Zdjęcie ilustracyjne, Getty Images
9 tys. ton ropy wypełniłoby ponad 140 cystern kolejowych. Tyle paliwa znajdowało się w zbiorniku 251 rafinerii w Czechowicach-Dziedzicach. Gdy eksplodował, w promieniu 200 metrów utworzyła się strefa śmierci. Fala ognia zabiła strażaków, zniszczyła sprzęt i zagroziła miastu. Jak do tego doszło?
Dla rafinerii rok 1971 nie zaczął się najlepiej. W styczniu płonęła kolumna rektyfikacyjna, a na początku czerwca zapaliły się cysterny z paliwem. Mogłoby się wydawać, że limit pecha na najbliższą przyszłość został wyczerpany.
Na pewno na wyczerpaniu znalazły się zapasy deficytowego środka pianotwórczego zakładowej straży pożarnej.
Niestety, na dwóch wypadkach się nie skończyło. W sobotę, 26 czerwca 1971 roku, w jeden ze zbiorników
rafinerii uderzył piorun.
Gigantyczna puszka na ogniu
Pożar zbiornika z ropą – taką sytuację muszą przewidzieć obecnie projektanci takich instalacji. W przypadku paliwa groźny jest nie tylko sam zapłon łatwopalnej substancji, ale także - mogące mieć znacznie poważniejsze skutki - gromadzenie się i eksplozja oparów.
Dlatego nowoczesne zbiorniki projektuje się bez stałego dachu. Zastępuje go pokrywa pływająca po powierzchni paliwa. Takie rozwiązanie sprawia, że - niezależnie od ilości cieczy w zbiorniku - "dach" jest zawsze bezpośrednio na jej powierzchni. To uniemożliwia gromadzenie się oparów, a w razie pożaru ułatwia opanowanie ognia.
Kulisy akcji gaśniczej w Czechowicach-Dziedzicach i szczegółowy przebieg wypadków przedstawia drugi odcinek serii dokumentalnej pt. "Największe polskie katastrofy" na Discovery Channel. Premiera 26 października o godz. 21:00.
Zbiorniki w Czechowicach-Dziedzicach nie miały tego rozwiązania. Były niczym gigantyczna puszka, która po podgrzaniu może z wielką siłą eksplodować.
- Ciśnienie wypełniało zbiornik. Było słychać takie prostowanie się blach - mówi uczestnik akcji gaśniczej, kapitan pożarnictwa Antoni Bogdan.
Pożar prawie opanowany
Gdy płonie rafineria, każda sekunda jest na wagę złota. Zakład przetwarzający ropę naftową jest czymś więcej niż wielkim zbiornikiem łatwopalnej substancji.
Rafineria w Czechowicach-Dziedzicach była największym i najnowocześniejszym zakładem tego typu w Polsce. W latach 60. rozbudowano ją, dobudowując do istniejących już instalacji m.in. ogromne zbiorniki umożliwiające zwiększenie możliwości przetwarzania ropy z 60 tys. do 600 tys. ton rocznie.
W praktyce umieszczony w centrum miasta zakład stanowił ogromne składowisko niebezpiecznych chemikaliów. W Czechowicach-Dziedzicach poza ropą i etyliną (tak w PRL-u nazywano benzynę ołowiową) były także aceton, oleje rafinowane, benzen i alkohol furfurylowy.
- Rafineria, niestety, jest położona dosyć blisko obiektów mieszkalnych. To jest około 50 metrów od najbliższych zabudowań - tłumaczy nadbrygadier dr Ryszard Grosset. - Między innymi dlatego zaistniała konieczność ewakuacji mieszkańców.
Nic dziwnego, że do pożaru natychmiast rzucono poważne siły. Poza zakładową strażą pożarną do gaszenia skierowano zawodowe i ochotnicze sekcje z Bielska-Białej, Czechowic-Dziedzic i okolicznych powiatów. Wsparcie zapewnili żołnierze, a także zgrupowane w okolicy na czas zawodów drużyny pożarnicze zakładowych oddziałów samoobrony przemysłu chemicznego z całej Polski.
- Widzieliśmy, że płomień jest coraz mniejszy, warstwa piany coraz grubsza. Czyli za chwilę ugasimy… - Teresa Jastrzębska, uczestniczka akcji gaśniczej, zawiesza głos.
27 czerwca, po godzinie 1 w nocy, sytuacja wydawała się opanowana - ogień nie rozprzestrzenił się, okolica była zabezpieczona, a kluczowym wyzwaniem było dogaszenie płonącego zbiornika 251.
Każdy z wielkich zbiorników ropy umieszczony był na tzw. tacy. To zagłębienie z obwałowaniem, które w razie rozszczelnienia zbiornika miało powstrzymać ropę przed rozlaniem się.
Niestety, nasiąkające ropą przez wiele godzin wały zaczęły przeciekać. I właśnie wtedy wydarzyło się najgorsze.
Jak ugasić płonącą patelnię?
Jedną z najważniejszych zasad, wpajanych amatorom gotowania, jest bezpieczny sposób gaszenia płonącego tłuszczu. Chyba każdy, komu zdarza się coś smażyć, doświadczył kiedyś na patelni małej eksplozji, gdy pryskający olej ulega zapłonowi.
Jeśli nie mamy wówczas pod ręką odpowiedniego środka gaśniczego, należy stłumić ogień, odcinając mu dostęp tlenu – np. pokrywką. Dlaczego nie można ugasić ognia wodą?
Woda jest cięższa od oleju – natychmiast opadnie na dno. Tam, błyskawicznie podgrzana do wysokiej temperatury, zmieni się w parę, wielokrotnie zwiększając swoją objętość. Skutki są opłakane: rozprężająca się pod płonącym olejem para wyrzuca go z dużą siłą, powodując groźną eksplozję.
Podobny proces, tylko w nieporównywalnie większej skali, nastąpił podczas pożaru zbiornika z ropą.
Strażacy tłumią płomienie specjalną pianą. Jednak walka z ogniem to nie wszystko: woda w ogromnych ilościach potrzebna jest do chłodzenia rozgrzewanych przez pożar zbiorników.
Podczas akcji gaśniczej w Czechowicach-Dziedzicach woda, używana także do wytwarzania piany, dostaje się do zbiornika 251. Nie sto litrów, nie tysiąc.
Na dno zbiornika w trakcie akcji gaśniczej opadają tysiące litrów wody. I zaczynają się podgrzewać.
O godzinie 1.20 następuje wyrzut: para wodna pod ogromnym ciśnieniem wypycha płonącą ropę. Ogień nie wypływa, nie sączy się ze zbiornika. Eksploduje, niszcząc wszystko w odległości nawet 200 metrów. Po chwili wybucha zbiornik 254. Płonąca fala niszczy infrastrukturę, zebrane wokół wozy strażackie, sprzęt gaśniczy. I zabija ludzi.
Wielu strażaków nie miało najmniejszych szans na ucieczkę. Zginęli na miejscu. Część zajęta gaszeniem, w ognioodpornych kombinezonach prawdopodobnie nie usłyszała nawet rozkazu ewakuacji. Inni próbowali się ratować, ale fala płomieni była szybsza.
Ginie 37 osób, z czego kilka już po przewiezieniu do szpitala – strażacy, żołnierze, pracownicy rafinerii. Ponad setka ludzi ma poważne poparzenia.
Fala ognia
Ogień, który jeszcze około godz. 1:00 wydawał się pod kontrolą, po eksplozji numer 2 pokazał pełnię swojej niszczycielskiej siły. Pożar pochłonął część rafinerii, sięgnął kolejnych zbiorników z ropą. 1,5 kilometra szyn kolejowych zmienił w plątaninę stali, przypominającą gigantyczne spaghetti.
Sytuacja była tak poważna, że na pomoc ściągnięto strażaków z Czechosłowacji, a z NRD pozyskano specjalną dostawę środków gaśniczych. Wśród możliwych scenariuszy rozważane było także wysadzenie części rafinerii. To miało pozwolić na szybsze, kontrolowane wypalenie zgromadzonej ropy.
Do wysadzenia ostatecznie nie doszło, jednak gaszenie rafinerii trwało wiele dni. Ostatnie ogniska pożaru zlikwidowano dopiero 2 lipca. W akcji wzięło udział w sumie ponad 2600 strażaków, ponad 300 samochodów gaśniczych, a w czasie gaszenia wykorzystano ponad 80 km węży strażackich.
Niesprawne instalacje
Pozostało znaleźć odpowiedź na pytanie: kto zawinił? Jak mogło dojść do tak wielkiej katastrofy? Największe tragedie są zazwyczaj efektem łańcucha niefortunnych zdarzeń.
W przypadku pożaru ten łańcuch był bardzo długi. Prawdopodobnie wystarczyłoby tylko jedno solidne ogniwo, aby przerwać ciąg wypadków prowadzących do katastrofy. Niestety, tego jednego ogniwa zabrakło. Co szwankowało w rafinerii?
Wszystko zaczęło się od uderzenia pioruna. Czyli od wypadku, przed którym skutecznie chroni właściwa instalacja odgromowa. W rafinerii odgromniki były, ale nie spełniały swojego zadania.
Kolejnym problemem była niesprawna instalacja przeciwpożarowa. Było to zresztą powodem odmowy podpisania protokołu odbioru rafinerii po jej rozbudowie.
Ówczesny komendant powiatowy straży pożarnej, major Eugeniusz Zabłocki, nie zaakceptował rozwiązań, które uznał za nieskuteczne. Jak udowodnił przebieg pożaru – miał rację.
Zakładowa instalacja nie zapewniała chłodzenia zbiorników i nie dostarczała strażakom niezbędnego środka gaśniczego.
– Przy gaszeniu tych zbiorników byliśmy całkowicie zdani na własne siły, mogliśmy korzystać tylko z własnego sprzętu – tłumaczy inż. Zbigniew Pęzioł, strażak PSP w Bielska-Białej.
Projekt i wykonanie
Rozmowy dotyczące zainstalowania właściwych systemów przeciwpożarowych były wprawdzie prowadzone, ale ich szwedzki dostawca chciał bezpośrednio nadzorować montaż.
Według jednej z wersji problemem okazało się strategiczne znaczenie rafinerii – polskie władze nie chciały wyrazić zgody, by dostęp do niej uzyskali przedstawiciele zachodniego państwa.
Utrudnieniem, wpływającym na skuteczność akcji gaśniczej, był także brak pływających dachów. Już po pożarze pojawiły się opinie, że pływający dach w zbiorniku 251 pozwoliłby na szybkie opanowanie pożaru, dzięki czemu do tragedii by nie doszło.
Błędy popełniono również na etapie projektowania rafinerii. Zbiorniki i różne instalacje rozmieszczone zostały zbyt ciasno, a drogi pożarowe okazały się bezużyteczne – utwardzono je asfaltem, który pod wpływem wysokiej temperatury się topił.
Podczas odbudowy zakładu uzupełniono większość braków. Przeprojektowano również samą rafinerię, przenosząc jej magazyny i część instalacji na bezpieczną odległość od miejskich zabudowań. Wspomnieniem tragedii z 1971 roku pozostaje umieszczony w centrum miasta pomnik ofiar pożaru.
Kulisy akcji gaśniczej w Czechowicach-Dziedzicach i szczegółowy przebieg wypadków przedstawia drugi odcinek serii dokumentalnej pt. "Największe polskie katastrofy" na Discovery Channel. Premiera 26 października o godz. 21:00.