Byłe więzienie Stasi w Hohenschonhausen w Berlinie, Bladt/ullstein, Getty Images

Stasi rekrutowało eksnazistów, bo byli użyteczni. Ale w każdej chwili mogli dostać wyrok śmierci. Komuniści traktowali ich jak rzecz. Jak atut, który można wykorzystać, gdy jest potrzebny – mówi historyk, ekspert od wschodnich Niemiec, dr Hubertus Knabe.

Josef Settnik pożegnał się z żoną. I z życiem.

W Niemieckiej Republice Demokratycznej, tym antynazistowskim, komunistycznym kraju, jego życie nie było nic warte. Ochotnik w SS. Potem w piechocie. Potem, od stycznia 1942 roku, członek załogi niemieckiego nazistowskiego obozu koncentracyjnego Auschwitz.

Najpierw był tam strażnikiem. Ale przełożeni promowali go na tłumacza bloku politycznego Gestapo. Więźniowie, którzy przeżyli obóz, zeznali, że brał udział w torturowaniu przesłuchiwanych. Że brał udział w procesie selekcjonowania na rampie w Auschwitz. Że brał udział w rozstrzeliwaniu Żydów.

Z tą myślą wchodził do biura Stasi w Dippoldswalde.

Pod koniec rozmowy z funkcjonariuszami Ministerstwa Bezpieczeństwa Państwowego Settnik zaczął płakać. Nie to, żeby nagle poczuł wyrzuty sumienia za to, co robił w Auschwitz. Nie dlatego, że usłyszał wyrok śmierci.

Był rok 1964, a Josef Settnik właśnie dostał szansę na nowe życie.

Jako "nieoficjalny współpracownik" Erwin Mohr miał zostać oddanym członkiem pewnej katolickiej społeczności i ją szpiegować.

To była cena, którą Stasi zaoferowała byłemu naziście za to, że NRD zapomni o jego zbrodniach wojennych.

Settnik był jednym z wielu byłych nazistów, którzy dostali taką ofertę.

Jakimi metodami Stasi rekrutowała nazistowskich przestępców? Dlaczego kilkuset z nich wytoczono procesy i skazano, a innych zaproszono do współpracy? Jaki wpływ mieli członkowie hitlerowskiej NSDAP na niemiecką komunistyczną partię SED, do której dołączyła znaczna ich liczba? Jakimi kryteriami kierowało się kierownictwo SED i Stasi, decydując, kto był w NRD nazistą, a kto nie? Czy naziści stali się dla Stasi wartościowym nabytkiem?

Zadałem te pytania dr. Hubertusowi Knabe, niemieckiemu historykowi, ekspertowi od NRD i spuścizny komunistycznych reżimów w Europie Środkowo-Wschodniej. Od 2000 do 2018 roku Knabe był dyrektorem miejsca pamięci Berlin-Hohenschonhausen, dawnego głównego więzienia Stasi.

Dr Hubertus Knabe, były dyrektor naukowy miejsca pamięci Hohenschoenhausen, dawnego więzienia Stasi

Dr Hubertus Knabe, były dyrektor naukowy miejsca pamięci Hohenschoenhausen, dawnego więzienia Stasi

Autor: Drescher/ullstein

Źródło: Getty Images

Michał Gostkiewicz: Czy istniała jakaś zasada, jak traktować byłych nazistów w NRD? Czy każdy przypadek był osobny?

Dr Hubertus Knabe: Mówiąc wprost, decyzja była zawsze pragmatyczna. To, czy ktoś kończył w świetle fleszy jako skazany zdrajca, czy potajemnie był zatrudniany jako informator, zależało wyłącznie od odpowiedzi na pytanie: które rozwiązanie było w danym momencie korzystniejsze dla socjalistycznego reżimu we wschodnich Niemczech.

A zatem władze NRD nigdy nie podchodziły do problemu eks-nazistów z pozycji jakichkolwiek wartości moralnych. To była po prostu czysta, realizowana na zimno polityka.

Tak. Normalne, demokratyczne państwo i jego przedstawiciele powinni działać według jakichś zasad moralnych lub co najmniej na podstawie i w granicach prawa. Lub według jednego i drugiego. W Niemieckiej Republice Demokratycznej cel uświęcał środki. Cel, jaki przyświecał władzy, uzasadniał wszystko. To bardzo typowe dla autorytarnych reżimów – czy to komunistycznych, czy nazistowskiego rządu. Nie jest niespodzianką, że Stasi i SED miały do byłych nazistów takie podejście, o którym pan mówi.

W książce Henry’ego Leyde "Auschwitz i służba bezpieczeństwa Stasi" jest przypadek Josefa Settnika. Jego historia jest dość typowa. W 1964 roku, gdy odnalazła go Stasi, był pewien, że dostanie wyrok śmierci. Zamiast tego zrobili z niego tajnego współpracownika. A więc były nazista został komunistycznym agentem wewnątrz katolickiej społeczności. To pokazuje poziom hipokryzji, którego system panujący w NRD żądał od jednostki.

I sprawa Settnika nie była wyjątkiem – podobnych było wiele. Jednym z powodów takiego działania systemu był propaganda. Po rozpoczęciu zimnej wojny stawianie eks-nazistów przed sądem stało się dla władz wschodnich Niemiec bardziej problematyczne. Ponieważ ich ideologia opierała się na twierdzeniu, że NRD nie była odpowiedzialna za nazistowską dyktaturę. Wręcz przeciwnie: propaganda z Berlina wschodniego ukuła obraz kraju stojącego na przeciwległym biegunie do nazistowskiej III Rzeszy. Kraj rządzony przez komunistów musi być antynazistowski, prawda? Mówiąc bardziej obrazowo: we wschodnioniemieckiej propagandzie Austriak Adolf Hitler był opisywany jako człowiek pochodzący z zachodnich Niemiec. Z RFN.

Nie wierzę!

A jednak. Według tej narracji Hitler był Niemcem z Zachodu. A Niemcy ze wschodu oczywiście byli przeciwnikami nazistowskiego reżimu i we wschodnich Niemczech nazistów nie było.

Mając w pamięci tę propagandę, sądzenie nazistów przez NRD rzeczywiście jawi się jako bardzo niewygodne dla reżimu. Trudno jest prezentować swój kraj jako niewiniątko, równocześnie sądząc obywatela tego kraju, za to, że był nazistą.

CZYTAJ TEŻ: Podwójne życie. Jak nazistowski zbrodniarz został lewicowym dziennikarzem

Świadkowie tej hipokryzji mogą pomyśleć: "Aha, czyli ci wschodni Niemcy też mają eksnazistów w swoim rzekomo antynazistowskim kraju".

Władze w Berlinie wschodnim dokładnie takiej refleksji chciały uniknąć. Więc jeśli dało się z kogoś zrobić informatora, zamiast iść z nim do sądu, często korzystały z tej opcji. Inną możliwością był tajny proces – i takie w NRD się zdarzały. Ale potem, na początku lat 60., w Republice Federalnej Niemiec rozpoczął się proces, jakiego jeszcze nie było. Proces załogi Auschwitz we Frankfurcie.

To był problem dla NRD. Bo Niemcy Zachodnie pokazały światu, że są zdeterminowane do działania przeciwko byłym nazistom bardziej niż Niemcy Wschodnie. Zaczęła się konkurencja: które państwo niemieckie jest bardziej antynazistowskie. Stasi chciała tę propagandową walkę wygrać tak bardzo, że nawet utworzyła nowy departament i zaczęła przyglądać się pozostałym do rozpatrzenia sprawom byłych nazistów. I trafił się im Josef Blösche. Znany w Polsce ze słynnego zdjęcia z warszawskiego getta. Mały chłopiec stoi z rękami w górze, esesman mierzy do niego z karabinu. Ten esesman to właśnie Blösche.

Zdjęcie z raportu Stroopa. Polscy Żydzi pojmani przez Niemców. Po prawej z karabinem Josef Blösche

Zdjęcie z raportu Stroopa. Polscy Żydzi pojmani przez Niemców. Po prawej z karabinem Josef Blösche

Autor: Propaganda Kompanie nr 689/Raport Stroopa

Źródło: Wikimedia Commons/domena publiczna

Po wojnie żył w NRD. Przez lata nic się wokół niego nie działo. A potem sąd w Hamburgu zażądał od NRD, w związku ze sprawą innego zbrodniarza, Ludwiga Hahna, ekstradycji Blöschego. Zamiast tego Stasi sama go aresztowała. I – z powodu rywalizacji między Wschodem i Zachodem – skazała na śmierć. Wyrok wykonano.

A więc mamy w NRD liczną grupę dawnych nazistów, którym pozwala się spokojnie żyć. Do momentu, w którym mogą zostać wykorzystani jako szpiedzy albo jako ktoś, kogo można skazać nawet na śmierć, jeżeli państwo chce tą śmiercią coś zademonstrować. Oto logika systemu.

Eksnaziści byli atutem. Atutem, który można było wykorzystać instrumentalnie, zgodnie z aktualnymi potrzebami politycznymi rządu.

A czy byli wartościowym nabytkiem jako tajni współpracownicy? Czy okazali się dobrymi komunistycznymi szpiegami? W swoim przemówieniu na konferencji TED stwierdził pan, że zmuszany do współpracy informator to nie jest dobry informator. Że o wiele lepszy i skuteczniejszy jest taki, który współpracuje z własnej woli.

Z reguły, jeśli ktoś jest zmuszany do współpracy z opresyjnym systemem, buntuje się. Usiłuje np. ukryć jakieś informacje, które posiada. Albo nie wspomina o czymś, co byłoby ważne dla jego mocodawców. Ale w przypadku byłych nazistów było nieco inaczej.

Dlaczego?

Przede wszystkim dlatego, że byli pod naprawdę silną presją. Byli w niebezpieczeństwie. Wiedzieli, że niezależnie od tego, że poszli na współpracę, mogą w każdej chwili zostać aresztowani, osądzeni i skazani na śmierć. Jeśli jesteś w takiej sytuacji, naprawdę przykładasz uwagę do własnego zachowania, tego, jak dobrze współpracujesz i jak wartościowe są informacje, których dostarczasz Stasi.

Możemy śmiało powiedzieć, że presja na byłym naziście była nieco większa niż na kimś, kto został zmuszony do współpracy na przykład za zbyt szybką jazdę samochodem. Tak, czasem takie przestępstwa również były wykorzystywane jako powód zmuszania ludzi do współpracy.

A po drugie, pokuszę się o stwierdzenie, że ten "nazistowski" typ agentów był już wcześniej przyzwyczajony do współpracy z instytucjami państwa policyjnego. I do posłuszeństwa. Do wypełniania poleceń, które im wydano.

Zrekonstruowane w muzeum pamięci Hohenschoenhausen narzędzie do tortur wodnych stosowane przez Stasi. Podobne w działaniu do dzisiejszego tzw. "waterboardingu"

Zrekonstruowane w muzeum pamięci Hohenschoenhausen narzędzie do tortur wodnych stosowane przez Stasi. Podobne w działaniu do dzisiejszego tzw. "waterboardingu"

Autor: Sean Gallup

Źródło: Getty Images

Czy ideologia stojąca za systemem w NRD nie była dla nich problemem? Przecież III Rzesza tworzyła fanatyków. Fanatyków, którzy przez lata byli uczeni nienawiści do untermenschów, podludzi, w tym komunistów. Fanatyków, którzy na rozkaz torturowali i mordowali ludzi. I nagle ot tak po prostu zaczynają wypełniać rozkazy innego systemu? Nagle ślubują wierność ideologii, która pochodzi z przeciwległej strony politycznego spektrum?

Myślę, że to przeciwstawienie komunizmu nazizmowi istnieje wyłącznie na pierwszy rzut oka. Istnieje tak zwana teoria podkowy. Mówi ona, że ekstrema na dwóch końcach danego spektrum – w tym wypadku chodzi o dwa totalitaryzmy - są bardziej do siebie zbliżone, niż się z początku wydaje – tak, jak dwa końce podkowy. Spójrzmy na NRD w latach 50. XX wieku. Władze mówiły: reprezentujemy prawdziwe Niemcy i chcemy zjednoczenia Niemiec. Ich rywale z Bonn byli prezentowani w propagandzie jako kapitalistyczni separatyści z Zachodu. Więc tak, wschodnioniemieccy komuniści mieli w swojej ideologii punkty w pewien sposób łączące z nazistami. W pewnym sensie jedni i drudzy nie byli tak daleko od siebie, jakby się wydawało.

Argumenty ideologiczne: perspektywa nacjonalistyczna, antykapitalistyczna retoryka oraz antyamerykańska i antyizraelska propaganda – były również wykorzystywane przez wschodnioniemiecki wywiad do rekrutacji agentów na Zachodzie. Reżim miał też swoich ludzi w ówczesnych organizacjach i partiach narodowej prawicy.

Podkreślał pan aspekt pragmatyczny zatrudniania eksnazistów jako szpiegów zamiast wytaczania im procesów. Wróćmy do drugiego aspektu – propagandowego. Bezkarność zbrodniarzy w NRD była też przecież skutkiem tej propagandy, prawda?

To dłuższa historia. Zaraz po wojnie operujące na terenie okupowanych Niemiec sowieckie NKWD aresztowało wielu członków niemieckich elit. Wśród nich było wielu byłych członków NSDAP.

Rosjanie trzymali ich w specjalnych obozach. Wielu z tych ludzi zmarło z głodu i chorób. W 1948 roku sowieckie władze zdecydowały, że skończą tę swoją okrutną, brutalną wersję "denazyfikacji".

W tym samym 1948 roku stworzyli nową partię dla byłych nazistów na terytorium przyszłych wschodnich Niemiec – NDPD (Narodowodemokratyczną Partię Niemiec). Powstała specjalnie po to, żeby dać byłym NSDAP-owcom nowy polityczny dom.

Dom, który można było kontrolować.

Oczywiście. NDPD była partią wierną socjalistycznemu reżimowi. We wschodnich Niemczech sytuacja polityczna była inna niż w Polsce. Satelickie partie PZPR miały więcej swobody w porównaniu do swoich odpowiedników w NRD. Tu, w Berlinie wschodnim, satelity nie zbaczały z wyznaczonej przez partię władzy orbity.

Zwróćmy na to uwagę: SED nie dość, że nie próbowała prześladować byłych nazistów czy aresztować ich wszystkich, to jeszcze dała im "swoją" partię i "zaadoptowała" pod swój parasol wielu ludzi, którzy w 1945 r. byli jeszcze młodzi. Nazwa SED – Socjalistyczna Partia Jedności – powstała już w 1946 roku – trzy lata przed powstaniem NRD. Była też młodzieżówka – i wielu jej funkcjonariuszy to dawni młodzi naziści.

W samej SED, szczególnie w latach 50. i 60., było naprawdę wielu działaczy, którzy jeszcze kilka, kilkanaście lat wcześniej legitymowali się członkostwem w NSDAP. Czy mieli wpływ na linię partii komunistycznej? Lub na to, jak Stasi traktowała ich dawnych kompanów?

To ciekawa kwestia. Musimy pamiętać, że w 1945 roku w całych okupowanych Niemczech było naprawdę niewielu komunistów. Było za to osiem milionów członków NSDAP. Wykluczenie tych wszystkich ludzi z życia społecznego i politycznego było po prostu niemożliwe.

Wybrano drogę asymilacji z resztą społeczeństwa.

I nagle okazało się, że dawni członkowie NSDAP byli w pewnym sensie "najlepszymi" komunistami. Ponieważ ślepo słuchali rozkazów SED.

Naziści byli najlepszymi komunistami!

Brzmi paradoksalnie, prawda? Z punktu widzenia komunistycznych przywódców członkowie partii powinni słuchać rozkazów i przestrzegać zasad. I naziści byli w tym dobrzy. Byli też bardziej fanatyczni niż zwykli ludzie. W szczególności właśnie najmłodsi eks-naziści, członkowie Hitlerjugend, którzy walczyli do ostatnich chwil III Rzeszy, stawali się szybko dobrymi komunistami. Jak ostatni premier NRD, w młodości w Hitlerjugend, Hans Modrow.

Nie jestem jednak pewien, czy można mówić o jakimkolwiek wpływie byłych nazistów i nazistowskiej ideologii na linię enerdowskiej partii rządzącej. Kontrola Moskwy nad wschodnim Berlinem była silna – i egzekwowana przez liderów SED. Nie było przestrzeni, w której można byłoby budować presję na komunistyczną wierchuszkę. A co do pracy w Stasi – tajna policja była akurat tym elementem reżimu, od którego władze starały się trzymać nazistów z daleka.

Niemcy go torturowali. Po wojnie polski ksiądz walczył o pojednanie

Czy możemy opisać wpływ Stasi na wschodnioniemieckie społeczeństwo? Zobrazować siłę jej kontroli nad obywatelami?

Komuniści rządzili wschodnimi Niemcami wbrew woli ludności. I dlatego rozbudowali tajną policję tak, jak sami naziści nigdy tego nie zrobili. Ponieważ Hitler i jego partia mieli wsparcie w dużej części niemieckiego społeczeństwa. W NRD już w 1953 roku, cztery lata od powstania państwa, Stasi była już większa niż Gestapo kiedykolwiek. A pamiętajmy, że Gestapo obejmowało swoim zasięgiem o wiele większy obszar Europy. Liczba funkcjonariuszy Stasi podwajała się co dziesięć lat. Pod koniec lat 80. Ministerstwo Bezpieczeństwa Państwa NRD miało 92 tysiące pracowników i 186 tysięcy tajnych informatorów. Liczba ludności państwa na koniec jego istnienia wynosiła 16 milionów.

Tak duża liczba członków tajnej policji w tak małym państwie oznaczała, że architektura systemu szpiegowskiego była naprawdę rozbudowana. "Nieoficjalni współpracownicy" to dobry przykład. Szef Stasi, Erich Mielke, zwykł mawiać: "najważniejsze pytanie brzmi: kto jest kim". Stasi nie chciała reagować, gdy ktoś np. roznosił opozycyjne ulotki. Z punktu widzenia Stasi to już było za późno. Zadaniem jej funkcjonariuszy było niedopuszczenie, żeby choć jedna ulotka została dostarczona. Mieli działać, jeszcze zanim ktoś rozpoczął działalność ocenianą jako zagrożenie dla bezpieczeństwa państwa. Dlatego musieli wiedzieć, kto jest kim i dlatego stworzyli ten niezwykle skomplikowany system śledzenia podejrzanych. Jeśli ktoś zaczynał zachowywać się podejrzanie lub robił coś, co było nie do przyjęcia dla członka komunistycznego społeczeństwa, wdrażano procedurę śledzenia.

Na czym ona polegała?

Stasi kontrolowała pocztę podejrzanego, zakładała mu podsłuch na telefonie, rozpytywała o niego sąsiadów, robiła rozeznanie w firmie czy zakładzie, w którym pracował. Jeśli nie mieli informatora, który mógłby nawiązać kontakt z podejrzanym, próbowali wprowadzić informatora w wewnętrzny krąg jego przyjaciół i rodziny. Na ogół skutecznie.

Rezultatem takiego rozpracowania był bardzo precyzyjny profil podejrzanego, który mógł być wykorzystany, gdyby go aresztowano i przesłuchiwano. Stasi miała nawet szkołę, w Poczdamie pod Berlinem, w której metody przesłuchań były obiektem nie tylko nauki, ale i badań. Oficerowie, którzy potem przesłuchiwali więźniów w Hohenschonhausen, potrafili naprawdę dobrze wykorzystywać instrumenty psychologiczne do wydobywania informacji.

Zwykły obywatel był wobec nich bezbronny.

Gorzej. Musi pan pamiętać, że nawet jeśli komuś w NRD wytoczono wreszcie proces, nigdy nie był to proces zgodny ze standardami państwa prawa. Dotarłem do przypadku, w którym bardzo ciężko chora osoba została aresztowana i uwięziona w Hohenschonhausen. Odpowiedzialny za tego więźnia lekarz miał tylko jedno zmartwienie: żeby więzień dożył do procesu. Musiał utrzymać go przy życiu do momentu ogłoszenia wyroku. Ale z moich informacji wynika, że nie obchodziło go to, czy po tym wyroku pacjent umrze, czy nie.

Ten człowiek był Scharführerem SS w Buchenwaldzie. W 1961 roku został skazany na śmierć.

Dla mnie to bardzo symptomatyczne. Wszelkie standardy państwa prawa, które przekładają się na przykład na to, że nie wolno wsadzać do więzienia osoby śmiertelnie chorej, nie miały znaczenia we wschodnich Niemczech.

To dość podobne do okresu stalinizmu w Polsce. W tym okresie byli członkowie Armii Krajowej i innych antynazistowskich komórek ruchu oporu byli aresztowani, torturowani, bici, przesłuchiwani przez UB jako wrogowie nowej komunistycznej władzy. Bywało, że nie dożywali procesu.

Tak, metody były podobne. Z tą różnicą, że polscy bojownicy ruchu oporu byli bohaterami. Ale to, co chciałem podkreślić, to że – według zachodnich standardów – nawet ci nazistowscy przestępcy mieli prawo do zdrowia. I podczas przesłuchań, i podczas procesu. I to jest dla mnie kolejny dowód na to, że komuniści traktowali eks-nazistów wyłącznie jako narzędzia. Jako atutowe karty.

Kiedy przestajesz o kimś myśleć jako o istocie ludzkiej, bardzo łatwo jest przestać go traktować jak istotę ludzką, a zacząć traktować jak rzecz.

Dokładnie.

Dr Hubertus Knabe jest historykiem, ekspertem od historii Niemieckiej Republiki Demokratycznej. Przez wiele lat był dyrektorem naukowym miejsca pamięci, mieszczącego się w dawnym budynku więzienia Stasi - Hohenschonhausen. Jest autorem licznych publikacji na temat wschodnioniemieckiej tajnej policji.

Tekst powstał w ramach wspólnej akcji Wirtualnej Polski, portalu Interia.pl i DeutscheWelle - #ZbrodniaBezKary. W jej ramach tropimy nazistowskich oprawców, którzy nigdy nie ponieśli kary za swoje zbrodnie. Wielu z nich po wojnie wojnie żyło spokojnie, niektórzy nawet robili kariery. Pokazujemy ich dalsze losy. Szukamy też krewnych ich ofiar i staramy się przywrócić pomordowanym należną im pamięć.

Wszystkie reportaże w ramach akcji #ZbrodniaBezKary znajdziecie w Magazynie Wirtualnej Polski, Raporcie Interii i w Deutsche Welle