Aleksandra Rutkowska , 13 lutego 2020

Obóz wdów

Mieszkańcy pokrytego śniegiem obozu dla uchodżców w Arsalu w Libanie, Jihad Muhammad Behlok/Anadolu Agency, Getty Images

Podnoszę wzrok znad ziemi powyżej pustaka numer pięć i widzę mozaikę płacht ledwo trzymających się na drewnianych żerdziach. To namiot 41-letniej Nahnad, jeden z wielu na górskim pograniczu Syrii i Libanu. Nie przypomina domu, bo przypominać nie może. Musi być tymczasowy.

Od redakcji: Pomóż! Każda złotówka się liczy. Polskie Centrum Pomocy Międzynarodowej wspiera syryjskich uchodźców. To realna pomoc, która ratuje zdrowie i życie. >>> KLIKNIJ W OBRAZEK:

- W ubiegłym roku było tu ciągle mokro przez rozpuszczający się śnieg - tłumaczy Nahnad. Jeszcze w grudniu liczyła, że tej zimy może będzie lepiej.

Jest gorzej.

Środek lutego. Temperatura w Arsalu spada nocą do -11 stopni. W domach Libańczyków zamarzają zbiorniki z wodą. Syryjczycy i Syryjki przedzierają się przez zaspy do namiotów, odśnieżają wejścia. Prognozy pogody nie uspokajają ludzi, którzy żyją od lat prowizorycznych schronieniach.

W namiocie Nahnad brakuje chyba wszystkiego. Na kawałku pustej przestrzeni namiastkę prywatności ma stwarzać zawilgocony koc, który i tak zmienia swoje położenie z każdym podmuchem wiatru. Funkcję łóżka pełni materac z cienkiej gąbki. Lista potrzeb Nahnad ogranicza się do tego, co zapewni przetrwanie jej i jej dzieciom.

Obóz w Arsalu w Libanie. Gdy Europa czeka na prawdziwą zimę, syryjscy uchodźcy czekają jej końca

Obóz w Arsalu w Libanie. Gdy Europa czeka na prawdziwą zimę, syryjscy uchodźcy czekają jej końca

Autor: Jihad Muhammad Behlok/Anadolu Agency

Źródło: Getty Images

Przed wejściem do miejsca, które kobieta nazywa teraz domem, wylany jest beton. Zamiast ścian także jest beton, choć o określonej wysokości. Rząd Libanu, powołując się na ustawę budowlaną z 2004 roku wydał nakaz wyburzenia wszystkich schronień powyżej pięciu pustaków. Syryjskie rodziny w Arsalu miały czas do 1 lipca 2019 roku, by zamienić tymczasowy dom na konstrukcję z cienkiej sklejki. Nahnad nie miała wyjścia. Podobnie jak ponad 3,6 tys rodzin w Arsalu, które ten nakaz objął. Brak trwałych schronień służyć ma podtrzymywaniu w uciekinierach poczucia tymczasowości.

Syryjczycy i Syryjki z Arsalu mieszkają więc teraz w jednakowych schronieniach. Pięć pustaków, wyżej płachta namiotu. Każda z blisko siedmiu tysięcy rodzin ma swoją historię i przeżywa swoją traumę, którą zatrzymuje w przymusowym quasi-domu. (Nie spotykamy się z innymi mieszkańcami obozu - powtarzają tu wszyscy. Nikt cierpienia nie współdzieli. Każde pomieszczenie jest nim nasycone aż nazbyt.)

Autorka w rozmowie z jedną z kobiet z Obozu Wdów

Autorka w rozmowie z jedną z kobiet z Obozu Wdów

Autor: Aleksandra Rutkowska

Źródło: PCPM

Po drugiej stronie granicy

-Moje życie w Syrii było bardzo dobre. Po tym, jak zginął mój mąż, Hodor Ahmad Rashed, wszystko stało się złe - zaczyna opowieść Nahnad.

- Wyszedł o 7:30. Miał kupić orzechy dla dzieci i szybko wrócić. O 10:30 już nie żył.

Gdy Hodor wracał ze sklepu, w syryjskim Homs zaczął się ostrzał.

-Został trafiony o tutaj - kobieta uderza się nerwowo w klatkę piersiową. Wie to od braci Hodora, którzy byli tam razem z nim. Ewakuacja rannego nie była łatwa, kule przelatywały im nad głowami niemal z każdej strony. Liczba poszkodowanych szybko rosła. W szpitalu nie było już miejsca - tłumaczyli jej później. Do placówki dotarli za późno. Jej mąż nie przeżył. Ostatnie godziny życia spędził w towarzystwie braci.

Nahnad była wtedy w ósmym miesiącu ciąży.

Po tym wyznaniu robi długą pauzę. Z każdym wypowiedzianym słowem jej oczy gasną, ramiona zapadają się. Nie jestem pewna, czy mogę pytać dalej.

Nahnad chce kontynuować. Cierpienie zastyga jej na twarzy.

W Homs została jeszcze 20 dni. Razem z córkami, 14-letnią Aiishą i 12-letnią Widad, przeniosła się na południe kraju, do Nabek, małej miejscowości położonej 80 km od Damaszku, zamieszkiwanej głównie przez sunnitów. Tam zajęły się nią siostry - pomogły przy porodzie a następnie opiece nad noworodkiem, Hadim. Potem musiała radzić sobie sama - ich wsparcie mogło być tylko tymczasowe. Nie chciały jej zostawić - ale nie mogły się nią dłużej zajmować. W domu nie było miejsca dla wszystkich. A Nahnad szukała szansy dla siebie i dzieci. Siedem miesięcy później, w roku 2013, już jako matka trójki dzieci, Nahnad przekroczyła granicę z Libanem i trafiła do Arsalu, sunnickiej enklawy otoczonej przez zdominowaną przez szyitów dolinę Bekaa. Od granicy z Syrią dzieli ją nie więcej niż 12 kilometrów.

Kobieta z dzieckiem wygląda przez prowizoryczne okienko swojego prowizorycznego domu w obozie dla uchodźców w Arsalu

Kobieta z dzieckiem wygląda przez prowizoryczne okienko swojego prowizorycznego domu w obozie dla uchodźców w Arsalu

Autor: Aleksandra Rutkowska

Źródło: PCPM

Ciężar współtrwania

W Arsalu, zgodnie z ostatnim spisem ludności, z 2003 roku, mieszka 10 tysięcy Libańczyków. Uchodźców w tym rejonie jest więc przynajmniej trzy razy więcej. To właśnie w Libanie mówimy o najwyższej koncentracji uchodźców na świecie (ok. 1/5 kraju stanowią uchodźcy i uchodźczynie). Choć formalnie kraj ten nigdy nie ratyfikował konwencji genewskiej, która jasno określałaby ich status. Stąd wspomniane wcześniej wyburzenia, stąd też oficjalnie nie ma mowy o obozach: zamiast camps, są IS, informal settlements – dosłownie "nieoficjalne osiedla". Ta tymczasowość podtrzymywana jest, jak widać, nawet na poziomie języka.

W 4,5 milionowym kraju, idąc za szacunkami libańskich władz, jest nawet półtora miliona uchodźców i uchodźczyń z Syrii. Dane UNHCR (czyli ONZ-towskiej agendy zajmującej się nimi) mówią o 915 tysiącach zarejestrowanych osób.

Dla małego kraju pogrążonego w gospodarczym kryzysie to potężne wyzwanie. Od 1948 roku Liban gości również uchodźców i uchodźczynie z Palestyny (UNRWA podaje, że zarejestrowanych jest ich około 470 tysięcy, z czego 180 tysięcy planuje zamieszkanie na stałe). A Liban to państwo wielkości - przypomnijmy- polskiego województwa. Miesiące spędzone na uchodźstwie zamieniają się w lata, te z kolei - przykładem palestyńskim - w dekady.

Życie bez powrotu

Każdy kolejny rok w tym kraju to udręka zarówno dla Libańczyków, jak i dla Syryjczyków. Do ogarniętej wojną od blisko dekady Syrii wracać chce niewielu. Uchodźcy i uchodźczynie boją się potencjalnych aresztowań, prześladowań czy wcielenia siłą do wojska. Zwłaszcza po tym, jak wyszła informacja o liście syryjskiej służby bezpieczeństwa, na której znajdować ma się półtora miliona nazwisk. Nazwisk ludzi, którzy są poszukiwani przez syryjską bezpiekę. A do Arsalu po 2013 roku trafili w większości sunnici, wspierający rebelię przeciwko syryjskiemu rządowi.

Brak gotowości powrotu do kraju jest wspólny dla wszystkich, którzy uciekli przed wojną w Syrii - według badań UNHCR z 2019 roku niecałe 6% pytanych uchodźców i uchodźczyń zadeklarowało powrót do ojczyzny w ciągu 12 miesięcy. Nadzieję na powrót "pewnego dnia" wyraziło ponad 75% pytanych. 20% nie wierzy, że kiedykolwiek wróci do domu, bo nie mają już do kogo albo do czego wracać.

Amina, Hadija i inne kobiety z Obozu Wdów w libańskim Arsalu

Amina, Hadija i inne kobiety z Obozu Wdów w libańskim Arsalu

Autor: Aleksandra Rutkowska

Źródło: PCPM

Nahmad mówi, że poza dziećmi nie ma już nikogo. To zdanie jak okrutny refren wybrzmiewa niemal w każdym odwiedzonym przeze mnie namiocie nieformalnego obozu o numerze 0058. Mieszka tu 55 wdów, których mężowie zginęli w Syrii. -Dlatego zaczęliśmy nazywać to miejsce Obozem Wdów - mówi kierownik IS-u, tzw. szawisz.

Sam uciekł z Syrii razem z żoną. Nie chciał wojny. Teraz nie chce, żeby przez jego ucieczkę rodzina, którą ostatni raz widział kilka lat temu, miała problemy.

- Od siedmiu lat nie rozmawiałem z bratem. Nie wiem nawet czy żyje – mówi, a jego oczy stają się szklane. Łzy hamuje serdecznym, wymuszonym w takich sytuacjach uśmiechem. Podnosi się. Za jego pośrednictwem poznaję kolejne kobiety i ich historie.

Amoun, jedna z mieszkanek "Obozu Wdów"

Amoun, jedna z mieszkanek "Obozu Wdów"

Autor: Aleksandra Rutkowska

Źródło: PCPM

Wśród kobiet, z którymi rozmawiałam w Obozie Wdów, wiele odcięło się od życia, jakie miały w Syrii. Po przekroczeniu granicy opuściły swoje rodziny, także swoje nowonarodzone dzieci.

Amoun

Amun ma 63 lata. W Widow’s Camp mieszka z czworgiem wnucząt. Yehya ma 13 lat, Ali - 10, Farzat - 8, Yamama – 6. Na początku w obozie mieszkały też ich matki, czyli córka i synowa Amoun. Ale młode wdo-wy znalazły w Arsalu nowych mężów.

Najmłodsza z wnuczek Amoun, Yamama, mieszka w Obozie Wdów od urodzenia. Obozowe życie to jedyne, jakie poznała. Jej matka zostawiła ją babci zaraz po porodzie.

- Lesz? [Dlaczego?]

Amoun nie potrafi odpowiedzieć.

Hadija

Czterdziestoletnia Hadija podczas rozmowy podnosi powieki wyżej i wyżej - tak zatrzymuje łzy.

Od ośmiu lat jest wdową. Jej mąż został zastrzelony. Ona sama mówi, że musi przetrwać dla pięciorga dzieci. Mają kolejno 9, 10, 17, 18 i 20 lat. Zanim Hadija wraz z nimi dotarła do Libanu, szukała bezpiecznego miejsca przez osiem miesięcy. Jej twarz rozjaśnia się tylko na chwilę - gdy pytam o Syrię sprzed lat.

- Żyliśmy wszyscy razem, w jednym domu, byliśmy rodziną. To nam dawało siłę, poczucie bezpieczeństwa.

- Mam nadzieję, że dzieci dadzą ci dużo siły.

- Inszallah ( arab. "jeśli Allah pozwoli").

Iman, jedna z mieszkanek "Obozu Wdów"

Iman, jedna z mieszkanek "Obozu Wdów"

Autor: Aleksandra Rutkowska

Źródło: PCPM

Wcale nie jestem silna

Iman ma 30 lat i nie jest wdową. Mieszka z Hadiją i Aminą w jednym namiocie. Ona rozwiodła się w 2017 roku, o czym rozmawiać nie chce.
-Wszyscy nam mówią, że jesteśmy silne, ale my się tak wcale nie czujemy - mówi - Oczywiście, pomaga to, że wokół są moje siostry, ale tutaj nie możemy liczyć na nic.

Straciły domy, gdzie na dachach miały piękne ogrody ( To typowe dla Homs, wszyscy je mieliśmy -przekonuje mnie z uśmiechem), jak i te, które tworzyły ze swoimi mężami.

-Teraz wszystko jest inne - podsumowuje krótką rozmowę. Z libańskiego domu, jakim stał się namiot, praktycznie nie wychodzi.
-Mam nadzieję, że to inne się zmieni i będziecie miały szansę odbudować swoje domy w Syrii.
-Inszallah.
-Inszallah - powtarzam.

-Inszallah - słyszę za plecami Hadiję i Aminę.

- My naprawdę chcemy tylko wrócić do bezpiecznego domu.

Syria potrzebuje od 20 do nawet 70 lat, aby powrócić do stanu sprzed 2011 roku - tłumaczy dr Wojtek Wilk, ekspert ONZ i prezes Fundacji PCPM, która nieprzerwanie od 2012 roku pomaga stanąć na nogi rodzinom syryjskim w Libanie i jako jedna z niewielu organizacji na świecie - wspiera także najuboższych Libańczyków.

-Tak długo, jak organizacje humanitarne nie będą mogły sprawdzić, czy powracający uchodźcy są bezpieczni i nie są prześladowani, nie możemy namawiać tych ludzi do powrotu - dodaje.

Wysoki Komisarz ONZ ds. Uchodźców (UNHCR) popiera powroty uchodźców tylko w wypadku, gdy spełniają one trzy warunki: uchodźca lub uchodźczyni dobrowolnie i bez przymusu podejmuje decyzję o powrocie (voluntary return), ma gwarancję bezpieczeństwa po powrocie do kraju (return in safety and dignity) i wraca do swojego domu, rodzinnej miejscowości, czyli nie staje się uchodźcą wewnętrznym (no return to a situation of secondary displacement).

Dziś Syria, w której bombardowane są szpitale (83 ataki w 2019 roku) szkoły (400 ataków od 2011 roku) i inne budynki użyteczności publicznej, nie jest miejscem, gdzie syryjskie rodziny chciałyby wrócić. Przed wojną ze swoich domów uciekło łącznie 13 milionów ludzi (6 milionów poza granice). Tylko w styczniu tego roku zbombardowano w Syrii dwa szpitale, na początku lutego kolejny ośrodek zdrowia (1). Dla większości Syryjczyków i Syryjek powrót wciąż wydaje się niemożliwy, tkwią więc w pułapce niekończącego się oczekiwania.

Także na koniec zimy, która wraca tu każdego roku.

Obóz dla uchodźców w Arsalu po opadach śniegu

Obóz dla uchodźców w Arsalu po opadach śniegu

Autor: Jihad Muhammad Behlok/Anadolu Agency

Źródło: Getty Images

(1) Dane przedstawione przez dra Wojtka Wilka w Sejmie RP podczas wykładu na pierwszym merytorycznym posiedzeniu Zespołu ds. Pomocy Humanitarnej, skupiającym polskich parlamentarzystów i organizacji pozarządowych, niosących pomoc humanitarną na całym świecie.