Łukasz Dynowski , 2 września 2020

Odważny Zhang Hai

Zhang Hai, Archiwum prywatne

Jest ich garstka, ale są zdeterminowani. Rzucili wyzwanie chińskim władzom. To ludzie tacy jak Zhang Hai, który w Wuhan przeżył tragedię. Opowiada o tym koszmarze i o tym, jak teraz śledzony jest każdy jego ruch.

Słońce się przedziera przez szeleszczące na wietrze liście drzew i pada na wybrukowaną alejkę parku. Bujna, nasycona zielenią roślinność pozwala poczuć, że wszystko wróciło do normy, że Wuhan znów żyje.

Hai często przychodził tutaj z ojcem. Dziś siada na tej samej ławce, na której wielokrotnie się zatrzymywali, wyciąga smartfona i puszcza krótki filmik.

To, co się dzieje na małym ekranie, kontrastuje z widokiem rozkwitłego, pełnego życia parku. Ojciec Haia jest podłączony do respiratora. Leży w szpitalnym łóżku, z trudem łapiąc oddech – jak ryba wyrzucona na brzeg.

Z ojca został proch. Zmarł 1 lutego, kilkanaście dni po tym, gdy przyjechał do Wuhan na operację nogi. Mieszkał w Shenzhen, ale tylko w Wuhan, jego rodzinnym mieście, operacja mogła być darmowa.

Do końca 2019 roku 11-milionowe Wuhan tętniło życiem. W Sylwestra na stronie internetowej chińskiego rządu pojawiła się informacja o wykryciu "zapalenia płuc o nieznanej przyczynie". Potem, jako miejsce, z którego rozprzestrzenił się groźny wirus, wskazywano jeden z licznych targów

Do końca 2019 roku 11-milionowe Wuhan tętniło życiem. W Sylwestra na stronie internetowej chińskiego rządu pojawiła się informacja o wykryciu "zapalenia płuc o nieznanej przyczynie". Potem, jako miejsce, z którego rozprzestrzenił się groźny wirus, wskazywano jeden z licznych targów

Autor: Peter Bischoff

Źródło: Getty Images

Do Wuhan pojechał z synem. Byli zupełnie nieświadomi, że miasto ogarnęła epidemia koronawirusa. Nie wiedzieli, że miejscowe szpitale pogrążone są w chaosie, że ludzie umierają w poczekalniach lub na ulicach, że przerażeni ludzie zamurowują drzwi mieszkań chorych sąsiadów.

Oni jechali tylko uratować nogę ojca.

"PODWÓJNA ZDRADA"

Jak to, o Wuhan wiedział już świat, pisały o nim zagraniczne media, również polskie, ale wieść o tajemniczej chorobie, o ciałach leżących na chodnikach, nie dotarła do ludzi mieszkających w Chinach?

Owszem, gdzieniegdzie dotarła, ale nie wszędzie, bo chińska cenzura szybko wzięła się do pracy, licząc z pewnością, że wirus szybko zniknie. Od lat udaje się cenzurować masakrę na placu Tiananmen, więc tym bardziej powinno się udać z niewidzialnym przeciwnikiem.

Wirus był jednak obojętny na ambicje władzy, błyskawicznie uwolnił się spod techno- i autokratycznej kontroli.

Zhang Hai to jedna z wielu osób, które już na początku epidemii doświadczyły podwójnej zdrady ze strony państwa chińskiego. Pierwszą było zatajanie skali problemu, drugą – wmawianie, że wirus nie przenosi się między ludźmi.

- To, co się stało, to była katastrofa spowodowana przez człowieka. To były morderstwa. Doprowadziły do tego kłamstwa władz Wuhan i ukrywanie przez nie epidemii – mówi Zhang Hai.

Pierwszym, który ujawnił pojawienie się koronawirusa był doktor Li Wenliang. Lekarz sam został zakażony. Zmarł 7 lutego

Pierwszym, który ujawnił pojawienie się koronawirusa był doktor Li Wenliang. Lekarz sam został zakażony. Zmarł 7 lutego

Autor: Stringer

Źródło: Getty Images

To on, jako pierwszy, wypowiedział wojnę władzom Wuhan. To - wbrew logice, którą kieruje się wielu mieszkańców 11-milionowej metropolii – wojna otwarta. Hai pokazuje swoją twarz i mówi głośno o tym, co się wydarzyło.

Przekonany, że spotkała go głęboka niesprawiedliwość, wystąpił na drogę sądową. Zaczął namawiać innych, żeby zrobili to samo. Zadanie nie było łatwe, ale udało mu się zebrać garstkę ludzi, którzy czuli i myśleli, jak on.

- Czworo członków rodzin osób, które zmarły w wyniku epidemii w Wuhan, złożyło pozew w Pośrednim Sądzie Ludowym w Wuhan przeciwko władzom miasta Wuhan oraz prowincji Hubei – mówi Zhanqing Yang, mieszkający w Nowym Jorku aktywista, który pomaga Haiowi i innym pokrzywdzonym w procedurach sądowych.

Xu Min straciła 69-letniego ojca. Przyznaje wprost, że bo się walki z władzami, ale po prostu czuje, że to, co ją spotkało, było do szpiku okrutne. Dlatego się przełamała i postanowiła działać.

Zhao Lei również została bez ojca. 65-latek poszedł kupić na lokalny targ jedzenie na uroczystości noworoczne (w Chinach w tym roku wypadały 25 stycznia). Kilka dni później źle się poczuł, poszedł do przychodni, gdzie przepisano mu lek na przeziębienie i odesłano do domu. Kiedy w końcu trafił do szpitala, było za późno. Zmarł, siedząc w poczekalni oddziału ratunkowego.

Lei i jej bliscy również nie wiedzieli, że wirus przenosi się między ludźmi.

Do mojego nowojorskiego rozmówcy, który już od ponad dziesięciu lat prowadzi działania na rzecz ochrony praw człowieka w Chinach, zgłosiło się początkowo więcej osób chętnych do wniesienia pozwu. W pewnym momencie kontakt z niektórymi nagle się jednak urwał. Byli i tacy, którzy poinformowali go, że się rozmyślili.

Yang, który sam uciekł do USA po tym, jak kilka lat temu został aresztowany w Chinach, uważa, że ludziom nie odwidziało się ot tak – do zmiany zdania nakłonił ich komunistyczny aparat władzy.

W lutym Wuhan przypominało już miasto wymarłe

W lutym Wuhan przypominało już miasto wymarłe

Autor: Stringer

Źródło: Getty Images

- Rodziny z Wuhan, z którymi mam kontakt, są w większości bardzo złe na rząd za ukrywanie epidemii w jej wczesnym stadium. Jednak nawet wśród tych osób, które są tak wkurzone, niewiele jest takich, które są skłonne lub zwyczajnie mają odwagę bronić swoich praw. Większość woli tylko narzekać. Dają upust złości, ale boją się stawiać opór – tłumaczy Yang.

TYSIĄC KONTRA CZTERY

Podobnego strachu nie widać w Europie. Pod koniec sierpnia prawnik i obrońca praw konsumentów Peter Kolba ogłosił, że co najmniej tysiąc osób, które zostały poszkodowane przez koronawirusa, dołączyło do pozwu przeciwko władzom Ischgl w austriackim Tyrolu.

Ischgl to znany kurort narciarski. Mieszka w nim tylko ok. 1,5 tys. osób, ale w sezonie jest ich kilkadziesiąt razy więcej. Miasteczko tętni życiem.

Pod koniec lutego na COVID-19 zachorował tam pracownik jednego z popularnych barów. Przypadku zakażenia nie podano jednak do wiadomości publicznej.

Kolejni turyści – z Austrii, ale również między innymi z Niemiec i Skandynawii – wracali do domów i dowiadywali się, że mają SARS-CoV-2. W efekcie niewielki kurort stał się jednym z głównych rozsadników koronawirusa w Europie.

Motywacja osób, które dołączyły do pozwu przeciw Ischgl, jest taka sama jak w Wuhan – późna i nieadekwatna reakcja władz.

Różnicę w podejściu do problemu widać jednak na pierwszy rzut oka.

O ile klienci Petera Kolby czują, że w demokratycznym ustroju mają możliwość dochodzenia swoich praw i nie są skazani na niepowodzenie, o tyle wielu Chińczykom przez myśl nawet nie przychodzi, żeby spróbować.

Wychowywani w poczuciu niezachwianej wierności i posłuszeństwa Komunistycznej Partii Chin, dopiero teraz, w dobie pandemii, która obnażyła kłamstwa władz, zobaczyło, że partia być może wcale nie chce dla nich jak najlepiej.

Mimo to ze świecą szukać w Wuhan osób, które chcą pozwać władze. Niektórzy się żalili do tzw. biura listów, instytucji państwowej zajmującej się przyjmowaniem petycji, skarg i zażaleń.

Ten system to tylko wydmuszka, kolejna zawoalowana forma inwigilacji i kontroli. Znanych jest wiele przypadków, kiedy petenci trafiali do więzień i byli torturowani.

- Nawet jeśli ktoś głośno narzeka, to zaraz otrzymuje od policji zalecenie, aby przestał zamieszczać informacje w internecie. Z kolei bliscy ofiar, którzy postanowiły bronić swoich praw i złożyć pozew, otrzymywali groźby. Mówiono im, żeby się wycofali, nie udzielali wywiadów zagranicznym mediom, nie kontaktowali się ze mną ani z prawnikami – podkreśla Zhanqing Yang.

Luty 2020 roku. Zakażonych było tak wielu, że władze zmuszone były postawić w Wuhan prowizoryczne szpitale

Luty 2020 roku. Zakażonych było tak wielu, że władze zmuszone były postawić w Wuhan prowizoryczne szpitale

Autor: TPG

Źródło: Getty Images

Dodaje, że władze prowincji Hubei, w której leży Wuhan, oficjalnie uznają go za "wroga żyjącego w USA". Pokazuje mi wiadomość, którą dostał od znajomego żyjącego w Chinach. To ostrzeżenie rozsyłane do Chińczyków, w którym opisywany jest jako prowokator. Jej nadawcy odradzają kontakt z Yangiem.

- O swoich problemach możesz opowiedzieć nam. Lepiej, żebyś spotkał się z nami, aby podyskutować o swoich problemach. Jeśli nie chcesz się z nami spotkać, możesz poinformować nas o problemie, a my przekażemy tę informację przełożonym tak szybko, jak to tylko będzie możliwe – zachęcają władze.

KONTROLA NA KAŻDYM KROKU

Yang podkreśla, że ta troska o obywatela jest pozorna. Tak naprawdę ma się za nią kryć chęć kontroli i subordynacji.

- Mieszkańcy Wuhan są kontrolowani. Władze wiedzą, co robią i mówią, niezależnie od tego, czy to miejsce ich pracy, czy szkoła lub przedszkole, do którego chodza ich dzieci. Jeśli będą bronić swoich praw, rząd się na nich zemści. Mogą przez to stracić pracę, a ich dzieci mogą nie otrzymać należytej edukacji, co z kolei wpłynie na ich możliwości przetrwania – mówi.

Zhanqing Yang pozostaje blisko spraw w Wuhan i Hubei, ale mieszka daleko, więc bezpośrednie niebezpieczeństwo mu nie zagraża. Pośrednie – owszem. W Chinach żyją jego bliscy, a jego kuzyna już dwukrotnie wzywano na komisariat.

Z aparatem władzy cały czas mierzy się też Zhang Hai. Zablokowano mu już wszystkie pięć kont, jakie posiadał na Weibo, jednej z najpopularniejszych platform społecznościowych w Chinach.

Jego aktywność w sieci znajduje się pod stałym nadzorem. Władze obserwują z kim i w jaki sposób się komunikuje. Stale otrzymuje też groźby.

To jednak za mało, aby go uciszyć. - Gdybym siedział cicho, byłoby to nie w porządku wobec mojego ojca i wielu innych ofiar – wyjaśnia.

Inni byli mniej zawzięci. Szukając chętnych do przyłączenia się do pozwu, Hai skontaktował się z wieloma rodzinami.

Zhanqing Yang, mieszkający w Nowym Jorku aktywista, który pomaga Haiowi i innym pokrzywdzonym w procedurach sądowych

Zhanqing Yang, mieszkający w Nowym Jorku aktywista, który pomaga Haiowi i innym pokrzywdzonym w procedurach sądowych

Źródło: Archiwum prywatne

- Te osoby także były obserwowane, wywierano na nie naciski, zmuszając w końcu do kapitulacji. Większość nie była w stanie wytrzymać tej presji – ocenia Chińczyk.

Tym, którzy wytrzymali, pomagają Zhanqing Yang, wolontariusze i zespół prawników. Yang i wolontariusze kontaktują się z rodzinami ofiar, zbierają informacje i przekazują je prawnikom.

Wszyscy są świadomi ryzyka, jakie podejmują. Yang mówi, że policja w każdym momencie może aresztować tych, którzy próbują kwestionować linię władzy i chcą dochodzić swoich praw.

Zdrowie publiczne to temat, który od lat szczególnie go interesuje. Przywołuje przykłady z wcześniejszych, jak to określa, "incydentów" w Chinach.

W 2008 roku wybuchł skandal z mlekiem dla niemowląt, które zostało skażone melaminą. Zmarło wtedy co najmniej sześcioro dzieci, a kilkaset tysięcy miało większe lub mniejsze problemy zdrowotne.

Potem był kryzys szczepionkowy – wadliwymi szczepionkami zaszczepiono miliony dzieci w całym kraju.

To tylko dwa, za to bardzo jaskrawe przykłady. Yang podkreśla, że wtedy dochodziło do aresztowań i nie inaczej może być teraz.

Pytam Zhang Haia, najgłośniejszego ze wszystkich poszkodowanych, czy się nie boi.

- A czego mam się bać? Rządu? Komunistycznej Partii Chin? Tylko wtedy kiedy władze zostaną pociągnięte do odpowiedzialności, a zbrodniarze za wszystko zapłacą, ten kraj będzie się mógł lepiej rozwijać – odpowiada.

Kiedy miałoby to nastąpić? Nie wiadomo. Po zapoznaniu się ze sprawą Pośredni Sąd Ludowy w Wuhan zdecydował, że jej nie otworzy. Zdaniem Zhanqing Yanga to sygnał, że sąd wie, że racja nie leży po stronie władz, i nie chce dać pokrzywdzonym pola do głośnego wypowiedzenia oskarżeń.

Garstka odważnych się nie poddała. Skierowali sprawę do Wyższego Sądu Ludowego w Hubei.

Mówią, że ciągle rzucane są im kłody pod nogi, ale ani Hai, ani Yang nie zamierzają odpuszczać. Przyświeca im wyższy cel.

- Mamy nadzieję, że poszkodowani otrzymają zadośćuczynienie a winni za wszystko odpowiedzą. W ten sposób może się uda zapobiec podobnym tragediom w przyszłości – mówi Zhanqing Yang.


Do opisu sceny w parku wykorzystałem fragment filmu “CoroNation" Ai Weiweia.

Łukasz Dynowski - dziennikarz i wydawca w Wirtualnej Polsce. Poeta, publikował m.in. w czasopismach "Wizje", "Ha!art", w biBLiotece Biura Literackiego, a także w antologiach poetyckich "Wiersze i opowiadania doraźne 2019" i "Dzieci wolności. Antologia przełomu".