Wydobycie węgla w kopalni Łutuhynśka na terenie samozwańczej Ługańskiej Republiki Ludowej, Valentin Sprinchak\TASS, Getty Images
W jednej z kopalni na terenie kontrolowanych przez Rosję samozwańczych republik na wschodzie Ukrainy górnik wydobywa bryłkę antracytu. Co się z nią dalej dzieje?
Michał Potocki: Bryłka trafia na pociąg, na którym przekracza granicę niekontrolowaną przez państwo ukraińskie. W Rosji dostaje papiery poświadczające jej rzekomo rosyjskie pochodzenie. I już jako węgiel rosyjski różnymi szlakami trafia na terytorium Unii Europejskiej. Jeśli bryłka podróżuje szlakiem polskim, to pociągiem okrąża Ukrainę przez Rosję i Białoruś i trafia na przejście graniczne Brześć-Małaszewicze. Stamtąd antracyt jest – jako legalny węgiel – rozprowadzany po różnych krajach.
Karolina Baca-Pogorzelska: I nikt go już nie kontroluje, ponieważ antracyt, jeśli wjeżdża na teren Unii Europejskiej, nie jest objęty cłem. Nikt nie chce dodawać sobie roboty z towarem, na którym nie zarabia cła.
MP: UE uznała, że - ponieważ antracytu się w Unii praktycznie nie wydobywa - to nie trzeba pilnować rynku.
MG: Czy Polska jako państwo kupuje ten lewy antracyt, czy służy raczej jako szlak tranzytowy?
KBP: Krąży słynny fake news, że "rząd kupuje węgiel z Donbasu". Nie, państwo polskie nie kupuje węgla. Żadnego. Nie kupują węgla z Donbasu również - przynajmniej my nie wpadliśmy na taki trop - spółki Skarbu Państwa. Wszystkie spółki polskie, które kupują antracyt, to firmy prywatne, bo zupełnie nie jest on używany w energetyce, choć to najbardziej energetyczny węgiel.
To jakie firmy go kupują?
KBP: Antracyt jest używany w przemyśle chemicznym i hutniczym, na przykład w produkcji sody. Część firm, którym udowodniliśmy, że kupują antracyt z Donbasu, często są pośrednikiem – sprzedają go dalej.
MG: Za udowodnienie istnienia procederu, który właśnie streściliśmy, dostaliście nagrodę Grand Press – już ładnych kilkanaście miesięcy temu. Nie odpuściliście tematu, czego rezultatem jest książka "Czarne złoto. Wojny o węgiel z Donbasu". Czy od tego czasu polskie firmy przestały kupować antracyt z Donbasu? I co zrobił w tej sprawie polski rząd?
Książkę "Czarne złoto. Wojny o węgiel z Donbasu" możesz kupić - również jako e-book - w Wydawnictwie Czarne >>>TUTAJ
KBP: Zacznę od rządu. Po naszych pierwszych publikacjach w 2017 roku pierwszą reakcją władzy było uderzenie w nas. Gdy posłowie opozycji zaczęli składać interpelacje do władz o ustosunkowanie się do naszych informacji, jedną z odpowiedzi ówczesnego wiceministra spraw zagranicznych Jana Dziedziczaka była sugestia, jakoby służby powinny zająć się bardziej nie procederem sprowadzania antracytu do UE przez polską granicę, ale nami. I tym, dlaczego akurat wtedy, a nie kiedy indziej opublikowaliśmy pierwszy materiał. Przyznam szczerze, że ta odpowiedź bardzo nas poruszyła.
A cóż to była za szczególna data, że tak władzy przeszkadzała?
KBP: Dzień wizyty ówczesnego ministra energetyki Ukrainy Ihora Nasałyka w Polsce.
MG: Przykład władzy cierpiącej na syndrom oblężonej twierdzy.
KBP: Kiedy zadawaliśmy pytania oficjalną drogą, Ministerstwo Energii odsyłało nas do MSZ. MSZ do Ministerstwa Finansów i tak w kółko. Krajowa Administracja Skarbowa rozłożyła ręce, że nie da się nic zrobić, bo na antracyt nie ma cła. Klasyczne polskie "nie da się". I rzeczywiście nie działo się nic.
MP: Nieco inaczej było na szczeblu konkretnych firm. Zgodnie z ostatnimi całościowymi danymi, jakie posiadamy – z końca 2019 roku – średnio miesięcznie trafia do Polski o połowę mniej antracytu niż w najlepszym dla tej "branży" okresie - latach 2017-2018. A więc jakiś efekt jest. Okazało się, że metoda "name and shame", czyli wskazanie konkretnego uczestnika procederu - działa. Wiemy, że Ciech, który wykorzystuje antracyt w procesie produkcji sody, zrewidował politykę zakupów antracytu i usunął niektórych pośredników z łańcucha dostaw. Bardziej się przykładają do tego, żeby kupować od producenta, którym w Rosji jest na przykład Sibirskij Antracyt, który sprzedaje legalny surowiec z Syberii.
Ale są też firmy, które nic nie zmieniły. TD Anthracite, którą opisaliśmy, po prostu zmieniła nazwę, żeby po jej wpisaniu w wyszukiwarkę nie wyświetlały się nasze artykuły na jej temat. W książce podaliśmy nową nazwę: TDA Industrial.
MEISTERSTUECK PO UKRAIŃSKU, CZYLI SCHIEMA
MG: Majstersztyk to - wydaje mi się - dobre słowo, by opisać wielowymiarowość procederu szmuglowania antracytu z donbaskich kopalni, jego "legalizowania" i upłynniania na europejskich rynkach. W książce opisujecie sieci geograficzno-logistyczne, umożliwiające transport donbaskiego czarnego złota, ale również sieci osobistych powiązań gangsterów, urzędników, biznesmenów, polityków. Aby dany wagonik z węglem został zalegalizowany, przetransportowany i upłynniony, muszą się znaleźć ludzie, którzy udadzą, że tego nie widzą, albo pomogą, by inni nie widzieli. Muszą się też znaleźć ludzie, którzy to wymyślą, opracują, opłacą i na tym potem zarobią. Jednym z nich jest Siergiej Kurczenko. Mistrz "schiemy", czyli, jak by to przetłumaczyć….?
MP: Dosłownie "schematu". Tak jest nazywany mechanizm pozwalający na zarabianie na nielegalnych czy półlegalnych interesach.
MG: I taką schiemę tworzy klasowy Pan Nikt, który nagle na studiach zaczyna obracać milionami i zdobywa nad sobą – jak twierdzicie w książce - ochronny parasol, czyli kryszę, rosyjskiej Federalnej Służby Bezpieczeństwa. Russian dream.
MP: To jest klasyczny self made man. Kurczenko nie miał takich fundamentów swojego biznesu, jak jego koledzy, z którymi zaczynał karierę. A zaczynał z takimi jak Ołeksandr Janukowycz i Artem Pszonka, czyli - odpowiednio - syn prezydenta i prokuratora generalnego. Kurczenko był dzieckiem pary inżynierów z brzydkiego blokowiska w Charkowie. Na nagraniach jego rozmów z ukraińskim oligarchą Ihorem Kołomojskim, nie jest bystrzakiem ani intelektualistą. Kołomojski wyraźnie nim gardzi, nabija się, a Kurczenko nie wie, jak zripostować.
Natomiast to, co ten człowiek ma, to wrodzony talent do kombinowania. Do wymyślania metod omijania przepisów i wynajdywania sposobów półlegalnego albo nielegalnego zarabiania pieniędzy.
MG: Cwaniak.
Obdarzony umiejętnością znajdywania potężnych patronów i porzucania ich dla jeszcze potężniejszych patronów. Kurczenko zbudował sobie kilka stopni patronatu, całą siatkę, która w Rosji i na Ukrainie nazywa się "kryszą", czyli dosłownie "dachem". Za rządów Janukowycza stał się bankierem grupy oligarchów rozkradających państwo.
Kiedy Janukowycz po Majdanie uciekł do Rosji, Kurczenko zrobił to samo. Wniknął w rosyjski światek polityczno- oligarchiczny i stał się dla Rosjan najlepszym kandydatem na kuratora nielegalnych czy półlegalnych interesów z Donbasem. I tak już był objęty amerykańskimi i unijnymi sankcjami, nie miał więc do stracenia tyle, co miałby na przykład Roman Abramowicz albo jakiś inny rosyjski oligarcha. To dlatego właśnie Kurczenko został rzucony na Donbas jako człowiek od handlu węglem.
Wszystko się kręci – on zarabia, zarabiają watażkowie z Donbasu – i zarabiają jego rosyjscy patroni. Bez kontroli państwa rosyjskiego taki proceder oczywiście nie mógłby mieć miejsca. Rosja to nie jest kraj, w którym można takie biznesy prowadzić bez, jak to sam zresztą nazwałeś, kryszy kogoś bardzo ważnego.
MG: Mówisz cały czas w czasie teraźniejszym. Słusznie, ponieważ – podkreślmy – szmugiel antracytu z obłożonego sankcjami Donbasu to proceder, który trwa. Mimo tego, co ujawniliście. Mimo tego, że za wami poszły zagraniczne media, podając tę informację dalej.
MP: Amerykanie podjęli działania w celu ukrócenia handlu donbaskim antracytem, Unia nie.
KBP: A efekty rabunkowej eksploatacji donbaskich kopalni są coraz bardziej widoczne. Kopalnie leżące w strefie okupowanej są traktowane w taki sposób, w jaki Niemcy podczas II wojny światowej traktowali kopalnie na Górnym Śląsku. Czyli: bierzemy ile się da, jak najszybciej, jak najwięcej, ale nie inwestujemy kompletnie nic, nie zabezpieczamy wyrobisk.
Skutki widać już na terenach kontrolowanych przez rząd w Kijowie. Kopalnia Zołote w obwodzie ługańskim leży 800 metrów od linii frontu. Nie wydobywa węgla, tylko odpompowuje wodę, która ją zalewa, bo separatyści nie dbają o opanowane przez siebie kopalnie. Co gorsza, zalewa nie tylko Zołote, w której byliśmy, ale także Hirśką i Karbonit. Zołote pompuje, żeby te dwie ostatnie mogły wydobywać węgiel.
W czerwcu ubiegłego roku dyrektor Zołotego powiedział nam że brakuje mu sześciu pomp. Kilka miesięcy później brakowało już dwunastu, bo wody z leżącej po drugiej stronie frontu, zamkniętej kopalni Perwomajśkiej napływa coraz więcej. Czyli separatyści wyeksploatowali sobie kopalnię i ją porzucili, nie zabezpieczyli.
MG: No tak, kto by się troszczył o ziemię niczyją.
MP: Trochę tak właśnie ten teren jest traktowany. Serhij Żadan w znakomitej powieści "Woroszyłowgrad" opisuje pewien szczególny typ ludzi. Ludzi, którzy wychowali się na tej samej ulicy, co domyślni "my", chodzili na zakupy do tych samych sklepów, są naszymi kolegami z osiedla. Ale równocześnie zachowują się jakby wszystko mogli bezkarnie rozwalić. Jakby czekali na pociąg, który zaraz ich stąd wywiezie. Dokładnie w ten sam sposób bandyterka traktuje Donbas, który obsiadła: zarobić jak najwięcej, wyeksploatować, nie wydać nic na utrzymanie, wywieźć, sprzedać, pieniądze schować na kontach i tyle. Kurczenko jest tu najlepszym przykładem.
MG: Cytując klasyka, ch..j, dupa i węgla kupa. Czy i jakie działania podjęły po waszych publikacjach UE i USA, żeby zdławić handel antracytem z Donbasu?
KBP: Kiedy pokazaliśmy kontekst międzynarodowy schematu handlu, europoseł Jarosław Wałęsa zapytał o sprawę instytucje unijne, ale długo nie mógł się doczekać odpowiedzi. Przyszła jakoś w lipcu 2018 roku. I była spychologią w wykonaniu ówczesnej unijnej komisarz ds. zagranicznych Federiki Mogherini, która odpowiedziała, że to sprawa do decyzji na poziomie państw członkowskich.
Najmocniejsza reakcja na umiędzynarodowienie naszych publikacji wyszła z Waszyngtonu. W styczniu 2018 roku Stany Zjednoczone nałożyły sankcje na bohaterów naszych antracytowych tekstów. Na ich liście sankcyjnej pojawiły się w zasadzie wszystkie firmy opisane przez nas do tego momentu i nazwiska ludzi, których z tym procederem połączyliśmy.
MP: A tych których nie odkryliśmy do tego momentu, na tej liście nie było i nie ma do tej pory.
KBP: Po raz pierwszy od 1989 roku na liście sankcyjnej Stanów Zjednoczonych znalazła się firma polska, zarejestrowana w Katowicach Doncoaltrade. To od niej zaczął się nasz cykl publikacji. Jednym z jej udziałowców był Ołeksandr Melnyczuk, były wiceminister energii tak zwanej Ługańskiej Republiki Ludowej. Również znalazł się na liście sankcyjnej, co jest dowodem na to, że Amerykanie zareagowali właśnie na nasze publikacje.
MG: Co się stało z Melnyczukiem?
MP: Nie do końca wiadomo. Prawdopodobnie został wypchnięty z rynku przez Kurczenkę.
KBP: Wciąż jest udziałowcem Doncoaltrade, ale firma tak naprawdę nie działa. Drugim udziałowcem wciąż jest Roman Ziukow, syn Jurija Ziukowa, byłego wiceministra energetyki Ukrainy. Pełnomocnik Ziukowa próbował nam zresztą udowodnić, że Ziukow po 2014 roku nie miał z Doncoaltrade nic wspólnego, zlecona była nawet w 2017 roku ekspertyza grafologiczna jego podpisów – że niby zostały sfałszowane. Jest 2020 rok, wyników ekspertyzy nie ma. Sam Ziukow nigdy nie znalazł czasu, żeby z nami porozmawiać, jego ojciec też nie. A szkoda, bo to była jedna z najciekawszych personalnych układanek tego śledztwa.
JAK ZDOBYWANO DZIKI WSCHÓD
MG: Śledztwa, którego nie byłoby, gdybyście nie dotarli do informatorów, którzy zdecydowali się mówić. Z oczywistych powodów ich tożsamości nie zdradzamy. Ale w książce porozmawialiście też z ludźmi, którzy nakreślili wam kontekst społeczny i historyczny Donbasu.
MP: Jednym z nich był Maksym Butczenko, były górnik. Drugim był Zurab, zwolennik separatystów, trzecim Iwan, stronnik władzy w Kijowie. Nie mogliśmy wjechać tereny okupowane, ale musieliśmy dotrzeć do ludzi, którzy tam mieszkali albo mieszkają, żeby móc różne rzeczy weryfikować i żeby móc opisać sytuację na miejscu.
MG: Oparty na rozmowach z nimi rozdział książki pomaga zrozumieć, dlaczego to tam akcja separatystów padła na podatny grunt i dlaczego tam wystąpiły warunki do uruchomienia szmuglu antracytu. Nazwaliście Donbas "wiecznym peryferium", czyli miejscem, które nigdy nie było traktowane czy to przez Rosję, czy to przez niepodległą Ukrainę, czy przez jakąkolwiek grupę etniczną jako ojczyzna. Donbas to był teren dziewiczy, teren, który należy zdobyć i wykorzystać, bo pod ziemią leżą tu pieniądze. Od ponad stu lat warunki życia ludzi, którzy kopią czarne złoto, nie zachęcają – takie moje odczucie – do tego, by Donbas polubić, zapuścić w nim korzenie, przywiązać się. Nic nie skłania mieszkańca, by zaczęło mu na swoim miejscu zamieszkania zależeć.
MP: Wszystko się zgadza do momentu, w którym mówisz, że nie da się Donbasu polubić czy zapuścić tam korzeni.
To rzeczywiście był region, który przyciągał awanturników. Region, w którym jeszcze 300 czy 400 lat temu był dziki step, Nikt tam nie mieszkał. Kiedy odkryto węgiel, zaczęli tam się zjeżdżać ludzie z całej Europu - Grecy, Czesi, przybysze z Bałkanów, Belgowie, oczywiście Rosjanie i Ukraińcy. Donieck założył Walijczyk.
MG: Dziki Wschód.
MP: I tak jak na Dzikim Zachodzie, czy mówiąc szerzej, w Stanach Zjednoczonych, tożsamość mieszkańca Donbasu, podobnie jak tożsamość Amerykanina, jest związana z miejscem, a nie z narodowością czy etnicznością. Twoja rodzina może pochodzić z Polski, może być żydowska, może pochodzić z Chin, ale czujesz się Amerykaninem, i na przykład Teksańczykiem, bo żyjesz w USA, w Teksasie. W Donbasie jest tak samo. Podział etniczny ma mniejsze znaczenie, niż przywiązanie do regionu. Mieszkańcy Donbasu mają bardzo silną tożsamość lokalną i etos pracy. Ktoś, kto nie pracuje fizycznie, w mentalności donbaskiej w ogóle nie pracuje.
Przywiązanie do tego przemysłowego, robotniczego etosu pracy, do górnictwa, hutnictwa, fabryk, w powiązaniu z przekonaniem, że "my na wszystkich pracujemy, za Sowieta pracowaliśmy na cały Związek Radziecki, potem na niepodległą Ukrainę i nic z tego nie mamy, bo dalej żyjemy tak jak żyliśmy" przez trzy dekady wolnej Ukrainy zbudowało w mieszkańcach Donbasu resentyment, który Rosjanom w 2014 roku łatwo było wykorzystać.
Separatyzm donbaski nie był naturalnym procesem, ale łatwo go było narzucić, skatalizować i sprawić, że po paru tygodniach narzuconej z zewnątrz rebelii zorganizowanej przez gości związanych z rosyjskimi służbami akurat tam to się udało. W Odessie się nie udało, w Charkowie się nie udało, w Dniepropetrowsku się nie udało, a w Doniecku się udało.
MG: Podałeś przykład amerykańskiej mentalności pioniera. Tyle, że Amerykanin o to wyszarpane naturze miejsce będzie dbał i bronił z bronią w ręku. A tu mamy do czynienia z czymś, co nazwaliście w książce "nachuizmem".
MP: O nie, to nie my, to wielki pisarz Wiktor Jerofiejew! (śmiech).
MG: Mam świadomość, że – podobnie jak w reszcie dawnego bloku socjalistycznego – to olewanie, to przyzwolenie na destrukcję, ten "wdupiemaizm", to pokłosie czasów sowieckich. Ale czy tylko? Szukam odpowiedzi na pytanie, czy to jest coś specyficznego dla Donbasu – siedzieć na ogromnym bogactwie, a jednak nie widzieć sensu zadbania o to, z czego się ciągnie pieniądze?
MP: Podejście: "skoro państwowe, to niczyje" jest oczywiście charakterystyczne dla postkomunistycznej przestrzeni. Wielu ludzi w najgorszych czasach ratowało zresztą to, że "można" było wynosić gwoździe i cement z fabryki. Bo w tych najgorszych czasach, w latach 90., fabryki przestały wypłacać pensje. Z wyniesionych z nich cegieł, gwoździ czy co akurat tam produkowano, dało się jakoś przeżyć.
Różnica w mentalności pioniera z Donbasu i pioniera z USA polega na tym, że w Stanach mentalność ta oparta jest na kulcie własności prywatnej. Moja ziemia, mój dom - to moja twierdza, wejdziesz na mój teren, to mogę cię odstrzelić. Ten indywidualizm wziął się stąd, że amerykańscy pionierzy musieli na własną rękę zagospodarować zdobyte tereny. Do Donbasu ludzie przyjeżdżali do pracy u kogoś, a nie na własny rachunek. To, co zbudowali w donieckich początkach wielcy przemysłowcy, jak John Hughes, który stworzył od swojego nazwiska Juzowkę, czyli dzisiejszy Donieck, zostało znacjonalizowane za czasów sowieckich. Więc nie było robotnicze, tylko państwowe. A po upadku ZSRR przemysł wzięli w swoje dłonie dawni czerwoni dyrektorzy albo oligarchowie. Zwykli ludzie nigdy nie byli w stanie poczuć, że coś z tych kopalń i fabryk należy do nich. Że oni sami o to powinni się zatroszczyć. Tam zawsze ktoś się "troszczył" za nich - a tak naprawdę to się nie troszczył.
MG: Tę niby-troskę da się pokazać na przykładzie jednego dość szczególnego oligarchy. Od kilku dekad, jeśli czyta się i pisze o Ukrainie, nie sposób pominąć Rinata Achmetowa. Człowieka, który w Donbasie mógł prawie wszystko. I który po raz kolejny odnalazł się w nowym rozdaniu – sprawił, że mimo wojny dostawy węgla z jego kopalni szły do kontrolowanych przez Ukrainę elektrowni.
MP: Mówisz o wojnie, a trzeba pamiętać, że jest to wojna hybrydowa. Oficjalnie przecież Rosja i Ukraina nie są w stanie wojny. Choć Kijów przestawia wajchę na handel z Zachodem, to nie oznacza, że handel z Rosją został zupełnie wstrzymany. Przeciwnie, udział Rosji w ukraińskich statystykach handlowych jest znaczny. Niektóre branże nie mogą funkcjonować bez dostaw z Rosji i energetyka jest jedną z nich.
MG: Chociaż to co się Ukraińcom udało, to przestawienie elektrowni na spalanie innego węgla, niż antracyt.
KBP: To kosztowny, wielomiesięczny proces. Są w trakcie.
Problem Ukrainy z antracytem polega na tym, że go miała. A skoro miała, to budowała na nim energetykę. Gdy została odcięta przez Rosję od dostaw z Donbasu, to ma realnie do dyspozycji tylko jedno jeszcze źródło: Syberię.
MG: I tu Rosja i tam Rosja.
KBP: Można go z drugiego końca świata też sprowadzić…
MP: Z krajów typu Indonezja, RPA albo Kolumbia…
KBP: … ale chociaż fracht jest tani, to sprowadzanie antracytu za cenę rynkową mija się z celem.
MG: Odcięcie wroga od dostaw najważniejszego surowca energetycznego. Czy Rosja osiągnęła w tej długotrwałej wojnie sukces?
MP: W 2014 roku nie osiągnęła celów wojskowych. A tymi celami były: było odcięcie Ukrainy od morza, przejęcie portów i jej najważniejszych centrów przemysłowych: Odessy, Charkowa, Zaporoża, Dniepropetrowska, Doniecka i Ługańska. Państwo ukraińskie, którego instytucje na początku marca 2014 roku praktycznie przestały istnieć po latach rozkradania przez janukowyczowską mafię, do sierpnia było w stanie zorganizować armię i oddziały ochotnicze i przypuścić kontrofensywę w Donbasie. Ofensywę, którą powstrzymało dopiero wejście regularnych oddziałów pancernych rosyjskiej armii.
Wojna jest zawsze, jak za Clausewitza, przedłużeniem polityki. Ale równocześnie wojna nie dzieje się w oderwaniu od Excela. Od rachunku sił i potrzeb. Druga sprawa: rosyjskie powiedzenie mówi: komu wojna, komu mat’ rodna, czyli dla kogoś wojna, a dla kogoś rodzona matka. Ktoś walczy i umiera, a ktoś robi na tym ogromne interesy. Przecież na II wojnie światowej robiły interesy Szwecja, Turcja, Portugalia czy Szwajcaria. Identyczne mechanizmy działają – w odpowiednio mniejszej skali – w Donbasie. Watażkowie z Somalii zarabiają wykorzystując niemal identyczną "schiemę", tylko sprzedając węgiel drzewny, a nie antracyt. Państwo Islamskie handlowało ropą, narkotykowi powstańcy z Kolumbii przed zawarciem rozejmu handlowali nie tylko narkotykami, ale też innymi zasobami. Boko Haram w Nigerii robi to samo. Donbas to nie jest wyjątek – taki sposób zarabiania na wojnie jest regułą.
CZARNE ZŁOTO CZERWONE OD KRWI
MG: Piszecie wprost o krwawym węglu. Wydobywanym za groszowe pensje przez górników narażających swoje życie albo w zaniedbanych kopalniach, albo w biedaszybach. Ich alternatywa to ryzyko albo bezrobocie. Z tą wiedzą inaczej się patrzy na polską firmę kupującą antracyt do badań.
KBP: Zgadza się. Pieniądze z tego procederu finansują wojnę w Donbasie. Trafiają do kieszeni separatystów. W praktyce to Rosja kradnie Ukrainie antracyt, którego sprzedażą finansuje swój własny konflikt z Ukrainą.
Zależało nam, żeby pokazać, jak ten antracyt jest krwawy z dwóch stron. Z jednej strony pokazujemy kopalnie głębinowe, które kiedyś normalnie funkcjonowały, a dziś są po prostu rabowane. A z drugiej strony pokazujemy kopanki, biedaszyby, tak zwane "dyrki" (dziurki) z których zyskiem górnicy muszą dzielić się z kryszą. Dlatego pojechaliśmy też do biedaszybów pod Wałbrzychem, by zobaczyć i opisać, jak antracyt wyrywa się ziemi. Tak też wydrapuje się go w Donbasie. Jeden wyrywa, żeby mieć co do garnka włożyć, a drugi zarabia na tym miliony, którymi finansuje dalsze zabijanie.
MG: Opisujecie wizytę w dość niezwykłej "dyrce". To nie biedaszyb z cyklu "paru chłopa z łopatami".
KBP: Przysięgam, czegoś takiego jak w Lisiczańsku dotąd nie widziałam. To była po prostu odkrywka węgla, tak olbrzymia, że nie dało się jej nie zauważyć. Nie miała specjalistycznych maszyn, bo węgiel zalegał tam bardzo płytko. Wjeżdżał spychacz, ścinał piach z powierzchni, a zaraz pod spodem był węgiel. I kopareczka pyk, pyk! - na ciężarówkę.
Obok była fabryka żelatyny, która normalnie funkcjonowała, w pobliżu jeździły samochody. Nie dało się nie zauważyć, że ktoś tu kradnie na wielką skalę węgiel.
MG: Ta dyrka jest dla mnie metaforą całego procederu. Bez zahamowań, z otwartą przyłbicą, w świetle dnia. Mówisz, że się tego nie dało zauważyć. No jakoś właśnie nikt nie zauważył!
KBP: Jak już "zauważyli", to zamknęli – i znów przestali zauważać. Byliśmy w tej dyrce dwa razy. Już za pierwszym razem była wielka, a obok niej było kolejne pole przygotowywane do eksploatacji. Dziesięć miesięcy później było rozorane, pracowały buldożery. Gdyby inwestycje w górnictwo w Polsce byłyby prowadzone w takim tempie, to koszt wydobycia polskiego węgla by pewnie spadł.
MP: To była zabawa w kotka i myszkę. Miejscowi aktywiści alarmowali, wchodziła policja, konfiskowała sprzęt, dyrka stawała. Po paru tygodniach sprawa przycichała i dyrka ruszała. Ludzie, którzy w niej kopali, musieli mieć solidną kryszę. Nie aż tak, żeby działać bez przerwy, ale na tyle solidną żeby móc tam pracować z krótkimi przerwami na interwencję policji.
KBP: I na tyle solidną, że sznur ciężarówek z węglem wyjeżdżał stamtąd regularnie i jakoś nikt go nie zauważył.
RZECZYWISTOŚĆ HYBRYDOWA
MG: Jak oceniacie przyszłość tego procederu – i trochę całego Donbasu – po zmianie władzy na Ukrainie? I jak sytuacja wygląda na terenach okupowanych przez separatystów?
MP: Ukraina i za Poroszenki, i za Zełenskiego to zupełnie inna Ukraina, niż za Janukowycza. Wtedy była krajem scentralizowanej korupcji, którego instytucje i najwyżsi urzędnicy zajmowali się wyciąganiem pieniędzy z gospodarki i ładowaniem ich w kieszenie grupy trzymającej władzę. Za Poroszenki centralne układy korupcyjne, skonstruowane wokół Simji, czyli "Rodziny" - oligarchicznej grupy wokół Janukowycza, zostały rozerwane. Ale węgiel jest nadal ściągany i są na to dokumenty. Co więcej, ten węgiel trafia również do elektrowni państwowych, na przykład do tej w Słowiańsku.
Za Zełenskiego rozpoczęły się akcje służb ukraińskich w firmach zaangażowanych w sprowadzanie węgla z Donbasu. Ale na celu raczej mają nie tyle walkę ze szmuglem, co z Poroszenką – wrogiem numer 1 Zełenskiego – i jego ludźmi. Celem nie jest publico bono, tylko pognębienie przeciwnika. Jakie rozwiązania wprowadzą? Trudno powiedzieć. Władza się dopiero przyzwyczaja do biurek.
Natomiast po stronie okupowanej jest coraz gorzej. Ludzie dalej nie otrzymują pensji w terminie, kopalnie są dalej rabunkowo eksploatowane, Kurczenko przestał się z nimi rozliczać, ma w Rosji problemy z komornikiem. Nie da się na obecnym etapie ocenić, w którą stronę pójdą zmiany.
KBP: Jest jeszcze jeden czynnik tych zmian – spadające wydobycie, efekt rabunkowej eksploatacji kopalń. Już kilka lat temu Ministerstwo Energetyki Ukrainy zapowiedziało, że kiedy Donbas wróci pod kontrolę Kijowa, większości kopalń nie będzie sensu przywracać do użytku. Nie dlatego, że węgiel się skończy, ale dlatego, że kopalnie będą zaorane tak, że nikomu się nie będzie opłacać ich reaktywacja.
MG: Ta rzeczywistość aż się prosi, by ją nazwać, tak jak niewypowiedzianą wojnę – hybrydową. Żyjąc w państwie, które jakoś działa, trudno wczuć się w realia Donbasu. Tam to, kto oficjalnie dzierży władzę, nijak się ma do nieoficjalnej hierarchii, wytworzonej na styku wpływów władz, służb specjalnych, oligarchów - powiązanych więzami korupcyjnymi, towarzyskimi, mafijnymi. Rezultatem jest chaos, na którym bogacą się najsprytniejsi, jak Kurczenko. I weź tu bądź zwykłym człowiekiem: żyjesz na ziemi niczyjej, z wojną za rogiem, z niepewną pracą i płacą. Modelowy przykład wspieranego przez Rosję separatyzmu z pogranicza.
MP: Często słyszałem na wschodzie powiedzenie "wintowka rożdajet włast’" czyli "broń rodzi władzę". Na Ukrainie instytucje państwa prawa nigdy nie funkcjonowały zbyt dobrze. Dziś, choć sytuacja jest lepsza, niż za Janukowycza, dalej ten, kto ma broń – czyli w tym przypadku pieniądze - ten ma władzę. Tak, to są inne reguły gry niż te, które znamy z Polski. Nie mówiąc już nawet o regułach, do których przyzwyczajony jest Szwed czy Duńczyk. To są reguły niepisane. Trzeba je wyczuć i zrozumieć. Żeby w tej grze wygrać, trzeba być gotowym zaryzykować – i zacząć według nich grać. Ale trzeba też mieć do tej gry talent – jak Rinat Achmetow w latach 90.
MG: I mafijna "rodzina" Janukowycza ponad dwie dekady później.
MP: Tacy jak oni te reguły rozumieją. Zwykli ludzie najczęściej nie mają zasobów i możliwości, żeby zgodnie z tymi regułami grać. U zwykłego człowieka ta gra, widziana z zewnątrz, tworzy klasyczne przekonanie, że politycy kradną, oligarchowie kradną i ogólnie wszyscy kradną. Co gorsza kradną nam, kradną nasze i to przez nich żyjemy tak, jak żyjemy.
Spotkałem się z opinią, że Ukraina odziedziczyła po I Rzeczypospolitej wszystkie jej negatywne cechy: warcholstwo, anarchię, korupcję. Niestety ten czarny obraz Ukrainy, trochę krzywdzący, jest, moim zdaniem, na pewnych poziomach prawdziwy. Mój opis jest oczywiście dużym uproszczeniem, ale, mam wrażenie, nie fałszuję rzeczywistości opisując ją w ten sposób. Wiążę zatem ten "nachuizm" nie tyle z duchem i mentalnością pogranicza, co ze słabymi instytucjami i korupcją. To jest dziedzictwo dekad.