Joseph James DeAngelo przed sądem. 29 czerwca 2020 roku / fot. Rich Pedroncelli, East News
Na zegarze zbliżała się północ, temperatura w zatoce sięgała 30 stopni. Upał sprawiał, że klimatyzacja w domu 35-letniej Danielle szumiała na tyle głośno, że mąż słyszał tylko pierwsze dwa kroki, które postawiła na skrzypiących schodach. Mężczyzna przypomniał sobie, że obiecał się nimi zająć, ale po chwili skupiał się już tylko na programie w telewizji.
GWAŁT ZGODNY Z PLANEM
Danielle wyszła na piętro, żeby dokończyć książkę, którą trzymała na nocnej szafce. Chciała wreszcie dowiedzieć się, kto zabił. Choć namiętne pochłaniała kryminały, nie przygotowały ją na to, co za chwilę miało się wydarzyć.
Uśpiło ją ledwie parę kartek lektury. Przebudził ją trzask zamykanych drzwi sypialni. Danielle zobaczyła mężczyznę w masce. Z otworów z niej spoglądała na nią para intensywnie zielonych oczu.
Zapamiętała też, że intruz był atletycznie zbudowany. Szczególnie umięśnione miał uda, którymi energicznie rozchylał jej bezwładne nogi. Był też wyjątkowo pewny siebie i opanowany, jakby postępował według ustalonych procedur. Akcja jego serca przyspieszyła dopiero wtedy, gdy dochodził w Danielle.
Kobieta opowiedziała policji, że napastnik doskonale wiedział, co ma robić. Nie przejmował się niczym: ani odsłoniętym oknem, ani tym, że żeby się wydostać, musiał skorzystać z drzwi do ogrodu, gdzie mogli zobaczyć go sąsiedzi.
Na pytanie detektywa, czy krzyczała, odpowiedziała, że nie zdążyła – napastnik uderzył ją w głowę z takim wyczuciem, że zamroczyło ją, ale nie straciła przytomności. Potem zaczął dotykać jej twarzy i delikatnie zdejmować kolejne warstwy ubrania. Ale nie całował jej ani nie dotykał piersi.
Związał jej ręce, ale szybko je uwolnił. Najwyraźniej nie podobało mu się, że są skrępowane, bo po chwili nałożył linę ponownie, ale o wiele luźniej.
Dokładnie wybierał pozycję, w której ją zgwałci. Ustawiał jej ciało, podciągając ją za nogi lub za włosy. Zachowywał się jak esteta, który musi mieć wszystko dopięte na ostatni guzik, zanim dopełni swojego okrutnego dzieła. Danielle zapamiętała jeszcze, że jego oddech miał zapach ciastek z mlekiem.
MORDERCA O ZAPACHU CIASTEK Z MLEKIEM
To ostatnie policja łatwo ustaliła. W kuchni detektywi znaleźli otwarte mleko i napoczęte herbatniki, a w łazience podniesioną deskę sedesową i rozmoczone mydło.
"Nieproszony gość czuł się w domu ofiary swobodnie. Albo go zna, albo spędził sporo czasu na obserwacji" - zanotował swoje spostrzeżenia prowadzący sprawę funkcjonariusz.
Przygotowany przez policję portret pamięciowy nijak nie pasował do znanych gwałcicieli. Wszystko wskazywało na to, że atak ujdzie sprawcy na sucho, czego Danielle nie mogła pojąć.
- Przecież w ogrodzie są ślady jego butów, a eksperci pobrali z jej ciała wymaz śliny i nasienia gwałciciela. Jak to możliwe, że na tej podstawie nie da się go zidentyfikować? - zastanawiała się.
Takie samo pytanie zadaję Liz Garbus, reżyserce, która nakręciła serial dokumentalny "Obsesja zbrodni".
- Na tamtym etapie zabezpieczone dowody na niewiele się zdały, bo nie znaleziono w nich antyciał, które pozwalają na identyfikację grupy krwi. Sprawca doskonale o tym wiedział, więc niespecjalnie przejmował się, że zostawia po sobie ślady, które mogą naprowadzić policję na jego trop. Nie groziło mu też uchwycenie przez kamery przemysłowe, bo ich wtedy nie było. Był przekonany, że sprawiedliwość nigdy się o niego nie upomni, choć liczba dokonanych przez niego zbrodni rosła w zastraszającym tempie – mówi Garbus.
Gwałciciel terroryzował Kalifornię przez ponad dekadę, na przełomie lat 70. i 80.
Garbus: - Ataków było tak wiele, że nikt nie podejrzewał, że mógłby ich dokonać ten sam mężczyzna. Wykreowano dwie postaci: East Area Rapist i Original Night Stalker. To oni stali się postrachem dla kobiet z Zachodniego Wybrzeża. Promień ich działania rozciągał się na ponad 140 km. Nie było miejsca, gdzie Kalifornijki mogły kłaść się spać spokojnie.
Śledczy też nie powiązali ich ze sobą, choć przecież dopatrzyli się pewnych cech wspólnych ataków: odbywały się głównie w nocy, sprawca zachowywał się, jakby był u siebie i częstował się produktami z lodówki, często z domu ofiar ginęły bibeloty - czasami biżuteria, czasami drobnostka, jakby gwałciciel chciał mieć jakąś pamiątkę po swoim barbarzyństwie.
Z czasem doszedł jeszcze jeden element: okrutna gra z ofiarą, która potrafiła się rozciągać nawet na lata.
DZWONIĘ, BY POWIEDZIEĆ, ŻE DZIŚ ZGINIESZ
- Zdarzało mu się na przykład zadzwonić do kobiety, na którą polował, i powiedzieć, że jej mąż jutro zginie. Przerażona żona natychmiast zawiadomiła policję, ale ta uznała, że padła ofiarą głupiego żartu. Następnego dnia została brutalnie zgwałcona. Innym razem zadzwonił do kobiety, którą jakiś czas temu zgwałcił. Zapytał ją, czy pamięta, jak się ze sobą zabawiali. Czynił w ich życiu potworne spustoszenie - relacjonuje Liz Garbus.
W jej serialu na pierwszy plan wysuwają się właśnie ofiary. To im i ich bliskim reżyserka oddaje hołd. Oglądanie "Obsesji zbrodni" uświadamia, że dla wielu z kobiet, które przeżyły atak, gwałt był dopiero początkiem horroru.
- Małżeństwo jednej z nich zakończyło się siedem miesięcy po gwałcie. Nastolatka, jedna z młodszych ofiar psychopaty, dostała od ojca zakaz mówienia kiedykolwiek o tym, co ją spotkało. Mąż innej brzydził się uprawiać z nią seks przez lata. Gwałt nie tylko je skrzywdził, ale i naznaczył - zauważa Garbus.
Działania East Area Rapist i Original Night Stalkera (dopiero w 2001 roku ustalono, że to jedna i ta sama osoba) skutecznie nadwątliły wiarę w skuteczność policji, z którą morderca również pogrywał.
Zdarzyło mu się nawet zadzwonić na komendę i powiedzieć, że to jego szukają, a on dziś znów zaatakuje, ale nie zostanie złapany. I rzeczywiście, kilkanaście godzin później policjanci jechali na wezwanie kolejnej zgwałconej kobiety.
Z czasem gwałciciel zdradzał się z kolejnych cech. Fakt, że doskonale porusza się po budynkach, oznaczał, że ma dostęp do ich planów.
Ustalono, że musi mieć coś wspólnego z policją albo wojskiem, bo jest wysportowany, ma świetną kondycję i znakomicie planuje taktykę działania.
- Tę teorię potwierdzały same ofiary, którym wydawało się, że słyszały szmer krótkofalówki albo zeznawały, że wydawał im komendy wojskowe. Trudno jednak dziś stwierdzić, na ile były to ich własne obserwacje, a na ile naprowadzenia ze strony policjantów rozpaczliwie poszukujących punktu zaczepienia - tłumaczy Garbus.
Tak czy inaczej, policja nie była ani o krok bliżej do schwytania przestępcy.
Nie pomogło nic: ani wojskowy, który studiował taktykę gwałciciela, ani wyspecjalizowani psychiatrzy, którzy mieli rozwikłać zagadkę jego umysłu, ani nawet wróżka, o której pomoc zwrócili się zrozpaczeni śledczy.
Napastnik - czy jak wtedy myślano: napastnicy - był zupełnie bezkarny. A przerażenie rosło. Tylko przez pierwsze pięć lat działalności East Area Rapist przypisano mu ponad 50 ataków. Jeśli doliczyć do tego działalność Original Night Stalkera, trudno się dziwić, że w Kalifornii zapanowała paranoja.
ŚLEDZTWO MICHELLE
Liz Garbus: - Powoływano specjalne grupy sąsiedzkie, które patrolowały nocą okolice. Przerażeni mężczyźni wycinali drzewa wokół domów, by zlikwidować miejsca, w których mógłby się ukryć oprawca. Z całego kraju ściągano łowców głów. Co majętniejsi zrzucali się nawet na prywatne nagrody dla tego, kto ujmie sprawcę i przywróci okolicy spokój. Nikomu się to nie udało.
Łącznie morderca zabił 12 osób, dokonał prawie 50 gwałtów i więcej niż 120 włamań. Jednak w połowie lat 80. wszystko nagle się skończyło.
Nie wiadomo, czy bandyta zrezygnował z krwawej aktywności, czy może przeniósł się gdzie indziej. Jedna z teorii mówiła, że wyjechał do Australii, gdzie kontynuował swoje przerażające dzieło.
Choć media na jego temat zamilkły, a atmosfera strachu ustępowała, wiele osób nadal miało na jego punkcie obsesję. Kontynuowali poszukiwania, choć policja zajmowała się już innymi sprawami.
Jedną z takich osób była Michelle McNamara, dziennikarka, która przez lata zajmowała się nierozwiązanymi sprawami.
Na tej podstawie wydała kilka pozycji w gatunku true crime, czyli fabularyzowanych opowieści o zbrodniach.
Pisarka wiedziała już, że East Area Rapist i Original Night Stalker to ta sama osoba - odkryto to w 2001 roku, kiedy porównano próbki DNA. Dlatego w jej notatkach figurował już jako Golden State Killer, czyli morderca ze Złotego Stanu, jak nazywa się Kalifornię.
Ta wiedza pozwoliła McNamarze spojrzeć na gwałciciela z nowej perspektywy.
Jej prywatne śledztwo prowadziło do odkryć, które mogły nadać sprawom nowy bieg.
Niestety, pisarka nie zdążyła się nimi podzielić ze światem. Zmarła we śnie po przedawkowaniu leków przeciwbólowych. Miała zaledwie 46 lat. Jej mąż, komik Patton Oswalt pomógł doprowadzić najpierw do skończenia książki, a potem do wydania.
- Zebrałem notatki Michelle i przekazałem je pisarzowi Paulowi Haynesowi i dziennikarce śledczej Billy Jensen. Razem doprowadzili do ukończenia utworu, który tak bardzo pochłonął moją żonę – mówi mi Oswalt. - Przeżywała tragedię ofiar do tego stopnia, że zdarzało jej się budzić w nocy z krzykiem. Kiedyś wkradłem się do sypialni, przekonany, że śpi, a ona o mało nie zdzieliła mnie po głowie tym, co miała pod ręką.
PO NITCE DNA DO KŁĘBKA
Książka Michelle McNamary ukazała się 27 lutego 2018 roku, prawie dwa lata po jej śmierci i stała się światowym bestsellerem.
Dwa miesiące później, 24 kwietnia, policja aresztowała 72-letniego Josepha Jamesa DeAngelo, byłego policjanta w Kalifornii. Zatrzymanego wydalono ze służby, gdy został przyłapany w sklepie na kradzieży młotka i sprayu na gryzonie.
Śledczych doprowadził do mężczyzny emerytowany policjant Paul Holes, który podobnie jak McNamara wciąż zajmował się sprawą.
Dzięki platformie internetowej GEDmatch bardzo popularnej w Ameryce, a służącej do ustalania pokrewieństwa poprzez DNA, trafił na krewnego gwałciciela i mordercy.
Teraz pozostało tylko zidentyfikować, o którego z nich chodzi. Wyrzucona przez DeAngelo chusteczka, z której pobrano pierwszy wymaz oraz drugi, wzięty ze śmieci, pozwoliły ustalić, że chodzi właśnie o niego.
Pierwsza rozprawa DeAngelo odbyła się w czerwcu 2020 roku. Wyglądał na niej jak podstarzały kuzyn Hannibala Lectera.
Łysy, na wózku inwalidzkim, w pomarańczowym uniformie z przyłbicą na głowie (efekt pandemii, z powodu której głośny proces był nadawany na żywo w internecie) gapił się tępo na przedstawicieli wymiaru sprawiedliwości i krewnych swoich ofiar.
Choć przyznał się do winy, nadal wyglądał jak wygrany.
- Najbardziej chciałabym zobaczyć, jak dociera do niego, że nie jest bezkarny, że choć przez lata wydawało mu się, że uniknie kary, ta dopadnie go w najmniej spodziewanym momencie. Będę wtedy na sali rozpraw dokładnie wpatrywać się w jego twarz, na której wypiszą się to samo przerażenie i ból, które po spotkaniu z nim naznaczyły twarz mojej matki - mówi w serialu „Obsesja zbrodni” córka jednej z brutalnie zamordowanych kobiet.
Patrząc na zdjęcia z procesu, jednego można być pewnym: DeAngelo nawet tej satysfakcji jej nie dał.
Na sierpień wyznaczono termin rozstrzygającej rozprawy. Wszystko wskazuje na to, że Golden State Killer usłyszy na niej wyrok dożywocia.
Ale nie ma co liczyć, że ta wiadomość go złamie i uwolni skruchę czy jakiekolwiek emocje.
Serial "Obsesja zbrodni" można oglądać w HBO i HBO GO
*W tekście użyłem imienia Danielle. W rzeczywistości ofiara gwałciciela nazywa się inaczej