Krzysztof Bosak / Fot. Michał Woźniak, East News
Konfederacja to wehikuł, który z mozołem budują politycy skrajnej prawicy.
Grzegorz Braun, Robert Winnicki, Janusz Korwin-Mikke czy wreszcie Krzysztof Bosak, który reprezentował koalicję w wyborach prezydenckich, nie są w polskiej polityce nowicjuszami.
Szwedzcy mistrzowie Bosaka i spółki
Razem zdążyli obskoczyć lub sympatyzować – oczywiście w różnych konfiguracjach - z wieloma partiami i organizacjami prawicowymi. Wymienię zaledwie kilka: Ruch Narodowy, Młodzież Wszechpolska, Unia Polityki Realnej, Liga Polskich Rodzin.
Latami wydawali się jednak wyborcom zbyt radykalni, aby mogli odgrywać w państwie znaczące role. Plątali się na obrzeżach wielkiej polityki. Oczywiście nie każdemu z nich można przypisać poniższe, ale ludzi odrzucał ich: radykalizm, antyunijne poglądy, nacjonalizm, fanatyzm religijny, mizoginizm czy rasizm.
Sytuacja zmieniła się, gdy przed ostatnimi wyborami do Parlamentu Europejskiego założyli koalicję "Konfederacja KORWiN Braun Liroy Narodowcy" przekształconą następnie w Konfederację Wolność i Niepodległość.
Mandatów do PE jeszcze nie zdobyli, ale do Sejmu RP już tak – mają 11 posłów.
Z kolei ich wyłoniony w prawyborach kandydat na prezydenta Krzysztof Bosak uzyskał w I turze 6,78 proc. głosów. Wskazało na niego 1 317 380 wyborców.
Prawdopodobnie nie byłoby to możliwe, gdyby konfederaci poza zjednoczeniem się pod jednym sztandarem nie zmodyfikowali stylu działania.
W czasie kampanii prezydenckiej próżno szukać było słów podobnych do tych Brauna, tych o poparciu dla „liberalnego projektu batożenia” (homoseksualistów) czy Sławoimira Mentzena „nie chcemy Żydów, homoseksualistów, aborcji, podatków i Unii Europejskiej”. Udało się schować nawet Korwina-Mikke, w którym dopiero po I turze odezwał się drzemiący w nim troglodyta.
Sam kandydat Boska w kampanii również zachowywał się nienagannie. Wygadany, elokwentny, momentami błyskotliwy i wciąż młody radykał, złagodniał. Nie poniżał rywali, nie wchodził w ataki personale. Wydawał się ponad takie proste zagrywki
Widać, że ludzie Konfederacji zaczęli czerpać wzory od „najlepszych”. Nie szukałyby daleko – to kalka 1:1 ze Szwedzkich Demokratów.
Oni, podobnie jak polska skrajna prawica przegrywali każde kolejne wybory. Zmieniło się to z chwilą, gdy przestali używać języka agresji, wbili się w garnitury i przestali ganiać po ulicach uchodźców. Bynajmniej nie zmienili poglądów. To nadal nacjonaliści pierwszej wody, tyle że ta paskudna twarz została podana wyborcom w ładnym opakowaniu.
Efekt? W ostatnich wyborach na SD, partię Jimmie Åkessona, zagłosowało w ostatnich wyborach 17,6 proc. Szwedów.
Konfederaci marzą przynajmniej o takim wyniku i dziś nie jest to wizja rodem z science fiction.
Polityczne grillowanie Kaczyńskiego - o tym marzy Konfederacja
Na razie ich wyborcy mogą przesądzić o reelekcji bądź odejściu Andrzeja Dudy.
28 czerwca w wieczór wyborczy Krzysztof Bosak ogłosił, że Konfederacja jest trzecią siłą polityczną w Polsce (katastrofa lewicowego Roberta Biedronia, ludowców Władysława Kosiniaka-Kamysza, a Szymon Hołownia nadal nie ma partii).
Nawet jeśli to nadal jedynie pobożne życzenie Bosaka, to Andrzej Duda od razu pojął, że bez głosów wyborców przedstawiciela Konfederacji może być mu trudno o zwycięstwo w II turze nad Rafałem Trzaskowskim.
Stąd natychmiastowy apel: "Bardzo niewiele dzieli nas z Krzysztofem Bosakiem. W wielu sprawach myślimy podobnie. Cel jest wspólny. Celem jest silna i bezpieczna Polska, która ma swoją godność. Polska, której interesy i sprawy są absolutnie na pierwszym miejscu. To mamy z całą pewnością wspólne. Nie mam co do tego żadnych wątpliwości".
Umizgiwanie się do wyborców Bosaka jest raczej bezcelowe. Dla mnie, pamiętając o ich nacjonalistycznych ciągotach, odpychające. Ale to najmniej istotne.
Niby dlaczego ludzie oddający niespełna tydzień temu głos na Bosaka mieliby głosować za tydzień na przedstawiciela partii, która latami walczyła o to, aby na prawicy nie wyrosła jej żadna, najmniejsza nawet konkurencja?
Partii Jarosława Gowina i Zbigniewa Ziobro nie ma co liczyć jako konkurencji – bez PiS i Jarosława Kaczyńskiego nie przekroczyłyby zapewne progu wyborczego. Co innego Konfederacja. Ona uwiera prezesa swoją niezależnością od niego.
Zagłosowanie na Andrzeja Dudę byłoby dla zwolenników Konfederacji i Krzysztofa Bosaka przysłowiowym strzałem w stopę. Wraz z urzędem prezydenta oddaliby konkurentowi, jakim dla Konfederacji jest PiS, pełnię władzy na najbliższe trzy lata.
A wtedy cała walka o systematyczny wzrost poparcia poszłaby na marne, bo PiS mógłby nadal rosnąć w siłę w sposób nieograniczony.
Zaryzykuję, że ideowy wyborca Konfederacji patrząc na Andrzej Dudę, widzi Jarosława Kaczyńskiego. I nie jest to dla niego przyjemny widok. Na pewno nie na tyle, żeby przy nazwisku Duda postawić krzyżyk 12 lipca.
To dlatego, że wśród głosujących na Bosaka jest wielu młodych ludzi, którzy są wyznawcami skrajnego liberalizmu w gospodarce. Czy w ogóle przeszło im przez myśl, aby zagłosować na Dudę, który reprezentuje partię ocierającą się o gospodarczy socjalizm, która regulowałaby wszystko i wszystkich.
O wiele lepszą wizją dla rasowego konfederaty będzie przyglądać się, jak PiS przez trzy lata boksuje się i "wykrwawia" w ewentualnej walce z Rafałem Trzaskowskim. No i pozostaje jeszcze to wspaniałe uczucie, gdy Kaczyński przychodzi po prośbie o głosy w sprawie odrzucenia prezydenckiego weta.
Bezcenne, a i ugrać coś będzie można przy okazji. Takiej potencjalnej szansy politycznego grillowania Jarosława Kaczyńskiego nie dostał w ostatnich latach nikt. Ot, okazja na odwet za upokorzenia I nazywanie Konfederacji partią pro kremlowską.
Szampan już zmrożony
Krzysztof Bosak zapowiedział, że zaapeluje przed II turą głosowania o "mądre korzystanie ze swoich praw wyborczych - zgodnie z rozumem i sumieniem".
Zdaje sobie sprawę, kto na niego głosował, więc przekaz jest więcej, niż jasny. I nie jest to dobra informacja dla kandydata Andrzeja Dudy – randki nie będzie. Ba, Konfederacja w ogóle nie brała jej pod uwagę. Krzysztof Bosak, uczestnik "Tańca z gwiazdami" - od wyborczego tanga z Dudą woli zbójnickiego z PiS już po wyborach.
Konfederacki szampan więc zmrożony, a jeśli 12 lipca wystrzeli, czeka nas pasjonujące 36 miesięcy w polskiej polityce.