ZDJĘCIE ILUSTRACYJNE. NIE PRZEDSTAWIA BOHATEREK ARTYKUŁU // fot. Attila Husejnow/SOPA Images/LightRocket //, Getty Images
Chora na seksizm szkoła policyjna, niskie zarobki, brak jasnej drogi awansu i masa papierologii to dopiero początek ich ścieżki zawodowej. Smród, przemoc, narkotyki, agresja i śmierć w swojej najbrutalniejszej postaci – z tym stykają się na co dzień polskie policjantki. Na służbie nie ma ulg, ani kompromisów i o tym właśnie opowiadają rozmówczynie Marianny Fijewskiej. To one sprowadzają nieletnich do domów, to one przekazują matkom informacje o tragicznej śmierci ich dzieci, to w ich ramionach chowają się ofiary przemocy domowej. Niejednokrotnie kończąc służbę, zadają sobie pytanie: Czy dam radę dalej?
Dzięki uprzejmości wyd. WAB publikujemy fragment książki Marianny Fijewskiej "Policjantki. Kobiece oblicze polskich służb", która ukaże się 10 marca. UWAGA, TEKST ZAWIERA DRASTYCZNE OPISY SYTUACJI, Z KTÓRYMI ZETKNĘŁY SIĘ BOHATERKI REPORTAŻU. MOGĄ BYĆ NIEODPOWIEDNIE DLA OSÓB NIEPEŁNOLETNICH
Samobóje strzelają codziennie
– Wyobraź sobie, że on – policjantka Kaśka wskazuje ukradkiem na stojącego za barem młodego kelnera – postanawia się zabić. Bierze linę z zaplecza, idzie na zewnątrz i zawisa zaraz za drzwiami. My, niczego nieświadome, wychodzimy i natykamy się na dyndające ciało. Co byś zrobiła? Pewnie byś krzyczała. Na pewno byś krzyczała. Może zwróciłabyś latte na chodnik i roztrzęsiona zadzwoniła na 112.
– A ty?
– Ja bym mogła w ogóle go nie zauważyć.
Zgodnie ze statystykami udostępnionymi przez Komendę Główną Policji w 2017 roku popełniono 5276 samobójstw, rok później 5182, a w 2019 – 5255. W Polsce średnio 15 osób dziennie odbiera sobie życie. Biletami na drugą stronę są najczęściej sznury albo kable. 80 procent samobójców wybiera powieszenie. Przy jednym samobójstwie pracuje zwykle dwóch policjantów z wydziału prewencyjnego i dwóch z grupy dochodzeniowo- śledczej. Oznacza to, że każdego dnia około 60 policjantów zaangażowanych jest w czynności związane z samobójstwem obywatela.
Gdzie diabeł nie może, tam babę pośle
Zegar na desce rozdzielczej policyjnej skody wskazuje 6.42. Osiemnaście minut i można zjeżdżać do bazy. Anka odwija kanapkę ze sreberka. Ser i pomidor, który – podobnie jak powietrze w furze – ze świeżością nie ma już nic wspólnego. Policjantka uchyla okno.
– Weź je, k…a, zamknij, burza idzie – mówi Tomek, partner na służbie. Mierzy prawie dwa metry, trenuje krav magę, a do kobiet w policji ma tylko jedno pytanie: "Na c..j tu przyszłyście?".
6.45. Anka myśli o tym, że za pół godziny wślizgnie się do łóżka i przytuli do ciepłych pleców męża. W jednej sekundzie dźwięk policyjnego radia brutalnie tę wizję niszczy.
Dyżurny: Sąsiedzi boją się o faceta z domu obok, kilka dni go nie widzieli. Dobijali się, ale drzwi zamknięte, nikt nie odpowiada, trzeba jechać, sprawdzić, co się stało.
Adres: Zawiejewo. Koniec świata. Zadupie. Tam, gdzie kruki zawracają, a psy dupami szczekają. Już teraz wiadomo, że służba wydłuży się co najmniej o godzinę. Anka zjada kanapkę w drodze.
Dwadzieścia minut później są na miejscu. Niewielki jednorodzinny domek. Płot, furtka, pod furtką sąsiedzi. Starsze małżeństwo. Na szlafrokach mają kurtki przeciwdeszczowe, bo z nieba leje się już konkretnie. Tłumaczą, że sąsiad nie daje znaku życia. Dzwonili, pukali, walili, ale bez skutku. Mówią, że mieszka sam, choć jakaś kobitka czasem się u niego kręci. I że o żadnych wyjazdach nie wspominał. Anka wskakuje na parapet, wsadza rękę w szczelinę między ścianą a uchylonym oknem i na oścież otwiera drugie. Zaczyna grzmieć, szarówa taka, że ledwo cokolwiek widać.
– Pójdziesz? – pyta Tomek.
– A ty nie pójdziesz?
– Anka, ja tydzień temu widziałem, jak faceta szczury żarły. Weź, idź. No k…a, proszę.
– Gdzie diabeł nie może, tam babę pośle! – komentuje sąsiad. Wszyscy zaczynają chichotać.
Anka włącza latarkę, wskakuje przez okno i ląduje na dywanie. Przeklina w myśli, choć wiszącego ciała jeszcze nie widzi. Zobaczy je dopiero w drugim pokoju. I choć nie zdarza się to często, będzie też list pożegnalny ("Już dłużej nie mogę znieść tego bez ciebie"). Przeklina, bo charakterystyczny zapach, który uderza w jej nozdrza, nie pozostawia wątpliwości, że ta służba jeszcze się przedłuży.
Pamiątka po pierwszym wisiorku
Do samobójstw wzywani są policjanci z ogniwa prewencji, do którego zwykle trafia się zaraz po szkole. Nierzadko człowiek, który odebrał sobie życie, jest pierwszym zmarłym, z jakim mają do czynienia. Dlatego pięć lat temu, gdy Magda zaczynała pracę w policji, na "wisielca" jechała z duszą na ramieniu.
– Cały strach odszedł w momencie, w którym zobaczyłam zwłoki – mówi. – Zwisał bezwładnie spod sufitu i pomyślałam, że wygląda zupełnie jak duża kukła. Próbowałam myśleć, że to przecież człowiek, że jeszcze niedawno żył, chodził, mówił, ale jakoś nie mogłam. Zostało mi to do dziś. Gdy widzę wisielca, myślę: kukła.
Reakcje na pierwszego samobójcę są przez kolegów i koleżanki z policji bacznie obserwowane. Spokój Magdy wywołał aprobatę.
– Technik powiedział, że ma dla mnie prezent za ładne zachowanie. Jak odcinał wisielca, to odpiłował kawałek sznura i wcisnął mi do ręki. Powiedziałam, że nie chcę, a on się oburzył: "Po pierwszym samobójcy trzeba mieć pamiątkę, to na szczęście".
Dominika w ogniwie patrolowo-interwencyjnym służy od jedenastu lat. O swoim pierwszym samobójcy opowiada tak:
– Nocny patrol, dostajemy zgłoszenie, że "wisiorek tu i tu". Pytam kolegę, jaki wisiorek, a on się śmieje. Zobaczysz, mówi. Ja w panice. Domyślam się, że chodzi o trupa, a ciało widziałam w życiu tylko raz, było to ciało mojego wujka w trumnie. Stanęliśmy na skraju lasu. Bagnisko było straszne, pamiętam to. I na gałęzi wisi facet. Kolega mówi: "Właź na drzewo, odcinaj. Ja będę łapać". "Dobra" – mówię i ładuję się w bagno po kostki. Podchodzę do drzewa, już chcę się wdrapywać, a on: "Głupia jesteś, złaź! Oględziny będą! My tylko zabezpieczamy miejsce!".
Pytam Dominikę, czy się bała. Odpowiada, że nie. Że ma odporność. Nigdy nie wymiotowała na widok ciała. Koledzy często chwalą jej odwagę. Jak wtedy, gdy bez cienia wahania zaczęła reanimować samobójcę.
– Otyły starszy mężczyzna, wisiał bardzo nisko i bardzo krótko. Powiesił się w chlewie dla zwierząt. Była szansa, że go odzyskamy – wspomina. – Kolega odciął, ja zaczęłam pompować. Pamiętam trzask żeber i mostka. Jak gruchło, to aż mnie zmroziło, ale pompowałam dalej. Ja się przed niczym nie cofam.
Pierwsze ciało, które widziała Kamila, policjantka ruchu drogowego, należało do dziewiętnastolatka, który rzucił się pod pociąg.
– Poszedł odebrać maturalne wyniki – wspomina – i od razu z tymi wynikami na tory. Przełupało go tak, że jak zobaczyłam, mówię: niemożliwe, on nie może być taki młody. Skóra się przerwała, naskórek pomarszczył. Chłopak wyglądał jak dziewięćdziesięcioletni starzec. Stałam, przyglądałam mu się. Nie bałam się, tylko byłam zszokowana. Zdziwiona. Dziś mam w sobie totalną znieczulicę, przesyt. Biorę wszystko na spokojnie. Takie widoki już nie wywołują emocji. Nawet nie wywołują zaciekawienia.
Do trzech razy sztuka
– Chłopaki, jak będzie samobój, błagam, zadzwońcie! – prosiła Kaśka, gdy opuszczała komisariat przed swoją pierwszą przerwą świąteczną w policji. To było dziesięć lat temu. Pamięta dokładnie, jaka była zła, że nie zadzwonili. A samobójca był (student, stodoła, sznur, Wigilia). Zawsze w święta są.
– Nie mogłam się doczekać. Byłam ciekawa, jak to jest zobaczyć człowieka, który odebrał sobie życie – mówi i dodaje, że za swoją niecierpliwość musiała zapłacić.
Najpierw nastoletnia dziewczynka. Powiesiła się u matki na poddaszu. Zorientował się jej dziadek, odcięli w ostatniej chwili. Podobno znęcała się nad nią koleżanka. Kaśka przeprowadza czynności. Zabezpiecza miejsce, rozmawia ze zrozpaczoną rodziną. To niedoszłe, dzięki Bogu, samobójstwo jest pierwszym, które zapada jej w pamięć.
Drugiemu nie udaje się zapobiec. Starszy pan kłóci się z żoną, mówi, że idzie na autostradę. Pół godziny później Kaśka i jej partner są na miejscu. Po mężczyźnie przejechało kilka samochodów. Nic z niego nie zostało, ale ludzie patrzą i reanimować trzeba.
– Facet normalnie pusty w środku – mówi. – Czuję pod palcami, że tam wszystko jest zmiażdżone, ale muszę reanimować, bo inaczej mnie nagrają, wrzucą do sieci i napiszą, że policjantka nie udzieliła pomocy. I tylko ten dźwięk, jak dłonie przebijają się przez wnętrzności do samego asfaltu. Ten dźwięk to normalnie słyszę do dziś.
Trzecie samobójstwo zapadło jej w pamięć, bo z samobójcą rozmawiała godzinę przed śmiercią. Nocny dyżur. Kaśka i jej partner trafiają na okolicznego pijaczka. Kręci się samotnie przy dworcu.
– Co pan tu robisz? Do domu idź!
– Pani władzo, a może ja jestem poszukiwany? Sprawdzi pani? Kaśka legitymuje klienta, wrzuca dane do systemu.
– Panie, nic pan złego nie zrobiłeś.
– A może jednak? Może mnie na dołek zawieziecie?
– Panie, ostatni raz mówię, idź pan do domu, a nie się po nocy kręcisz. Półtorej godziny później dzwoni dyżurny: zderzenie pociągu z pieszym.
– Zazwyczaj przy takim starciu z pieszego zostaje co najwyżej jakaś wyrzucona w krzaki noga – mówi Kasia. – Ale on musiał się tak dziwnie wślizgnąć pod lokomotywę, że siła uderzenia odbiła go na siatkę zabezpieczającą tory. I on się do tej siatki przykleił. Jedną stronę ciała miał zmasakrowaną, jakby rozpuścił go żrący deszcz, a drugą nienaruszoną – ręka, noga, oko – wszystko na swoim miejscu. Po tej normalnej połowie go poznałam. To znaczy po ubraniu. Wiem, że to dziwne, ale do dziś pamiętam wzór dzierganego sweterka, który miał na sobie.
(…)
Zagadka na dziś: samobójstwo czy zabójstwo?
Raz na jakiś czas na wewnętrznej grupie dla funkcjonariuszy między policyjnymi newsami pojawia się obrazek. Kolorowy, przyjemny. Jak z książeczki dla dzieci. A to łóżeczko z grubaśną pierzyną, a to biurko z kwiatuszkami, a to przytulna sypialnia. I tylko trupy nie pasują, bo obok łóżeczka, z fiolką leków w dłoni, nieżywa babcia, przy biurku kobieta z przestrzeloną głową, a pod sufitem dyndający na brązowej linie mężczyzna. Zabawa polega na tym, by zgadnąć, czy rysunek rzeczywiście przedstawia samobójczą scenę, czy może jednak zbrodnię popełnioną z premedytacją.
Ostatnia zagadka (wisielec z sypialni) wzbudza szczególne zainteresowanie. To przez mylące szczegóły. Po pierwsze zbity zegar na podłodze, po drugie list – ci z prewencji i kryminalnego wiedzą, że samobójcy listy piszą bardzo rzadko. A już na pewno nie po to, by się pożegnać, jak już, to tylko by wzbudzić dożywotnie poczucie winy. Zwykle w kobiecie, która odeszła. To akurat by się zgadzało – na ścianie wisi zdjęcie szczęśliwej niegdyś pary. "Samobójstwo" – pisze Mateusz. – "Najprawdopodobniej się rozstali, mężczyzna zniszczył w amoku zegarek, który uznał za symbol ich wspólnego czasu". Beata się nie zgadza – przecież pod ścianą stoją dwie ortopedyczne kule, a niepełnosprawny na taboret by nie wszedł.
Wtóruje jej Robert: "Ewidentnie zabójstwo. Gość o kulach nie dałby rady zawiesić pętli. Dwie szklanki świadczą o tym, że denat z mordercą pili".
Patryk się nie zgadza: "Ta, normalnie gość, co na kulach chodzi, się zap….olił". Ktoś się śmieje, że w czasach pandemii powodów do samobójstwa mógł mieć aż nadto, ktoś puentuje: "Pewnie od piętnastu lat zapie…lał w patrolówce na trzeciej grupie zaszeregowania".
(…)
Powyższy fragment pochodzi z książki Marianny Fijewskiej "Policjantki. Kobiece oblicze polskich służb", która ukaże się 10 marca nakładem wyd. WAB.