Zgwałcenie przez Internet to przestępstwo również na gruncie polskiego prawa., 123RF

Zgwałcić i wykorzystać dziecko można nawet przez Internet. Co gorsza, prawo i państwo wobec nowego zjawiska bywają bezradne. To użytkownik musi być czujny. A zwłaszcza rodzic.

OD REDAKCJI. Uwaga, tekst zawiera drastyczne opisy [+18]. Ze względu na potrzebę uświadomienia naszym Czytelnikom wagi tematu i konieczność ochrony dzieci przed zagrożeniem, jakie może na nie czekać, zdecydowaliśmy opublikować tekst, nie pomijając tych fragmentów. Materiał w Magazynie Wirtualnej Polski publikowaliśmy 13 lipca 2019 roku.

Na świecie takich wyroków było tylko kilka, w Polsce żadnego. Na razie. Bo prędzej czy później zapadnie na pewno.

W mediach o wykorzystywaniu dzieci i nastolatków poniżej 15 roku życia słyszymy często. "Pedofil udawał dziecko na Naszej Klasie", "pedofil złapany na gorącym uczynku". Czujemy się bezpieczniej, bo służby działają.

Tyle że udawanie dziecka w sieci - a nawet umówienie się z nim na spotkanie - to nie gwałt. Choć żeby kogoś zgwałcić, nie trzeba go nawet dotknąć. Wystarczy, że sprawca ma dostęp do internetu. Tylko tego potrzebuje, żeby krzywdzić dziesiątki osób.

Aneta Bańkowska: Już się boję komentarzy pod tym tekstem. Wyjaśnijmy od razu: co to jest gwałt przez Internet?

Dr Małgorzata Skórzewska-Amberg, prawnik z Kolegium Prawa Akademii Leona Koźmińskiego: Nie gwałt, a zgwałcenie. W terminologii prawniczej gwałt oznacza użycie przemocy, siły fizycznej wobec innej osoby. Natomiast zgwałcenie, wg artykułu 197 KK, to doprowadzenie innej osoby do udziału w czynnościach seksualnych – obcowania płciowego, czyli czynności seksualnych związanych z penetracją ciała, bądź tzw. innych czynności seksualnych, tj. wszelkich czynności o charakterze seksualnym niezwiązanych z penetracją ciała.

Sprawca, działając wbrew woli ofiary, w celu doprowadzenia jej do udziału w czynnościach seksualnych, wykorzystuje przemoc, groźbę bezprawną lub podstęp.

Na czym polega zgwałcenie przez internet? Wyjaśnię na przykładzie ze Szwecji. W Polsce nie było jeszcze takiego wyroku, a na świecie – zaledwie pojedyncze orzeczenia. To był rok 2017. 41-letni wówczas mężczyzna, siedząc w swoim domu pod Uppsalą, nawiązał w sieci kontakt z kilkudziesięcioma dziewczynkami z Kanady, USA i Wielkiej Brytanii. Miały od 11 do 15 lat. W pewnym momencie sprawca zaczął im grozić. Miał ich zdjęcia, dane osobowe, był w stanie je przekonać, że wie, gdzie mieszkają. W kilku przypadkach ten adres naprawdę znał.

Źródło: Pixabay.com

Zapowiedział dzieciom, że jeżeli nie spełnią jego żądań, to on te dane, łącznie ze zdjęciami, prześle na strony typu porn&rape, czyli strony internetowe, które prezentują pornografię związaną z przemocą. Tam te informacje miały zostać ujawnione z sugestią, żeby użytkownicy stron odnaleźli dzieci, skrzywdzili je, ich rodziny czy przyjaciół, np. przez zgwałcenie, i ujawnili nagranie z tego aktu w sieci.

Jaką cenę swojego milczenia podał?

Dwie dziewczynki, 11 i 14 lat, zmusił, by nawzajem pieściły swoje narządy płciowe. Starsza wkładała młodszej rękę do pochwy i dokonywała czynności seksualnej. Inne dziecko zostało zmuszone do 8-minutowej jednoczesnej analnej i waginalnej masturbacji przy użyciu dwóch szczotek do włosów, jeszcze inna dziewczynka podjęła czynności seksualne ze swoim psem.

Ten mężczyzna był bardzo sugestywny, tam padały nawet groźby śmierci. Biegli, którzy potem przesłuchiwali dzieci na potrzeby postępowania karnego, nie mieli wątpliwości, że działały pod przymusem, uwierzyły sprawcy i bardzo się go bały. Słychać było to zresztą także na nagraniach – dzieci dokonywały żądanych przez sprawcę czynności przed kamerami internetowymi, w trakcie przekazu na żywo. Płakały. Prosiły, żeby mogły przestać. Mówiły, że już nie mogą.

To jest właśnie zgwałcenie przez Internet. Ten przypadek również na gruncie polskiego kodeksu karnego zostałby zakwalifikowany jako zgwałcenie. Bo żeby doszło do wykorzystania seksualnego przez Internet, nie jest niezbędny kontakt fizyczny sprawcy z ofiarą. Natomiast skutki wykorzystania seksualnego mogą być dla dziecka tak samo traumatyczne – niezależnie od tego, czy do seksualnego wykorzystania doszło w świecie rzeczywistym, czy też cyberprzestrzeni.

To jest zupełnie nowe rozumienie przestępstwa seksualnego. Większość z nas wyobraża sobie zgwałcenie jako kontakt czysto fizyczny.

A tak wcale nie musi być, tzn. nie musi dojść do bezpośredniego kontaktu sprawcy i ofiary. Oczywiście czynność seksualna będzie miała charakter fizyczny, natomiast nie jest niezbędny fizyczny udział sprawcy w tej czynności. Zgwałceniem będzie np. masturbowanie dziecka przez inną osobę czy innej osoby przez dziecko - jeżeli sprawca je do tego zmusił.

Doprowadzenie do czynności seksualnych musi odbywać się wbrew woli ofiary, przy użyciu przemocy, podstępu lub groźby bezprawnej. Działania sprawcy nie muszą być nakierowane bezpośrednio na ofiarę zgwałcenia, sprawca może stosować przemoc wobec innej osoby, np. siostry ofiary, w celu zmuszenia ofiary do określonego zachowania. Przemoc ze strony sprawcy nie musi być zresztą skierowana przeciwko osobie, może dotyczyć np. ukochanego zwierzaka dziecka.

Co więcej, sprawca zgwałcenia wcale nie musi brać fizycznego udziału w czynnościach seksualnych. Może być np. wyłącznie obserwatorem zdarzenia, do którego doprowadził. Większość ludzi nie zdaje sobie sprawy, że sprawca nie musi być stroną czynności seksualnej. Jeśli się tego nie wie, wówczas trudno jest wyobrazić sobie możliwość zgwałcenia przez Internet.

Sprawca może też że doprowadzić jedną osobę do czynności seksualnych z jeszcze inną osobą. Możemy mieć wtedy sprawcę i dwie ofiary zgwałcenia.

Jak to?

Świeża sprawa, wyrok sądu w Sztokholmie z 7 maja. Sprawa dotyczyła Hiszpana, który za pomocą telemedycyny konsultował stan zdrowia dzieci. Rodzice zgłaszali się do niego przed wizytą w przychodni albo zamiast niej. Podczas telekonferencji lekarz miał ocenić, co dzieje się z małym pacjentem i np. zdecydować, jak szybko powinien on trafić do placówki.

Ten lekarz był w stanie przekonać rodziców, żeby podczas połączenia dokładnie pokazywali mu na zbliżeniu okolice intymne dzieci. W ten sposób wykorzystał 46 małych pacjentów, a te ujęcia, zdjęcia i filmy przerabiał później na pornografię dziecięcą.

W trakcie jednego z badań doszło też do zdarzenia zakwalifikowanego jako zgwałcenie. Lekarz przekonał rodziców konsultowanego dziecka, że niezbędnym elementem badania jest włożenie palca do pochwy dziecka, a potem wyjmowanie i wkładanie go posuwistym ruchem. To ewidentne dokonanie czynności seksualnych związanych z penetracją, więc nie ulega wątpliwości, że to było zgwałcenie. W tym wypadku uznano, że zarówno dziecko, jak i jego rodzice byli ofiarami wykorzystania seksualnego.

Źródło: Pixabay.com

Technologie otwierają nowe możliwości popełniania nadużyć. Jak się przed tym bronić?

Takich zachowań w cyberprzestrzeni, czasami bezwiednie prowokowanych przez same dzieci, jest bardzo dużo. Ostatnio obserwujemy wśród nastolatków trend obnażania się za mniejsze lub większe sumy – to może być nawet 10 złotych! - przed kamerą internetową. Inne dzieci są poddawane procesowi groomingu, czyli uwodzenia - i z własnej woli robią potem różne rzeczy dla sprawcy, bo uważają, że on je kocha, że są dla niego ważne. Podstawą wykorzystania jest tu nawiązanie z ofiarą więzi emocjonalnej i zaprzyjaźnienie się z nią, żeby zdobyć zaufanie i wykorzystać.

Mamy też sexting oraz cyberzgwałcenie – nie mylić ze zgwałceniem w cyberprzestrzeni.

Czym się jedno od drugiego różni?!

Cyberzgwałcenie to sytuacja, w której np. nastolatka wyśle swojej sympatii roznegliżowane czy nagie zdjęcia, a partner umieści je potem w sieci albo przekaże kolegom czy koleżankom. Dzieci, głównie chłopcy, robią też nagie zdjęcia innym osobom np. w przebieralni na basenie czy w szatni po wf-ie i później upubliczniają je, chcąc upokorzyć ofiarę. Ale nie myślą o tym, że szczególnie tam, gdzie w grę wchodzą osoby małoletnie, mamy do czynienia z wykorzystaniem seksualnym, czyli poważnym przestępstwem.

O zgwałceniu w cyberprzestrzeni mówiłam wcześniej – tak inaczej można nazwać zgwałcenie z użyciem sieci teleinformatycznej.

A jak się bronić? Po pierwsze edukacją. Nie tylko dzieci, ale każdego człowieka, który używa internetu na co dzień. Rodzice powinni wiedzieć, jak stosować różnego rodzaju blokady i filtry – i przede wszystkim ich używać! Być czujnym, kontrolować, ile czasu dziecko korzysta z internetu, czy ma jakichś znajomych wyłącznie w sieci. Rozmawiać na ten temat, mówić, co może się wydarzyć – np. że jeżeli ktoś obcy napisze dziecku, że wie, gdzie ono mieszka, to ono musi o tym powiedzieć rodzicowi, a on pomoże.

No i edukacja, dostosowana do wieku i rozwoju dziecka, prowadzona tak, aby dziecko wiedziało, że nikt obcy nie ma prawa prosić go o pokazanie narządów płciowych, nie ma prawa w intymny sposób dotykać go bez jego zgody. Żeby dziecko wiedziało, aby w takich sytuacjach natychmiast powiadamiać osobę dorosłą – rodziców, opiekunów.

Po drugie – reakcja. Każdy z nas kiedyś natrafił bądź natrafi na jakieś treści, które budzą jego niepokój. W takiej sytuacji można – i warto - je zgłosić. Nie trzeba tego robić na policji, można skorzystać ze stron dyżurni.net albo inhope.org. Prowadzą je organizacje, które zajmują się weryfikacją zgłoszeń i sprawdzają, czy dane treści są potencjalnie niebezpieczne, czy nie. Jeśli tak, nadadzą sprawie bieg – powiadomią organy ścigania, zabezpieczą materiał.

Nie ma znaczenia, czy ta treść faktycznie okaże się łamaniem prawa, czy nie. Ważne jest to, żeby reagować. Ludzie podświadomie bardzo dobrze wyczuwają, że coś jest nie w porządku i właśnie dzięki takim zgłoszeniom można dość skutecznie identyfikować strony czy serwisy, które zajmują się przechowywaniem i udostępnianiem i przesyłaniem zdjęć mających charakter dziecięcej pornografii.

Po trzecie - prawo, które nie zawsze nadąża za zmieniającą się rzeczywistością.

Niestety. Bo o ile z przeciwdziałaniem pornografii dziecięcej w Polsce nie jest tak źle – wyszukać w sieci ją można, ale zwykle reakcja odpowiednich służb w takiej sytuacji jest dość szybka, ale istnieje zupełnie inny problem, którego przepisy w ogóle nie regulują.

Mowa o pornografii generowanej, zwanej też pozorowaną lub wirtualną pornografią dziecięcą. To nie jest przedstawienie w całości rzeczywistego dziecka - to mogą być obrazy przetworzone, np. bierzemy główkę dziecka ze zdjęcia z internetu i dolepiamy do ciała innej osoby. To zdjęcie jest oczywiście odpowiednio wyretuszowane, żeby postać sprawiała wrażenie np. osoby młodszej.

Źródło: PAP

Da się to zrobić w przekonujący sposób?

Tak, i przeciętnemu odbiorcy będzie bardzo trudno zorientować się, czy to jest rzeczywiste zdjęcie, czy nie. A dziecko, którego twarz została tam umieszczona, jest ofiarą wykorzystania.

Mamy też do czynienia z materiałami w całości wytworzonymi. Powstają one np. po przeróbce tysiąca zdjęć dzieci i wytworzenia na tej podstawie wizerunku "nowego" dziecka. Wizerunki dzieci wygenerowane być mogą też całkowicie sztucznie. W sieci są również zdjęcia osób dorosłych, które celowo sprawiają wrażenie, że są dziećmi.

W Polsce pornografia pozorowana jest karana tylko w odniesieniu do osób uczestniczących w czynności seksualnej, poza tym muszą to być materiały przedstawiające małoletniego. A rozpowszechnianie takich treści powinno być karane we wszystkich przypadkach. Takie materiały nakręcają popyt na rzeczywistą pornografię dziecięcą, poza tym mogą być wykorzystane do przekonania dzieci, że udział w takich produkcjach nie jest niczym złym.

Sprawca może na przykład pokazać dziecku materiały pornograficzne i przekonać je, że to normalne. Że inne dzieci też występują w takich filmach, że to zabawa. Pamiętajmy, że jeśli ofiarę poddano wcześniej groomingowi, jeśli nawiązała więź ze sprawcą, to mu ufa. A tej relacji towarzyszy otoczka tajemnicy, więc dziecko nie ma jak zweryfikować informacji, które usłyszało.

Co mogą zrobić rodzice, żeby ustrzec dziecko przed wykorzystaniem?

Zrozumieć wreszcie, że informacja raz wrzucona do sieci już z niej nie zniknie. Rodzice, którzy umieszczają w internecie zdjęcia dzieci, narażają je na niebezpieczeństwo. I nie tylko zdjęcia – z pozoru niewinne informacje np. o tym, do jakiej szkoły chodzi dziecko czy gdzie było na wycieczce - mogą posłużyć do zdobycia zaufania przez sprawcę. Ważna jest też czujność i kontrolowanie tego, ile czasu dziecko korzysta z internetu, czym się w nim zajmuje. A także edukacja i stosowanie blokad rodzicielskich, filtrów.

A co w sytuacji, jeśli odkryjemy, że do dziecka pisze osoba, która chce na nim wymusić np. wysłanie nagich zdjęć? Albo po prostu mu grozi?

Można natychmiast uciąć kontakt, a potem zawiadomić policję. Można też – i to jest bezpieczniejsze dla innych dzieci – nie zrywać tego kontaktu od razu, tylko zawiadomić policję i poczekać, aż rozmowę przejmą specjaliści, którzy będą w stanie, "podszywając" się pod dziecko, uzyskać informacje umożliwiające ujęcie sprawcy.

W ten sposób działamy w interesie wszystkich potencjalnych ofiar. W różnych badaniach padają różne liczby, ale "w realu" jeden pedofil, w zależności od orientacji, wykorzystuje średnio między 5 a 28 dzieci, popełniając przy tym od 34 do 120 przestępstw. Tak deklarowali badani będący więźniami. Bo jeszcze większe liczby padały w ankietach pedofili niebędących więźniami, ale mających na koncie wyroki za wykorzystywanie dzieci. Dzięki sieci sprawcy mają jeszcze więcej możliwości dotarcia do potencjalnych ofiar.

A pamiętajmy, że czynów pedofilnych nie popełniają wyłącznie osoby, u których rozpoznano zaburzenia preferencji seksualnych pod postacią pedofilii.

W 2009 roku UNICEF szacował, że na świecie zyski stron udostępniających dziecięcą pornografię sięgają 3-20 mld rocznie. To jest ogromny biznes, w który wchodzi też seksturystyka czy szantażowanie przy pomocy intymnych zdjęć lub nagrań. Tym zajmują się również osoby, które chcą po prostu zarabiać i – brzydko mówiąc – widzą tu rynek. Tych osób może być naprawdę wiele, ponieważ taka działalnością często jest domeną przestępczości zorganizowanej.

Dr Małgorzata Skórzewska-Amberg, prawnik z Kolegium Prawa Akademii Leona Koźmińskiego

Źródło: Akademia Leona Koźmińskiego

Pojawiają się też głosy, że nagie zdjęcia to nie jest coś, co może nas skompromitować. Osoby, które tak uważają – nastolatki, początkujące gwiazdy czy zwolenniczki ruchu body positive - same wrzucają do sieci odważne zdjęcia i publikują sporo informacji na swój temat. Jak mówią, im więcej o sobie ujawnią, tym mniejsza szansa, że ktoś będzie chciał je szantażować.

Skutki działań, które wykonujemy teraz, mogą nastąpić w dalekiej przyszłości. To nawet nie chodzi o to, że takie zdjęcia mogą zostać wykorzystane do produkcji materiałów pornograficznych. Wystarczy, że trafią do przyszłego pracodawcy czy rodziców albo wyciekną, kiedy dana osoba np. będzie robiła karierę w kręgach, gdzie takie treści są dyskwalifikujące.

Pamiętam sprawę z jednej z krakowskich szkół. Pracujący w niej nauczyciel był nudystą i umieścił w sieci zdjęcie, na którym pozował nago, przesłaniając okolice intymne pękiem tulipanów. Był oburzony, kiedy rodzice zrobili aferę. Argumentował, że to prywatne zdjęcia robione w prywatnym czasie. Ale profil, na którym je umieścił, prywatny już nie był. Na zdjęcia natrafili uczniowie. Czy powinni widzieć nauczyciela w takim wydaniu?

Wiele mówiło się też o sprawie Włoszki, która popełniła samobójstwo po tym, jak po raz trzeci straciła pracę. Powodem był film, który w sieci umieścił jej były partner, na nagraniu było widać kobietę podczas stosunku. Ona na początku deklarowała, że nic się nie stało, że da radę. Ale ostatecznie zainteresowanie jej osobą stało się dla niej zbyt dużym obciążeniem, a konsekwencje tego były tragiczne.

Trzeba też pamiętać, że to, że "wszyscy" coś robią, nie jest argumentem. Wystarczy, że ktoś będzie chciał zniszczyć jedną osobę, nas. I to może wystarczyć.

Czy były próby uczulenia władz - Ministerstwa Sprawiedliwości, Policji – na ten rodzaj przestępstw? Toczą się jakieś prace, które miałyby na celu zmianę prawa?

Prace nad nowelizacją prawa karnego w zakresie przestępstw seksualnych przeciwko dzieciom trwają nawet w tej chwili, jednak ciągle zbyt mało uwagi poświęca się specyfice zachowań w cyberprzestrzeni. Mimo że w większości przestępstw zachowanie sprawcy, który działa w cyberprzestrzeni, nie jest zasadniczo odmienne od takiego, który działa w świecie rzeczywistym, to jednak są sytuacje, w których niejako składowym elementem nagannego zachowania jest wykorzystanie sieci teleinformatycznej, np. grooming online, a które nie są w obecnym stanie prawnym unormowane w sposób zapewniający dzieciom wystarczającą ochronę. Zatem ciągle pozostaje wiele do zrobienia.


Z art. 200 Kodeksu karnego, który dotyczy "uwodzenie małoletniego poniżej lat 15 z wykorzystaniem systemu teleinformatycznego lub sieci telekomunikacyjnej", wszczęto w 2017 roku 676 postępowań. W całej Polsce. A to i tak rekord, bo dwa lata wcześniej takich postępowań było 281. Te dane mówią same za siebie.

Policja odnotowuje natomiast więcej przypadków seksualnego wykorzystania małoletnich - w 2017 roku wszczęto 2391 postępowań, z czego w 1324 przypadkach stwierdzono, że do przestępstwa faktycznie doszło.

Jak na razie w Polsce żadna z toczących się spraw nie dotyczy zgwałcenia przez internet. Co nie znaczy, że do takiego nie doszło.


Dr Małgorzata Skórzewska-Amberg - prawnik, ekspertka w dziedzinie prawa karnego w cyberprzestrzeni z Akademii Leona Koźmińskiego. Od blisko dekady zajmuje się tematyką prawnokarnej ochrony dziecka przed seksualnym wykorzystaniem. Autorka książki opisującej to, jak mimo częstych zmian przepisów prawo karne wciąż nie zapewnia dzieciom wystarczającej ochrony przed ich wykorzystaniem seksualnym w internecie.