East News
Oto #HIT2020. Przypominamy najlepsze materiały mijającego roku.
Magdalena Drozdek: Patrzę na zdjęcie dzieci, które 5 października gościły w Pałacu Prezydenckim. Stoją wokół pierwszej damy i prezydenta. To wasi nowi podopieczni. Maluszki…
Marta Rowicka, koordynator ds. podopiecznych i doradców edukacyjnych w Fundacji Dorastaj z Nami: To była wyjątkowa uroczystość przyjęcia pod opiekę 13 nowych podopiecznych, którą połączyliśmy z obchodami 10-lecia Fundacji. W sumie w tym roku będziemy opiekować się 131 dziećmi. Rodzice dzieci przyjętych w tym roku zginęli w ostatnich 2-3 latach.
Magdalena Pawlak, prezes zarządu fundacji: Kiedy dzieje się coś złego, kiedy ginie policjant na akcji albo strażak w pożarze, albo żołnierz na misji, przez chwilę jest o tym głośno w mediach, dużo się wokół tej sprawy dzieje, jest żałoba, uroczysty pogrzeb.
Ale chwilę później te rodziny muszą poradzić sobie z codziennym życiem. Zdarza się, że muszą sobie poukładać sprawy prawne, bo ci, którzy giną na służbie, to najczęściej młodzi ludzie. Przed nimi było całe życie, nie planowali śmierci…
Nie wiem, czy ma pani spisany testament. Ja pracuję w tej fundacji od wielu lat i nie mam, chociaż wydaje się, że powinnam.
Nowi podopieczni to dzieci policjantów, żołnierzy?
M.P.: Wszystkich służb. Ochotnicza straż pożarna, policjanci, żołnierze…
Czytam pod zdjęciem na stronie ngo.pl: "Jaś, 2-letni radosny i uśmiechnięty mały chłopiec. Jaś to bardzo uparty maluszek w dodatku żywiołowy i wszędzie go "pełno". Kiedy Jaś odwiedza grób taty na cmentarzu, zawsze całuje tatę na przywitanie i pożegnanie. Macha rączką w niebo mówiąc, że go kocha".
M.P.: Każda taka historia jest dla nas wstrząsająca. Wydaje się, że my powinniśmy być już z tym oswojeni, ale tak nie jest. Widzę mamę z czwórką małych dzieci… Nagle została sama. Wyobrażam sobie wtedy, że mój mąż wychodzi do pracy, wszystko jest dobrze, żegnamy się, mówimy, że zobaczymy się wieczorem.
A ten wspólny wieczór nigdy nie nadchodzi. Bycie razem nigdy nie wróci. Cały czas pamiętam, co powiedziała mi mała Hania, której tata był TOPR-owcem. "Mój tata kochał góry, wiem, że musiał pójść. Ale mam żal. Wiem też, że kochał ludzi i kochał ludziom pomagać". Pytanie "dlaczego?" będzie tym dzieciom towarzyszyło już do końca.
Jak na nie odpowiedzieć? W książce "Śmierć warta zachodu", która trafi niedługo do księgarni, a która przedstawia historie rodzin waszych podopiecznych, pada w jednym z reportaży pytanie małego dziecka: "czy tata mnie nie kochał, że wolał pojechać na akcję?".
M.P.: Jego tata był żołnierzem. Pojechał na misję. Maluch zapytał, czy tata go kochał. Mama nie wiedziała, co odpowiedzieć. Skoro tata zdawał sobie sprawę, że może zginąć, to znaczy, że było coś ważniejszego od niego, tego malucha. I gdy zaczynaliśmy działać jako fundacja, stwierdziliśmy, że to właśnie my musimy pomóc osieroconym dzieciom odpowiedzieć na pytanie: "dlaczego?".
Ale w jaki sposób?
M.P.: Trudno jest zrozumieć, szczególnie młodemu człowiekowi, że są wartości ważniejsze nawet niż rodzina. Jedną z nich jest służba. Strażacy, ratownicy, policjanci, wojskowi – w ich życie wpisana jest służba, służba drugiemu człowiekowi i ojczyźnie, i nie każdy zrozumie, że jeśli się coś dzieje, to oni są w stanie zostawić rodzinę i pomagać.
M.R.: Służba to ogromne poświęcenie. Dlatego mówimy otwarcie tym dzieciakom: mama była bohaterką. Tata był bohaterem. To, że wyznawał takie wartości i gotowy był pomagać innym za cenę życia, robi z niego bohatera. Mówimy o tym głośno. Wdzięcznością za dar życia jest to, że powołaliśmy fundację i pomagamy dzieciom tych, którzy zginęli.
Da się oswoić widmo śmierci na służbie?
M.P.: Jak ktoś służy, to nie może bez przerwy myśleć o tym, że w każdej chwili może zginąć. Na przykład taka historia. Zginęło dwóch strażaków. Wdowa po jednym została z kilkumiesięcznym dzieckiem. Dziecko drugiej wdowy urodziło się tydzień po śmierci taty.
Żyli w związku nieformalnym. Na szczęście ojciec wcześniej prawnie uznał dziecko. Proszę sobie wyobrazić, że gdyby nie to, tę kobietę w żałobie czekałoby jeszcze załatwianie spraw w sądzie, by mogła otrzymać wszelkie świadczenia w związku ze śmiercią ojca jej dziecka na służbie.
Mówimy pracownikom służb, by oswajali swoje rodziny z ewentualnością, że coś może im się stać. Nie chodzi o to, żeby byli gotowi na śmierć. Ale żeby zadbali o rodzinę, zabezpieczyli ją. Żeby rodzina wiedziała, że gdy zdarzy się wypadek, gdzie zwrócić się o pomoc i tę pomoc sprawnie uzyskać.
W 2017 r. zginął tragicznie Mariusz Koziarski, antyterrorysta. Wziął na siebie kulę podczas ostrzału. Zostawił żonę i dwoje dzieci. Jego żona była przygotowana przynajmniej na to, jak będą wyglądać procedury po ewentualnej śmierci męża. Wiedziała, kto pierwszy pojawi się w jej domu.
M.R.: Faktycznie, znała procedury, ale wiele razy mówiła mi, że długo czuła się tak, jakby po śmierci męża żyła za szybą. Nie wiedziała, co ze sobą zrobić. Była zaangażowana w wiele spraw, ale śmierć męża to był dla niej potężny cios.
M.P.: Mamy wiele bardzo trudnych przypadków. Na przykład ojciec wyjeżdża na misję i mówi do najstarszej córki: opiekuj się rodziną. Mamą i młodszą siostrą. I ginie.
Co to za historia?
M.R.: Ojciec był żołnierzem. Dziewczyna tak wzięła do siebie słowa taty, że chciała być wzorowym opiekunem rodziny. Skoro tata zostawił jej taki "testament", to ona postanowiła, że dołączy do wojska, bo to, będzie wypełnienie woli zmarłego ojca. Skończyło się to fatalnie. Ciążyła na niej odpowiedzialność. Chciała się z tego za wszelką cenę wywiązać. Aż dopadła ją zapaść nerwowa i depresja.
M.P.: Potrzebowała leczenia, ale też wskazania drogi, którą mogłaby iść w życiu i realizować siebie.
M.R.: Na szczęście się udało. Została fotografem i pracuje w nowym zawodzie. Kończy szkołę filmową. Jesteśmy z nią w kontakcie, choć już nie jest naszą podopieczną. Często wspomina, że jest wdzięczna za to, że my jako fundacja, daliśmy jej alternatywę w życiu. To jest nasza wielka satysfakcja, cieszymy się z tego, jakby chodziło o nasze własne dzieci.
Często jest tak, że dzieci idą w ślady zmarłego rodzica?
M.P.: Zdarza się, jasne. Kilku naszych podopiecznych zostało strażakami, żołnierzami, policjantami, choć ich ojcowie zginęli na służbie.
M.R.: Pozwalamy im poukładać sobie wszystko w głowie i podjąć świadomą decyzję, czy chcą iść w ślady rodzica, czy robić co innego.
Dzięki temu, że wspieramy rozwój i edukację naszych podopiecznych, organizując im dostęp do wielu możliwości, zapewniamy pomoc psychologiczną i współpracę z doradcą edukacyjnym nasze dzieciaki mają możliwość sprawdzenia się w różnego typu aktywnościach i wybrać najbardziej właściwą dla siebie ścieżkę edukacyjną czy zawodową.
To ciekawe, bo często słyszy się przecież o traumie dzieci, które nie wyobrażają sobie iść tą samą drogą co zmarli rodzice.
M.P.: Dla nas to też było na początku zastanawiające. Ale myślę, że w tych rodzinach po prostu żyje etos służby. To jest bardzo ważna wartość dla tych rodzin, zaszczyt, że można taką pracę wykonywać. Tym nasiąkają także dzieci.
M.R.: Dla dzieci służba to często świętość. Jeden z naszych podopiecznych – Łukasz Chudzik, który poszedł w ślady ojca i został zawodowym pilotem samolotów odrzutowych, powiedział mi coś, czego nigdy nie zapomnę.
Co takiego?
M.R.: Że kiedy jest w górze, kiedy lata, to czuje, że jest blisko taty. Łukasz miał pół roku, kiedy jego ojciec zginął w katastrofie. Mama ogromnie drżała, jak po latach syn mówił o swoich pomysłach związanych z lotnictwem.
Po tragicznej śmierci męża bardzo bała się o syna. Projektowała na niego własne obawy. Oboje musieli przepracować swoje emocje. Na szczęście Łukasz pięknie poprowadził swoje życie, jest dzisiaj spełnionym człowiekiem. A jego mama jest z niego bardzo dumna.
W książce "Śmierć warta zachodu" mną najbardziej wstrząsnęła historia rodziny Małgorzaty Kowalczyk…
M.R.: Tak, to rzeczywiście straszna historia. Tam wtedy zginęły dwie kobiety.
Mówiłyśmy o tym, że policjanci czy żołnierze muszą mieć gdzieś z tyłu głowy, że coś dramatycznego może stać się na służbie. Komu przyszłoby na myśl, że śmierć "na służbie" może przydarzyć się pracownikowi socjalnemu. Małgorzata Kowalczyk pracowała w Makowie, w gminnym ośrodku pomocy społecznej.
M.R.: Pracowała za biurkiem, spotykała się z ludźmi, wypełniała dokumenty. Nam się wydaje, że to się nie wiąże z ryzykiem.
M.P.: Tak, ale z jakimi ludźmi się spotykała… Jestem psychologiem. Pracowałam na warszawskiej Pradze. Pamiętam swoje dyżury w Poradni Psychologicznej. To były tzw. wizyty domowe, gdzie uczestniczył psychiatra z psychologiem.
Nigdy nie zapomnę domów, do których wtedy chodziłam. Często towarzyszył mi strach, że po prostu z nich nie wyjdę. Nierzadko to były bardzo trudne rodziny. I trzeba pamiętać, że pracownicy tacy jak Małgorzata Kowalczyk pracują w bardzo trudnych warunkach, z trudnymi ludźmi, często chorymi psychicznie.
Małgorzata Kowalczyk została podpalona.
M. R.: Zginęła przez sfrustrowanego człowieka, który domagał się miejsca w domu pomocy społecznej. Niewiarygodne, że wszedł do ośrodka z jasnym zamiarem, żeby skrzywdzić ludzi. Wszedł do budynku z butelkami wypełnionymi benzyną, oblał nią Małgorzatę i jej współpracowniczkę, podpalił je i jeszcze trzymał drzwi, żeby te kobiety nie mogły wyjść.
A po wszystkim wrócił autobusem do domu.
M.P.: Często myślę o tej historii. O tym, jakie straszne musi to być dla tych, którzy zostali i w nieskończoność wyobrażają sobie moment śmierci Małgorzaty. Swojej mamy, córki…
M.R.: W dniu pogrzebu córki, tata Małgorzaty otrzymał wyniki badań, z których wynikało, że ma raka. Po roku od jej pogrzebu zmarł. Życie z dwoma wnukami musiała dźwignąć babcia. To jest niewyobrażalne.
Spotkaliśmy się ostatnio z tą rodziną. Jest w nich dalej ogromne poczucie niesprawiedliwości. Hubert, starszy syn Małgorzaty, opowiada w książce, że po wypadku nie widział mamy, ale wyobraża sobie, że musiała być cała czarna i spalona. Cała rodzina do tej pory żyje ze smutkiem.
Hubert w książce mówi wprost: ludzie zapomnieli o tej historii, a on nie jest w stanie przeżyć żałoby.
M.P.: Często to wcale nie wynika ze złej woli, myślę sobie, że bywamy bezradni wobec trudnych sytuacji. Jak widzimy czyjeś nieszczęście, to nie wiemy, jak reagować. Co powiedzieć takiemu chłopakowi? Jak on przyjmie nasze pocieszenia, pomoc?
A jak panie reagują na ten ogrom cierpienia, z którym stykacie się w fundacji?
M.R.: To wymaga dyscypliny. Trzeba zamykać tematy. Łapałam się wiele razy na tym, że zastanawiałam się, jak prywatnie pomóc danemu podopiecznemu. Utrzymuję z nimi kontakt i to jest piękne, bo świadczy o ich zaufaniu do mnie. Ale to potrafi także być bardzo obciążające.
Tak wiele razy po prostu czuję się bezradna. Na przykład, gdy pisze do mnie kobieta, żona policjanta, który zginął w zeszłym roku. Pisze, że jej córka była w ciąży i to dziecko zmarło. Że to kolejne nieszczęście w ich rodzinie. Pytam, jak mogę jej pomóc. W odpowiedzi czytam: "na razie chcę, żebyś po prostu wiedziała". Często więc jestem tylko po to, żeby wysłuchać. Żeby spróbować zrozumieć. Żeby być.
M.P.: To obciążające emocjonalnie, ale są też te piękne chwile.
M.R.: Oczywiście, że tak! Nasi podopieczni zapraszają nas na wesela, przysyłają zdjęcia, filmiki. Jeden z naszych podopiecznych – przedszkolak, średnio raz w miesiącu przysyłam nam swoje prace plastyczne. Możemy się nimi dzielić z naszymi darczyńcami.
M.P.: Dzielą się z nami swoimi sukcesami. Wie pani, chyba każdy w fundacji miał taki moment, że myślał o zmianie pracy na łatwiejszą, ale zawsze wtedy działo się coś, co kompletnie zmieniało nasze nastawienie.
Są takie sprawy, które na zawsze panie zapamiętają?
M.P.: Nie da się zapomnieć o tak wielu. Rodzina jedzie na wakacje nad morze, ktoś zaczyna tonąć, ojciec rzuca wszystko i rusza na ratunek, a sam traci życie. Rozmawiałam ostatnio ze znajomym, który stwierdził, że naturalnym odruchem człowieka jest to, by w sytuacjach zagrożenia ratować swoje własne życie. A ja mówię na to: ale my w fundacji znamy właśnie odwrotne historie.
Są ludzie, którzy mają wpisane w DNA, żeby chronić życie innych. I nie myślą o sobie. Jest w nich przekonanie, że tak trzeba i już.
Tak było z Małgorzatą Kowalczyk, która poza pracą biurową była w stanie jeździć do ludzi i im pomagać – nawet jeśli to chodziło o wejście na dach i wyczyszczenie komina.
M.R.: "Ciągle chciała więcej i więcej" – jak można przeczytać w książce. Zrobiła licencjat, chciała robić magisterkę, miała mnóstwo planów. Kochała swoich synków, uwielbiała przyjaciółki, z którymi tworzyła fantastyczną grupę wsparcia. A tu nagle… Nie ma jej.
M.P.: Jak tak z panią o tym rozmawiamy… Przepraszam. To wszystko wraca.
M.R.: Pytała pani o historie, które z nami zostały. Jestem w stanie odtworzyć ich bardzo wiele z ostatnich 4 lat, od kiedy intensywnie zajmuję się historiami dzieci. Funkcjonariusz wracał do domu po skończonej służbie. Spieszył się na imieniny córki. Inny kierowca wymusił pierwszeństwo.
On, będąc dobrze wyszkolonym kierowcą, wiedział, że aby było najmniej szkód, musi położyć motocykl. Uderzył głową w najtwardszą część samochodu, z którym się zderzył. Zginął na miejscu. Zostawił piątkę dzieci. Im dłużej rozmawiamy, tym więcej szczegółów jestem w stanie odtworzyć. To były odruchy serca…
Od razu widzą Panie w tych osobach bohaterów?
M.R. i M.P. jednogłośnie: Nie mamy wątpliwości.
M.R.: Od kilku miesięcy fundacja obejmuje opieką także rodziny pracowników ochrony zdrowia. Pojawiają się niestety doniesienia o śmierci kolejnych medyków, dlatego jesteśmy w kontakcie z dyrektorami placówek medycznych i staramy się monitorować sytuację.
M.P.: Nie jesteśmy w stanie dotrzeć do wszystkich, dlatego apelujemy o zgłaszanie się do nas. Jeśli ktoś zna rodzinę, która przez pandemię straciła bliską osobę, pracującą w służbie zdrowia, to niech wie, że może się do nas zwrócić o pomoc.
"Śmierć warta zachodu"
Książka ukaże się 14 października nakładem Wydawnictwa Bellona. To zbiór reportaży, wywiadów i esejów, których tematem jest służba. I wszystko, co się z nią wiąże – honor, odwaga, odpowiedzialność, strach, samotność, ordery, wdzięczność, ale nierzadko także osierocone dzieci, rodziny, smutek, trauma, żałoba
Fundacja Dorastaj z Nami
W tym roku świętuje swoje 10-lecie. To jedyna organizacja pozarządowa w Polsce, która od blisko 10 lat inspiruje różne grupy społeczne i biznesowe, aby działały razem na rzecz pomocy dzieciom, strażaków, ratowników górskich, żołnierzy, policjantów, którzy zginęli lub zostali ciężko ranni podczas pełnienia służby publicznej.
Celem działania Fundacji jest długotrwałe wspieranie dzieci w okresie edukacji od chwili przyjęcia do Fundacji aż do zakończenia przez nie nauki, do 25 roku życia. Dzięki działalności Fundacji dzieci otrzymują regularną, szeroko rozumianą pomoc edukacyjną, psychologiczną, wsparcie finansowe oraz przygotowanie do wejścia na rynek pracy.
Od chwili powołania, Fundacja Dorastaj z Nami, objęła opieką 255 dzieci.
Więcej o Fundacji Dorastaj z Nami: www.dorastajznami.org.
Fundacja Dorastaj z Nami: KRS 0000361265
NR KONTA: 29 1030 1508 0000 0008 1545 4006