Nathaniel Rich , 20 lutego 2020

Ziemia. Jak doprowadziliśmy do katastrofy

Protest anty smogowy w Londynie, Anadolu Agency / Contributor, Getty Images

Chciwość, bezmyślność, lekceważenie faktów. To wszystko sprawiło, że długotrwały kataklizm jest w tej chwili dla ludzkości najbardziej optymistycznym scenariuszem.

Porozumienie klimatyczne z Paryża – podpisane w Dniu Ziemi w 2016 roku, a obecnie niewiążące, nierealne i dawno puszczone w niepamięć – miało na celu utrzymanie globalnego ocieplenia na poziomie poniżej dwóch stopni.

Według ostatniego badania prawdopodobieństwo sukcesu wynosi jeden do dwudziestu.

Jeśli jakimś trafem nam się poszczęści, będziemy musieli poradzić sobie tylko ze znikaniem raf koralowych na świecie, podniesieniem o kilkanaście metrów poziomu wód w morzach i oceanach, zagładą Zatoki Perskiej.

Klimatolog James Hansen nazwał wzrost temperatury o dwa stopnie „receptą na długoterminową katastrofę”.

Długotrwały kataklizm jest w tej chwili najbardziej optymistycznym scenariuszem.

Natomiast wzrost temperatury o trzy stopnie to recepta na krótkoterminową katastrofę: pojawienie się lasów w Arktyce, zniszczenie większości nadmorskich miast, głód na masową skalę.

Robert Watson, były przewodniczący Międzyrządowego Zespołu ds. Zmian Klimatu (Intergovernmental Panel on Climate Change) przy Organizacji Narodów Zjednoczonych, twierdził, że wzrost temperatury o trzy stopnie jest sensownym minimum.

Wzrost temperatury o trzy stopnie to recepta na krótkoterminową katastrofę - np. pojawienie się lasów w Arktyce, zniszczenie większości nadmorskich miast, głód na masową skalę

Wzrost temperatury o trzy stopnie to recepta na krótkoterminową katastrofę - np. pojawienie się lasów w Arktyce, zniszczenie większości nadmorskich miast, głód na masową skalę

Autor: FLPA/Bernd Rohrschneider

Źródło: East News

O cztery: w Europie panuje permanentna susza, duża część Chin, Indii i Bangladeszu zamienia się w pustynie, Polinezja pogrąża się w wodach oceanu, rzeka Kolorado zawęża się do strużki.

Niektórzy wybitni światowi klimatolodzy, a nie należą oni do ludzi zbyt egzaltowanych, wieszczą upadek cywilizacji w przypadku ocieplenia o pięć stopni.

Bezpośrednią przyczyną nie będzie samo ocieplenie – nie spłoniemy i nie zamienimy się w popiół – ale czynniki pośrednie.

Czerwony Krzyż szacuje, że już teraz więcej uchodźców opuszcza swoje domy nie z powodu konfliktów zbrojnych, lecz kryzysu ekologicznego.

Głód, susza, powodzie, a także rozszerzanie się na dużą skalę terenów pustynnych zmuszą setki milionów ludzi do ucieczki przed śmiercią.

Masowe migracje zachwieją nietrwałymi regionalnymi rozejmami, intensyfikując walkę o zasoby naturalne, akty terroryzmu i nowe wojny.

W pewnym momencie dwa największe zagrożenia, przed jakimi stoi nasza cywilizacja: globalne ocieplenie i broń jądrowa, wyrwą się spod kontroli i staną przeciwko swoim twórcom.


Ten więcej niż niepokojący obraz kreśli w książce "Ziemia. Jak doprowadziliśmy do katastrofy" Nathaniel Rich. Rozdział "Wejście Kasandry, obłęd 1979–1980" publikujemy dzięki uprzejmości Grupy Wydawniczej Foksal.

Autor: WAB

Źródło: Materiały prasowe

Wejście Kasandry, obłęd 1979–1980

James Hansen (amerykański astrofizyk i klimatolog - red.) przedstawiał na wykresach Lustrzane Światy, Rafe Pomerance (ekolog, który począwszy od późnych lat siedemdziesiątych XX wieku, odgrywał kluczową rolę w podnoszeniu świadomości na temat ryzyka zmian klimatu dla polityków Stanów Zjednoczonych - red.) zdobywał kontakty na Kapitolu, a niewielka grupa filozofów, ekonomistów i socjologów debatowała, głównie w swoim gronie, czy w ogóle możliwe jest ludzkie podejście do rozwiązania tego ludzkiego problemu.

Uczeni ci – nazwijmy ich Fatalistami – nie przejmowali się szczegółami ocieplenia, przyjęli najgorszy możliwy scenariusz. Nie zastanawiali się także, czy ludzie przestaną spalać paliwa kopalne w określonym czasie; uznali, że rozwiązanie jest technicznie możliwe. Pytali za to, czy istoty ludzkie, w obliczu egzystencjalnego kryzysu, będą chciały mu zapobiec.

To nie było takie łatwe pytanie, jakby się mogło wydawać. W połowie osiemnastego wieku, kiedy po raz pierwszy zaczęto spalać paliwa kopalne na masową skalę, by wytworzyć energię, doszło do bezprecedensowego rozdźwięku cywilizacyjnego.

Ludzkość straciła kontrolę nad technologią. Nowe wynalazki przyspieszające rozwój świata – mechaniczna przędzarka, piec na koks, opalany węglem silnik parowy – przynosiły ze sobą niebezpieczeństwo, którego ich twórcy się nie spodziewali, a co więcej – nie mogli uniknąć.

Czarny dym przesłaniający światło dzienne w Londynie i Yorkshire był pierwszym przykładem niepożądanych skutków; Dust Bowl (lata 1931–1938, w którym dziewiętnaście stanów na obszarze Wielkich Równin w Stanach Zjednoczonych zostało dotkniętych katastrofą ekologiczną, będącą skutkiem suszy i silnej erozji gleb. Została ona spowodowana wieloletnią suszą i intensywną eksploatacją rolniczą gruntów - red.) pokazał, że doraźne korzyści płynące z mechanizacji mogą prowadzić do pochopnego zlekceważenia gromadzonej przez wieki mądrości, a potęga postępu technologicznego, pod postacią powszechnego korzystania z pojazdów z silnikami benzynowymi, jest złudzeniem, jak przykładowo w roku 1943, kiedy spowici smogiem mieszkańcy Los Angeles byli przekonani, że to Japończycy zaatakowali miasto za pomocą broni biologicznej.

Bangladesz. Rolnik zbiera owoce guawy. Przy wzroście temperatury o cztery stopnie jego krajowi grozi to, że duża jego część zamieni się w pustynię. Zagrożone są Chiny i Indie. Europie grozi z kolei permanentna susza

Bangladesz. Rolnik zbiera owoce guawy. Przy wzroście temperatury o cztery stopnie jego krajowi grozi to, że duża jego część zamieni się w pustynię. Zagrożone są Chiny i Indie. Europie grozi z kolei permanentna susza

Autor: NurPho/REX Shutterstock

Źródło: East News

Ryzyko rosło wprost proporcjonalnie do roli technologii, aż w końcu w epoce jądrowej samobójstwem może być zwykłe naciśnięcie guzika. W raporcie z 1977 roku przygotowanym przez National Research Council Roger Revelle i Charles Keeling twierdzili, że emisje węglowe stanowią takie samo zagrożenie.

"W ostatnim czasie coraz bardziej zauważalne predyspozycje człowieka – pisali – do nieświadomego zakłócania równowagi w środowisku naturalnym Ziemi wyprzedzają nasze możliwości przewidywania rodzaju i zasięgu takiego wpływu".

Słowem kluczem było "nieświadomego". Skutek oddzielił się od przyczyny. Im technologia była bardziej zaawansowana, tym ludzkie zachowanie bardziej dziecinne.

Mimo że spalanie dużych ilości węgla stało za wieloma rutynowymi czynnościami, tylko w tyle głowy, gdzieś na peryferiach naszej świadomości, zdawaliśmy sobie sprawę z szumu klimatyzatora, dźwięku włącznika światła, warkotu silnika spalinowego.

A dług rósł, rachunek miał nadejść wkrótce. Kolejny raport, z 1977 roku, zlecony przez Energy Research and Development Administration (poprzednika Departamentu Energii), przestrzegał, że powszechne spalanie przez ludzi paliw kopalnych nieuchronnie prowadzić będzie do serii "karygodnych" i "nieodwracalnych" katastrof, ale najlepsze remedium – przejście na energię odnawialną – uważał za przesadne.

"Każde działanie rządowe wymaga politycznej zgody" – zakończyli autorzy. "Zgodę taką trudno będzie osiągnąć".

Wyspy Polinezji znikną w oceanie. Tak stanie się, gdy temperatura na Ziemi wzrośnie o cztery stopnie

Wyspy Polinezji znikną w oceanie. Tak stanie się, gdy temperatura na Ziemi wzrośnie o cztery stopnie

Autor: SYLVAIN GRANDADAM

Źródło: East News

Antropolog kultury Margaret Mead, która coś niecoś wiedziała o sztywnych wzorcach kulturowych, zrozumiała już w 1975 roku podczas sympozjum poświęcone- go ociepleniu, odbywającego się w National Institute of Environmental Health Sciences, że problem jest naglący.

"Czeka nas czas, kiedy społeczeństwo musi podjąć decyzje na skalę globalną" – pisała.

Puenta była szybka, celna i pozbawiona ornamentów dominujących w literaturze akademickiej. "O ile ludzie na świecie nie zrozumieją ogromnych i długoterminowych konsekwencji tego, co wydaje się szybko podjętą, pochopną decyzją – powiedziała – to cała planeta będzie zagrożona".

Fataliści jednak zastanawiali się, czy większa świadomość problemu rzeczywiście spowodowałaby racjonalną reakcję.

Czy widmo odległej katastrofy wymusiłoby zmianę? Jeśli tak, to jakie widmo i jaką zmianę? Martwimy się o przyszłość naszych dzieci i wnuków. Ale jak bardzo?

A jak bardzo niepokoimy się o naszych prawnuków i ich praprawnuków? Czy na tyle, by zrezygnować ze standardów, do których jesteśmy przyzwyczajeni?

Gwałtowne przejście do odnawialnych źródeł energii wymaga poświęceń. Czy perspektywa głodu za sto lat wystarczy, by zmotywować człowieka do jazdy autobusem?

Czy wystarczy, by przekonać czteroosobową rodzinę do rezygnacji z suszarki mechanicznej na rzecz sznurka? I jak bardzo trzeba być przekonanym? W trzydziestu procentach? Dziewięćdziesięciu ośmiu? To pytanie nie tylko do jednostek, ale także narodów i korporacji. Ile warta jest przyszłość?

Zgodna odpowiedź ekonomistów brzmiała – niewiele. Ekonomia, nauka przypisująca wartość ludzkim zachowaniom, wyceniła przyszłość z dużym upustem. Korzyść z krótkoterminowego zysku przyćmiewała koszt długoterminowego ryzyka.

Lester Lave, ekonomista z Brookings Institution, który zajmował się sprawami zmian klimatycznych od lat siedemdziesiątych, powiedział: "Gdyby świat miał zniknąć w ciągu dwudziestu pięciu lub trzydziestu najbliższych lat, to dzisiaj dla ekonomistów nie miałoby to znaczenia".

Niektórzy wybitni światowi klimatolodzy wieszczą upadek cywilizacji w przypadku ocieplenia o pięć stopni. Zamiast hieroglifów zostaną po nas opustoszałe miasta i fabryki

Niektórzy wybitni światowi klimatolodzy wieszczą upadek cywilizacji w przypadku ocieplenia o pięć stopni. Zamiast hieroglifów zostaną po nas opustoszałe miasta i fabryki

Autor: Universal History Archive / Contributor

Źródło: Getty Images

Ryzyko wynikające ze zmian klimatycznych stało się idealną katastrofą gospodarczą. Pod koniec lat siedemdziesiątych przerażony problemem William Nordhaus, ekonomista z Yale University, członek Rady Doradców Ekonomicznych (Council of Economic Advisers) przy prezydencie Carterze, opracował nowy model ekonomiczny poświęcony tym kwestiom.

Ponieważ klimat przez wieki się nie zmieniał – oświadczył Nordhaus – ludzie brali go za pewnik i nie przypisywali mu żadnej wartości. Ale stabilny klimat miał niesłychanie wysoką wartość pieniężną. Jak zauważył Roger Revelle, długoterminowe bilionowe inwestycje – w infrastrukturę, rolnictwo, bezpieczeństwo narodowe i rozwój miast – opierały się na założeniu, że podstawowe zasady regulujące świat przyrody są stałe.

Jesse Ausubel, w owym czasie pracownik niższego szczebla w Narodowej Akademii (i jedna z pierwszych osób, które pracowały na pełny etat jako analitycy zmian klimatu), tak określił to wyzwanie:

"Co mamy robić, jeśli przeszłość nie wprowadza nas już w przyszłość?".

Nawet niewielkie ocieplenie klimatu będzie wiązało się z dużymi kosztami. Niektórzy naukowcy próbowali to zresztą policzyć w dolarach.

W Narodowym Centrum Badań Atmosfery Stephen Schneider i Robert Chen, którzy asystowali grupie Charneya, odkryli, że wzrost poziomu wody w morzach i oceanach o jakieś pięć metrów stanowiłby zagrożenie dla sześciu procent nieruchomości w kraju. Gdyby podniósł się ponad ustalony próg, to gospodarka narodowa przeżywałaby kryzys, a owe posiadłości zostałyby zatopione. Wzrost poziomu wody w oceanach byłby jednak tylko początkiem kłopotów gospodarczych.

Pociągnęłoby to za sobą tendencje spadkowe w rolnictwie, pogłębiło konflikt między północnymi a południowymi stanami, nasiliło nierówności ekonomiczne, dezintegrację naturalnych granic państwa.

Nordhaus argumentował, że opóźnianie działań, nie tylko pod względem moralnym, co i tak nie miało znaczenia materialnego, ale ekonomicznym, było nierozsądne.

Jeśli człowiek nie może zachowywać się lepiej, to może mógłby to robić rynek? Lekarstwem było zobligowanie narodów do pełnej opłaty za węgiel, czyli opodatkowanie emisji – według niego po dziesięć dolarów za tonę. Globalny podatek węglowy wymagałby jednak globalne- go poborcy podatkowego. A to oznaczało porozumienie międzynarodowe.

Teraz uchodźców liczymy w setkach tysięcy. W przyszłości przed suszą i wojnami uciekać będą setki milionów. Na zdjęciu obóz syryjskich uchodźców w Libanie

Teraz uchodźców liczymy w setkach tysięcy. W przyszłości przed suszą i wojnami uciekać będą setki milionów. Na zdjęciu obóz syryjskich uchodźców w Libanie

Autor: Mikhail Alaeddin

Źródło: East News

To z kolei prowadziło do pytania: czy rzeczywiste porozumienie, zakładając sprzyjające okoliczności, było w ogóle możliwe? Nordhaus tak nie uważał. Podobnie jak Michael Glantz, politolog z Narodowego Centrum

Badań Atmosfery, który w czasopiśmie naukowym "Nature" z 1979 roku (Polityczne spojrzenie na CO2) pisał, że politycy zachowują się dwojako w konfrontacji z prawdziwymi problemami: "zarządzają kryzysem" albo "mataczą".

Stanowcze działania podejmowano tylko w sytuacjach kryzysowych, na przykład kiedy toksyczny smog w latach sześćdziesiątych spowodował śmierć ludzi na ulicach głównych amerykańskich miast i przyczynił się do wprowadzenia przepisów dotyczących zanieczyszczenia powietrza.

Spóźnione reformy kosztują więcej i są mniej skuteczne niż prewencja, ale w taki sposób – poniewczasie i półśrodkami – podchodzimy do problemów społecznych. Nieuchronnie brnięto w rosnące zagrożenie, jakim było zanieczyszczenie powietrza, ponieważ chwilowe potrzeby społeczeństwa (nieograniczona produkcja energii) przyćmiewały długofalowe skutki ekologiczne, bez względu na to, jak bardzo katastrofalne. Pod uwagę brano tylko najbliższą przyszłość. Najdłuższa kadencja na jakimkolwiek stanowisku w Ameryce trwała sześć lat.

Nawet gdyby mocarstwa światowe zgodziły się na wynegocjowane porozumienie, to i tak niewiele by to pomogło – argumentował niemiecki fizyk i filozof Klaus Meyer-Abich. Każdy naród miał partykularne interesy, światowy kompromis bez wątpienia skończyłby się na minimalnych działaniach. To był najniższy wspólny mianownik prawa międzynarodowej dyplomacji, w dodatku sztywny.

Fatalizm Meyera-Abicha sięgał jednak głębiej. Kryzys naftowy już dowiódł ryzyka wynikającego ze spalania paliw kopalnych – ekologicznego, geopolitycznego i ekonomicznego. Jeśli tak dramatyczny kryzys z nagłymi negatywnymi konsekwencjami nie był w stanie przekonać świata do zmiany modelu energetycznego, to bardziej abstrakcyjne i następujące etapami zagrożenie zmianami klimatycznymi nie miało szans.

Pewne zminimalizowanie działań z krótkotrwałymi korzyściami gospodarczymi było oczywiście możliwe, ale tylko marginalnie. W tym zakresie wiążące porozumienie dotyczące dekarbonizacji wydawało się nierealne. Innymi słowy, jedynym sensownym podejściem do nadchodzącego kryzysu egzystencjalnego pod nazwą zmiana klimatu było nicnierobienie.

Fataliści brali udział w najważniejszych spotkaniach na szczycie, na przykład w Światowej Konferencji Klimatycznej, i w głównych sympozjach poświęconych dwutlenkowi węgla organizowanych przez Departament Energii wiosną 1979 roku.

Nathaniel Rich, autor książki "Ziemia. Jak doprowadziliśmy do katastrofy"

Nathaniel Rich, autor książki "Ziemia. Jak doprowadziliśmy do katastrofy"

Autor: WAB

Źródło: Materiały prasowe

Nikt ich nie słuchał, kiedy zabierali głos.

Naukowcy, przez których takie spotkania były zdominowane, tylko potakiwali, wyglądając sposobności powrotu do debaty o rzeczywistym wpływie transferu radiacyjnego i nasłonecznienia.

Ostatecznie na tym się znali, na chmurach, oceanach i lasach, na niewidzialnym świecie.

Ekonomiści, filozofowie i socjolodzy czuli, że bez względu na kaliber ich ostrzeżeń sami stawali się coraz bardziej niewidzialni.