East News
Urszula Korąkiewicz: Czytając twoje książki odnoszę wrażenie, że jest w nich sporo nostalgii. Dlaczego?
Paweł Sołtys: Staram się nie być sentymentalny. Bardzo łatwo można popaść w pułapkę grafomanii na tym sentymentalizmie zbudowanej. Mnie się wydaje, że moje książki są może troszkę nostalgiczne, chwilami zabawne, ale też okrutne. Piszę o przeszłości i ludziom się wydaje, ze to wszystko jest nostalgiczne. Mam wrażenie, że ludzie bardzo się przyzwyczaili do gazetowego stylu pisania. I jeżeli ktoś pisze choć trochę inaczej, to od razu dostaje mnóstwo przymiotników – że to jest nostalgiczne, poetyckie. A literatura może być różna. Mnie osobiście nuży ten przezroczysty język, którym w się w większości teraz pisze książki. Mnie pisarsko ukształtowały inne rzeczy.
Co na przykład?
Dziś uważam, że to nie jest wybitna książka, ale gdyby nie "W drodze" Jacka Kerouaca, nie byłbym tym, kim jestem. Nie znałbym dużej ilości muzyki, np. jazzowej. Nie wiem, czy miałbym ten pierwszy impuls, żeby zacząć pisać. Przeczytałem ją w odpowiednim momencie, mając 15, 16 lat. Ta książka ukierunkowuje, pokazuje różne możliwości, zachwyca. Dziś uważam, że nie jest tak wybitna i troszeczkę nie rozumiem tego swojego zachwytu, ale bardzo dobrze go pamiętam. Jeśli ktoś jest zapalonym czytelnikiem, jak ja, to tych tytułów można by wymienić przynajmniej kilkadziesiąt.
Przeczytaj o akcji WP #GdybyNieKsiążka
Co oprócz Kerouaca?
Na pewno byłbym zupełnie innym człowiekiem, gdyby nie "Literatura na świecie", dwumiesięcznik, który ukazuje się od lat 70. To było moje okno na świat, na literaturę, której gdzie indziej nie było. Ciekawą, awangardową, nietuzinkową. Do dziś jestem dłużnikiem wszystkich jego redaktorek i redaktorów, tłumaczek i tłumaczy.
Zobacz wideo: Prolog: Pablopavo opowiada o "Mikrotykach"
Wyłapujesz językowe koloryty, którymi obdarzasz swoje postaci. Musiałeś sobie wyrobić swojego rodzaju "radar" czy przychodzi ci to naturalnie?
Z jednej strony rzeczywiście mam skłonność do przyglądania się słowom, nicowania ich, rozbijania związków frazeologicznych. Bardzo mnie to ciekawi. Spotkałem się z określeniem, że to jest zabawa słowem. Nie, w moim przypadku to nie jest zabawa. To wszystko czemuś służy, choć nie zawsze pewnie jest czytelne dla odbiorcy.
Z drugiej strony faktycznie zapisuję sobie rzeczy, które gdzieś uda mi się usłyszeć. Oczywiście później je przerabiam na swój sposób, nie przekładam ich 1:1, nie jestem reportażystą. Ale bez wątpienia język potoczny, mówiony, jest dla mnie największą inspiracją. Język, którym mówi dany narrator czy narratorka w opowiadaniach, jest dla mnie kluczowy. Jeśli znajdę język, to już mam wszystko.
Język buduje charakter całej postaci. Ale potrafi też poruszyć do głębi, jak stwierdzenie "czuję się jak własny nekrolog" w "Balladzie martwego poety w marynarce".
Wyrywanie poszczególnych fraz z danego opowiadania wygląda bardzo efektownie, ale one muszą działać w całości. Jeśli chcemy się przyjrzeć takiej frazie, to trzeba popatrzeć na bohatera, który ją wypowiada. Bohaterem tego opowiadania jest człowiek w głębokiej chorobie alkoholowej. Jak się później okazuje, to chyba jego ostatnia rozmowa w życiu. Natomiast rzeczywiście, ta postać jest bez wątpienia tragiczna. Może czasami tragikomiczna, ale na pewno samoświadoma. On wie, że to są jego końcowe może nie dni, ale miesiące. Właśnie dlatego mówi tak, jak mówi.
Poruszasz w książce temat nie tylko przemijania, ale starości i związanego z tym cierpienia. Co cię skłoniło, byś pochylił się nad tym tematem?
Kilka powodów. Pierwszy jest taki, że nie znalazłem jako czytelnik czegoś, co by mnie uwiodło, pokazało tę starość inaczej niż znane nam klisze. Drugi jest taki, że wielu moich przyjaciół to ludzie ode mnie starsi, którzy właśnie z tego wieku średniego przeskoczyli do tzw. starości. A trzeci wziął się z obserwacji starzejących się rodziców. Przez tyle lat rodzice są dla nas opoką, pewną instancją. I ta instancja zaczyna się z czasem chwiać. To naturalne, ale dlatego tak dojmujące.
Chciałem to opisać, tych starszych ludzi pokazać szerzej. Chciałem też w pewien sposób oddać sprawiedliwość, pokazać, że starość to nie tylko pieczenie ciast dla wnuków albo cierpienie i szpitale. Że to też jest życie. Bo mam wrażenie, że dzisiaj ci ludzie, szczególnie po sześćdziesiątce, zostali zepchnięci do swoistego skansenu i najlepiej, żeby się z niego nie wychylali i nie przeszkadzali młodym, albo tym, którzy młodych udają.
Wspomniałeś, że w twojej książce nie brakuje okrucieństwa. Starość musi być okrutna?
Pewnie może być różna. Przekonamy się za 20, 30 lat. Właśnie taka jest szczególnie, gdy ludzie są niezamożni. Gdy nie mogą sobie pozwolić na złagodzenie tych niedogodności i cierpień. Ale nie chciałem tym epatować. Chciałem tylko to pokazać. Choć rzeczywiście, jest w tej książce kilka ciężkich zadań pisarskich. Na przykład w pewnym momencie narratorką jest kobieta sparaliżowana, która właściwie nie komunikuje się już ze światem. Natomiast jej pamięć i myśli wciąż są żywe. Zapisanie tego było bardzo trudnym zadaniem. Mam wrażenie, że mało kto próbuje takie rzeczy robić. Mam nadzieję, że mi się udało.
Masz dużo wrażliwości w opowiadaniu o ludziach starszych, a jak widzisz dzisiejszych 20-latków?
Stosunkowo chyba najmniej piszę o młodych ludziach. Tu kłopotem jest język. Choć jestem aktywnym użytkownikiem internetu i wiele rzeczy rozumiem, bywa dla mnie nieczytelny. W "Mikrotykach" jest opowiadanie, w którym narrator idzie za dwoma dziewczynami i trochę je ocenia, bo mówią językiem, którego on nie rozumie. Dochodzi w końcu do wniosku, że "jest dziadem", a to, o czym mówią, to nic innego jak życie opisywane innym już językiem. Ja jestem daleki od oceniania. Zawsze staram się tonować. To pokolenie nie jest gorsze od mojego, jest inne. Ale myślę za to, że młodzi wbrew pozorom mają od mojego pokolenia trudniej.
Przeczytaj także: Tomasz Organek: żyjemy w czasach kryzysów tożsamości
W jakim sensie?
Jesteśmy w innym stadium kapitalizmu. I wcale tego nie zazdroszczę. Oczywiście, teraz jest dużo więcej możliwości, których my nie mieliśmy, ale nie chciałbym teraz kończyć szkoły i studiów i zastanawiać się, co robić dalej. I nie zapominajmy o zmianie technologicznej. Między 20-latkami a moim pokoleniem raczej trudno mówić o przepaści, ale między nimi a pokoleniem moich rodziców jest już ogromna. Kiedyś zapytałem ojca, jaki za jego życia był najważniejszy wynalazek. Odpowiedział bez cienia wahania, że pralka. Bo moja babcia na wsi mazowieckiej zawsze prała ręcznie, a to była ogromna strata czasu i wysiłek. Więc kiedy pojawiła się ta pralka Frania, to nagle się okazywało, że się zyskiwało dwie godziny dziennie. Rzecz, na którą my absolutnie nie zwracamy uwagi, dla mojego ojca była zmianą wręcz życiową.
Inni są już nie tylko młodzi, ale też 40-latkowie, co najlepiej pokazuje twoja piosenka "Karwoski".
Tak, to się zmieniło. Za mojego dzieciństwa 40-letni panowie to byli poważni ludzie chodzący z teczką do pracy. Dziś wielu 40-latków jedzie do pracy na rowerze, na desce. Są pozornie mniej spięci, bardziej wyluzowani. Ale myślę, że to zjawisko zauważalne głównie w dużych miastach. Na wsi pewnie wygląda to zupełnie inaczej.
Ja się nie czuję tym statecznym panem, o czym jest też ta piosenka. Ale rzeczywistość uświadamia, że inni tak tego czterdziestolatka postrzegają i trzeba się z tym pogodzić. Nic się z tym nie da zrobić. Chociaż jak powiedział Czesław Miłosz, "jeżeli chodzi o przemijanie, jestem przeciw".
"Karwoski" okazał się hitem i mam wrażenie, że cała płyta "Marginal", z której pochodzi, spotkała się ze świetnym przyjęciem.
To jest płyta w pewnym sensie taneczna, choć może nie nadaje się na każdą dyskotekę. Ale na koncerty przychodzi być może najwięcej ludzi w historii Ludzików. Pewnie nie będziemy tak popularni jak współcześni raperzy czy Dawid Podsiadło, ale też nigdy do tego nie aspirowaliśmy. Mamy swoją niszę, w której się świetnie czujemy, czasem z niej wychyniemy. Na pewno singiel "Karwoski" był ostatnio właśnie takim wychynięciem. Chcieliśmy sprawdzić, czy uda nam się zrobić płytę quasi taneczną, takie było założenie i chyba się udało.
Wróćmy do języka. W twoich tekstach, także piosenek, nieraz przewija się warszawska gwara. Jak ważna jest dla ciebie?
Gwara warszawska jest piękna, ale wymiera, za chwilę jej już nie będzie. Używam sporo sformułowań z niej pochodzącej, bo znam ją, wychowałem się w dzielnicy, w której była obecna, znam ludzi, którzy jeszcze tą gwarą mówią. Dziś mówią nią jeszcze trochę na Woli, na Ochocie, na Czerniakowie. Ale to nie jest tak, że sam używam jej na co dzień. Właściwie poza pierwszą płytą Ludzików, która wyszła 10 lat temu, nie robię tego świadomie. Zdarzają się bohaterowie w moich książkach, którzy są 70-letnimi mieszkańcami Grochowa, więc siłą rzeczy używają elementów gwary. Ale nie czuję się jej ambasadorem. Są ludzie, którzy się nią zajmują i pięknie o niej piszą.
Nie da się ukryć, Warszawa od lat fascynuje wielu twórców, jest dla nich inspiracją. A czym Warszawa jest dla artysty, który jest warszawiakiem?
Dla mnie Warszawa jest jak długoletnia żona. Są dni, że jest piękna i powabna, a są dni, że jesteśmy na siebie poobrażani. Zwłaszcza, że w Warszawie rządzą deweloperzy, wyburza się wiele fantastycznych budynków, zabytków, wyrzuca się ludzi na ulice, zamienia się dobrą architekturę na złą architekturę. Ludzie w Warszawie trochę o tym nie pamiętają, że budynków, które może nie są zabytkami, ale są stare i z duszą, jest wbrew pozorom naprawdę mało, a za chwilę znikną. Więc mam do Warszawy sporo pretensji. Ale to jest moje miasto. Mam do niej stosunek uczuciowy. Tu się urodziłem, nigdzie indziej dłużej nie mieszkałem i tu planuję umrzeć.
A czy dziś w Warszawie, szczególnie na Pradze, można gdzieś dostać fangę w cyferblat?
Pewnie trzeba byłoby pojechać na Pragę i sprawdzić. Oczywiście, zdarzają się takie miejsca. Pewnie nikt ci przy tym taką piękną gwarą nie powie, ale w tak zwany cymbał można dostać w wielu miejscach. Za mojej młodości czy w latach 90. wbrew pozorom najłatwiej na Śródmieściu Południowym. Sam dostałem tam parę razy i się biłem. A przez wiele lat mieszkałem na Grochowie w tzw. "czarnym punkcie". Z niedowierzaniem patrzyłem na mapki, które wykazywały, że to najbardziej niebezpieczne miejsce w Warszawie. Ale sąsiadów złe rzeczy nie spotkały, mi się też tam nigdy nic złego nie stało.
"Mikrotyki" spotkały się z fantastycznym przyjęciem. A jak jest z "Nieradością"?
Minął dopiero miesiąc od premiery, więc na razie mogę się o tym przekonać z pierwszych recenzji w prasie. W moim poczuciu "Nieradość" jest trudniejsza w odbiorze od "Mikrotyków", inna, ale dużo lepsza. Szczerze mówiąc powodzenie "Mikrotyków" i to, jak poruszyły czytelników, mnie zaskoczyło. I nie mówię tego, żeby kokietować. To było absolutne zaskoczenie. Ale nie chciałem pisać "Mikrotyków 2". To tak jak z muzyką. Nie lubię robić czegoś, co już raz zrobiłem, nie widzę ku temu powodu. Sam jestem ciekaw, jak ludzie będą o nowej książce myśleć.
Nie myślałeś o tym, że żeby zrobić coś nowego, napisać większą, jednolitą formę?
Nie wiem, po co miałbym to robić. W Polsce mamy jakąś obsesję, zadziwiający fetysz na punkcie powieści. Bo prawdziwi pisarze piszą przecież tylko powieści. 800 stron i to najlepiej w trzech tomach. Powieść jest mi zgoła obca. Większość moich ukochanych pisarek i pisarzy ich nie pisało. A nawet jeśli, to opowiadaniami właśnie zapisali się w historii literatury. Mam wrażenie, że za tymi powracającymi pytaniami o powieść kryje się "kiedy w końcu pan coś poważnego zrobi". Nie oznacza to, że nie spróbuję, ale nie trzeba być autorem powieści, żeby być poważnym pisarzem.
Trochę jest tak, że ludzie teraz oczekują, żeby powieść była jak serial. A literatura może wszystko, nie musi tylko spełniać oczekiwań czytelników. Oczywiście, nie można popadać w samouwielbienie czy masturbację pisarską i zapominać o czytelniku, ale nie można ulegać szantażom. Jeśli uważam, że lepiej opowiem historię opowiadaniem, nie będę silić się na powieści, bo ktoś uważa, że powieść jest wyższą formą sztuki. To jest skrajna nieprawda.
Paweł Sołtys, Pablopavo, ur. 1978, muzyk, wokalista, autor piosenek, pisarz. Lider formacji Pablopavo i Ludziki, której najnowsza płyta, "Marginal", miała premierę w październiku 2018 r. Za prozatorski debiut, "Mikrotyki", zdobył Nagrodę Literacką im. Marka Nowakowskiego i Nagrodę Literacką Gdynia. Druga książka artysty, "Nieradość", ukazała się 18 września 2019 nakładem wydawnictwa Czarne.