Anna Malinowska , 26 marca 2020

Kat Ślązaków

Salomon Morel, East News

Załatwimy was jeszcze! O załatwimy! Pamiętaj, każdy wróg ludu źle skończy! – krzyczy Salomon Morel. Więźniowie są przerażeni. Morel to Żyd i Polak, który w czasie wojny sam był ofiarą. Po wojnie, jako komendant obozu pracy Zgoda w Świętochłowicach, a następnie w Jaworznie, stał się oprawcą Ślązaków.

W obozie pracy w Świętochłowicach zginęło co najmniej 1855 osób. Wielu więźniów, mieszkańców Górnego Śląska, zmarło z powodu tortur, wygłodzenia i nieludzkich warunków. Komendantem obozu Zgoda był młody funkcjonariusz aparatu bezpieczeństwa Salomon Morel. Nigdy nie poniósł kary.

Gdy Główna Komisja Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu wszczęła śledztwo, zbiegł do Izraela. Zmarł w 2007 roku.

Dzięki uprzejmości Wydawnictwa Agora publikujemy jeden z rozdziałów tej wstrząsającej reporterskiej opowieści "Komendant. Życie Salomona Morela", której autorką jest Anna Malinowska.

Bandyci! Nie wyjdziecie stąd żywi! Koniec lat 40., początek lat 50.

– Jestem w Polskiej Tajnej Armii Wyzwoleńczo-Demokratycznej! - Bogdan Pyka z Katowic wraca do Świętochłowic i najchętniej krzyczałby na całą ulicę. Bogdan jest jednym z wielu młodych ludzi, którzy wstąpili do powojennej konspiracji.

Takie grupy powstają spontanicznie, niezależnie od siebie. Historycy będą podawać, że w latach 1944-1956 na terenie powojennej Polski było ich aż 1 tys. Z ponad 11 tys. młodzieży! Kilka dni później drużynowy wzywa Bogdana na spotkanie i wręcza pęk ulotek. Chłopak ma je rozkleić na ulicach kilku miast. Nie zdąży.

18 września 1948 r. idzie na umówione spotkanie u kolegi z organizacji. Ma przy sobie kilka ulotek. Drzwi w kamienicy przy ul. Gliwickiej 2 w Katowicach otwiera mu funkcjonariusz bezpieki.

Przez chwilę do chłopaka nie dociera, że w mieszkaniu jest kocioł. Bogdan zostaje przewieziony do gmachu Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego. Chłopak widzi, że funkcjonariusze są zdezorientowani. Nie mają jego nazwiska na jakichś kartkach. Powiem tak, myśli Bogdan: proponowano mi przystąpienie do organizacji, ale udzieliłem wymijającej odpowiedzi.

W sumie z grupy konspiracyjnej Bogdana zatrzymanych jest 30 osób. Większość to harcerze. W styczniu 1949 r. odbywa się rozprawa w Wojskowym Sądzie Rejonowym w Katowicach. Wszyscy są oskarżeni o próbę obalenia zwierzchnich organów państwa i przejęcia władzy. Grozi im od sześciu lat do kary śmierci.

Autor: Agora

Źródło: Materiały prasowe

– Wincenty Bogusław Pyka sześć lat więzienia i kary dodatkowe, czyli konfiskata mienia oraz pozbawienie praw obywatelskich na dwa lata – Bogdan słyszy głos sędziego.

I stoi wyprężony jak struna z podniesioną głową. Nie spuszcza wzroku z prokuratora. Nie dam ci się, draniu, nie dam ci się, myśli. W październiku 1949 r. chłopak zostaje przewieziony do więzienia we Wronkach. Po roku z Wronek zabierają go do Potulic. To kolejny poniemiecki obóz przekształcony w więzienie. Bogdan słyszy, że w nowym miejscu będzie musiał pracować. Od dziecka fascynują go wszelkie pracujące urządzenia: mechaniczne, elektryczne. W Potulicach uczy się na elektryka.

W czerwcu 1951 r., w Boże Ciało, razem z innymi młodymi więźniami wywożą go do Katowic, a stamtąd do stacji Jaworzno-Szczakowa.


Młodym więźniom w Jaworznie permanentnie dokucza głód. Jedzenia dostają mało i w dodatku jest podłe. Na śniadanie trochę chleba, nierzadko suchego albo spleśniałego. Do tego kawa, gorzka, zbożowa. Na obiad zupa z brukwi, suszonych buraków, kapusty i grochu.

Czasem dostają „krupnik”. Wtedy w zupie pływają szczątki dorszy: oczy, ości, rybie łby. Na drugie danie kasza polana sosem z rozgotowanej ryby albo kotlety rybne. Na kolację kawa, miska tego, co zostało z obiadu, i trochę porannego chleba. Nieraz żarcie jest tak zepsute, że śmierdzi.

Niektórzy chorują. Zapadają na szkorbut, gruźlicę, zapalenie płuc, reumatyzm. Do Jaworzna trafiają młodzi ludzie, najczęściej uczniowie, studenci. Nie nawykli do pracy fizycznej i nijak nie zostali do niej przeszkoleni.

Mimo fatalnego wyżywienia muszą ciężko pracować, nierzadko po kilkanaście godzin na dobę przez sześć lub siedem dni w tygodniu. Bez względu na pogodę i porę roku. Często są brudni, nieogoleni, nieostrzyżeni. Pracują w tych samych ubraniach, w których przebywają w celach.

Ci, którzy harują w mokrych kopalnianych wyrobiskach, dostają co prawda płaszcze ochronne, ale na głębokości 300 metrów pod ziemią taki płaszcz przed niczym nie chroni.

Trzeba stać po kolana w wodzie, która spływa ze ścian chodników, leje się na pracującego ze wszystkich stron. Najgorzej jest zimą, gdy szola (winda) wywiezie człowieka na powierzchnię. Na kilkunastostopniowym mrozie w mokrych ubraniach trzeba czekać, aż wszyscy wyjadą i strażnicy policzą więźniów.

Do więzienia wracają na piechotę albo autami przykrytymi plandekami. Po powrocie kąpiel w ciepłej wodzie to marzenie. Najczęściej z kurków płynie zimna. Więźniowie przed pójściem do roboty opasują się workami po cemencie.

Nie lepiej jest w zakładzie prefabrykacji. Produkują tam betonowe elementy: bloczki, trylinki, płyty chodnikowe, pustaki, belki stropowe ważące od 200 do 300 kilogramów potrzebne do budowy osiedli mieszkaniowych. Elementy z zakładu trzeba donieść do wagonów kolejowych.

To kilkadziesiąt metrów, zabójstwo dla kręgosłupa. Do pracy nikt nie daje rękawic roboczych. Więźniowie mają pokrwawione dłonie. Ubrania przesiąkają mokrym betonem. Nogi są poparzone cementem i opuchnięte. Hałas stołów wibracyjnych wykańcza słuch. A pracować trzeba po 10-12 godzin dziennie, w systemie akordowym, przy wyśrubowanych normach. Żeby wykonać sto procent normy, trzeba przez dziesięć godzin załadowywać trylinką wagon o pojemności 20 ton.

Czy z nieba leje się żar, pada deszcz, czy jest mróz. Jedna trylinka waży prawie 40 kilogramów. Trzeba ją zawieźć taczką 30 metrów z magazynu od wagonu. Inna grupa musi załadować belki. Praca nierzadko kończy się wypadkiem, takim jak ucięcie palców.

Jeden z więźniów musi wyrabiać beton. Po wielu dniach mieszania rękami żwiru, cementu i wody nie może się podnieść z pryczy. Reumatyzm łamie mu ręce i nogi. Inny z chłopaków, niziutki, chudziutki – waży 42 kilogramy – musi przewozić taczki z zaprawą murarską. Odmraża sobie rękę. Trafia do więziennego szpitala.

Brakuje w nim leków, środków opatrunkowych, wyposażenia. Odmrożoną rękę operuje inny więzień, który przed aresztowaniem był na pierwszym roku medycyny. Do szpitala przywożone są też ofiary wypadków. A tych nie brakuje. Trzech chłopaków zostaje zasypanych węglem w kopalni. Żyją, ale są potwornie potłuczeni.

Innemu maszyna miażdży kości śródręcza. Jeszcze inny niemal traci wzrok, bo źle założył maskę spawalniczą. W ślusarni dochodzi do wybuchu wytwornicy acetylenu. Na miejscu ginie jeden chłopak. W zakładzie prefabrykacji spadają deski stropowe. Przygniatają śmiertelnie dwóch więźniów. Inny chłopak ginie na dole kopalni przysypany skałą.


– Bandyci! Nie wyjdziecie stąd żywi! – naczelnik Morel wita na placu apelowym kolejny transport więźniów.

Salomon jest w swoim żywiole. Przełożeni obserwują go i raportują: politycznie pewny, oddany rzeczywistości politycznej, wrogo ustosunkowany do wszelkich przejawów nacjonalizmu.

Ale niektórzy patrzą na naczelnika krytycznie. "W stosunku do podwładnych posiada zasadniczo dobre podejście, potrafi podwładnych sobie zjednać, jednak czasem zapomina się i wówczas przemawiają przez niego nawyczki partyzanckie, co nie jest objawem pozytywnym i niegodnym pepeerowca".

Morel czuje się w Jaworznie gospodarzem. Osobiście dogląda rozbudowy, sprawdza, czy przestrzegana jest dyscyplina. Uwielbia porządek, ale współpracownicy zapamiętają go jako "humorystę". Zna tysiące dowcipów. Jak żartuje, to tylko boki zrywać.

Ale w kontakcie z więźniami nie ma mowy o żartach.

Jak huknie, echo rozchodzi się po całym obozie. Głos ma tak donośny, że od razu wiadomo, w którym miejscu się znajduje. Nie znosi braku karności. Cała jego sylwetka budzi respekt. Zawsze w mundurze, postawny, silny, przystojny. Doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Nigdy nie zapomina o nienagannej fryzurze. Włosy układa w fale. Ubrany starannie, wręcz pedantycznie.

Unika bliższych kontaktów z więźniami. Więzień jest dla niego cyfrą, a on wśród liczb czuje się lepiej niż wśród ludzi. Zajmuje się statystką obozu. Ma co do niego ambitne plany. Widzi tu wiele więziennych bloków, całe betonowe miasto. Nie jest sadystą, jest ideologiem. Takim zapamiętają go współpracownicy.

W ten sposób opowiedzą o nim po latach Grażynie Kuźnik, dziennikarce. Więźniowie boją się Morela jak ognia. Potrafi uderzyć i z łatwością przychodzi mu wysłanie do karceru. Jeden z więźniów po pracy ledwo żyje. Nie chce więcej iść do zakładu prefabrykacji. W celi odwiedza go Morel i wysyła do głębokiej, ciemnej piwnicy pod magazynem. Tadek Janas pochodzi ze Słupcy w Wielkopolsce.

Jesienią 1949 r. w tamtejszym liceum ogólnokształcącym organizował konspirację niepodległościową. Pisał ulotki „Precz z czerwonym terrorem komunistycznym”, a w swoim mieszkaniu organizował zebrania. Nieco później do jego pokoju weszło trzech ubeków.

Tadek miał 18 lat. W procesie przed Wojskowym Sądem Rejonowym w Poznaniu został skazany na dziesięć lat więzienia. Strażnicy namawiają Tadka, by donosił na kolegów. Maglowanie trwa całą noc.

– Będziesz mówił? – pytają funkcjonariusze.

– Kiedy ja nic nie wiem – Tadek powtarza po raz tysięczny.

Rano zabierają chłopaka do gabinetu Morela.

– Załatwimy was jeszcze! O załatwimy! Pamiętaj, każdy wróg ludu źle skończy! – krzyczy Morel.

Tadek pracuje w zakładzie prefabrykacji. Któregoś dnia przez nieuwagę upuszcza betonowy pustak. Za potłuczony pustak dostaje karę tygodnia izolatki. To zimna nora bez okien. Od zimna i ciemności można zwariować. Inaczej jest w karcerze. Tam przynajmniej jest małe okienko. Jeden z chłopaków lituje się nad kolegą, który tam siedzi. Próbuje mu podać przez okienko dwie kromki chleba i cebulę. Ma pecha, bo na gorącym uczynku łapie go Morel.

– Dwa tygodnie karceru – cedzi przez zęby Salomon.

I chłopak trafia tam, gdzie wcześniej siedział Tadek. Tylko co drugi dzień dostaje jedzenie – 20 gramów chleba i kubek czarnej kawy. Władka Gardasa Morel karze za rozlanie zupy.

Więzień musi stać w mokrym karcerze 48 godzin. Po dziesięciu godzinach stania w wodzie wychodzi z karceru z wysoką gorączką. Trafia do izby chorych, ale po wyleczeniu znowu ląduje w karcerze. Porządek musi być, trzeba dokończyć przerwaną karę. Zbyszek Barczyński pracuje przy produkcji pustaków. Jeden z nadzorujących strażników oskarża go, że źle pracuje, i prowadzi do naczelnika. – Jaja ci wyrwę, jak nie będziesz porządnie pracował – przestrzega Morel i na 14 dni wysyła do bunkra.

Maciek Gałecki do bunkra trafia na miesiąc. Dokładnie nie wie za co. Jest przekonany, że ktoś musiał coś nazmyślać i na niego donieść. Gdy wychodzi po odbyciu kary, trzeba mu założyć opaskę na oczy, żeby nie oślepł. Chłopak jest zupełnie wycieńczony. Część więziennego personelu bierze przykład z naczelnika Morela. Jak oficer polityczno-wychowawczy Franciszek Piątkowski.

Albo inny z funkcjonariuszy – Marian Krupa. Też potrafią uderzyć, wysłać do karceru. Krupa może przesłuchiwać przez całą noc. A więzień nie siedzi, tylko stoi.

– Co robił w czasie wojny twój ojciec? – pyta Piątkowski na jednym z przesłuchań.

– Był oficerem, zginął na Wschodzie – mówi więzień Mikołaj Maciejowicz.

– Może mi powiesz, że zginął w Katyniu! – krzyczy Piątkowski i zarządza: kara izolatki.

Za chwilę karcerem karze więźniów, którzy po kryjomu ugotowali sobie ukradzione z kuchni ziemniaki. Kary są też za wagary w czasie propagandowych pogadanek.

W więzieniu działa radiowęzeł. Zainstalowano 164 głośniki i cztery megafony. Szczekaczki powieszono we wszystkich celach. Więźniowie nie mogą ich wyłączyć. Kto pozwala sobie na żarty czy krytykę ustroju, musi przez radiowęzeł składać samokrytykę. Przez szczekaczki późnymi popołudniami aż do wieczora płyną audycje. Omawiane są ważne wydarzenia, jak Zlot Młodych Przodowników Pracy, program wyborczy Frontu Narodowego, wybory, obrady PZPR. W audycjach demaskowany jest gnijący kapitalizm.

Nadawane są słuchowiska, np. "Nowe Niemcy", w którym ukazana jest rola NRD w walce o pokój. Albo "Wygnanie władcy" roztaczające wizję rozwoju pokojowej gospodarki radzieckiej.

Salomon Morel

Salomon Morel

Autor: Archiwum Wojtka Łaskiego/Laski Diffusion

Źródło: East News

Artykuły prasowe dla więźniów wybiera personel. Mogą dotyczyć jedynie sytuacji międzynarodowej i polityki. Tak samo książki i pokazywane w więzieniu sztuki teatralne i filmy. Wyświetlano np. filmy dokumentalne o Chinach Ludowych, NRD, ZSRR. Każdy poprzedzony był recenzją odczytywaną przez mikrofon. Polityka jest wszechobecna. Na kółku plastycznym więźniowie wykonują fotogazetkę poświęconą ważnym wydarzeniom politycznym.


Bogdan Pyka i inni więźniowie z Potulic ze stacji Jaworzno- Szczakowa idą kolumną w nieznanym kierunku. Po kilku kilometrach widzą mur i wieżyczki. Dochodzą do więziennej bramy. Strażnicy prowadzą ich na blok i do cel. Każdy dostaje łyżkę i miskę. Idą pod prysznice. Bogdan kładzie się i próbuje zasnąć. Czuje, że zaczyna go swędzieć całe ciało. Pchły gryzą jak szalone, potrafią wejść w każdy zakamarek ciała. Ale chłopak jest tak padnięty, że zasypia.

Na drugi dzień nowych więźniów bada lekarz. A później na każdego czeka przydział do pracy.

– Prefabrykacja – słyszy Bogdan.

I już pierwszego dnia czuje, że to katorżnicza praca. Musi nosić ciężary i wkrótce kręgosłup odmawia mu posłuszeństwa. Chłopak ciągle jest głodny. Ciągle chce mu się pić. Jest upalny dzień, a nie dostaje nawet kropli wody! Tego Bogdan nie widział w żadnym z poprzednich więzień. W desperacji razem z innymi chłopakami idą do basenu przeciwpożarowego.

Jest tam gromadzona woda z więziennej instalacji wodociągowej. Śmierdzi mydlinami jak cholera! Ale więźniowie ją piją.

Na rezultat nie trzeba długo czekać. Biegunka i ostry ból brzucha. Wszyscy lądują w izbie chorych. Bogdan dochodzi do siebie, ale czuje, że po noszeniu ciężarów nie może się ruszać. Ma szczęście. Lekarz wysyła go do lekkiej pracy. Bogdan zostaje "pośmieciuchem".

Zamiata halę, z magazynu przynosi w wiaderkach ropę do smarowania form, kiedy beton dojrzewa, polewa świeżo wyprodukowane belki wodą. Chłopak już wie, że najważniejsze w Jaworznie jest być dobrym kolegą. Stara się trzymać z innymi chłopakami. Jeden z kolegów załatwia mu lepszą pracę. Opowiada klawiszom, że Bogdan zna się na elektryce. I jako elektryk Bogdan trafia do ślusarni.

W mroźny listopadowy dzień brygadę Tadka Janasa strażnicy zapędzają do budowy więziennego bloku. Drewniane baraki zostały rozebrane. Młodzi więźniowie z trudem przygotowują zaprawę murarską. Z trudem układają oblodzone cegły. Ściana się wybrzusza, więc żeby nie runęła, podpierają ją żerdziami. Władze więzienia uznają to za sabotaż. Trwa śledztwo. Przesłuchiwany jest też Tadek. Po kilku kopniakach i staniu twarzą do ściany z podniesionymi rękami dostaje propozycję zostania kapusiem.

Ma podpisać pismo:

"Nie jestem wrogiem Polski Ludowej i dlatego podpiszę współpracę z władzami więziennymi".

Tadek nie podpisuje. Spodziewa się najgorszego. Ale trafia do nowego bloku więziennego, do górników. Dostaje karbidową lampkę, pudełko zapałek, gumowce, onuce, drelich i hełm. Do kopalni Komuna Paryska górników dowozi więzienny samochód. Tadek zjeżdża pod ziemię i poznaje nowy świat. Część podziemi jest mokra, do więzienia wraca nie tylko zmęczony, ale też zmarznięty.

Zimą drelich staje się sztywny, onuce przymarzają do gumowców. Ale na dole Tadek spotyka normalnych górników. Od nich czasem się dowiaduje, co naprawdę dzieje się w Polsce.


W ślusarni Bogdan poznaje szczuplutkiego, niziutkiego chłopaka. Z wyglądu niepozorny, ale mózg ma nie od parady. Mirek Kryszczyński pochodzi z Kalisza. Gdy miał 16 lat, skonstruował i uruchomił dwie radiostacje. Jedną średniofalową. Razem z kolegami nadawał przez nią audycje. Przedstawiali się jako Polskie Radio Kalisz.

Druga radiostacja była krótkofalowa. Przez nią nawiązał kontakt z krótkofalowcem z Włoch. I to Mirka zgubiło.

Władza uznała, że 16-latek w związku ze swoim radiowym kontaktem z Zachodem może być zagrożeniem. Chłopak został skazany przez Wojskowy Sąd Rejonowy w Poznaniu na dziewięć lat odsiadki. Po apelacji wyrok zaostrzono do dwunastu lat.

Personel w Jaworznie docenia umiejętności Mirka. Chłopak pracuje jako elektryk i radiowiec. Jest najlepszym pracownikiem technicznym więziennego radiowęzła. Koledzy go lubią. Widzą, że Mirek chce konstruować różne urządzenia, ale brakuje mu części.

Gdy do Jaworzna przychodzi transport maszyn biurowych, jeden z chłopaków, który zajmuje się rozładunkiem, zauważa silniczek z przekładnią. Ukradkiem wkłada go do kieszeni. Zdobyczne urządzenie da Mirkowi, bo ten chce zbudować adapter. Problem w tym, że cały przywieziony sprzęt jest dokładnie spisany. Wszystko się zgadza, tylko silniczka brakuje!

– Który go zakosił?! – wkurzają się strażnicy.

Mirek chowa silniczek głęboko w swojej szafce. Pech chciał, że przy szafce zastaje go Zenek. Kiedyś był w UB. Fama niesie, że siedzi za doprowadzenie do śmierci kobiety, którą przesłuchiwał. Miał jej wkładać do pochwy pęk ołówków kopiowych. Doszło do zakażenia, kobieta zachorowała, Zenek nie pozwolił jej leczyć i więźniarka zmarła.

– Co tam chowasz? – pyta Zenon i łapie za silniczek. Od razu leci do naczelnika Morela.

Reakcja jest natychmiastowa.

– Kryszczyński do naczelnika! Morel siedzi w asyście "speców". Tak więźniowie nazywają funkcjonariuszy z działu bezpieczeństwa. To oni rozpracowują chłopaków. Sprawdzają, jakie mają poglądy, co mówią, w jakich są nastrojach. To oni odpowiadają za rozbudowę systemu donosicielstwa.

– Od kogo, Kryszczyński, macie ten silniczek? – Salomon marszczy brwi.

– Jak to od kogo. Zenek mi go dał! – wypala prosto w twarz naczelnikowi Mirek.

– Ppppppanieee nnnaczelllnnniku, nnoo, ccoo pppan! – Zenek, który trochę się jąka, tym razem zapluwa się z całej siły.

Salomon marszczy brwi jeszcze bardziej i purpurowieje na twarzy.

– Pójdziesz, Kryszczyński, do bunkra. Posiedzisz sobie tak długo, aż powiesz prawdę – Salomon wstaje od biurka i kończy rozmowę.

Mirek zdaje sobie sprawę, że naczelnik nie żartuje. Dobrze pamięta, jak przyjmował jego transport i zapowiadał, że więźniowie nie wyjdą stąd żywi.

Jest zima. Małe okienko w karcerze przysypane jest śniegiem. Przez celę biegną rury centralnego ogrzewania. Dzięki temu w celi nie jest zimno. Ale z rur powolutku cieknie woda. Na posadzce stoi jej z centymetr. Co pewien czas celę kontroluje klawisz. Mirka to wkurza. Mokrym papierem łączy uszkodzoną oprawkę żarówki z żelaznymi drzwiami celi.

Ciekawe, kiedy klawisza porazi prąd? Po chwili Mirek słyszy na korytarzu człapanie, zgrzyt odsuwanego judasza.

Klawisz otwiera drzwi, przekręca włącznik światła i dziko wyje! Mirek szybko wrzuca mokrą gazetę do kibla. – Mirek, co ty wyprawiasz? Chcesz mi, chłopie, ludzi pozabijać? – w drzwiach celi staje sierżant, któremu podlegają karcery.

– A niby jak miałbym zabić? Czym? Przecież nic nie mam. Musiało być jakieś przebicie izolacji czy coś – zamyśla się Kryszczyński.

– Mirek, Mirek. Wychodź, wracasz na oddział – mówi sierżant.

O AUTORCE:

Anna Malinowska ukończyła politologię ze specjalnością dziennikarską na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach. Pracowała m.in. w Trybunie Śląskiej a od 2005 r. jest dziennikarką katowickiego oddziału “Gazety Wyborczej”. W 2017 r. ukazała się jej "Brunatna kołysanka" opowiadająca o losach polskich dzieci uprowadzonych w czasie wojny przez Lebensborn. Książka stała się bestsellerem.