21-letnia Carrie Fisher (z prawej) w towarzystwie aktorki Sissy Spacek, Keystone, Getty Images
Urodziła się w 1956 roku w rodzinie, której daleko było do normalności. Jej ojcem był Eddie Fisher, niezwykle popularny wówczas piosenkarz i aktor. Gwiazdor estrady sprzedający miliony singli i albumów. Nie mniej sławna była matka Carrie - Debbie Reynolds. Legendarna aktorka przeszła do historii dzięki występom w takich klasykach, jak "Deszczowa piosenka", "Jak zdobywano Dziki Zachód" czy "Niezatapialna Molly Brown". Za tę ostatnią rolę została zresztą nominowana do Oscara, ale sprzed nosa zgarnęła jej go Julie Andrews i jej interpretacja Mary Poppins.
Ówczesne Hollywood zaskakująco niewiele różniło się od dzisiejszego. Związek Fishera i Reynoldsa stał się więc ulubionym tematem plotkarskich gazet. Po latach Carrie nazwie swoich rodziców prawdziwymi "America’s sweethearts" - ukochanym i idealizowanym przez Amerykanów małżeństwem, przywracającym zwykłym obywatelom wiarę w miłość i szczęśliwe zakończenia. Nic więc dziwnego, że kiedy na scenie pojawiła się Elizabeth Taylor, niemal od razu zaczęto ją postrzegać jako "tę złą". "Moja mama była Jennifer Aniston, mój ojciec Bradem Pittem. Elizabeth Taylor była Angeliną Jolie" - tłumaczyła Fisher w "Wishful Thinking".
Eddie odszedł od Reynolds, gdy Carrie miała dwa lata. Rozstanie nie przebiegło łagodnie. Nim do niego doszło, Taylor i jej ówczesny mąż - producent filmowy Mike Todd - przyjaźnili się z Eddiem i Debbie. Rodzice Carrie byli nawet świadkami na ślubie Taylor i Todda, a Eddie powtarzał, iż Todd jest jego najlepszym przyjacielem. Ale w 1958 roku Todd zginął w katastrofie lotniczej, a Eddie poczuł, że Elizabeth jest dla niego kimś więcej niż tylko przyjaciółką żony czy wdową po zmarłym przyjacielu. "Można się domyślić, że mama czuła się w tym układzie dość niezręcznie" - żartowała Fisher.
Doktor od scenariuszy
Po rozwodzie mała Carrie została z matką. Już do końca życia będzie je łączyła więź polegająca jednocześnie na miłości i niechęci. Córka była krytyczna wobec kolejnych małżonków Reynolds. Zarówno Harry Karl (magnat przemysłu obuwniczego), jak i Richard Hamlett (deweloper budowlany) niezdrowo interesowali się majątkiem słynnej aktorki. "Nie chciałam być blisko matki. Nie chciałam być przez całe życie córką Debbie Reynolds" - mówiła Carrie w wywiadzie udzielonym Oprah Winfrey. I przyznawała, że na blisko 10 lat zerwała z nią kontakty. Reynolds nigdy nie rozumiała postępowania córki. Zawsze uważała się za troskliwą mamę. Choć zastrzegała, że pracowała w show biznesie, więc, oczywiście, nie miała czasu, by siedzieć w domu i "piec córeczce ciasteczka". Być może dlatego pod koniec życia Carrie będzie mówić, iż najszczęśliwszy okres życia spędziła z dala od rodziny, w szkole aktorskiej.
Do londyńskiej Central School of Speech and Drama, w której "w końcu miała okazję być zwykłą nastolatką", dostała się już po scenicznym debiucie (matka wkręciła ją do chórków w swoich wystąpieniach), ale przed pierwszą rolą w Hollywood. Ta przyszła w 1975. Carrie Fisher wystąpiła w trafnej satyrze na epokę Nixona "Szampon". U boku takich sław, jak Warren Betty, Goldie Hawn i Lee Grant.
"Gwiezdne wojny" były drugim projektem 21-letniej aktorki. Gdy rozpoczynały się prace nad filmem, nikt nie spodziewał się, że mowa o dziele, które na dziesięciolecia zdominuje światową popkulturę. Ale Fisher twierdziła, iż od początku zdawała sobie sprawę, z jak dobrą historią ma do czynienia. Można odbierać jej słowa jako przechwałki. Ale z drugiej jednak strony, przyszłe losy Fisher pokażą, że co, jak co, ale zawsze potrafiła rozpoznać dobrą historię. Była w tym tak biegła, że z czasem zajęła się pisarstwem. Jej pierwsza powieść - semi-autobiograficzne "Pocztówki znad krawędzi" - została ciepło przyjęta przez krytykę i zekranizowana przez samego Mike’a Nicholsa ("Absolwent", "Closer"). W główne role wcielili się Meryl Streep, Shirley MacLaine i Dennis Quaid. Fisher świetnie sprawdzała się też jako script doctor, czyli człowiek zatrudniony, by podratować budzący nadzieje scenariusz. W "Zabójczej broni 3" pisała dialogi dla Rene Russo, pomagała też przy słynnym "Hook'u" Stevena Spielberga i fatalnej komedii z Sylvestrem Stallone’em "Stój, bo mamuśka strzela", którą Sly nazwie najgorszym filmem w swojej karierze.
Istnieje więc duże prawdopodobieństwo, iż w 1977 roku Carrie Fisher rzeczywiście spodziewała się sukcesu "Gwiezdnych wojen". Ale na pewno nie przewidziała, że jej podobizna znajdzie się na plakatach wiszących w pokojach milionów chłopców z całego świata. Że księżniczka Leia doczeka się niezliczonej liczby maskotek i lalek. Własnego szamponu ("można odkręcić moją głowę i wylać płyn przez szyję"), mydła, znaczka pocztowego, dozownika na leki, a nawet dmuchanej lalki ("w końcu mogę odpowiednio zareagować, kiedy ktoś mówi, że mogę iść się walić").
Fisher nagle stała się ucieleśnieniem marzeń każdego nerda. Wojowniczą, bezczelną, piękną księżniczką, która, kiedy trzeba, nie zawaha się przebrać w seksowny kostium niewolnicy. To właśnie rozgrywający się na Tatooine epizod z "Powrotu Jedi" sprawił, że Fisher została także symbolem seksu. Jak jej się podobała ta rola, można się przekonać z anegdoty, którą często przytaczała. "Spotkałam kiedyś na konwencie faceta, który oznajmił, że myślał o mnie każdego dnia pomiędzy 12. a 22. rokiem swojego życia". „Każdego dnia?” - zapytała podejrzliwie. "Dokładnie cztery razy każdego dnia" - usłyszała w odpowiedzi.
W łóżku z trupem
Trudno się dziwić, że życie osobiste młodej aktorki nagle stało się tematem wszystkich kolorowych magazynów. Dwudziestoletnia, piękna aktorka; gwiazda filmu, który niemal z dnia na dzień odmienił przemysł rozrywkowy; córka słynnego piosenkarza i ikony filmu… Czy można sobie wyobrazić lepszy temat do plotek?
W wydanej właśnie w Polsce autobiografii "Pamiętniki księżniczki" Fisher przyznała, że w 1976 roku, na planie pierwszych "Gwiezdnych wojen" miała trzymiesięczny romans z Harrisonem Fordem. Miała wtedy 21 lat. Ford był o 14 lat starszym, żonatym mężczyzną. Rok później poznała Paula Simona, słynnego muzyka, członka duetu Simon & Garfunkel. Trudny, kilkukrotnie zrywany i wznawiany związek trwał przez 12 lat. W tym czasie zdążyli się pobrać, rozwieść i znów zejść, a Simon nagrał o swojej ukochanej przynajmniej dwie piosenki. W międzyczasie, około roku 1980, w trakcie prac nad filmem "Blues Brothers" zakochał się w niej także Dan Aykroyd. Relacja Aykroyda nie jest do końca wiarygodna, ale ponoć najpierw uratował Carrie przed zadławieniem, potem się jej oświadczył, a następnie zabrał na kilkudniowy wyjazd świąteczny, w trakcie którego zażywali LSD.
Drugim mężem Fisher został łowca talentów Bryan Lourd. To w trakcie tego związku Fisher urodziła córkę - Billy Lourd. Trudno jednak orzekać, czy było to szczęśliwe małżeństwo, skoro po kilku latach Bryan odkrył, iż jest homoseksualistą i odszedł od żony, by żyć z mężczyzną. W "Wishful Drinking" Fisher śmieje się, iż to ona uczyniła z Lourda homoseksualistę. "Mam taki dar. Sprawiam, że mężczyźni łysieją i zostają gejami". Ciekawa jest kwestia legalności małżeństwa. Aktorka zawsze mówiła o Bryanie jako o mężu, ale w 2004 roku dziennikarze "Los Angeles Timesa" odkryli, iż małżeństwo nigdy nie zostało zarejestrowane.
W szafie Fisher był jeszcze jeden trup. Dosłownie. 6 lutego 2006 roku aktorka obudziła się w swoim własnym łóżku u boku martwego mężczyzny. Był nim Greg Stevens, republikański lobbysta, bliski przyjaciel Carrie. Nigdy nie łączył ich romans - tak przynajmniej twierdziła sama zainteresowana. Po prostu Stevens nocował u Fisher i tak się złożyło, że spali w jednym łóżku. Prasa podawała, że przyczyną zgonu było przedawkowanie, jednak nie jest to do końca prawdą. Wprawdzie w ciele Stevensa wykryto kokainę, ale do śmierci przyczyniła się także przewlekła, niezdiagnozowana choroba serca, na którą cierpiał.
Przez wiele lat po tym wydarzeniu Fisher utrzymywała, że duch Stevensa nawiedzał jej dom. Przyznała też, że przebudzenie u boku martwego przyjaciela było dla niej tak traumatyczne, iż znów sięgnęła po narkotyki.
"Nie lubiłam kokainy"
"Nazywam się Carrie Fisher i jestem alkoholiczką" - to nie jest przywitanie, jakiego spodziewamy się od jednej z najbardziej rozpoznawalnych hollywoodzkich gwiazd. A jednak takimi właśnie słowami rozpoczynała swoje monologi.
Po narkotyki sięgnęła jako dziecko. Pierwszą dawkę metamfetaminy podkradła ojcu - zażywającemu narkotyk przez całe życie. Duże dawki LSD, kokainy i antydepresantów zaczęła brać na przełomie lat 70. i 80. W jej sferach nie było to wtedy nic dziwnego. Wypowiedziana przez Richarda Nixona wojna z narkotykami dopiero się rozkręcała. Kary wciąż były niskie, a policja traktowała wykroczenia narkotykowe stosunkowo łagodnie. LSD, zachwalane przez gwiazdy rocka, bitników, hipisów i naukowców pokroju Timothy’ego Leary’ego, cieszyło się dobrą sławą. A kokaina była traktowana jak nieszkodliwa używka, obowiązkowa na wszystkich szanujących się przyjęciach.
"Tak naprawdę nawet nie lubiłam kokainy" - wyznawała podczas występów. "Po prostu wskakiwałam do każdego pociągu, który zmierzał w kierunku haju". Z tego, że ma problem, zdała sobie sprawę na planie "Imperium kontratakuje", gdy zorientowała się, że wciąga więcej białego proszku niż ludzie wokół niej. I nie jest to już tylko kwestią jej chęci. Musiało być z naprawdę źle, skoro w trakcie kręcenia "Blues Brothers" strofował ją nawet John Belushi - aktor znany z rozrywkowego trybu życia, który w 1982 roku zmarł w wyniku przedawkowania.
Ale walka z nałogiem przychodziła jej z trudem. W 1985 roku, po kolejnym nieudanym odwyku, przedawkowała kokainę i tabletki nasenne. Wylądowała na ostrej terapii, ledwie udało się ją uratować. To właśnie wtedy postanowiła napisać powieść "Pocztówki znad krawędzi". W "50 procentach" opartą na prawdziwych wydarzeniach.
Fisher zawsze twierdziła, że narkotyki i leki pomagały jej w zmaganiach z ciężką chorobą psychiczną - zaburzeniem afektywnym dwubiegunowym. Chorych na to schorzenie nękają naprzemienne okresy manii i depresji. Te pierwsze wyciszała lekami antydepresyjnymi. Drugie zwalczała kokainą. O chorobie zaczęła otwarcie mówić na początku pierwszej dekady XXI wieku. Szybko stała się swego rodzaju "ambasadorem" chorych na zaburzenia afektywne dwubiegunowe. W wywiadach tłumaczyła, jak to jest żyć z chorobą i jak wygląda leczenie. Otwarcie mówiła o terapii elektrowstrząsowej, zapewniając, że już od dawna nie wygląda tak, jak w "Locie nad kukułczym gniazdem". Leczenie z jednej strony pomagało "burzyć beton w jej mózgu", z drugiej jednak skutkowało częściowymi utratami pamięci. Oczywiście i z tego potrafiła się śmiać.
Carrie Fisher zmarła 27 grudnia 2016 roku w wieku 60 lat. Następnego dnia umarła jej matka. Nie zmarła jednak księżniczka Leia. Dzięki nakręconym wcześniej ujęciom i magii efektów specjalnych, pojawia się w podbijającym właśnie kinowe ekrany "Ostatnim Jedi".