Jelena Kostiuczenko , 27 lutego 2020

Chłopcy z rosyjskiej drogówki

Funkcjonariusze rosyjskiej drogówki, vitaly nevar, Getty Images

Państwo nie chroni słabych. Zamiast prawa, jest pięść. W cieniu wielkiej polityki, wojen i fortun zdobywanych z dnia na dzień jest inna Rosja. W książce "Przyszło nam tu żyć" opisuje ją Jelena Kostiuczenko.

Kostiuczenko nie pisze zza biurka, nie boi się zabrudzić rąk, nie waha się stawiać trudnych pytań. Gdy trzeba wchodzi do przydrożnego baraku w którym kilkanaście kobiet zaspokaja potrzeby kierowców, policjantów, polityków.

W Biesłanie pyta, o czym śnią rodzice dzieci, które zginęły podczas akcji antyterrorystów.

Autor: Wydawnictwo Czarne

Źródło: Materiały prasowe

Odwiedza melinę, w której żyje małżeństwo uzależnione od dezomorfiny, czyli popularnego w Rosji "krokodyla".

Dzięki uprzejmości wydawnictwa Czarne, które wydało zbiór jej reportaży, Jelena Kostiuczenko zabiera nas na patrol rosyjskiej drogówki.

Chłopcy z drogówki, czyli na nocnym dyżurze w radiowozie

21.38

Nocna zmiana jest najlepsza.

 – Samochodów mało, dowództwo przyjeżdża rzadko, a potem należą się jeszcze dwa dni wolnego – mówi Sasza.

Sasza ma trzydzieści pięć lat, Jura – trzydzieści dwa. Obaj przyszli do drogówki prosto z wojska. Sasza pracuje na drodze piętnaście lat, Jura – trzynaście. Obaj uważają się za ludzi sukcesu.

Pułk policji drogowej, z którym jestem na służbie, kontroluje trasę specjalną, czyli zabezpiecza ruch VIP-ów po Moskwie.

Sasza: "Najcięższe wypadki zdarzają się nie wtedy, gdy kierowcy nie widzą się nawzajem, lecz wtedy, gdy jeden drugiemu nie chce ustąpić". Na zdjęciu: policjanci na miejscu zderzenia terenówki z busem.Zginęło siedem osób

Sasza: "Najcięższe wypadki zdarzają się nie wtedy, gdy kierowcy nie widzą się nawzajem, lecz wtedy, gdy jeden drugiemu nie chce ustąpić". Na zdjęciu: policjanci na miejscu zderzenia terenówki z busem.Zginęło siedem osób

Autor: vitaly nevar

Źródło: Getty Images

 – Odpowiadamy wyłącznie za konkretnych VIP-ów, jest ich około dwudziestu – wyjaśnia Jura. – Chociaż "kogutów" ci u nas dostatek. Na sygnale jeżdżą i urzędnicy, i biznesmeni, którzy dogadali się z naszym dowództwem. Tych drugich jest w sumie niewielu, najwięcej urzędników. Ale to nie nasi. My za nich nie odpowiadamy.

 – Nas "koguty" w ogóle nie obchodzą – uściśla Sasza. – Interesują nas ci, którzy nie jeżdżą na sygnale. Przynoszą więcej korzyści finansowych, rozumiesz?

Obaj wydają się dumni ze swojej pracy.

 – Obliczono, powtarzam, obliczono, że przy prędkości stu dwudziestu kilometrów na godzinę nie da rady strzelić w kolumnę samochodów. Dlatego pilnujemy trasy, by kolumna VIP-ów mogła utrzymać taką prędkość – peroruje Jura. – A w samochodzie amerykańskiego prezydenta to w ogóle mają specjalną lodówkę z przygotowaną krwią. To znaczy z krwią jego grupy. I jeśli coś, na miejscu mu robią transfuzję.

21.42

Jedziemy zatankować na specjalną stację dla milicyjnych radiowozów. Szeregowi pracownicy służby drogowej nie przepadają za swoim dowództwem. Po pierwsze, zwierzchnicy regularnie zmuszają ich do brania nadgodzin.

Normalny grafik to dwie poranne zmiany, wolny dzień, dwie wieczorne, wolny dzień, nocna zmiana i dwa dni wolnego. Jednak na załodze często wymusza się, by wzięła dodatkowy dyżur. Wtedy zamiast wyczerpującego, ale możliwego do przyjęcia grafiku mają po dziesięć godzin przez pięć dni roboczych z rzędu.

 – Kodeks pracy nie jest dla nas – rzuca melancholijnie Sasza. – Bo my przecież nie pracujemy za pensję.
Druga sprawa, której niżsi stopniem nie mogą wybaczyć dowództwu, to nielojalność. Dziewięciu na dziesięciu biorących łapówki funkcjonariuszy wewnętrzna służba bezpieczeństwa namierza dzięki wskazaniu przez ich zwierzchników.

22.03

Ustawiamy się na pozycji. Parkujemy na trasie, w miejscu wskazanym przez dowódcę pułku. Powinniśmy spędzić tu całą noc.

 – Zimą dym z fajek idzie do góry, a latem w dół.

 – Naszej krwi nie chcą w punktach krwiodawstwa.

 – Można się przyzwyczaić do tego stania. I do trasy też można się przyzwyczaić. Tylko czasem chce się rzygać od tego wszystkiego.

22.23

Do pierwszej kolizji dochodzi dosłownie pięćset metrów od naszego postoju.

Dziewczyna z toyoty chciała wysadzić pasażerkę. Zatrzymała się zbyt blisko śmieciarki. Gdy kierowca śmieciarki zaczął cofać, zmiażdżył jej zderzak i zbił reflektor. Śmieciarka nie została uszkodzona.
Dziewczyna płacze w samochodzie. Jura idzie ją uspokoić.

 – I czemu, głupia, tak blisko podjechałaś?

 – Przecież dałam sygnał. Myślałam, że tamten go słyszy.

Kierowca śmieciarki, młody wąsaty chłopak w zaplamionym kombinezonie, stoi przy swoim samochodzie. Nawet nie próbuje niczego wyjaśniać.

Policjant z zatrzymanym kierowcą taksówki, który wjechał w wiatę przystanku na ulicy Krasnodarskiej w Moskwie

Policjant z zatrzymanym kierowcą taksówki, który wjechał w wiatę przystanku na ulicy Krasnodarskiej w Moskwie

Źródło: Getty Images

 – No co, Stanisławie Jewgienjewiczu, sytuacja jest jasna. Wyrobimy się w pół godziny, jak pan sądzi? – mówi Sasza do Jury.

"Stanisław Jewgienjewicz" to jeden z forteli drogówki. Należy powtarzać te personalia jak najczęściej. Jeśli uczestnicy kolizji zdecydują się napisać skargę na funkcjonariuszy, zapamiętają "Stanisława Jewgienjewicza". A taki w służbie drogowej rzecz jasna nie pracuje.

Ale w pół godziny nie udało się wyrobić. Dziewczyna zadzwoniła po swojego chłopaka, a kierowca śmieciarki do swojego kierownika.

Sasza i Jura rysują w radiowozie schemat kolizji. Oprócz jasno skonstruowanego schematu potrzebne jest jeszcze podpisane przez kierowcę śmieciarki przyznanie się do winy. Wtedy sprawę będzie można zamknąć. Problem w tym, że jeśli kierowca weźmie winę na siebie, straci robotę.

Dlatego Jura radzi chłopakowi właścicielki pechowej toyoty, by "wziął śmieciarza w obroty". Oboje z Saszą biorą zaś w obroty jego szefa.

Sasza stara się, by emocje sięgnęły zenitu: najpierw ogłasza, że kierowcę śmieciarki należy wyprowadzić i rozstrzelać, potem dodaje:

 – Z tobą i tak jeszcze po ludzku rozmawiają, jeśli we mnie byś wjechał, chybabym cię zabił.

Po godzinie wzmożonego nacisku kierowca się załamuje. Bierze na siebie winę. Odjeżdżamy.

23.56

W radiowozie nigdy nie jest cicho.

Krzyczy radio Dobre Piosenki. Leci właśnie epicka kompozycja: "Smażymy, smażymy, smażymy razem kartofle, całą, całą noc".

Szumi i ciągle odzywa się służbowa radiostacja. "Sprawdź go", "Posterunek 58, ogłuchliście czy co? Gdzie jesteście?", "47, jakie chcesz fajki?", "122, takie jak zwykle, powtarzam, takie jak zwykle". Słychać też rozmowy szyfrem: "Zero–zero", "Dwa zera", "Zero–zero–zero–zero". To znaczy: zrozumiałem.

Do Saszy dzwoni znajomy. Jest spanikowany. Dziś podczas zmiany pasa uderzył w inny samochód i uciekł z miejsca wypadku. Prosi o pomoc.

 – Nikt cię nie będzie szukał – uspokaja go Sasza. – Wiesz, ile dziennie mamy takich spraw? Nawet jeśli ktoś zapamiętał twój numer rejestracji… No wrzucą go do bazy danych. I co, myślisz, że ktokolwiek się tym zajmie? Po prostu trzy–cztery dni nie wsiadaj do samochodu.

Jura tymczasem zarabia pieniądze.

Dziś przez telefon poproszono go o pomoc. "Jednemu człowiekowi" trzeba oddać prawo jazdy, odebrane za znaczące przekroczenie prędkości.

Jura podał cenę: piętnaście tysięcy rubli (według niego prawo jazdy można wyciągnąć nawet w czasie toczącej się już przeciwko kierowcy sprawy sądowej, choć to, rzecz jasna, będzie kosztowało znacznie więcej, jakieś sto–dwieście tysięcy).

Moskiewscy policjanci maja problem z Batmobilem. Wehikuł nie tablic rejestracyjnych, a dodatkowo niestandardowe są jego rozmiary

Moskiewscy policjanci maja problem z Batmobilem. Wehikuł nie tablic rejestracyjnych, a dodatkowo niestandardowe są jego rozmiary

Autor: Russian Interior Ministry Press Sservice

Źródło: Getty Images

Jura od razu zabrał się do realizowania zlecenia. Obdzwania właśnie kolegów, by dowiedzieć się, kto konkretnie, z jakiego paragrafu odebrał dokumenty i na jakim etapie stoją sprawy.

Wychodzi na to, że nad rozwiązaniem problemu pracuje już pół mundurowej Moskwy, więc Jura głosem urażonego menedżera mówi pośrednikowi przez telefon:

 – Nie będziemy się tym zajmować. Okazujecie nam brak zaufania i szacunku, informując o sprawie innych funkcjonariuszy. Tylko tracimy przez was czas.

Rozmówca kaja się, przeprasza w imieniu swojego klienta i gwarantuje, że człowiek, który potrzebuje prawa jazdy, natychmiast przywiezie pieniądze. I rzeczywiście, kwadrans później podjeżdża do nas czarny lexus.

Kierowca jest rozemocjonowany:

 – Wszystko zrobiłem, jak trzeba! Mówię mu: "Chłopie, dziesięć procent twoje", on na to: "Prawo jazdy proszę". I po prostu mi je zabrał! Co to za bezprawie? Co się teraz na drogach wyprawia?

Jura go uspokaja i prowadzi do radiowozu. Mnie wypraszają z samochodu. Dziesięć minut później kierowca lexusa wychodzi. Siadam z powrotem na tylnym siedzeniu. Jedziemy do następnego wypadku.

00.32

Przednie opony citroëna są w strzępach. Leżą na felgach jak zbity pies. Obok stoi bmw bez prawego lusterka. Po całej szosie ciągną się ślady hamowania – bmw jechało środkowym pasem, gdy citroën zaczął wyprzedzać prawą stroną i doszło do zderzenia.

Kierowca citroëna, sprawca wypadku, zbiegł. Świadkowie mówią, że był pijany.

Świadkowie to pięciu młodych chłopaków. Jechali lexusem zaraz za bmw. Kierowca bmw, Swiatosław Naumowicz, niczego nie zdążył zauważyć, poczuł tylko huk i uderzenie ze straszną siłą.

 – Jak najmocniej trzymałem kierownicę. Starałem się nie stracić kontroli nad autem. Gdybym tylko puścił, już byłoby po mnie, tu nie ma słupków, wjechałbym na przeciwległą stronę.

Sasza podaje przez radiostację rysopis pijanego.

 – Pomarańczowa koszulka, klapki na bosych stopach, wzrost około stu osiemdziesięciu centymetrów. Numer rejestracyjny… Zbiegł w stanie nietrzeźwym, wyjeżdżał z Moskwy.

Swiatosław Naumowicz nie może się uspokoić. Dziesiąty raz podchodzi do radiowozu, po raz enty opowiada szczegóły wypadku, obiecuje "posadzić skurwysyna".

Numer blach bmw jest charakterystyczny: to seria "AAA". W przeszłości trzema "A" oznaczano samochody FSB i miejskiej administracji. Ale chłopaki wyjaśniają mi, że dziś to już jedynie "popisówka i duże pieniądze".

 – Od dwóch lat nie zwracamy na takie blachy uwagi.

Pół godziny po zderzeniu znajdują się klucze od citroëna. Okazało się, że pijany kierowca wyrzucił je w pobliżu, a świadkowie znaleźli. Idziemy obejrzeć samochód. Dokumentów brak, ale w środku są kopie raportu z innego wypadku drogowego.

Sasza głośno czyta go Swiatosławowi Naumowiczowi. W dokumencie podano imię, nazwisko oraz adres zamieszkania właściciela citroëna. Naumowiczowi aż błyskają oczy.

 – Tylko bez żadnych prywatnych wizyt z bronią – zastrzega Sasza. – On sam do nas jutro przyjedzie, jak wytrzeźwieje. Powie, że "uciekał w szoku powypadkowym".

2.29

 – Samochód to najgorszy wynalazek ludzkości – mówi z poważną miną Jura. – W okamgnieniu możesz stracić wszystko: pracę, zdrowie, życie, wpaść w długi.

Do wypadku z ofiarami śmiertelnymi chłopaki są wzywani średnio raz na dwa tygodnie.

Najczęściej przyjeżdżają jeszcze przed karetką. W pierwszej kolejności dokładnie oglądają poszkodowanych i dzwonią do dyżurnego batalionu, by ten wezwał pogotowie.

Dyżurny długo wypytuje o szczegóły: wiek poszkodowanych, charakter ran, by wiedzieć, jaką pomoc i ile wozów przysłać. Funkcjonariusze nie udzielają pierwszej pomocy.

 – Moglibyśmy jeszcze zaszkodzić.

Potwierdzają, że to, co się mówi o spadających butach, "prawie zawsze" okazuje się prawdą. Jura opowiada, że widział kiedyś stojące na drodze ciasno zawiązane męskie pantofle.

I jeszcze, że pijanym częściej udaje się przeżyć.

By zachować szansę na życie, trzeba się zapiąć pasami.

 – Nie bez powodu ciągle u nas podwyższają mandaty za brak pasów – tłumaczy Jura. – Kiedy zacząłem pracę, płaciło się dwadzieścia rubli, teraz pięćset. A i to za mało.

Wspominają dziesiątki wypadków, gdy w jednym samochodzie jechali mąż z żoną, matka z córką, dwie koleżanki. Jedno było przypięte, drugie nie. Potem to pierwsze szło na pogrzeb drugiego.

Ale i tak najważniejszy jest dobry samochód: BMW, Volvo, Lexus, Audi, "praktycznie wszystkie niemieckie marki", a zwłaszcza wychwalany przez chłopaków z drogówki Mercedes McLaren.

 – Ma masywną i trwałą maskę. To dwa i pół metra życia.

Narzekają na małolitrażowe auta. Przy wypadku odskakują daleko i zderzaki wbijają się do wnętrza samochodu. A łady wszystkich modeli, od jedynki do siódemki, drogówka nazywa "grobami na kółkach". Przy zderzeniu kierowca nie ma najmniejszych szans.

 – Kierownica wyskakuje do góry, przednia szyba wylatuje, zderzak i maska zginają się w harmonijkę. Przyjeżdżasz, a na kierownicy wisi kawał obszarpanego mięsa.

Tak zginął syn ich kolegi z drogówki. Sprawca wypadku, chłopak w oplu, nawet siniaków sobie nie nabił.
Po wezwaniu pogotowia funkcjonariusze szukają świadków.

 – Dobrowolnie nikt nie chce zeznawać. Wszystkim szkoda czasu. Trzeba sposobu, by ich zmusić. Najpierw prosimy o pokazanie dokumentów. Chowamy je sobie do kieszeni. I wtedy można już robić wykład o obywatelskiej odpowiedzialności.

Chłopaki mówią jeszcze, że najcięższe wypadki zdarzają się nie wtedy, gdy kierowcy nie widzą się nawzajem, lecz wtedy, gdy jeden drugiemu nie chce ustąpić. A najbardziej narażony na drodze jest pieszy.