Katarzyna Domagała-Pereira , 23 listopada 2019

Zmowa milczenia. "Mój ojciec, esesman"

Hartmut Janssen jako chłopiec, z ojcem, Kurtem Mayem, nieznany, Archiwum Hartmuta Janssena

Hartmut Janssen bał się dnia, w którym miaƚ powiedzieć córkom prawdę. Chciał je do tego przygotować. Był rok 2014. W kinach pokazywano "Labirynt kƚamstw", film o młodym niemieckim prokuratorze, który doprowadza do przełomowego procesu załogi obozu Auschwitz.

Hartmut kupił bilety, a po filmie zaprosił córki na piwo.

- Jestem synem esesmana - powiedział.

Jeszcze teraz, kiedy o tym mówi, głos więźnie mu w gardle i z trudem powstrzymuje łzy.

Wtedy, kilka lat temu, też nie mógł opanować emocji. Obawiał się reakcji córek, a może nawet odrzucenia. One jednak przytuliły się do ojca. Powiedziały, że on przecież nie ma nic wspólnego z nazistowską przeszłością dziadka.

Ale odkrywanie tej przeszłości krok po kroku wstrząsnęło Hartmutem i wyobrażeniami, jakie miał o sobie. Próbował podejść do sprawy racjonalnie, ale emocje robiły swoje. Kiedy dowiedział się, że ojciec należał do SS, był przerażony i zły.

To było zadanie jego życia. „Nikt z załogi Auschwitz nie okazał skruchy”:

Proces załogi Auschwitz

22 października 1964 roku. We Frankfurcie nad Menem toczy się pierwszy proces załogi Auschwitz. Jednym z oskarżonych jest Robert Mulka – adiutant komendanta obozu, Rudolfa Hoessa i były dyrektor zakładów pracy z Auschwitz. Ulokowane tam były m.in. Niemieckie Zakłady Zbrojeniowe – DAW.

Zeznania składa 54-letni Kurt May, rewident gospodarczy i byƚy SS-Sturmbannfuehrer. W latach 1940-1942 szef jednego z wydziałów Głównego Urzędu Gospodarki i Administracji SS (WVHA). Jego dział W IV nadzorował przedsiębiorstwa, które były własnością SS. To dla nich więźniowie pracowali w obozach koncentracyjnych. W tej funkcji May byƚ przeƚożonym Mulki.

Frankfurcki sąd skazuje adiutanta Mulkę na 14 lat więzienia. Jednym z dowodów jego winy jest pismo centrali SS, przypominające o zamówionych w DAW gazoszczelnych drzwiach. Byƚy przeznaczone do komór gazowych w Auschwitz. Skoro winny byƚ Mulka, to winni byli też zbrodniarze "zza biurka", tacy jak Kurt May. Tymczasem May tłumaczy, że odpowiadaƚ tylko za sektor drewna w zakƚadach DAW. "Za jego czasów" – twierdził – Niemieckie Zakƚady Zbrojeniowe prawie wyƚącznie obrabiały drewno", a nie metal, z którego wykonano drzwi do komór gazowych.

Hartmut słuchał nagrań z procesu wiele razy. Wsłuchiwał się w znajomy głos ojca i analizowaƚ zdanie po zdaniu. Za każdym razem coraz bardziej utwierdzaƚ się w przekonaniu, że jego ojciec aktywnie uczestniczyƚ w nazistowskiej machinie zabijania.

Kurt May i jego syn Hartmut Janssen

Kurt May i jego syn Hartmut Janssen

Autor: Hartmut Janssen

Źródło: Archiwum Hartmuta Janssena

"Hitler to nic dobrego"

Kiedy May zeznaje we Frankfurcie, Hartmut, rocznik 1948, ma 16 lat. Mieszka z matką w Hamburgu. Jeszcze kilka lat wcześniej ojciec go odwiedzał, choć rzadko.

Na południu Niemiec Kurt May miał żonę i dwie córki. Nie zamierzał ich zostawiać dla kochanki i syna, którego spłodził, kiedy po wojnie ukrywał się na Sylcie.

Hartmut pamięta kilka spotkań z ojcem. Inne, wcześniej zapowiadane, tata nagle odwoływał. Potem przysyłał kartki na urodziny i święta. – Byłem rozczarowany, że nie mieszka z nami – mówi mi Hartmut, kiedy spotykam go w Hamburgu. – Prawie go nie znałem, ale jako dziecko byłem do niego fizycznie podobny – mówi.

Jedno z takich spotkań zakończyło się przejażdżką samochodem. Kurt chwalił się trzynastoletniemu wówczas chłopcu, że był z Hitlerem, kiedy Niemcy wkroczyły do Austrii, i wiwatował razem z innymi oficerami. – Nie umiałem jeszcze tego poukładać, ale wiedziałem, że Hitler to nic dobrego – mówi Hartmut.
Jego rozczarowanie ojcem powoli sięgało granic. Napisał list, w którym zażądał od niego wyjaśnień. Chciał się dowiedzieć, co dokładnie robił w Trzeciej Rzeszy. Zagroził zerwaniem kontaktu.

May niczego nie wyjaśnił, a Hartmut już nie spotkał się z ojcem. Nie pojechaƚ też na jego pogrzeb w 1978 roku.

Śledztwo

Od matki nie dowiedział się niczego o ojcu-esesmanie. Postanowił przeprowadzić własne śledztwo. Przeszłość nie dawała mu spokoju.

Miał 65 lat, kiedy wziął udział w seminarium "Zbrodniarz w rodzinie" i warsztatach o możliwościach researchu - wyszukiwania istotnych informacji spośród zalewu tych niepotrzebnych. Tam, w Miejscu Pamięci Obozu Koncentracyjnego Neuengamme w Hamburgu, spotkał kilkanaście osób, które przyszły na warsztaty w podobnym celu.

Takie seminaria i warsztaty to w Niemczech rzadkość. W Neuengamme odbywają się od dziesięciu lat, zawsze dwa razy w roku. Za każdym razem przyjeżdża około dwudziestu osób. To najczęściej dzieci lub wnuki sprawców.

Podczas zajęć archiwiści i historycy wyjaśniają, gdzie szukać informacji, jak je interpretować i zgłębiać.

Seminarium w Hamburgu-Neuengamme

Seminarium w Hamburgu-Neuengamme

Autor: KZ-Gedenkstätte Neuengamme

Źródło: KZ-Gedenkstätte Neuengamme

– Był w obozie dla internowanych? – pyta archiwista Reimer Moeller jedną z uczestniczek warsztatów. – To ważna poszlaka. Tam alianci umieszczali zbrodniarzy nazistowskich – wyjaśnia. Kiedy jedna z uczestniczek chce wiedzieć, czy jej ojciec brał udział w masakrze w Babim Jarze, Moeller uczy ją rozpoznawać naszywki na kołnierzu i czapce oraz kody poczty polowej.

Popularność tych zajęć rośnie – przyznaje Oliver von Wrochem, dyrektor Miejsca Pamięci Obóz Koncentracyjny Neuengamme. – Coraz częściej uczestniczą w nich wnuki sprawców – mówi. Nie bez powodu. Kolejne pokolenie przełamuje bariery i zmowę milczenia, z którymi nie poradzili sobie ich rodzice.
– Dla niemieckich rodzin to wciąż temat tabu. Stosunkowo niewiele wiedzą o roli, jaką w narodowym socjalizmie odegrali najbliżsi krewni – podkreśla Oliver von Wrochem.

Hartmut Janssen już kilka razy brał udział w hamburskich warsztatach, na których uczestnicy mówią o barierach, wstydzie, problemach. I swoich wewnętrznych rozterkach. – Te wszystkie rozmowy dały mi odwagę. Nie czułem się już sam – mówi Hartmut, który w swoim zawodowym życiu jako pedagog społeczny pomagał narkomanom.

Siła, którą przejawiał w walce o ich prawa, pomogła mu też, kiedy chodziło o nazistowską przeszłość ojca. – Ale co rusz potrzebowałem przerw, aby chronić siebie samego.

W cieniu swastyki

Śledztwo w archiwach szybko potwierdziƚo przypuszczenia Hartmuta. Kurt May nie był tylko producentem mebli z zamożnej rodziny. W 1933 roku wstąpiƚ do NSDAP, a rok później do SS.

Potem już szybko zrobiƚ karierę w WVHA. Byƚ odpowiedzialny za "aryzację" żydowskich firm w Czechosłowacji, tworzenie i kierowanie zakładami SS, odpowiadaƚ za eksploatację niewolniczej pracy więźniów w obozach koncentracyjnych. Zza biurka uczestniczyƚ w niemieckim systemie zabijania – mówi jego syn.

May bywaƚ też w Auschwitz i "wizytowaƚ" baraki – przyznaƚ podczas procesu we Frankfurcie. Mulka prosiƚ go nawet o przeniesienie do Berlina. May jednak odmówiƚ, bo Hoess nie byƚ właściwą osobą do przejęcia pełnej kontroli nad zakładami.

Ojciec Hartmuta straciƚ kierownicze stanowisko, kiedy popadƚ w konflikt z Oswaldem Pohlem, szefem WVHA. Chodziƚo o wywłaszczony żydowski zakład meblowy.

Mozolnie zbierane przez Hartmuta puzzle nie tworzą jeszcze całego obrazu.

W 1943 roku Kurt May trafiƚ do sektora zbrojeniowego ministerstwa lotnictwa Rzeszy. Po wojnie ukrywaƚ się, zmieniaƚ adresy. Nie robiƚ już wielkich interesów, a pod koniec życia ciężko chorowaƚ. – Los już go nie oszczędzaƚ – mówi syn.

Ale za wspóƚudziaƚ w mordowaniu nigdy nie odpowiedziaƚ. Nawet wtedy, kiedy w poƚowie lat 60. niemiecka prokuratura prowadziƚa osobne dochodzenie w sprawie Maya.

Wbrew rodzinie

Czy matka o tym wszystkim wiedziaƚa? – zastanawia się Hartmut.

Kurt May byƚ miƚością życia mamy Hartmuta. Syn nie chciał ranić pytaniami. Sprawą ojca zajął się na dobre dopiero po jej śmierci.

Nie jest wyjątkiem. Prawie każdy, kto przyjeżdża na zajęcia do Neuengamme, walczy ze strachem i przechodzi konflikt lojalności. – W wielu rodzinach postrzegani są krytycznie, jako ci, którzy kalają własne gniazdo – mówi Karin Heddinga, terapeutka, która prowadzi seminaria w Hamburgu-Neuengamme. – W swoich poszukiwaniach są zwykle osamotnieni. Zdarza się, że rodzina zrywa z nimi kontakt.

W rodzinie Karin Sievert-Fischer nie było już czego zrywać, bo więzy rozpadły się wcześniej. – Pewnie przez te wszystkie tabu, które w rodzinie panowały, nikt z nikim nie mógł tak naprawdę rozmawiać – mówi. Czuła, że jest okłamywana, ale i ona zaczęła szukać informacji dopiero po śmierci rodziców.

Jej ojciec nie walczył na froncie, był lekarzem w berlińskiej klinice Charité. Po wojnie przebywał w obozie dla internowanych. Później został wiejskim lekarzem.

Karin myśli, że w ten sposób ukrywał się. Przypomina sobie rozmowy rodziców o emigracji do Ameryki Południowej. – Wszystko wskazuje na to, że był nazistą, ale rodzice zapewniali, że nie – mówi. Więcej pytań nie mogła zadać. – Byli bardzo surowi. Nie miałam szans.

Dzisiaj zastanawia ją, skąd wiejski lekarz miał tyle pieniędzy i co znaczyły te uwagi, że pracuje dla Canarisa [Admirał Wilhelm Canaris, szef Abwehry, z początkowego zwolennika stał się przeciwnikiem Hitlera]. Dlaczego w czasie wojny zmienił nazwisko? Był tajnym agentem?

Karin, z zawodu lekarka, chce się dowiedzieć, kim naprawdę był jej ojciec. – Bo przez całe życie nosiłam w sobie jakieś przypuszczenia, ale zawsze zamykano mi usta. Jeśli dowiem się prawdy, będzie to dla mnie wyzwolenie.

Wysoka cena

Ale to, co odkrywają, zmienia ich. Kerstin z Chociebuża była bardzo zaangażowana. Chciała poznać prawdę o dziadku, u którego się wychowywała i który wpajał jej, że chore psychicznie dzieci nie są godne życia.
Kerstin wie, że w czasie wojny był w Holandii i Polsce, a potem skrupulatnie niszczył każdą pamiątkę. Ślady na ciele wskazywały na usunięte tatuaże. Należał do SS, a po wojnie był agentem Stasi.

Kiedy ją spotykam na warsztatach, jest pewna siebie. Opowiada rodzinną historię. Z werwą gromadzi informacje, dowiaduje się, jak skompletować akta.

Ale z czasem słabnie wewnętrznie. Kilka miesięcy później nie ma już dawnej energii. Popada w konflikt z matką, która nigdy nie chciała wiedzieć, co jej ojciec robił podczas wojny. Kerstin mówi, że ta cała rodzinna historia sprawia, iż zaczęła podupadać na zdrowiu.

Dla Karin Heddingi nie jest to odosobniony przypadek. – Kiedy zaczynają dociekać prawdy, nie wiedzą, co ich spotka – mówi. Z czasem zauważają, że rodzina przestaje być oparciem. Zaczynają wątpić, nierzadko w siebie samych. – Dla każdego z nich to trudny okres i każdy inaczej przez to przechodzi. Przydaje się jednak emocjonalny dystans.

Niewiedza

O wojnie milczało się także w rodzinie Idy Spirek. To, co stało się z jej dziadkiem, babcią i prababcią, zawsze było owiane milczeniem. Ona chciałaby z tym zerwać.

Poszlak nie ma wielu. Jej dziadek z Hamburga, Carl Migge, pojechał w 1939 roku do Bedlna koło Kutna. Należał do administracji cywilnej, która miała zaprowadzić tam niemiecki porządek. – Wyjazd do okupowanej Polski był dla niego ogromną szansą na awans – mówi Ida.

Domyśla się, że był przekonanym nazistą. Nawet krótko przed końcem wojny miał powiedzieć, że umrą razem z Hitlerem. Został do końca. Nie chciał wracać nawet wtedy, kiedy klęska Niemiec była już pewna.

Po lewej Ida Spirek, po prawej jej mama Waltraut jako młoda dziewczyna

Po lewej Ida Spirek, po prawej jej mama Waltraut jako młoda dziewczyna

Autor: Ida Spirek/archiwum Idy Spirek

Źródło: Arciwum Idy Spirek

Migge, jego żona i ponad 80-letnia matka padli ofiarą linczu. Któregoś dnia, w styczniu 1945 roku, kiedy Armia Czerwona doszła do Kraju Warty, zawiśli na drzewie. Ida nie wie, kto tego dokonał, ale pewnie były powody do zemsty – mówi. Od krewnych dowiedziała się, że dziadek znęcał się nad Polakami.

Ida starannie dobiera słowa. Nie chce, by ktoś posądził ją o relatywizowanie historii. – To był nieludzki system, za który odpowiadają hitlerowskie Niemcy, bo to one wywołały wojnę – dodaje.

Matka Idy – Waltraut – wtedy 17-latka, przeżyła. Była w tym czasie w Hamburgu. O losie rodziców dowiedziała się dopiero po latach przez Niemiecki Czerwony Krzyż. Długo nie mogła ich opłakiwać, nie było grobu, na który mogłaby chodzić.

Waltraut nigdy nie rozmawiała z Idą o wojnie, ale zdradziła, że podobało jej się w Polsce.

Teraz Ida sama interpretuje zdjęcia z rodzinnego albumu. Na jednym z nich jej matka w Bedlnie, w nienagannym ubraniu, choć nie tym noszonym w dziewczęcym odpowiedniku Hitlerjugend. Obok niej uśmiechnięty polski parobek. – Pozuje jak reprezentantka "rasy panów", ale dosyć naiwnie – mówi 60-letnia Ida.

Na innym zdjęciu dziadkowie w Bedlnie. Na jeszcze innym jej matka w latach 50. Z pozoru beztroska, uśmiechnięta studentka na tanecznej imprezie. – To pokolenie chciało żyć, cieszyć się młodością. Przeszłość pozostała gdzieś w tyle – mówi Ida. A ona czuła przez lata ciężar rodzinnej traumy, nie znając szczegółów. Nie mogła rozpracować rzeczy do końca, zadać decydujących pytań, bo nie chciała dodatkowo obciążać swojej matki. Odbierała to jako emocjonalny szantaż.

Chęć przerwania milczenia była tak duża, że na studiach nauczyła się polskiego i odwiedzała Polskę. Ale naprawdę wolna w dociekaniu prawdy poczuła się dopiero po śmierci matki.

Ślad w pamięci

Ida Spirek dopiero zaczyna podróż w nieznane. Nie ma wielu dokumentów po dziadku. Chce je znaleźć w niemieckich i polskich archiwach. Najchętniej szukałaby ich z Polakami, w ramach projektu historycznego z polską szkołą. Tematem byłaby niemiecka okupacja w Bedlnie i kariera jej dziadka.

Chodzi nie tylko o zbrodnię i karę, ale i wnioski z przeszłości. Dlaczego człowiek wyzbywa się uczuć i uczestniczy w mordowaniu?

Hartmut nie wie, jak zachowałby się w Trzeciej Rzeszy, ale wierzy, że i wtedy miałby odwagę sprzeciwić się niesprawiedliwości.

Niepokoi go też obecna sytuacja polityczna. Populistyczne tendencje i antysemityzm to dla niego sygnały alarmowe. – Ważne, żeby otwarcie mówić o przeszłości i ostrzegać – mówi.

Dokumentuje wszystko, czego dowiaduje się o ojcu. Do książki – nad którą chce pracować. Nam pozwala napisać o tym już wcześniej.

Hartmut Janssen dotarł już prawie do celu. Jego ojciec w przeciwieństwie do Oswalda Pohla i innych szefów urzędów w WVHA nigdy nie zasiadł na ławie oskarżonych. Choć tam było - jak stwierdza syn - jego miejsce.