Bartosz T. Wieliński , 5 maja 2021

Lekarze "pacjenta A"

Getty Images

Żądza władzy, karierowiczostwo, poczucie bezkarności, a przede wszystkim bezwzględna rywalizacja o względy Adolfa Hitlera – Bartosz T. Wieliński portretuje dwóch lekarzy, którym wódz III Rzeszy ufał bezgranicznie. To Karl Brandt i Theo Morell. Nie tylko leczyli "pacjenta A". Byli przy nim, w momentach wydarzeń przesądzających o losach świata.

Dzięki uprzejmości wydawnictwa Agora publikujemy rozdział "Głupi żart" pochodzący z książki "Wojna lekarzy Hitlera" Bartosza T. Wielińskiego.

GŁUPI ŻART

Dawać Morella! – Wielkie drzwi z litego dębowego drewna otworzyły się z hukiem. Na progu stanął zwalisty mężczyzna w białym mundurze. Marszałek Hermann Göring, druga postać w państwie, był mocno zdenerwowany.

– Zemdlał, zemdlał! – krzyczał, a jego głos niósł się przez długi hol. Göring wyraźnie się wystraszył.

Wartownicy w mundurach SS patrzyli po sobie, w dali było słychać pośpiesznie wydawane rozkazy. W końcu w surowym korytarzu pojawił się otyły mężczyzna w okularach, jedną ręką dopinając w pośpiechu brązowy mundur.

W drugiej trzymał lekarską torbę. Stukot obcasów niósł się po marmurowej posadce Nowej Kancelarii Rzeszy. Był 15 marca 1939 roku, za parę godzin miało wstać słońce. Wnętrza gmachu, w którym urzędował Adolf Hitler, z założenia miały przytłaczać gości.

Idąc przez niekończące się korytarze, mijając rzeźby, kolumny, wielkie lustra, zagraniczni dygnitarze i dyplomaci konfrontowali się z potęgą Rzeszy. Na próg gabinetu Hitlera docierali zdyszani. Trzeba było przejść w sumie 300 metrów, i to ostrożnie, bo wypolerowana posadzka była śliska. To sprawiało, że goście nabierali odpowiedniej pokory.

Theo Morell

Theo Morell

Autor: Heinrich Hoffmann

Źródło: Getty Images

Podczas długiej drogi do gabinetu dyktatora przypominano im, że Kancelaria była jednym z największych publicznych gmachów w ówczesnej Europie. I że zbudowano ją w zaledwie rok, olbrzymim wysiłkiem 4 tysięcy robotników pracujących na cztery zmiany, tak by 27 stycznia 1939 roku, w szóstą rocznicę przejęcia władzy, Hitler mógł wydać w jej wnętrzu wielki bankiet dla korpusu dyplomatycznego.

Tylko wtajemniczeni wiedzieli wówczas, że pasaż i znajdujący się na jego końcu gabinet wodza na początku 1939 roku były jednymi z nielicznych wykończonych pomieszczeń w budynku.

Jednak gruby lekarz, pędząc przez hol, nie zaprzątał sobie tym głowy, a na lustra i rzeźby nie zwracał uwagi. Z wysiłku sapał, na czoło wystąpiły mu krople potu. Krzyki Göringa oznaczały, że stało się to, czego się obawiano.


Nazywał się Theo (Theodor) Morell, był lekarzem z 30-letnim doświadczeniem i specjalizacją w zakresie urologii. Miał 53 lata.

Przez drzwi gabinetu, nad którymi wisiała pozłacana nazistowska gapa, przechodził wielokrotnie. Siedział z Hitlerem na atłasowych kanapach, nachylał się nad rozkładanymi na stole mapami świata, wysłuchiwał jego opowieści o historii i nadchodzącej wojnie o przestrzeń życiową dla narodu niemieckiego.

Morell był kolejnym lekarzem na dworze Führera Trzeciej Rzeszy, ale w przeciwieństwie do doktora Karla Brandta pełnił o wiele bardziej prestiżową funkcję.

Nie był lekarzem przybocznym, który na wszelki wypadek towarzyszył Hitlerowi w podróżach, tylko jego lekarzem osobistym. Z tego tytułu miał nieograniczony dostęp do Führera oraz prawo, by rozmawiać z nim o najbardziej intymnych sprawach.

15 marca 1939 roku biegł do gabinetu jednak nie z powodu choroby Hitlera, lecz jego specjalnego gościa, osoby, której podczas wizyty w Berlinie nie mógł spaść włos z głowy.

W Nowej Kancelarii Rzeszy pisano historię Europy. Niemcom, wówczas jeszcze liczącym się ze światową opinią publiczną, bardzo zależało na tym, by nocne spotkanie skończyło się bez międzynarodowego skandalu, w rodzaju śmierci gościa.

Dlatego Morell czekał w pogotowiu przez całą noc. Miał za zadanie w razie potrzeby postawić gościa Hitlera na nogi. Gdy dotarł do gabinetu, wyjął z torby strzykawkę. Na kanapie leżał Emil Hácha, nieszczęsny prezydent Czechosłowacji.

Gdy zobaczył Morella szykującego się do zastrzyku, na jego zmęczonej twarzy pojawiło się przerażenie.


Na wezwanie Niemców Hácha przyjechał do Berlina dzień wcześniej, późnym wieczorem. Był słabego zdrowia, miał 67 lat, zmagał się z zaawansowaną miażdżycą. Oprócz ministra spraw zagranicznych Františka Chvalkovskiego w podróży towarzyszyła mu córka Milada, pełniąca przy owdowiałym ojcu obowiązki pierwszej damy i zarazem pielęgniarki na wypadek, gdyby zaniemógł.

Niemcy na początku grali uprzejmych. Háchę w Berlinie przywitano z wojskowymi honorami. Minister spraw zagranicznych Rzeszy Joachim von Ribbentrop wręczył jego córce bukiet kwiatów. W luksusowym hotelu Adlon, gdzie Hácha rozmawiał później z szefem niemieckiej dyplomacji, na Miladę czekały czekoladki przysłane przez samego Hitlera.

Około pierwszej w nocy Hácha ruszył z hotelu do Kancelarii Rzeszy. Musiał przejść kilkaset metrów przez dziedziniec i korytarze. Później kazano mu czekać. Hitler przez ponad godzinę oglądał z Göringiem komedię romantyczną Beznadziejny przy padek z rozchwytywaną wówczas austriacką aktorką Jenny Jugo w roli głównej.

Hácha miał w tym czasie dojrzewać do rozmowy z Führerem. Gdy Hitler w końcu przyszedł na spotkanie, usłyszał od niego, że jest najpotężniejszym politykiem epoki i że los Czechosłowacji spoczywa w jego rękach. Hácha miał nadzieję, że Hitler uspokoi Słowaków, którzy dzień wcześniej ogłosili nie podległość. To, co usłyszał w odpowiedzi, zmroziło go.

Pół roku wcześniej na konferencji w Monachium Hitler przekonał przywódców Włoch, Wielkiej Brytanii i Francji do oddania Niemcom czechosłowackich Sudetów.

Teraz zażądał od Háchy bezwarunkowej zgody na przekształcenie reszty kraju w niemiecki protektorat. W przeciwnym wypadku – zagroził – Wehrmacht urządzi w kraju krwawą łaźnię, a Luftwaffe zbombarduje Pragę.

Dla Czechów byłaby to kara za upór, a dla świata – lekcja niemieckiej potęgi. Hácha dostał dokument do podpisania i czas na przekazanie decyzji rządowi w Pradze. Prezydent próbował stawiać opór i przeciągać sprawę, ale Göring i Ribbentrop napierali na niego ze wszystkich stron.

Doszło do tego, że niemieccy politycy biegali za Háchą dokoła stołu, usiłując wcisnąć mu do ręki przygotowany wcześniej dokument o podporządkowaniu państwa Niemcom i pióro, by go podpisał. Coraz mocniej przypierany do muru Hácha w końcu zasłabł. Paladyni Hitlera byli przerażeni, że szantażując go, posunęli się za daleko. Rozumieli, że jeśli prezydent Czechosłowacji dostał zawału i umrze, jego śmierć obciąży Niemcy. Uratować mogła ich tylko interwencja lekarza.

Zdenerwowany Göring wybiegł z gabinetu, by wezwać Morella.


Widząc dobrotliwy uśmiech lekarza, Hácha się uspokoił.

– Czy zrobić panu zastrzyk? – zapytał Morell, gładząc go po dłoni. Hácha przytaknął. Lekarz wbił igłę w jego ramię, a stan Háchy od razu się polepszył.

Gdy po kilku godzinach i kolejnej awanturze z Niemcami znowu zasłabł, Morell jeszcze raz sięgnął po strzykawkę. Co podał czechosłowackiemu prezydentowi? Lekarz Hitlera zarzekał się, że jedynie glukozę i witaminy.

Od lat nie ustają jednak spekulacje, że w zastrzyku był narkotyk, na przykład amfetamina. Nie ma na to dowodów, choć faktem jest, że po kuracji Morella Hácha przestał opierać się Niemcom i podpisał to, co mu podsunęli.

Karl Brandt

Karl Brandt

Autor: Keystone/Hulton Archive

Źródło: Getty Images

Hitler mógł tego samego dnia ruszyć do opanowanego przez Wehrmacht kraju. Przybywszy wieczorem na Hradczany, przypieczętował koniec czesko-słowackiego państwa. Czechy i Morawy stały się protektoratem, niepodległa Słowacja – niemieckim satelitą.

Hácha, który do końca wojny pozostał prezydentem protektoratu, nie miał pretensji do lekarza Hitlera. Wręcz przeciwnie. Substancja, która pamiętnej nocy postawiła go na nogi, wzbudziła jego ciekawość.

Hácha nawiązał kontakt z Morellem, a osobisty lekarz Hitlera przesyłał do Pragi ampułki z lekami. Jednak mimo zastrzyków prezydent coraz bardziej podupadał na zdrowiu i tracił kontakt z rzeczywistością. Według opinii otoczenia już w 1943 roku jasność umysłu odzyskiwał tylko na kilkanaście minut dziennie.


Los doktora Theo Morella zdecydował się pod koniec maja 1936 roku na szerokim balkonie willi stojącej przy Ebersbergerstrasse 5 w Bogenhausen, zamożnej dzielnicy Monachium.

Balkon znajdował się tuż nad ulicą, stojący przy czarnym mercedesie Hitlera ochroniarze mogli usłyszeć każde wypowiadane na nim słowo. Mimo to Hitler mówił Morellowi o swoich dolegliwościach otwartym tekstem.
– Czy może pan sobie wyobrazić, jak krę pujące jest puszczanie wiatrów podczas konferencji albo gdy się przyjmuje zagranicznych gości? – pytał lekarza.

Podczas swojej długiej kariery Morell słyszał nie takie opowieści. Intymne, wstydliwe, nieprzyjemne dolegliwości znanych ludzi były jego specjalnością. Nigdy jednak z problemów nie zwierzała mu się taka osobistość.
Hitler mówił też o bolesnych zaparciach i skurczach żołądka. I konsekwencjach: z powodu zaparć i bólu nie dojadał. Z powodu wiatrów skracał oficjalne spotkania.

Morellowi robiło się Hitlera żal. Podczas rozmowy przypatrywał się jego twarzy, na której wyczytał fizyczne cierpienie. Dzięki aparatom rentgenowskim medycyna potrafiła już zaglądać do wnętrza ludzkiego ciała, badano skład krwi i moczu, ale diagnostyka nadal opierała się na tym, co lekarz był w stanie dostrzec na zewnątrz i ewentualnie wyczuć palcami.

Chudy, blady Hitler sprawiał wrażenie człowieka niedożywionego. Noc była zimna, a mimo to rozmawiali na balkonie prawie półtorej godziny.

– Ja nie mogę być chory. A nikt nie jest w stanie mi pomóc – żalił się Hitler.

Miesiąc wcześniej, pod wieczór, w mieszkaniu Morella w kamienicy przy berlińskiej alei Kurfürstendamm niespodziewanie zadzwonił telefon. Słysząc w słuchawce damski głos, który beznamiętnym tonem poinformował o międzymiastowej z Berchtesgaden, żona lekarza Hanni (Johanna) pomyślała, że ktoś stroi sobie żarty.

Człowiek, który odezwał się po chwili, przedstawił się jako adiutant Hitlera i zażądał, by mąż czym prędzej ruszał do Monachium.

Przez praktykę doktora Theo Morella przewinęło się wielu znanych aktorów, reżyserów, bywalców berlińskich salonów i arystokratów. Leczył między innymi bokserskiego mistrza świata Maxa Schmelinga oraz śpiewaczkę operową Martę Eggerth, żonę Jana Kiepury.

Jednak od polityków Morell trzymał się z daleka. Gdy w 1928 roku na służbę chciał wziąć go Reza Szah Pahlawi, odmówił, nie chcąc wchodzić w gniazdo żmij, jakim był dwór władcy Iranu.
Podobną odpowiedź usłyszeli szukający nadwornego lekarza wysłannicy króla Rumunii.


Po latach żona Morella opowiadała Ottmarowi Katzowi – dziennikarzowi wydawanego po wojnie tygodnika "Quick", który spisał biografię lekarza – że nie uwierzyła mężczyźnie, który rzekomo dzwonił z Berghofu i przedstawił się jako SS-Brigadeführer Julius Schaub. Odłożyła słuchawkę.

Telefon zadzwonił znowu. Rankiem Morell wsiadł na lotnisku Tempelhof na pokład przysłanego po niego junkersa ju 52. Po kilku godzinach wylądował w Monachium, skąd zawieziono go do willi stojącej na prawie tysiącmetrowej działce przy Ebersbergerstrasse.

W łóżku z wysoką gorączką zwijał się z bólu Heinrich Hoffmann, długoletni bliski przyjaciel Hitlera, pierwszy fotograf Trzeciej Rzeszy. Bakteryjna infekcja układu moczowego roz winęła się u 50-letniego pacjenta do tego stopnia, że doszło do odmiedniczkowego zapalenia nerek.

Hoffmannowi w oczy zaglądała śmierć. Wcześniej do słabnącego w oczach fotografa Hitler wysłał Brandta, ten ściągnął zaś z Berlina swojego mentora profesora Magnusa. Obaj byli jednak chirurgami, o leczeniu infekcji układu moczowego mieli jedynie ogólne pojęcie.

W dodatku Hoffmanna – tak jak dwa lata później w Paryżu Ernsta vom Ratha – zżerała dwoinka rzeżączki, której bakterie przez cewkę moczową i pęcherz dostały się do nerek.

Hitler był przerażony. W tym samym czasie nagła choroba pokonała jego innego bliskiego współpracownika, Juliusa Schrecka. Schreck towarzyszył Hitlerowi od lat 20., siedział z nim w Landsbergu, w 1925 roku stworzył SS, wówczas oddział zajmujący się ochroną Hitlera. To on wybrał na symbol formacji trupią czaszkę noszoną wcześniej na czapkach przez elitarne oddziały pruskiej kawalerii.

Później Schreck był szoferem przywódcy NSDAP. "Schreck der Stras sen" (postrach ulic) – żartowano, nawiązując do jego nazwiska. W 1936 roku zmarł niespodziewanie na zapalenie opon mózgowych wywołane przez meningokoki. Hitler obawiał się, że choroba zabierze mu kolejnego przyja ciela, bo tak zaawansowane infekcje zwykle kończyły się śmiercią.

W odruchu desperacji do Hoffmanna kazał ściągnąć Morella. Lekarz znany był z tego, że berlińską śmietankę towarzyską leczył także z chorób wenerycznych. Od dawna zajmował się również wstydliwymi przypadłościami Hoffmanna.

Zaaplikował mu ten sam specyfik, którego dwa lata później Brandt odmówi vom Rathowi. Podane fotografowi sulfonamidy zadziałały błyskawicznie, Hoffmann zdrowiał w oczach.
Wówczas Hitler postanowił powierzyć lekarzowi również własne problemy.


Zanim Morell tuż przed wybuchem pierwszej wojny światowej osiadł w Berlinie, służył jako lekarz okrętowy na liniowcach kursujących między Bremerhaven czy Hamburgiem a Nowym Jorkiem, Buenos Aires i portami Kamerunu i Namibii, kolonii kajzerowskich Niemiec.

Bartosz T. Wieliński

Bartosz T. Wieliński

Autor: Franciszek Mazur

Źródło: Agencja Gazeta

Katz w biografii pisze, że młody lekarz, który studiował w Heidelbergu i Monachium, a także krótko w Grenoble i Paryżu, nie zamierzał zbyt szybko zapuszczać korzeni i leczyć mieszczan z przeziębień i bólu korzonków. Pragnął przygody.

Gdy wybuchła wojna, na ochotnika zaciągnął się do wojska. Jako lekarz batalionowy przydzielony do 83 pułku piechoty na własnej skórze poznał piekło okopów na froncie zachodnim. Za ofiarną służbę odznaczono go Krzyżem Żelaznym drugiej klasy. W Berlinie urządził się dzięki żonie, pochodzącej z bogatego domu aktorce Johannie "Hanni" Moller, z którą wziął ślub w 1920 roku.

Jej posag wystarczył na wyposażenie gabinetu w jednej z kamienic przy Bayreuther Strasse. W stolicy Rzeszy roiło się od lekarzy – miejska książka telefoniczna na 20 stronach pomieściła blisko 5 tysięcy nazwisk.
Rywalizacja o pacjentów w czasach powojennego kryzysu była więc zacięta. Człowiekowi z prowincji, bez znajomości i układów, w tym gąszczu ciężko się było wybić. Morellowi się udało.

Na okręcie nauczył się więcej niż w mieszczańskiej praktyce lekarskiej. Często musiał improwizować, na statku nie miał bowiem dostępu do szpitalnego sprzętu, apteczka zawierała najpotrzebniejsze specyfiki, a pacjenci cierpieli na najróżniejsze dolegliwości.

Czasami Morell nie był nawet w stanie się z nimi dogadać. Dlatego później w berlińskiej praktyce też nie trzymał się podręcznikowych schematów, słuchał intuicji, często stosował niekonwencjonalne metody leczenia. Górnolotnie wyjaśniał, że na pacjenta należy patrzeć jak na człowieka, leczyć i ciało, i duszę. No i był dla pacjentów bardzo, bardzo życzliwy.

Na efekty nie czekał długo. Szybko stał się modny, mógł nawet pozwolić sobie na to, by wybierać pacjentów. David Irving, w latach 70. ceniony historyk Trzeciej Rzeszy, później wielokrotnie oskarżany o kłamstwo oświęcimskie, w swojej biografii Morella podaje, że jeszcze przed dojściem Hitlera do władzy lekarz stał się majętnym człowiekiem. Konkurencja zgrzytała zębami.

Po przejęciu władzy przez NSDAP i pierwszych akcjach przeciwko żydowskim lekarzom zawistni koledzy rozsiewali pogłoski, że Morell jest Żydem i powinien zostać usunięty z zawodu. Wskazywać miała na to między innymi ciemniejsza karnacja lekarza. Odziedziczył ją po przodkach, francuskich hugenotach zbiegłych do Niemiec przed represjami w XVII wieku.

Drugi dowód: mimo antysemickiej nagonki Morell nadal leczył Żydów, choć nowe władze to piętnowały.

Plotka dotarła do bojówkarzy SA. Na tablicy z jego imieniem wiszącej przy wejściu do kamienicy ktoś wymalował napis "Jude". Jedynym ratunkiem przed pomówieniami o niearyjskość było zapisanie się do NSDAP. Morell się nie wahał.

Deklarację członkowską wypełnił już w kwietniu 1933 roku. W partyjnej ewidencji figurował pod numerem 1 106 473.

Mimo to wciąż przyjmował Żydów. W 1935 roku Morell przeniósł gabinet na Kurfürstendamm 216. W pięciopiętrowej kamienicy stojącej przy jednej z najważniejszych ulic Berlina (w książce adresowej widniał dopisek "na rogu Fasanenstrasse") jego praktyka urologiczna zajmowała najlepszy lokal, prawie połowę pierwszego piętra.

Morell miał do dyspozycji nowoczesny aparat rentgenowski, lampy kwarcowe czy urządzenia do diatermii, czyli zabiegów polegających na rozgrzewaniu tkanek za pomocą pola elektromagnetycznego.

Pacjenci z berlińskiego świecznika przychodzili tam ze wstydliwymi sprawami, głównie chorobami wenerycznymi. Mówiło się, że za pomocą elektrostymulacji Morell leczył rozrost prostaty, a także impotencję.
Prominenci mogli mu zaufać, był dyskretny, nigdy nie rozmawiał z pacjentami o polityce. Oprócz wspomnianych Schmellinga i Eggerth leczył się u niego choćby śpiewak operowy Richard Tauber, krajan Hitlera z Linzu. Książę Wilhelm, syn cesarza Wilhelma II i jego niedoszły następca, w podziękowaniu za skuteczną terapię przysłał Morellowi swoje oprawione zdjęcie.


Gęsty żółtawy płyn sprzedawany w płaskich buteleczkach po 150 mililitrów znał każdy niemiecki weteran. Syntetyczny olej z dodatkiem alkoholu i innych substancji od 1904 roku produkowała fabryka chemiczna Klever w Krefeld pod Düsseldorfem.

Wynaleziono go na potrzeby kajzerowskiej armii. Nadawał się zarówno do czyszczenia luf karabinów, usuwania rdzy z noży czy bagnetów, jak i pielęgnacji drewnianych kolb i skóry. Podczas pierwszej wojny światowej, gdy na froncie brakowało innych specyfików, okazało się, że olej ma nieznane wcześniej właściwości.

Źródło: Materiały prasowe

Dzięki niemu rany szybciej się goiły, a na posmarowanej nim skórze nie tworzyły się pęcherze ani odparzenia. Z kolei picie oleju pomagało na niestrawności i zaparcia. Olej nosił nazwę "Ballistol".

Hitler doskonale znał z okopów jego paskudny smak. 16 lat po zakończeniu Wielkiej Wojny nadal, bez wiedzy współpracowników, leczył olejem swoje dolegliwości. Ballistol o mało go nie zabił. Co jakiś czas Hitler zmagał się z bólami brzucha tak silnymi, że powodowały zaparcia i potężne migreny.

Bywało, że kilka nocy z rzędu nie był w stanie spać. Bóle pojawiały się zwykle wtedy, gdy przeżywał duży stres. Tak było w 1934 roku, po "nocy długich noży" i śmierci prezydenta Hindenburga.

Karl Brandt, wówczas jedyny lekarz w najbliższym otoczeniu Führera, szybko zauważył, że dzieje się z nim coś złego. Hitler chudł w oczach, ale pytania o samopoczucie zbywał. Publicznie twierdził, że odkąd osiągnął dojrzałość, nigdy nie chorował. Po cichu sięgał po ballistol.

Przez jakiś czas Brandt podejrzewał, że utrata wagi wynika z diety Hitlera: odkąd zastrzeliła się Geli Raubal, został wegetarianinem, jadał wyłącznie gotowane i surowe warzywa. Jednak bóle się nasilały.

W końcu Hitler poprosił Brandta o pomoc. Nie był on internistą, lecz chirurgiem, ściągnął więc swojego znajomego Ernsta-Roberta Grawitza. Ten był karierowiczem, pod względem lekarskich umiejętności znacznie ustępował Brandtowi, ale potrafił trzymać język za zębami. A przede wszystkim jako członek SS fanatycznie wierzył w Führera.

Gdy Grawitz odkrył, że Hitler zażywa podejrzany olej, było jednak za późno.

W grudniu 1934 roku Führer wypił tyle ballistolu, że się zatruł. Uskarżał się na silne bóle głowy, nudności i szum w uszach, w dodatku widział podwójnie. Grawitz zabezpieczył resztki płynu z płaskiej butelki do analizy, a Hitlera kazał w tajemnicy przewieźć z apartamentu przy jeszcze starej Kancelarii Rzeszy do szpitala w Westendzie, zachodniej dzielnicy Berlina.

W tamtejszej sali zabiegowej, w pozycji siedzącej, lekarz przez usta wprowadził sondę do żołądka pacjenta. Następnie kilka razy wlano przez nią po pół litra wody. W ten sposób szybko wypłukano treść żołądka razem z olejem. Testy zlecone przez Grawitza wykazały później, że specyfik, którym Hitler próbował wyleczyć żołądek i jelita, zawierał pentanol – szkodliwy dla organizmu alkohol amylowy.


Grawitz został odpowiednio nagrodzony. Kilka miesięcy później został głównym lekarzem SS, a następnie szefem Niemieckiego Czerwonego Krzyża, który przebudował na nazistowską modłę i rządził nim żelazną ręką. Na kluczowych stanowiskach obsadził oficerów SS, którzy wyprowadzali z organizacji majątek.

Heinrich Himmler gardził Grawitzem ze względu na jego ostentacyjną wiernopoddańczość. To jednak Grawitz doradził Himmlerowi, by przy ostatecznym rozwiązaniu kwestii żydowskiej stosować toksyczny gaz. Po serii makabrycznych eksperymentów wybrano cyklon B, stosowane wcześniej do dezynsekcji i deratyzacji tabletki z ziemi okrzemkowej uwalniające trujący cyjanowodór. Grawitz zaangażował się też w program zbrodniczych eksperymentów medycznych na ludziach.