Ronan Farrow / fot. George Pimentel, Getty Images
Nie było chyba w ostatnich kilku latach sławniejszego dziennikarza niż Ronan Farrow. Jego artykuł z "New Yorkera" z października 2017 roku nie tylko zdemaskował liczne przypadki nadużyć i przemocy seksualnej, jakich przez lata dopuszczać się miał wpływowy amerykański producent filmowy, Harvey Weinstein.
Pomógł także zainicjować ruch #MeToo, który wymusił dyskusję na temat doświadczanych przez kobiety dyskryminacji i przemocy, toczącą się w świecie zachodnim do dzisiaj.
Za tekstem o Weinstenie poszły kolejne materiały Farrowa obnażające przemocowe zachowania wpływowych osób: prokuratora generalnego Nowego Jorku Erica Schneidermana, prezesa telewizji CBS Lesliego Moonvesa, czy nominowanego przez Trumpa do objęcia stanowiska w Sądzie Najwyższym Bretta Kavanaugh.
Wydana niedawno w Polsce książka Farrowa "Złap i ukręć łeb. Szpiedzy, kłamstwa i zmowa milczenia wokół gwałcicieli" rekonstruuje wydarzenia prowadzące do powstania słynnego tekstu o Weinsteinie i opowiada, co stało się po jego publikacji.
Przemoc seksualna i mechanizmy jej ukrywania przez branżę filmową i media, nie jest jednak jedynym tematem książki.
W tle widać inne, co najmniej równie niepokojące zjawisko: mechanizmy, dzięki którym bogaci i wpływowi przez długi czas mogą unikać odpowiedzialności karnej, czy osądu opinii publicznej.
Patrząc na to, jakimi środkami dla własnej obrony dysponował Weinstein – a przy multimiliarderach w typie Jeffa Bezosa czy Billa Gatesa słynny producent wcale nie jest szczególne zamożny – trudno nie zastanawiać się, czy we współczesnych, coraz bardziej rozjeżdżających się wzdłuż linii majątkowych podziałów zachodnich społeczeństwach, takie reguły jak równość wobec prawa są czymś więcej niż dobrze brzmiącym sloganem.
Prywatne państwo policyjne
"Złap i ukręć łeb" najciekawsze staje się w momencie, gdy słynny tekst Farrowa o Weinstenie zostaje już opublikowany.
Dopiero wtedy, jak w ostatnim akcie dobrze napisanego kryminału, wszystkie elementy układanki zaczynają składać się w jeden spójny obraz.
Farrow zaczyna zdawać sobie sprawę z tego, że gdy prowadził śledztwo w sprawie Weinsteina, sam był poddawany agresywnym działaniom o charakterze śledczo-wywiadowczym, prowadzonym przez opłacanych przez producenta ludzi.
Wszystkie tajemnicze wydarzenia towarzyszące od początku pracy Farrowa nad materiałem – dziwne powiadomienia na telefonie, próby nawiązania kontaktu przez rzekomo także szukających prawdy o Weinsteinie nieznanych dziennikarzy, charakterystyczny samochód podejrzanie często parkujący pod nowojorskim mieszkaniem dziennikarza – nabierają nagle sensu.
Aparat wywiadowczy, jaki Weinstein zmobilizował przeciw Farrowowi i jego źródłom jest naprawdę imponujący.
"Złap i ukręć łeb" często przypomina którąś z powieści Johna Le Carré albo innego klasyka powieści szpiegowskiej – nie obcujemy jednak z literacką fikcją, tylko zapisem faktycznych wydarzeń.
Pojawiają się smutni panowie rodem z dawnego Związku Radzieckiego, prowadzący obserwacje wskazanych przez Weinsteina osób; gadżety znane z filmów o Jamesie Bondzie (eleganckie wieczne pióro, służące jednocześnie jako urządzenie podsłuchowe); świetnie wyszkoleni agenci pod przybraną tożsamością, nawiązujący kontakty z celami, zdobywający ich zaufanie i wykorzystujący je zgodnie z interesami klienta.
Farrow opisuje na przykład jak jedna z głównych oskarżycielek Weinsteina, aktorka Rose McGowan, została zmanipulowana przez agentkę pewnej prywatnej firmy wywiadowczej z Izraela, Black Cube.
Agentka użyła swojej przyjaźni z artystką do wydobycia od niej obszernych fragmentów przygotowywanej do druku, oskarżającej Weinsteina książki, które następnie przekazała producentowi.
Black Cube, dysponująca najnowocześniejszą technologię firma, założona przez doświadczonych, świetnie wyszkolonych byłych pracowników izraelskich służb, zdolna do działania na całym świecie, często na granicy prawa, wyrasta na główny czarny charakter książki.
Farrow nie pozostawia jednak wątpliwości, że nawet gdyby wyrokiem sądu Black Cube zostało jutro zamknięte, to podobne usługi świadczą setki podobnych przedsiębiorstw na całym świecie.
Między służbami specjalnymi, wywiadami, siłami policyjnym a rynkiem prywatnych usług detektywistycznych i wywiadowczych kręcą się bowiem w najlepsze obrotowe drzwi.
Cenne i niebezpieczne umiejętności, jakich państwa uczą policyjnych detektywów, czy funkcjonariuszy szkolonych do pracy kontrwywiadowczej dają się sprzedać za doskonałą cenę na wolnym rynku. Tak doskonałą, że na podobne usługi stać tylko wąską, globalną elitę.
"Złap i ukręć łeb" sugeruje, że ta elita dysponuje czymś w rodzaju prywatnego państwa policyjnego, które, nawet jeśli działa na granicy prawa, to robi to na tyle sprytnie, by nikt nie poniósł tego konsekwencji.
Sprawia to, że relacje ludzi takich jak Weinstein nie tylko ze zwykłymi śmiertelnikami, ale nawet z państwem, wymiarem sprawiedliwości, czy mediami przybierają często skrajnie niesymetryczny charakter.
Wątpliwy happy end
Narracja Farrowa kończy się happy endem jak wzorcowy hollywoodzki film o dzielnym dziennikarzu, rzucającym wyzwanie tyleż potężnemu, co zepsutemu magnatowi.
Zgodnie z oczekiwaniami czytelników Dawid wygrywa z Goliatem.
Cały prywatny szpiegowski aparat i sztab prawników, grożących dziennikarzom pozwami na gigantyczne sumy, w niczym Weinsteinowi ostatecznie nie pomaga. Artykuł Farrowa ukazuje się w końcu w "New Yorkerze", rozpoczynając upadek niegdyś wszechwładnego producenta.
Dziś odsiaduje on w nowojorskim więzieniu karę 23 lat więzienia za gwałt i napaść seksualną.
Ten happy end jednak nie uspokaja. Zbyt dobrze wiemy, że Farrow był przypadkiem wyjątkowym. Miał za sobą kapitał znanego nazwiska, rozpoznawalnej, znanej z telewizji twarzy, koneksje w hollywoodzkiej arystokracji – jako syn znanej aktorki Mii Farrow – i bezpieczeństwo finansowe.
W książce, nawet gdy Farrowowi kończy się kontrakt w zatrudniającej go telewizji NBC, ani razu nie pojawiają się troski o pieniądze.
Młoda gwiazda dziennikarstwa nie ma też na utrzymaniu zależnych od niego finansowo krewnych, czy dzieci. Zdecydowana większość dziennikarzy nie ma i nigdy nie będzie mieć podobnego komfortu i poczucia bezpieczeństwa.
O wiele łatwiej ich zastraszyć, zniechęcić, przekonać, że podążając tropem niewygodnej historii, tylko sobie zaszkodzą. Z książki dowiadujemy się zresztą o przynajmniej kilku przypadkach, gdy dziennikarze trafiający na trop występków Weinsteina musieli ostatecznie odpuścić.
W "Złap i ukręć łeb" widzimy też, że media często same są częścią problemu. Farrow publikuje swój artykuł o Weinstenie w "New Yorkerze", gdy ciągle pozostaje dziennikarzem telewizji NBC. Pracę nad materiałem o Weinsteinie zaczyna dla swojej macierzystej stacji, z zamiarem wyemitowania go jako reportaż telewizyjny.
Nic jednak nie wyjdzie z tych planów.
Na początku książki NBC wydaje się idealnym miejscem do poważnej dziennikarskiej pracy. Stacja zapewnia Farrowi pełne logistyczne i prawne wsparcie, stwarza mu warunki do uprawiania zaangażowanego, mówiącego o ważnych kwestiach dziennikarstwa, często wchodzącego w starcie z potężnymi grupami interesu – np. firmami naruszającymi normy ochrony środowiska.
W przypadku sprawy Weinsteina cała ta medialna maszyna, mająca chronić jakościowe, odważnie mówiące prawdę dziennikarstwo, zwyczajnie się zacina.
Choć od początku Farrow ma naprawdę mocne materiały – zeznania kobiet pod nazwiskiem, taśmę, na której Weinstein przyznaje się do niewłaściwego zachowania seksualnego – stacja pozostaje jednak sceptyczna.
Im więcej dziennikarz przynosi dowodów, z tym zimniejszą reakcją się spotyka.
Jego materiał trafia na coraz wyższe szczeble korporacyjnej hierarchii, do kolejnych zespołów prawniczych. Farrow słyszy, że ma czekać, w końcu dociera do niego, że w NBC materiał nigdy się nie ukaże. By nie stracić tygodni pracy, idzie z nim do "New Yorkera".
W "Złap i ukręć łeb" pojawiają się przypuszczenia, że obserwujący śledztwo Farrowa Weinstein naciskał na NBC.
Farrow spekuluje, że za decyzją stacji o wstrzymaniu jego materiału mógł stać lęk przed tym, iż na emisję materiału o sobie Weinstein odpowie publikacją materiałów o problemach z molestowaniem seksualnym jednej z gwiazd NBC, Matta Lauera.
Weinstein w narracji Farrowa dysponuje bowiem nie tylko prywatnym wywiadem, ale także własnym korpusem prasowym, głównie w postaci brukowego tygodnika "National Enquirer", zaprzyjaźnionego z producentem. Od początku śledztwa Farrowa "NE" miał zbierać materiały nie tylko na Lauera, ale także na oskarżające producenta kobiety, by "odpalić" je w odpowiednim momencie.
Z podobnych relacji z potężnymi i wpływowymi "NE" zbudował sobie zresztą model działania. Tygodnik miał współpracować między innymi z Donaldem Trumpem, skupując wyłączne prawa do obciążających prezydenta historii, by na lata pogrzebać je w redakcyjnym sejfie.
Przed wyborami w 2016 roku gazeta miała zapłacić 150 tysięcy dolarów byłej modelce "Playboya", Karen McDougal, za wyłączne prawa do historii romansu, jaki kobieta miała mieć z prezydentem w pierwszych latach jego małżeństwa z Melanią Trump.
Rewelacje wokół McDougal i związki z Trumpem wpędziły tytuł w prawne i finansowe kłopoty. Trudno jednak poczuć jakąś szczególną ulgę z tego powodu.
Można bowiem przypuszczać, że inne pisma o podobnym mogą świadczyć podobne usługi, pomagając postaciom pokroju Trumpa ukrywać kompromitujące sprawy, nie tylko natury obyczajowej.
Między #MeToo a Occupy Wall Street
Farrow obok statusu gwiazdy dziennikarstwa śledczego, wielkich zasięgów w mediach społecznościowych i zwolenników na całym świecie ma też krytyków.
Zarzucają mu, iż nie zawsze dokładnie weryfikuje informacje, że zbyt łatwo wyciąga daleko idące wnioski, wykazując przy tym skłonność do efektownych, "filmowych" narracji, gdzie od początku wiadomo, kto jest dobry, a kto zły.
W "Złap i ukręć łeb" widać te słabości. Narracja czasem za bardzo układa się w iście hollywoodzki schemat.
Jeden z kluczowych zarzutów Farrowa wobec macierzystej stacji, NBC – że stacja zabiła historię Weinsteina szantażowana przez producenta "kwitami" na Lauera – udokumentowana jest dość słabo.
Jedyny dowód to zeznanie byłego pracownika stacji, powołującego się na wysoko postawione anonimowe źródła. Jakich szczegółowych zarzutów nie można by mieć do książki, dziennikarzowi udało się dotknąć prawdy o niebezpiecznych mechanizmach na styku mediów i wielkich pieniędzy.
Artykuł Farrowa w "New Yorkerze" stał się jednym z założycielskich tekstów ruchu #MeToo, wzywającego do radykalnej zmiany tego, jak na współczesnym zachodzie układają się relacje w trójkącie władza-płeć-seks.
"Złap i ukręć łeb" pokazuje, jak nierówności powodowane przez płeć są warunkowane i wzmacniane przez te ekonomiczne. Nad książką unosi się tyleż duch #MeToo, co innego wielkiego ruchu ubiegłej dekady – Occupy Wall Street.
Być może - zastanawiamy się, czytając Farrowa - potrzebujemy nie tylko daleko idącej renegocjacji relacji między płciami, ale także radykalnej zmiany tych między wąską, żyjącą ponad społeczeństwem elitą, a całą resztą zwykłych śmiertelników.