doświadczenia po opuszczeniu skwerczyków porównuje do sytuacji, w jakiej znajduje się imigrant.

- To paradoksalne, bo przecież urodziłem się w Stanach, ale wszystko było dla mnie nowe. Myślę, że w lepszej sytuacji niż ja, był pierwszy lepszy imigrant. On, nawet jeśli nie zna języka, to rozumie pewne kody kulturowe, potrafi rozmawiać z ludźmi i odczytywać ich emocje. Dla mnie to wszystko było całkowicie obce – opowiada.

W jego życiu zaczął się okres bezdomności. Przez kilka lat mieszkał u kolejnych znajomych, imał się różnych zajęć. Przyznaje, że w ostatnich kilkunastu latach dostał dziesiątki maili i listów od chasydów, którzy noszą się z zamiarem odejścia ze wspólnoty. Denn, jeszcze mieszkając w New Square, założył blog, na którym pisał o życiu we wspólnocie i wątpliwościach, jakie nim targają. Oczywiście, anonimowo.

Shulem Deena z żoną (z lewej) i dziećmi. Jesień 2006 roku

Shulem Deena z żoną (z lewej) i dziećmi. Jesień 2006 roku

Źródło: Archiwum prywatne

- Gdy pytali, czy dadzą sobie radę poza wspólnotą, odpowiadałem, że nie wiem. Mnie się udało, ale znam wiele historii byłych chasydów, którzy stoczyli się w alkoholizm, zamarzli pod mostem lub latami leczyli się z depresji, bo nie umieli odnaleźć się poza wspólnotą – mówi.

Temat odnalezienia się chasydów poza wspólnotą poruszał wspomniany już serial "Unorthodox". To historia dziewczyny, która opuszcza sektę satmarów z nowojorskiej dzielnicy Williamsburg i leci do Europy.

Shulem zaznaczył, że wolałby o tym nie rozmawiać, bo on ma swoje przeżycia, a Deborah Feldman – swoje. Ale jednak to właśnie ten serial, który wyemitował Netflix, ukształtował myślenie o chasydach i ich życiu. Dlatego, pomimo początkowych oporów, w którymś momencie sam zaczął nawiązywać do "Unorthodox".

- Moja dziewczyna po obejrzeniu serialu była roztrzęsiona. Mówiła: "To takie trudne". Objąłem ją i powiedziałem, żeby nie płakała, bo ten serial to fikcja. Taki rozwój wydarzeń to marzenie każdego odchodzącego chasyda, bo rzeczywistość jest znacznie gorsza – mówi.

- W serialu widzimy, że bohaterka zaledwie kilka dni po opuszczeniu wspólnoty nawiązuje nowe znajomości, odwiedza nowo poznanych ludzi i dostaje się do znanego konserwatorium muzycznego. Tak naprawdę mijają lata, zanim były chasyd zaprzyjaźni się z kimś "spoza" kręgu radykałów – wyjaśnia nie bez emocji Deen. – Świat wcale nie czeka z otwartymi rękami na chasydów, którzy porzucili wspólnotę. Nikt na ulicy nie podejdzie do zagubionego człowieka w niemodnych ubraniach i nie powie: "Chodź do mnie, nauczę cię, jak to wszystko działa".

Shulem przekonuje, że chasydzi nie odchodzą ze wspólnoty, bo boją się konfrontacji ze światem zewnętrznym. Tym światem, który przedstawiano im jako zły, zepsuty i niemoralny. Większość z nich jest tam po prostu szczęśliwa i nie potrzebuje radykalnych zmian.

- W życiu chasydów wszystko jest poukładane i nie trzeba podejmować samodzielnie żadnych decyzji. Jako kobieta nie musisz decydować o tym, za kogo poślubisz, ani gdzie pracować, bo przecież nie pracujesz. Nie musisz też zastanawiać się, ile chcesz mieć dzieci, bo odpowiedź jest znana: jak najwięcej. Niektórym ludziom takie życie odpowiada. Moja była żona czuła się w tym szczęśliwa – mówi Shulem.

Odebrano mu nawet dzieci

Dziś Shulem Deen ma mieszkanie, biega maratony i spotyka się z Polką mieszkającą w Nowym Jorku. Chciałby w 2021 r. przylecieć do Polski, by poznać kraj, z którego pochodzi jego partnerka.

Jest dziennikarzem, tłumaczy też z języka jidysz na angielski. Jego klientami są Żydzi, którzy w rodzinnych papierach znaleźli listy pisane przez przodków z Europy Centralnej i Wschodniej do bliskich, którzy urządzili się w Ameryce. Mijają dekady, a ludzie nadal chcą wiedzieć, skąd tak naprawdę pochodzą.

Shulem Deen podczas spotkania z czytelnikami. Paryż, rok 2016

Shulem Deen podczas spotkania z czytelnikami. Paryż, rok 2016

Źródło: Archiwum prywatne

Ale nie wszystko jest idealnie. Odchodząc od żony, Shulem skazał się na rozłąkę z dziećmi. Nie widział ich od trzynastu lat, jeśli nie liczyć kilku razy, gdy parkował gdzieś niedaleko nowego domu Gitty i patrzył na bawiące się dzieci. Miał nadzieję, że będzie inaczej, że będzie mógł je zabierać na weekendy albo spotykać się z nimi w jakimś miejscu wyznaczonym przez sąd religijny. Odmówiono mu wszystkiego. Był przecież heretykiem.

- Jedna z córek czasem do mnie pisze. Wiem, że wychodzi za mąż, ale na ślub mnie nie zaprosiła. Nie widziałem żadnego ze swych pięciorga wnuków – mówi Deen.

Kiedyś dowiedział się o ślubie jednego z synów. Pojechał, ale rodzina go wyprosiła. Syn usłyszał zamieszanie i spojrzał w jego kierunku. Napotkał wzrok ojca i odwrócił głowę. Shulem mówi, że serce mu pękło, ale uszanował jego decyzję. Nigdy więcej go nie nachodził.

- Wszystkie moje dzieci są dorosłe. Mogą samodzielnie podejmować decyzje, więc skoro żadne z nich nie wyszło z inicjatywą, by nawiązać kontakt, to znaczy, że tego nie chcą – mówi.

Ale to nie znaczy, że stracił wiarę w to, że kiedykolwiek spotka się z rodziną.

Polskie wydanie książki Shulema Deena

Polskie wydanie książki Shulema Deena

Źródło: Materiały prasowe

- Nawet jeśli dzieci nigdy się do mnie nie odezwą, to wierzę, że uczynią to wnuki. Będą chciały wiedzieć, co stało się z ich dziadkiem, którego imienia nawet nie należy wspominać. Nie będą obciążone bagażem emocjonalnym, więc będzie im łatwiej niż moim dzieciom, które zostały przez moją postawę skrzywdzone – nie ma wątpliwości Shulem.

Bo mijają dekady, a ludzie nadal chcą wiedzieć, skąd tak naprawdę pochodzą.