Ziemowit Szczerek , 26 czerwca 2020

Patriarchowie i gówniarze

Prezydent Białorusi Alaksandr Łukaszenka z synem Mikołajem podczas parady zwycięstwa na Placu Czerwonym w Moskwie //fot. Alexei Nikolsky, Getty Images

I stało się: Alaksandr Łukaszenka trzęsie się ze strachu. Jak prędzej czy później prawie każdy dyktator. Europa wschodnia, odrzucając demokrację na rzecz "silnej ręki podnoszącej narody z kolan", dziecinnieje i prostaczeje jak on.

Aresztował dwóch kontrkandydatów. Kazał glinom bić protestujących, a sądom taśmowo ich sądzić. I biadoli. Że opozycjoniści nazywają go "wąsatym karaluchem". Że pokazują w mediach społecznościowych napisy "Sasza 3 procent". No jakie 3 procent, zawodzi rzeczony Sasza na wiecach, czy wy, ludzie, naprawdę wierzycie, że mam trzy procent poparcia?

SASZA 3 PROCENT

Te 3 procent wzięło się z jakiegoś internetowego sondażu, nie wiadomo, czy zasilanego „strumieniem botów”, czy nie, ale niezbyt wiarygodnego. Nieoficjalnie mówi się o 30 procentach, czyli rekordowo mało jak na Białoruś. Rzecz w tym, że nie wiadomo, ile biedny Sasza ma naprawdę, bo w jego kraju nie publikuje się oficjalnych sondaży. Żeby więc doprowadzać biednego wąsatego prezydenta do ciężkiej cholery, Białorusini robią sobie z trzema procentami zdjęcia. Ponoć nawet milicjanci czy funkcjonariusze MSW zakrywają dystynkcje na mundurach i wrzucają trzy procent do sieci z fejkowych kont.

"Sasza 3 procent" stał się memem. I daje się podpuszczać jak dziecko. I biadoli, że wszystko robił dla narodu, dla zwykłych ludzi – a oni tacy niewdzięczni. W Brześciu stał na placu wyłożonym świeżą, choć toporną nieco kosteczką brukową i prawie płakał. Że co, pytał, myślicie, że ja nie wiem co wy tam wypisujecie w tych internetach? Ja, mówił, ja się na znam na tych waszych ajfonach i ajpadach, mówił, ja własnymi rękami centra IT budowałem! Czego ci wszyscy ludzie od niego chcą – nie rozumiał. Pokazywał tę kosteczkę i wołał, że "jak można chcieć zniszczyć takie piękno". Nie wolno tak, wołał, znajdźcie jakiś inny język.

Rzecz w tym, że jeśli się zamienia państwo we prywatny folwark, to rzadko się taki inny język znajduje. Łukaszenka musi to wiedzieć, dlatego się boi. W Brześciu wyglądał, jakby sam siebie próbował przekonać, że przecież jest demokracja. Nie podoba się, to idźcie do wyborów w sierpniu!

Aż dziwne, że zgromadzeni nie parsknęli śmiechem. Łukaszenka rządzi już jak wmontowany w konstytucję. Młodzi urodzeni w latach 90. nie pamiętają innego przywódcy jak pokolenie JP2 nie znało innego papieża. Co wybory to poparcie pod setkę, opozycja pałowana, areszty pełne, ale przecież jest demokracja i nie ma na co ręki podnosić.

DZIECI ROBIĄ PUCZ

Elena Ceausescu, gdy już ją prowadzono po sfingowanym procesie na rozstrzelanie, też nie mogła uwierzyć w to, co wyrabiają z nią jej własne "dzieci". A potem był już szary mur komunistycznego budynku z dziurami po kulach i dwa trupy na szarym, wschodnioeuropejskim betonie.

Nie, to nigdy nie jest ładne. Nie był ładny ten proces, nie był ładny ten koniec. Na Białorusi też to ładnie nie wygląda. Protestujący wleczeni po ulicy przez milicję, czasem przeczołgają milicjantów.W Libii nie wyglądało ładnie, gdy ledwie żywego od ran, zmęczenia i strachu Kaddafiego "dzieci" wywlekały z dziury pod szosą. Na Ukrainie też nie wyglądało ładnie, gdy Janukowycz spieprzał z Kijowa przed Majdanem. Też niepięknym, bo gdyby nie radykalni prawicowi fanatycy, to diabli wiedzą, czy sił prozachodnim demokratom by wystarczyło na obalenie skorumpowanego dyktatora.

"Pucz" - biadolił wtedy Władimir Putin, wielki zwolennik demokracji i rządów prawa.

Sam zaklina rzeczywistość, bo nie obala się demokratycznych rządów. Obala się antydemokratycznych dyktatorów, Być może dlatego właśnie Putin nigdy zlikwidował kadencyjności swojego urzędu, tylko przesiadał się ze stołka na stołek z Miedwiediewem. To było bardzo we wschodnim stylu: pomalujmy trawę na zielono i udawajmy, że kwitnie. Wybudujmy wieś potiomkinowską i udawajmy, że jest prawdziwa. Dziś wzdłuż ulic prowadzących w rosyjskich miastach do lotnisk, czyli tych, którymi pędzą limuzynami rządowe delegacje, ustawiane są blaszane płoty z okleiną udającą kamienną podmurówkę i drewniane sztachety.

I tak to jest: udawany płot, udawana demokracja, udawana przyjaźń między narodami i udawane braterstwo w ramach Wspólnoty Niepodległych Państw. I Związku Białorusi i Rosji. Nawet ten Związek jest udawany, bo dziś Łukaszenka straszy swoich wyborców Rosją.

BAĆKA STRASZY KREMLEM

Twierdzi, że jego najgroźniejszy kontrkandydat, Wiktar Babaryka, chce pozbawić Białoruś niepodległości. Nie dość, że go aresztował (razem z synem), to przylepia mu jeszcze łatkę moskiewskiego agenta. Babaryka mówi o trójpodziale władzy i zerwaniu z łukaszenkowską konstytucją, ale długo był szefem białoruskiej filii banku Gazpromu i diabli wiedzą dlaczego nagle rzucił się do walki przeciwko Łukaszence. Agent? Rosja nie takie rzeczy robiła w końcu w ramach wojen hybrydowych, ale sam fakt, że to Rosja jest na Białorusi wrogiem jest jednak czymś nowym.

Ćwierć wieku temu Łukaszenka wygrał m.in. dlatego, że, jak mówił, niepodległa Białoruś żywot ma może i ciężki, ale – zapewniał - na szczęście krótki, bo on sam, Łukaszenka, Białoruś zlikwiduje i będzie prosił Rosję "na kolanach", żeby przyjęła ją z powrotem pod swoje skrzydła. Białorusini byli swoją niepodległością zaskoczeni, bali się jej, nie chcieli i nie umieli w żadną niepodległość.

Rosji jednak udało się nastawić wobec siebie wrogo nawet tak prorosyjski kraj, jak Białoruś.

Gratulacje.

Fascynujące, jak Rosja nie wyciąga wniosków z faktu, że jej sąsiedzi chcieliby uciec od niej jak najdalej. Gruzja, Ukraina, Łotwa, Litwa, Estonia, Polska, Rumunia – wszystkie te kraje, mając z Rosją w historii do czynienia, najchętniej przeniosłyby się w jakieś odległe od Rosji geograficznie rejony, by z bezpiecznej odległości oddawać się zachwytom na jej temat. Jak śpiewał ukraiński pisarz i poeta Jurij Andruchowycz, chciałby móc patrzeć na Moskwę jako "coś wielkiego, zajebiście bogatego, egzotycznie odległego", jak "Tadż Mahal, a nie jak na rezydencję światowego zła".

Przyjaciele Rosji są nimi głównie dlatego, że że nie mają innego wyjścia. Nieuznawana przez nikogo poza Rosją, sąsiadująca z wrogą Gruzją Abchazja jest zdana na rosyjską łaskę i niełaskę. Swego czasu pewien abchaski polityk o Rosji mówił mi jak o nielekkiej konieczności. Jego prawdziwą miłością były kraje europejskiego śródziemnomorza. Armenia? Od ludzi tam można usłyszeć, że za bardzo nie mają Ormianie innego wyjścia niż trudna przyjaźń z Rosją. Kraj, który ma do głowy przystawione dwa sąsiedzkie pistolety – azerski i turecki – nie bardzo ma komfort szukania takich sojuszników, jakich by sobie życzył. A taki Kazachstan do tego stopnia ufa swojemu oficjalnemu partnerowi, że nawet stolicę przeniósł w zimne i nudne stepy, żeby tylko szanowny sąsiad mu ich nie zwinął.

ROSJA CANNOT INTO PEOPLE

Tak, Rosja nie umie w ludzi. Nie bardzo umie w atrakcyjność, w przyjaźń międzynarodową. Jest jak wiecznie obrażony na świat tyran, który nie umie żyć z sąsiadami w zgodzie, więc kocha pięścią i przymusza do miłości. Nawet Zachar Prilepin, pisarz i wielkorosyjski imperialista, uważa, że Rosja nie potrafi zaproponować modelu, który chciałaby ponieść w świat. Bo co, zastanawia się Prilepin, mamy po prostu powiedzieć "uczcie się od nas kraść"? Ale i wielkie idee rosyjskie, gdy już się pojawiają, wyglądają jak horror geopolityczny: propozycja Aleksandra Dugina to teokratyczne mrowisko, w którym "jednostka niczym, jednostka zerem".

Teoria ta została zresztą zredukowana przez rządzących Rosją do tez, jakie słychać u europejskich populistów: Zachód jest zdegenerowany, jego wolność jest wynaturzona, indywidualizm – patologiczny, a wartości poddane szatańskiej relatywizacji. Należy więc cofnąć się w czasy, w których lepiej było zbyt dużo samodzielnie nie myśleć. Najgorszym wrogiem Rosji – i innych reżimów wyznających podobne wartości – jest postmodernizm z jego wielością narracji zamiast jednej prawdy.

Tak kończą te "jedyne prawdy": jako narracje, bo „jedynych prawd" zawsze będzie tyle, co ośrodków je głoszących. Niestety te narracje traktowane są śmiertelnie serio. W imię obrony "uświęconych prawd" Polska idzie na noże z Rosją, Rosja z Białorusią, Polska z Ukrainą, Ukraina z Rosją i tak dalej.

A jak kończą patriarchowie szermujący tymi jedynymi prawdami? Idzie ich jesień, to widać. Łukaszenka szarpie się na oślep: aresztuje, bije, biadoli. Putin już się naaresztował i nabił, żeby nikt go z kozła nie wyrzucił. Dla upasionego na stołku dyktatora oddać władzę to tyle, co iść do więzienia. Zamiast biadolić siedzi i melancholijnie spisuje treść swojej "jedynej, świętej prawdy". Ostatnio sprzeciwił się obarczaniu Rosji odpowiedzialnością za wybuch II wojny światowej, obwinił za to wszystkich dookoła. W tym Polskę.

JESIEŃ GÓWNIARSKICH PATRIARCHÓW

No i co z tego, że tu i tam miał rację, m.in. podsuwając Polsce przed oczy jej odpowiedzialność za współpracę z Hitlerem przy rozbiorze Czechosłowacji, czy Zachodowi – zdradę monachijską, jeśli racja ta jest przedstawiana jedynie po to, by wybielić siebie? Bo co, współpraca z Hitlerem przy rozbiorze Europy Wschodniej już nie była zła? A w Katyniu dziesiątki tysięcy polskich oficerów wystrzelały się same, widząc jak wielką krzywdę zrobiły Związkowi Radzieckiemu samym faktem swojego istnienia?

Europa wschodnia, odrzucając „zgniłą”, bo skomplikowaną i wymagającą współpracy i konsensusu demokrację na rzecz "silnej ręki podnoszącej narody z kolan", odrzucając - ustami tych "silnych rąk" - szacunek dla innego zdania w imię "jedynej prawdy", preferując wymuszanie nad dialog, nie wraca do świata wartości. Przeciwnie. Wpycha się w świat antywartości: przemocy, nadużyć władzy, szczucia, histerii. Dziecinnieje i prostaczeje. I to ci patriarchowie osuwający się na starość w gówniarstwo będą winni temu, że przyjdzie po nich rewolucja. I nie będzie piękna, tak, jak nie był piękny koniec Ceausescu, Kaddafiego czy Janukowycza.