East News

W Polsce w najbliższych latach nie będzie godnej pracy dla wszystkich chętnych. Rozwiązanie? Skróćmy czas pracy i rozwijajmy zatrudnienie publiczne – w opiece, w szkołach, w transporcie. Wszyscy na tym skorzystają – przekonuje dr Maciej Grodzicki, ekonomista z UJ.

Martyna Słowik: Po dwóch miesiącach zamknięcia rząd powoli odmraża gospodarkę i życie społeczne. Najgorsze już za nami?
Dr Maciej Grodzicki: Patrząc na postępujące odmrażanie gospodarki możemy odnieść wrażenie, że jest dobrze. Otwierają się kawiarnie, zakłady fryzjerskie, kolejne gałęzie gospodarki stopniowo wracają do normalnego funkcjonowania.

Ale nie jest dobrze.

Nie. Z każdym tygodniem kolejne dziesiątki tysięcy Polaków tracą pracę lub dochody. Poczucie niepewności jutra jest powszechne. A w wielu grupach społecznych, wśród rolników, drobnych przedsiębiorców, czy prekariuszy, narasta gniew.

Tymczasem wiele problemów ekonomicznych dopiero nas czeka. Nawet jeśli nie będzie nawrotu epidemii, musimy liczyć się z poważnym załamaniem popytu na świecie, które doprowadzi do nawet dwucyfrowej stopy bezrobocia w Polsce. Sytuacja gospodarcza Polski w najbliższych miesiącach to będzie poligon doświadczalny dla poważnych wyzwań, które dopiero nadejdą w kolejnych latach.

A nadejdą?

Nadejdą.

Jakie?

Możemy się spodziewać przerw w dostawach energii czy wody oraz znacznych opóźnień w transporcie morskim i kolejowym kluczowych surowców ze względu na kataklizmy spowodowane kryzysem klimatycznym. Zmiany klimatyczne już nas dotykają. W Polsce od kilku lat trwa susza. Ceny warzyw rosną. Setki gmin apelują o oszczędzanie wody. Jej poziom w rzekach w tym roku jest bardzo niski, a mamy dopiero maj. A przecież woda z rzek jest wykorzystywana chociażby do chłodzenia elektrowni węglowych. Musimy przygotować się na skutki tej sytuacji. Jak? Konstruując we właściwy sposób polityki publiczne.

dr Maciej Grodzicki, ekonomista z UJ, związany z Fundacją Kaleckiego

dr Maciej Grodzicki, ekonomista z UJ, związany z Fundacją Kaleckiego

Źródło: Archiwum prywatne

Rządowa tarcza antykryzysowa ma w założeniu pomóc polskiej gospodarce, przedsiębiorcom i pracownikom. Pan z grupą ekonomistów stworzył manifest "Regeneracja zamiast tarczy". Co jest nie tak z rządowym planem?

Rządowa tarcza w teorii ma na celu ochronę pracowników. W praktyce zawiera szereg mechanizmów, które tylko pogarszają ich sytuację i pogłębiają niestabilność zatrudnienia.

Jakie to są mechanizmy?

Możliwość znacznej obniżki wynagrodzeń nawet dla osób najmniej zarabiających. Zawieszenie licznych zapisów Kodeksu Pracy. Zapowiedź masowych zwolnień w sektorze publicznym. Mimo tego strumienia pieniędzy publicznych dla przedsiębiorstw trudno dziś patrzeć na polski rynek pracy z optymizmem. Kolejne wersje tarczy 1.0, 2.0, 3.0… , wprowadziły udogodnienia i transfery dla osób samozatrudnionych oraz dla większych przedsiębiorstw. Ale programy dla osób tracących pracę powstają w ślimaczym tempie, mimo ciągłej presji ekspertów i związków zawodowych.

Największe przedsiębiorstwa płacą największe podatki, dzięki którym wpływy do budżetu państwa są duże. Więc to chyba dobrze, że rząd im pomaga?

Tak się składa, że w Polsce opodatkowana jest przede wszystkim praca i konsumpcja. A to oznacza, że najprawdopodobniej – bez reformy systemu podatkowego – to pracownicy zapłacą za dzisiejsze transfery dla przedsiębiorstw.

Rządowa pomoc na pokrycie płac pracowników jest oczywiście w wielu przypadkach uzasadniona. Kiedy zamykamy hotele, restauracje czy sklepy, to dopłaty do wynagrodzeń mogą nas uchronić przed masowym bezrobociem i bankructwami. Pytanie, jakie są warunki tej pomocy? Co od danego przedsiębiorstwa państwo i pracownicy dostają w zamian?

Kelner oczekuje na klientów przed restauracją w Krakowie

Kelner oczekuje na klientów przed restauracją w Krakowie

Autor: Beata Zawrzel, NurPhoto

Źródło: Getty Images

No właśnie, co dostają?

Obniżone o 20-50 proc. płace, wydłużone okresy rozliczeniowe, zawieszone świadczenia socjalne – przy tak naprawdę ograniczonej gwarancji utrzymania zatrudnienia. Dziś kryteria pomocy dla firm są ustawione w ten sposób, że nawet jeśli przedsiębiorstwo notuje nieznaczny spadek przychodów, to może z publicznych środków skorzystać. Do tego w wielu firmach obniża się pensje pracowników o 20 proc. przy umiarkowanym spadku obrotów. Co z tego, że czas pracy również maleje o 20 proc., skoro lista zadań do wykonania nie jest krótsza? Tarcza 4.0 pozwala rozciągnąć takie działania nawet do 12 miesięcy.

Nie powinna?

W naszym manifeście postulujemy, aby pomoc publiczna była zależna od spełnienia określonych kryteriów społecznych i środowiskowych. O ile w pierwszym okresie pandemii i kryzysu, na początku marca, potrzebny był mocny impuls, żeby uspokoić sytuację i zabezpieczyć dochody ludności, to z czasem można zacząć wprowadzać coraz bardziej warunkową pomoc.

"Damy pieniądze, ale…"

…ale musicie wykazać choćby to, że dana działalność gospodarcza spełnia cele klimatyczne. Tak jest w Kanadzie. Firmy powinny również zwiększać udział pracowników w decydowaniu o warunkach pracy, o wysokości wynagrodzeń czy o celach inwestycyjnych. W tym punkcie nasz manifest jest zgodny z listem otwartym 8 ekonomistek #democratizingwork, podpisanym przez ponad 4000 badaczy z całego świata.

W manifeście "Regeneracja zamiast tarczy" postulujecie trzy najważniejsze kierunki pomocy polskiej gospodarce: zdrowie publiczne, solidarność i sprawiedliwość społeczną oraz równowagę społeczno-ekonomiczną. Ładnie brzmi, ale jak w praktyce ma wyglądać?

Pandemia i jej wpływ na gospodarkę nie przebiegają w próżni. To, że mamy tak poważne problemy, ma swoje głębokie przyczyny. Trzeba je zdiagnozować a następnie im zaradzić. Polityka gospodarcza nie powinna skupiać się jedynie na tamowaniu krwotoku, lecz jednocześnie wzmacniać odporność "pacjenta", jakim jest polskie społeczeństwo.

Czego ten pacjent najbardziej teraz potrzebuje?

Jak każdy pacjent – dobrego lekarza.

Publiczna ochrona zdrowia powinna otrzymać priorytet w dostępie do środków finansowych, zatrudnienia pracowników czy kluczowych zasobów – jak nowoczesne technologie, laboratoria, magazyny materiałów i leków. Za tym powinien iść wzrost nakładów na kształcenie pielęgniarzy, pielęgniarek, lekarzy i lekarek. Powinniśmy też zapewnić dodatkowe środki na zatrudnienie w zawodach pomocniczych – personelu opiekuńczym, technicznym, którego też jest bardzo mało, a bardzo go potrzebujemy.

Mobilny punkt obsługi pacjentów przed szpitalem klinicznym w Lublinie

Mobilny punkt obsługi pacjentów przed szpitalem klinicznym w Lublinie

Autor: Jacek Szydlowski, NurPhoto

Źródło: Getty Images

Skąd wziąć na to pieniądze?

W pierwszym okresie wsparcie może pochodzić z budżetu państwa. Ale rząd powinien już przygotować plan na kolejne lata, uwzględniający np. podniesienie składki zdrowotnej o 2 punkty procentowe. Dziś wydatki publiczne na zdrowie to jedynie 4,4 proc. PKB, jedna z najniższych wartości wśród państw OECD. Te 2 procent, choć obniżą wynagrodzenia pracowników na rękę, są konieczną inwestycją, z której korzyści momentalnie odczuje całe społeczeństwo. Skoro Polacy wydają coraz więcej pieniędzy z własnej kieszeni na ochronę zdrowia, to czemu te środki nie mogłyby pozostać w publicznym systemie i go rozwijać?

Pyta pani, skąd wziąć na to wszystko pieniądze. Doświadczenie pokazuje, że ograniczenia budżetowe rządu są kwestią umowną, a nie czymś bezwzględnym i stałym. Jeżeli tylko rząd chce ponieść wydatki na dany cel, bo uznaje je za ważne, i równocześnie jest w stanie przekonać do nich sektor finansowy – da się to zrobić.

Wspomniał pan o obniżeniu wynagrodzeń pracowników na rękę. Przecież pensje często i tak są już bardzo niskie. Za niskie. Dlaczego to znowu pracownicy mają tracić?

Patrzmy dalekowzrocznie, a nie krótkowzrocznie. Gdy stawkę zdrowotną podniesiemy np. o 2 punkty procentowe, tylko w krótkiej perspektywie stracimy. Na nasze konto faktycznie trafi kilkanaście czy kilkadziesiąt złotych mniej pensji. Ale dzięki temu stworzymy dobrą, kompleksową publiczną służbę zdrowia – nie będziemy musieli tych pieniędzy wydawać u prywatnych specjalistów, stać w kolejkach czy całkowicie rezygnować z badań. Pandemia pokazała, że wpojone nam przez kapitalizm przekonanie, że tylko my odpowiadamy za swój los, jest błędne. Pewnych usług i zabezpieczeń możemy i powinniśmy domagać się od państwa.

Lubimy porównywać się do Niemiec, które mają świetny system opieki zdrowotnej – badania są łatwo dostępne, wysokiej jakości. Ale tam składka zdrowotna to ponad 14 proc. pensji brutto, gdy u nas to marne 9 proc. Oczywiście od Niemców moglibyśmy się nauczyć o wiele więcej – np. jak zarządzać publicznymi zasobami, kontrolować jakość wydatkowanych środków i uwzględniać głos pacjentów w projektowaniu systemu opieki zdrowotnej.

Coraz większe wydatki Polaków na prywatną opiekę medyczną świadczą pewnie o niskim zaufaniu do publicznej służby zdrowia, przekonaniu o jej niewydolności. Ale może po prostu nas stać na prywatną opiekę zdrowotną i takiej właśnie chcemy?

Prywatne ubezpieczenie zdrowotne posiadają dziś niecałe 3 miliony Polaków (dane PIU).

Trzy miliony to dużo.

To mniej niż jedna dziesiąta polskiego społeczeństwa.

Większość Polaków, poza dużymi miastami i pracownikami korporacji, korzysta na co dzień z publicznej ochrony zdrowia, a na kosztowną wizytę u prywatnego specjalisty czy fizjoterapeuty decyduje się tylko, gdy jest przyciśnięta do muru. Niedofinansowanie przychodni i szpitali publicznych jest tu problemem, gdyż przekłada się na kilkumiesięczne kolejki do specjalistów, braki w personelu opiekuńczym, odpłatne leki. Tymczasem kryzys wywołany epidemią koronawirusa pokazał, że to w publicznej ochronie zdrowia znajdują się kluczowe zasoby, wykształcona i doświadczona kadra, dobre wyposażenie. Publiczne szpitale "covidowskie" szybko wypracowały odpowiednie procedury przeciwzakaźne, obserwowaliśmy też niesamowitą mobilizację pracowników – pielęgniarek, lekarzy, ratowników, a nawet studentów medycyny, jak w szpitalach uniwersyteckich w Krakowie, Poznanie czy Szczecinie.

Jest więc potencjał, aby publiczne instytucje były dobrze zarządzane i radziły sobie nie tylko w czasach kryzysu, jakim jest epidemia, ale i w normalności.

Drugi kierunek pomocy: sprawiedliwość społeczna. Bardzo idealistycznie brzmi.

Widzimy dziś, że to praca jest kluczową działalnością społeczną. Od tego, czy listonoszki, kierowcy, ratownicy i sprzątaczki pójdą do pracy, zależy funkcjonowanie całego społeczeństwa. Epidemia pokazała wyraźnie zagrożenia płynące z nierówności społecznych. Pracownicy zatrudnieni przez agencje pracy tymczasowej mogą zostać zwolnieni w jeden dzień i pozbawieni pracy i środków do życia. Osoby zatrudnione na umowie zlecenia, bez prawa do urlopu czy świadczenia chorobowego, będą stale pracować i ryzykować zarażenie, żeby tylko utrzymać rodzinę i spłacić kredyt. Takie przykłady mogę mnożyć, a mówimy o milionach ludzi w niestabilnym segmencie rynku pracy. Wykształcony w Polsce "elastyczny" model tego rynku nie zapewnia żadnej sprawiedliwości i solidarności społecznej. Dlatego powinno się drastycznie ograniczyć możliwość zatrudniania na umowach śmieciowych. A jednocześnie wzmocnić uprawnienia Państwowej Inspekcji Pracy i związków zawodowych.

Czy nie lepiej dla osób zatrudnionych na śmieciówkach, które często mają do utrzymania całe rodziny i kredyty do spłaty, mieć tę pracę, niż nie mieć żadnej? Czy zakaz śmieciówek nie spowoduje, że wiele z tych stanowisk zniknie?

To fałszywe uproszczenie. Osoby z godną pracą i godziwym wynagrodzeniem mogą w większym stopniu przyczyniać się do rozwoju przedsiębiorstw, ale również do popytu na lokalne usługi – tym samym dając pracę kolejnym osobom. Znane są również sprawdzone sposoby na wzrost zatrudnienia. Jeśli polska gospodarka nie jest w stanie zagwarantować wszystkim chętnym godnej pracy – a taki scenariusz czeka nas w najbliższych latach – rozwiążmy to solidarnie, zamiast wpychać tysiące ludzi na śmieciówki. Skróćmy czas pracy i rozwijajmy tak potrzebne dziś zatrudnienie publiczne – w opiece, w szkołach, w transporcie. Wszyscy na tym skorzystają.

Trzeci kierunek pomocy: równowaga społeczno-ekologiczna. Czy gospodarkę da się przygotować na kryzys klimatyczny?

Nie wiem czy się da, ale trzeba próbować. Na pewno nie możemy bronić za wszelką cenę starego porządku, pompując miliardy złotych w gospodarkę, która wywiera tak wielką presję na środowisko naturalne. Czy na pewno chcemy wrócić do wysokoemisyjnych masowych lotów turystycznych i do wycinki lasów? Wręcz przeciwnie, musimy wykorzystać obecne programy publiczne do zmiany sposobów gospodarowania – o czym piszą również autorzy listu Czas na Restart.

Samoloty tanich linii lotniczych na lotnisku w Gdańsku

Samoloty tanich linii lotniczych na lotnisku w Gdańsku

Autor: Michal Fludra, NurPhoto

Źródło: Getty Images

Problemy związane z katastrofą klimatyczną są bardzo złożone i pojawiają się w coraz większej skali. Rynek sam z siebie na nie nie odpowie. Susza czy przerwy w dostawie prądu wymuszą na nas podjęcie działań często zupełnie nieopłacalnych z krótkookresowego punktu widzenia przedsiębiorstw.

Rozbudowa odnawialnych źródeł energii, promowanie rolnictwa ekologicznego zamiast przemysłowego, porzucenie ekstensywnej wycinki drzew i wydobycia surowców mineralnych – to wszystko działania, które nie generują zysków, tylko je umniejszają. Nie zwiększają produkcji i eksportu, ale za to poprawiają retencję wody, stabilizują infrastrukturę energetyczną, sadzą nowe lasy. Choć dziś te działania budzą niepokój i opór, powinniśmy jako społeczeństwo szukać sposobów ich realizacji.Trzy obszary naszego manifestu układają się w spójną całość. Bardziej równe i solidarne społeczeństwo, cieszące się mocną opieką zdrowotną, edukacją i nauką, jest jednocześnie lepiej przygotowane na wyzwania przyszłości. One będą wymagały od nas współpracy i solidarności oraz porzucenia egoistycznych celów, takich jak zysk czy konsumpcja.

Naprawa służby zdrowia, reforma rynku pracy, przystosowanie do zmian klimatycznych i walka z jego skutkami – skąd na to wszystko brać pieniądze? Budżet państwa jest przecież wydrenowany przez wydatki socjalne ostatnich 5 lat.

Na pewno nie jest tak, że nas nie stać na odporną ochronę zdrowia i spójny rynek pracy. Zauważmy, że w Polsce w ostatnich 15 latach bardzo dynamicznie rosną wydatki na dobra luksusowe (ok. 25 mld zł w 2019 r.) czy oszczędności w funduszach inwestycyjnych. To raczej kwestia priorytetów społecznych. Cele, o których mowa, są moim zdaniem na tyle ważne, że ich sfinansowanie powinno mieć priorytet nad innymi wydatkami.

Czyli podnieść podatki, aby zwiększyć wpływy do budżetu państwa i z nich finansować wydatki publiczne? Wielu ludzi już teraz ma poczucie, że podatki są wysokie.

Większość Polaków faktycznie może odnosić takie wrażenie – to dlatego, że nasz system podatkowy jest najbardziej degresywny w Europie. Oznacza to, że osoba o niskich czy średnich dochodach płaci wyższy procent podatku z tych dochodów, niż osoby najlepiej zarabiające. Ci ostatni zazwyczaj rozliczają się według liniowej stawki 19 proc., a podstawę opodatkowania są w stanie obniżyć różnymi kosztami. Od lat szereg ekspertów z dziedziny finansów publicznych proponuje zwiększenie progresji podatkowej, poprzez wprowadzenie nowych, wysokich stawek podatkowych, oraz likwidację liniowej stawki 19 proc. Moim zdaniem jest to słuszny kierunek. Mamy w Polsce takie grupy społeczne czy rodzaje aktywności gospodarczej i przepływów finansowych, które spokojnie można obciążyć bardziej podatkami.

Które?

Chodzi tu o największe majątki, przekraczające kilka milionów złotych, i wprowadzenie nowych stawek opodatkowania dla najlepiej zarabiających, powyżej 200 czy 500 tys. zł rocznie. Równolegle reformy powinny objąć opodatkowanie przedsiębiorstw, tak aby większa część zysków wielkich korporacji trafiała do budżetu państwa. Na poziomie unijnym również pojawiają się pomysły podatkowe, które mogłyby wygenerować nowe środki publiczne, jak np. podatek od platform cyfrowych czy od największych majątków w całej UE.

Może to niepotrzebne? Przecież polskie PKB rośnie, czyli jest dobrze.

Jeśli popatrzymy na ostatnie 30 lat w Polsce, to nastąpił niesamowity wzrost naszego PKB. Ten łączny strumień finansowy, który generujemy z pracy, zwiększa się. Ale jednocześnie dochody biedniejszej połowy ludności w naszym kraju prawie w ogóle w tym czasie nie wzrosły, a dochody najbogatszego decyla, 10 proc. najbogatszych, zwiększyły się 3-4 krotnie. Te ogromne nierówności są dziś podwójnie niebezpieczne, gdyż na sytuację finansową nakładają się problemy zdrowotne.

U podstaw manifestu "Regeneracja zamiast tarczy" leży przekonanie, że sposób w jaki przejdziemy przez pandemię, ukształtuje na długie lata polskie społeczeństwo. Proponujemy spójną alternatywę dla obecnego porządku. Obyśmy za kilka lat nie musieli pytać: "A nie mówiliśmy?!".

Dr. Maciej Grodzicki. Ekonomista. Współpracownik Fundacji im. Michała Kaleckiego, pracownik naukowy Instytutu Ekonomii, Finansów i Zarządzania Uniwersytetu Jagiellońskiego. Autor książki "Konwergencja w warunkach integracji gospodarczej. Grupa Wyszehradzka w globalnych łańcuchach wartości".