Marcin Ręczmin , 7 lutego 2020

Drugie dno "Basenu"

Joanna Kocik, autorka książki "Basen", Maciej Stanik, WP.PL

Aga zmarła w 2015 r. Zaczęłam pisać po jej śmierci. I wiesz, zajrzałam przed chwilą na jej profil na FB, którego nie skasowano. Ludzie nadal składają jej w dniu urodzin życzenia. No więc tak, ta książka ma drugą warstwę - mówi Joanna Kocik, autorka "Basenu", który właśnie trafił do księgarń.

Marcin Ręczmin: Trup pojawia się już na pierwszej stronie. W tytułowym basenie w Pałacu Kultury i Nauki. Ale wątek kryminalny, choć jest pretekstem do wszystkich wydarzeń, nie jest najistotniejszy.

Joanna Kocik: - Nie jest. Chociaż gdy ktoś pyta, jaka to książka, to w pierwszym zdaniu rzucam, że kryminał.

Po trzech pierwszych stronach pomyślałem "Cholera, to jest takie w stylu Chmielewskiej". Nie obraź się.

- Nie przyszło mi do głowy, że to widać w "Basenie". Tak naprawdę specjalnie nie czytam kryminałów. Gdybym musiała wymienić, kogo lubię, to Miłoszewski i kiedyś Camilla Lackberg. Ale mam z kryminałami problem: czytam autora seriami. Zwykle po trzeciej części schemat robi się zbyt powtarzalny.

Ale za Chmielewską w ogóle się nie obrażę, bo fazę na nią miałam przez dobrych kilka lat. Czytałam jej książki po kilka razy. Do dzisiaj pamiętam detektywa Muldgaarda z "Wszystko czerwone", który pytał: "azali były osoby, mrowie a mrowie?".

Czyli napisałaś podświadomie książkę w stylu Chmielewskiej. Narracja oparta na dialogu, korowód bohaterów. Wiele was łączy.

- Rzeczywiście jeśli tak to wyszło, to chyba podświadomie. Ostatni raz czytałam Chmielewską osiem albo dziewięć lat temu. Nie zdawałam sobie sprawy, że to się tak rzuci w oczy. Może wolałam o tym nie myśleć, bo trudno się do niej porównywać. Mówiłam, że napisałam kryminał. Ale może to raczej powieść obyczajowa z wątkiem kryminalnym, a może trochę psychologiczna. Wiesz, mam w ogóle problem z definiowaniem gatunku…

Zapomnijmy o gatunku, nie w tym rzecz. O czym jest "Basen"?

- O uwikłaniu w emocjonalną relację, która kogoś żywi, a kogoś niszczy. I o tym, że w relacji z jednym człowiekiem możesz być – uogólniając – stroną dominującą, a w relacji z innym człowiekiem – dominowaną, wykorzystywaną.

To mroczny element tej książki.

- Temat relacji, głównie między kobietami, bardzo mnie fascynuje. Super, gdy z kimś się przyjaźnimy i ta przyjaźń jest bezinteresowna oraz szczera. Ale zwykle to jest znacznie bardziej skomplikowane. Przyjaźni często towarzyszy jakiś rodzaj zazdrości, rywalizacja, potrzeba nieustannego porównywania się.

Maj 2015 roku. Po blisko dwuletnim remoncie oddano do użytku basen w Pałacu Młodzieży w PKiN

Autor: Jacek Turczyk

Źródło: PAP

Ty tak masz? Porównujesz się?

- Już nie. Ale miałam taki okres w życiu, kiedy nie była zadowolona z relacji z przyjaciółmi i znajomymi. Dużo nad tym pracowałam i chyba dużo zmieniłam. Udało mi się dojść do stanu, w którym wszystkie są dobre. Po prostu pozbyłam się tych relacji, które były toksyczne.

Toksyczne w jaki sposób?

- No wiesz, jak w tym dość powszechnym mechanizmie z wampirem energetycznym. W sumie nic ci nie zrobił, ale manipulacje emocjami, które stosuje, powodują, że zaczynasz się czuć niefajnie.

Czyli taką osobą jest Monika Kasperowicz, uchylająca swoim przyjaciółkom nieba?

- Tak, ale też nie jest jednoznacznie zła.

No właśnie, ja jej długo współczułem.

- To dobrze. Bo ona jest pogubiona, nieszczęśliwa w swoim na pozór pięknym, idealnym życiu. Wszyscy mówią o niej tylko dobrze, podkreślają, że to świetna, mądra dziewczyna, wartościowy, wspaniały człowiek, żadna pusta lala. A jednocześnie Monika świeci jedynie wtedy, gdy znajduje się w centrum zainteresowania. Bez swojej świty – przyjaciół, followersów - byłaby kimś zupełnie innym. Potrzebuje żywicieli, którzy ją nakarmią, żeby mogła rozkwitać.

A ludzie mogą być szczęśliwi w oderwaniu od tego, jak są oceniani?

- Oby. Choć trudno znaleźć osobę, która w ogóle nie zwraca uwagi, jak postrzegają ją inni.

Więc co to znaczy, że zrywasz toksyczne relacje? Przestajesz zwracać uwagę na to, co o tobie mówią?

- U mnie wiązało się to z samoakceptacją mnie takiej, jaka jestem. I nawet jeśli to banał, to była rewolucja. Zdałam sobie sprawę, że nie muszę się zmieniać.

Co konkretnie zaakceptowałaś?

Ponieważ wolę opowiadać historyjkami, moja historyjka jest taka, że byłam dzieckiem z dobrego domu…

Zupełnie jak Monika.

- …które chodziło na dodatkowy angielski, jeździło za granicę na wakacje…

Zupełnie jak Monika.

- …brało lekcje jazdy konnej. A jednocześnie wychowywałam się wśród rówieśników, którzy na wakacje nie wyjeżdżali, bo np. tylko jedno z ich rodziców pracowało. Nie mieli takich ciuchów. A ja bardzo chciałam być jak oni. I chciałam zerwać z wizerunkiem grzecznej dziewczynki. Robiłam wszystko, żeby być jak oni i żeby mnie zaakceptowali.

Dzieciaki w ich sytuacji nie zrozumieją twojej motywacji.

- Miałam jedenaście, dwanaście czy trzynaście lat i nie zdawałam sobie z tego sprawy. Więc byłam nastolatką, która wychodzi w nocy przez okno, wraca z imprez nad ranem, nie słucha rodziców, przegina z alkoholem i robi wszystko, żeby pokazać, że jest fajna. Chce zaimponować znajomym. Ta strategia okazała się zgubna. W pewnym momencie – chyba chodziło o dziewczyńską rywalizację o chłopaka – wszyscy po prostu odwrócili się ode mnie. Dostałam list podpisany przez "byłych przyjaciół" i klapki spadły mi z oczu. Zastanawiałam się, jaka jestem, gdzie pasuję. Kilka lat zajęło mi dojście do tego, że nie muszę się dopasowywać do otoczenia, nie muszę się wkupywać w czyjeś łaski. I nie wszyscy muszą mnie lubić.

Pałac Kultury i Nauki - najbardziej charakterystyczna budowla stolicy

Autor: Andrzej Hulimka

Źródło: Forum

Czyli pomysł na książkę ma związek z uświadomieniem sobie, że musisz siebie zaakceptować?

- To raczej znowu podświadome. Ta historia to fikcja. Albo jeszcze inaczej: te rzeczy się nie wydarzyły, ale z drugiej strony w książce nie ma kłamstw.

No właśnie. Ślub Moniki – opowiedziany w retrospekcji – odbywa się 30 sierpnia 2015 r., a goście mdleją od upału. I faktycznie sierpień 2015 roku był jednym z najgorętszych miesięcy ostatnich lat. Tytułowy basen, szczegółowo opisany w wielu scenach, został rzeczywiście zmodernizowany do takiego stanu na początku 2015 roku. Szczegół i detal są ważne. Dlaczego?

- Zgadza się nawet tło społeczno-polityczne, bo po prostu zaczęłam pisać w 2015 r. Jestem maniaczką szczegółów. Gdy czytam książkę o Warszawie i np. nie zgadza się nazwa jakiejś ulicy, czuję się rozdrażniona.

Nawet w beletrystyce?

- Tak. Dlatego staram się umieszczać akcję w realiach, które znam. I jeśli chodzi o basen, była tam niejeden raz i jego wygląd zgadza się z książkowym.

Czytelnik docenia zgodność z rzeczywistością?

- Chyba tak, bo szczegóły budują wiarygodną opowieść. Lepiej jak bohater pije kieliszek Montepulciano niż kieliszek wina, chociaż nadmiar detalu też nie jest dobry. Zbytnia drobiazgowość nie była moją intencją.

Twoją intencją było opowiedzenie o tym, że międzyludzkie relacje bywają trudne. Czasem zabójcze. Bo miałaś częściowo takie doświadczenia.

- Według mnie nie da się pisać o czymś, czego się samemu nie przeżyło. Trudno napisać o śmierci, jeśli nie straciło się nikogo bliskiego.

Czyli los Moniki jest odbiciem rzeczywistości?

- Może nie odbiciem, ale "Basen" pisałam krótko po tragicznej śmierci członka mojej rodziny. Okoliczności były inne, ale towarzyszyły mi te same emocje, które znalazły się w książce. Jest tam scena, w której jednej z bohaterek wydaje się, że czuje obecność drugiej w jej dawnej sypialni. To jest coś, czego sama doświadczyłam. W tym miejscu, na poziomie emocji, to autobiografia.

Czyli zdanie "jestem odporna na sugestie o niesamowitości" jest o tobie?

- Tak, to efekt uczuć, które akurat przeżywałam. Emocje z pogrzebu też są moimi emocjami z kilku pogrzebów – to synteza tego, czego doświadczyłam. Zresztą to mój sposób funkcjonowania. Ja po prostu swoją rzeczywistość przerabiam na literaturę. I nie chodzi o pisanie jeden do jednego o tym, co się wydarzyło, ale filtrowanie przez swoje wrażenia. Tak przerobiłam w sobie śmierć Agnieszki.

To ona jest osobą z twojej rodziny, którą wspomniałaś?

- To było samobójstwo. Samobójstwo trzydziestoczteroletniej kobiety z dwójką małych dzieci, która w moich oczach prowadziła życie doskonałe. Mieszkała w Hiszpanii. Miała męża, pracę, wszystko. Dla mnie była wzorem do naśladowania. I nic nie wskazywało, że ta szczęśliwa – jak się wydawało - dziewczyna może odebrać sobie życie. I tak jak w książce, niektórzy z nas nie chcieli wierzyć, że to samobójstwo. A Agnieszka skoczyła z mostu niedaleko swojego hiszpańskiego domu. Wstrząs.

Co się stało?

- Chorowała. Na depresję.

Jak jedna z twoich bohaterek.

- Tak, i z tego wynika też jej niejednoznaczność. Nikt nie funduje sobie depresji na własne życzenie, a ona kieruje naszymi decyzjami. W sposób absurdalny i całkowicie niezrozumiały dla zdrowych.

Autorka \

Autor: Kuba Głębicki

Źródło: Archiwum prywatne

Wiesz to, bo…?

- Bo też chorowałam. I wiem, że depresja może doprowadzić do stanu, w którym już nie masz ochoty żyć. Niezależnie od tego, że masz kochających ludzi u boku. To nadchodzi nagle, nie wiadomo skąd. Wcześniej raczej myślałam, że jestem ostatnią osobą, która może popaść w podobny stan.

Co go wywołało?

- Pewnie kilka czynników, trochę związanych z pracą, trochę z dołkiem w życiu osobistym. Skończyło się tak, że po prostu nie wstawałam z łóżka. Nie miałam siły. Nie miałam motywacji. Nie widziałam sensu.

Poszłaś do lekarza?

- Na szczęście dosyć szybko. Trochę zmusił mnie mój chłopak, bo nie wiedział, jak mi pomóc. Otwarcie przyznał, że nie jest w stanie. Ale w ogóle jestem zwolenniczką terapii, przyjrzenia się sobie. Gdyby każdy z nas mógł z tego skorzystać, bylibyśmy po prostu szczęśliwsi. Bez wstydu i myślenia, że coś ze mną jest nie tak. Dostałam leki, bo okazało się, że bez farmakologii się nie obejdzie. I leki pomogły mi przetrwać. Zaczęłam się też otwierać przed rodziną i gdy ktoś pytał "co tam u ciebie", to mówiłam "wiesz, ciociu, w porządku, biorę leki antydepresyjne". I to był szok. Ale postanowiłam o tym mówić, bo przez brak otwartości często mylimy się w ocenie przyjaciół. Sądzimy, że mają cudowne życie, pewnie lepsze niż my, i są najszczęśliwsi na świecie, a oni nie mają ochoty żyć.

To powszechne?

- Pamiętam jak któregoś razu spotkałam się z mamą i babcią. Gadamy, że mamy ostatnio taki kiepski nastrój. I okazuje się, że każda trzyma w torebce antydepresanty. Z takimi epizodami zmaga się wielu z nas, bierze na przetrwanie i sądzi, że trzeba wziąć się w garść, wybić sobie z głowy te głupoty. A to są rzeczy, których totalnie nie można mówić ani sobie, ani komuś w depresji. I nie można lekceważyć tego, że twój przyjaciel nie chce raz, drugi i trzeci wyjść na kawę. Być może wcale nie ma cię w dupie. Za to możliwe, że nie ma siły. Więc musisz o niego walczyć, dopytywać. Nie wolno odpuszczać.

I co potem?

Zadaniem bliskich jest być obok i wspierać. Po prosu powiedzieć "jestem z tobą, cokolwiek postanowisz i zrobisz".

To działo się po śmieci Agnieszki?

- Tak.

Ale przed książką?

- Aga zmarła w 2015 roku, jesienią. Zaczęłam pisać po jej śmierci. Chyba w sumie mogłabym jej ją zadedykować. Wydaje mi się, że to było motorem. I chyba wyparłam to trochę z pamięci. I wiesz, zajrzałam przed chwilą na profil Agnieszki na FB, którego nie skasowano, nadal ludzie składają jej w dniu urodzin życzenia. No, więc tak to było. Ta książka ma drugą warstwę.

Czyli pisząc, myślałaś trochę o sobie.

- Oczywiście myślałam, że jeszcze ktoś to będzie czytał, i chciałam, żeby to się czytało dobrze.

Joanna Kocik i jej książka \

Autor: Maciej Stanik

Źródło: WP.PL

A dlaczego książka czekała cztery lata na wydanie?

- Napisałam ją bardzo szybko, chyba w cztery miesiące. Bo pisałam właściwie non-stop. Wszędzie ze sobą zabierałam komputer. Od razu wysłałam ją do kilkunastu wydawnictw. Bardzo szybko z jednego z nich, dużego i znanego, przyszła odpowiedź "bierzemy". Po czym po kilku tygodniach dostałam informację, że warto by rozbudować powieść. Ale ja przeprowadziłam drugie poszukiwanie wydawcy, znowu go znalazłam i znowu tuż przed drukiem książka trafiła do szuflady. Aż do wiosny zeszłego roku, gdy niespodziewanie zadzwonił telefon i okazało się, że jest chętny. Człowiek, który czytał mój tekst cztery lata temu.

Czyli nie pracujesz nad książką systematycznie – codziennie od dziewiątej do czternastej, przy biurku i herbacie, według planu?

- Chyba nie miałam planu. Ja źle funkcjonuję w reżimie "od - do" i nie potrafię się skupić we własnym domu. Najlepiej mi się pracuje w pociągu, na dworcu albo w samolocie. W innym otoczeniu niż na co dzień.

Nie wiedziałaś, jak się skończy?

- Miałam dwa, trzy scenariusze wydarzeń. Ale pisarka pisze książkę, a książka pisze pisarkę. To, co się działo ze mną w trakcie pisania, wpływało na jej treść. Ten pierwszy obraz – ciało w basenie w Pałacu Kultury – przyszedł pewnego dnia i uznałam, że to jest to. Że od tego zacznę, bo gdybym zobaczyła to w telewizji, chciałabym za wszelką cenę dowiedzieć się, co się stało.

Joanna Kocik jest wydawczynią Strony Głównej w Wirtualnej Polsce. Wydała dwa tomiki wierszy. Prowadzi bloga "Jedziemy do…". W 2018 r. ukazał się napisany wspólnie z Karoliną Deling zbiór opowiadań "5 minut". "Basen" jest jej debiutancką powieścią.