Artur Rojek wraca z albumem "Kundel", Szymon Rogiński, Materiały prasowe

Stajemy się kimś, kim nie jesteśmy. Po drodze zaciera się nam to, co jest najbardziej istotne, bo w gruncie rzeczy jesteśmy prości i zwykli. Żadna kolejna etykietka nie uczyni nas szczęśliwszymi - mówi Artur Rojek, wracając z nową płytą "Kundel".

Urszula Korąkiewicz: Kim jest Kundel?

Artur Rojek: Dla mnie to pierwowzór nas, jako ludzi. Prosty i nieskażony, jak sztuka brutalna.

Jaki jest?

Prawdziwy i zwykły. Najistotniejszy.

Dlaczego najistotniejszy?

Uważam, że prawdziwa zwykłość jest dzisiaj niezauważana i niedoceniana. Dzisiaj liczy się bogactwo, piękno, idealność i najlepiej, gdybyśmy byli nieśmiertelni. Na drugim biegunie mamy zjawiska patologiczne. To też czyni ludzi zauważalnymi. Stajemy się kimś, kim nie jesteśmy. Po drodze zaciera się nam to, co jest najbardziej istotne, bo w gruncie rzeczy jesteśmy prości i zwykli. Żadna kolejna etykietka nie uczyni nas szczęśliwszymi. To tylko zaburza prawdziwy obraz.

I tutaj pojawia się kundel. Człowiek zwykły, pokorny i świadomy tego, że życie jest nieprzewidywalne. Pozornie nieciekawy, ale idący prostą drogą, nie kręcący się w kółko albo chodzący slalomem jak większość z nas.

W życiu może przytrafić ci się wszystko, a jutra może nie być. Jak sobie radzić z tą nieprzewidywalnością? Jesteśmy tak skupieni na sobie, że tego nie widzimy.

Kundel jest przeciwieństwem tego myślenia?

Kundel w pewnym sensie odporny na to, że wszystko może się wypier...ić. To też ktoś, kto jest trochę poza systemem. Nawet tak naprawdę nigdy w nim nie był. Właśnie on docenia wszystkie te rzeczy, o których wszyscy zapomnieli w pogoni za czymś niezwykłym.

Ale równocześnie jest niezauważalny, wykluczony. Nie jest interesujący. Interesujący są ci, którzy chcą być widoczni. To, co powinno być najbardziej istotne, jest najmniej interesujące z komercyjnego i społecznego punktu widzenia, bo nie poddaje się systemowi.

Więc to, że śpiewam "chciałbym być kundlem, by nie trwać sekundę", ma w tym kontekście sens. Mam nadzieję, że ludzie właśnie tak odczytują tę płytę. Chodzi o docenienie siebie takim, jakim się jest, prawdziwym.

Przeczytaj też: Tomasz Organek: żyjemy w czasach kryzysów tożsamości

Dziś bycie zwykłym nie jest " w cenie". Dziś często, szczególnie w mediach społecznościowych, chwalimy się wyjątkowym, wyidealizowanym życiem. Może zapomnieliśmy czym ta prawdziwa wyjątkowość jest tak konkretnie?

Nie doceniamy jej i chyba dlatego próbujemy ją zabudować inną. Wyjątkowość, która uzyskuje lajki, daje ci krótkotrwałą satysfakcję, nie doprowadzi do niczego dobrego, nie zaspokoi twoich pierwotnych potrzeb. Bo nie jest tą prawdziwą. Czym jest konkretnie, to każdy sam sobie powinien odpowiedzieć.

Źródło: Materiały prasowe fot. Szymon Rogiński / Artur Rojek: W życiu może przytrafić ci się wszystko, a jutra może nie być. Jak sobie radzić z tą nieprzewidywalnością?

A może chodzi po prostu o dychotomię wyjątkowość – zwykłość?

Ale ja nie mówię o kolejnej modzie.

Mówię o zwykłych ludziach, bez względu na ich status społeczny i zawodowy, którzy pomimo tego, że funkcjonują poza systemem, mają w sobie więcej satysfakcji, niż niejeden, któremu wydaje się, że prowadzi atrakcyjne życie.

Kilka lat temu odwiedziłem Korę. To było na Roztoczu, gdzie się wyprowadziła. Dookoła nie było nic. Tylko pola. I powiedziała mi, że jak żyła w dużym mieście, codziennie była zasypywana atrakcjami. Premiery, bankiety, pokazy mody, występy w telewizji, imprezy - wydawać by się mogło: pełnia życia. Ale dopiero mieszkając na tym polu poczuła, że żyje naprawdę. Dwa lata później umarła.

Niewielu zwraca uwagę na zwykłych ludzi.

Ja zwróciłem, bo mam taką potrzebę. Czuję się częścią tego popieprzonego systemu. To na mnie oddziałuje i sam potrzebuję zmiany.

W trakcie nagrań poszedłem na "Jokera" chociaż byłem przekonany, że to jakaś pomyłka, bo wydawało mi się że to ma związek z Batmanem… Wychodziłem z kina pod totalnym wrażeniem. Zrozumiałem, że - pomijając to, co zrobił – Joker był głosem wykluczonych. Był wyrazem niezgody na to, jak go traktowano. Niezgody na fałszywość świata, w którym funkcjonuje. Był prawdziwy, chociaż nieakceptowany.

Dążysz do prostego życia? Przecież twoje trudno nazwać "zwykłym".

Tak. Myślę że cała idea funkcjonowania człowieka szczęśliwego opiera się na tym, żeby żyć prosto.

W trakcie tworzenia konceptu płyty przypomniałem sobie słowa ks. Tischnera. Już jako uznany myśliciel wracał do swoich rodzinnych stron, na Podhale. Życie płynęło tam cały czas tak, jak to zapamiętał. Ludzie sporządzali gospodarstwa, a gdy uporali się z obowiązkami, siadali na ławce i do końca dnia patrzyli przed siebie. Siadał z nimi i mówił, że oni tu wiedzą najwięcej. To o tyle mocne, że on przyznał, że to prostota życia powoduje, iż człowiek skupia się na rzeczach najważniejszych. Chodziło o tę ich wiedzę. I osiągnięcie takiego stanu nie jest proste.

Zazdrościsz chociażby Góralom tego podejścia, tej prostoty?

Zazdrość to nie jest właściwe słowo. Imponują mi. Mówię na płycie o tym, żeby docenić to, co się ma.

Co cię doprowadziło do takiego myślenia? Może fakt, że dobiegasz 50-tki?

Doświadczenie życia nie jest bez znaczenia.

Źródło: Materiały prasowe, fot. Szymon Rogiński / Artur Rojek: Czuję się częścią tego popieprzonego systemu. To na mnie oddziałuje i sam potrzebuję zmiany

Powrót "debiutanta"

Wracasz po blisko sześciu latach. Naprawdę czujesz się, jak wspominasz, jak debiutant?

Za każdym razem czuję się jak debiutant. Bo szybko zapominam o tym, co zrobiłem. Z jednej strony takie długie przerwy napędzają człowieka, a z drugiej robiąc je musisz się w to wszystko wgryzać od nowa. Systematyczne funkcjonowanie miało miejsce może wtedy, kiedy przez 20 lat byłem w Myslovitz. Działaliśmy wtedy w oparciu o schemat płyta - koncerty - płyta. Natomiast teraz, kiedy życie się składa z wielu projektów, muszę za każdym razem do pracy projektowej podejść od początku. W związku z tym nowa płyta musiała być czymś kompletnie innym.

Na "Kundlu"dużo więcej jest popowych tropów, niż na "Składam się z ciągłych powtórzeń". Dlaczego?

To by było zbyt banalne, gdybym robił to samo, co sześć lat temu. Ale nawet wtedy, przy pracy nad pierwszą płytą, nie starałem się nawiązywać do tego, co robiłem wcześniej. Ludzie oczekiwali ode mnie raczej solowej wersji Myslovitz, niż "Beksy". Teraz oczekiwali "Beksy", a ja, wiedząc o tym, dałem im na pierwszy singiel coś, czego być może się nie spodziewali. Lubię robić coś, czego się po mnie nie oczekuje.

Przeczytaj też: Pablopavo: staram się nie być sentymentalny

Na przykład jeszcze bardziej skręcać w popowe brzmienie?

Zamiar rzeczywiście był taki, że chcieliśmy zrobić coś bardziej popowego i w przypadku "Sportowego życia" to się udało. Ale czy cała płyta jest taka? Nie. Tu wychodzą moje naturalne cechy. Chociażby "Bez końca", "Układ" czy "Kundel" to piosenki grane w zupełnie innej estetyce, z większą ilością elektroniki. Ale mają w sobie nadal sporo agresywności i skrajnych emocji.

Udostępniłeś w sieci listę towarzyszących "Kundlowi" inspiracji, a na niej sporo popowych artystów. Co twoim zdaniem jest dziś w popie wartościowe?

Pracując nad tą płytą słuchaliśmy sporo popu, ale głównie pod kątem realizacji, produkcji, tego, jak jest zbudowana piosenka. Pop zawsze miał tę swoją szlachetną formę i tę mniej szlachetną. Ten podział jest też bardzo osobisty. Nigdy nie byłem daleki muzyce popowej. Cokolwiek robiłem, może oprócz Lenny Valentino, przedzierało się do popu dzięki dobrym melodiom i tekstom, z którymi identyfikowała się duża grupa ludzi. To, że udostępniam w sieci Taylor Swift czy MØ nie powinno być zaskoczeniem. To świetne piosenki. Zawsze chciałem robić artystyczne rzeczy i docierać z tym do dużej grupy ludzi. A to, że robię OFF Festival nie znaczy, że jestem znawcą tylko muzyki alternatywnej.

Źródło: East News Artur Rojek: Lubię robić coś, czego się po mnie nie oczekuje

Trafiają się przy OFF-ie momenty zmęczenia materiału?

Momenty zmęczenia są zawsze. Pojawia się też zrezygnowanie, rozczarowanie, oczywiście przeplatane radością i innymi uniesieniami. Ale najważniejszą rzeczą, która trzyma to w całości, jest to, że ja to po prostu lubię robić. Gdybym nie robił OFF-a, to mój stosunek do muzyki wyglądałby tak samo. Dla mnie to cały czas zajawka. Układanie line-upu jest jak dla mnie jak dla dziecka układanie klocków Lego. Pomaga mi w tym wiele rzeczy: moja grupa znajomych, moja wiedza, gromadzenie informacji. Doceniam "mentorów", którzy są dla mnie istotni i to oni powodują, że potem ja mogę być mentorem dla kogoś innego.

Możesz też ściągać na festiwal największych. Nie sposób nie wspomnieć o powrocie Iggy'ego Popa na OFF.

Myślę, że z pewnością nie byłoby mi łatwo podchodzić do rozmowy, gdybym nie był w stanie zapewnić mu odpowiednich warunków. Tu działa wiele aspektów, jego dostępność, logistyka trasy, charakter festiwalu. Poza tym Iggy lubi grać w Polsce, lubi polską muzykę, zdaje sobie sprawę, że ma tu dużą grupę fanów. To postać, na którą czekają i starsi i młodsi, która łączy pokolenia. On też nie ukrywa, że nie wie, czy kolejny rok na trasie nie będzie jego ostatnim. Ale mówi tak już od kilku lat i cały czas wraca. Wciąż nagrywa bardzo dobre płyty, pojawia się w dobrych filmach, doprowadza do bardzo ciekawych kolaboracji. Funkcjonuje tak, że niejeden młody mógłby mu pozazdrościć.

A co cię jeszcze kręci w muzyce?

Ja się zajmuję muzyką każdą. Kręci mnie w całości.

Ale musi być też coś, co ci się nie podoba.

Okej, w pewnym momencie śpiewam na płycie, że czeka nas ch...wy hip-hop. Ale robię to, bo jest gatunkiem ogromnym. Dla niektórych ludzi, zwłaszcza młodszych, cała muzyka to hip-hop, jakby niczego innego nie było. Więc jeśli bierzesz pod uwagę taką skalę, to statystycznie rzecz biorąc, są w niej rzeczy bardzo dobre i bardzo złe. Uważam, że czeka nas też hip-hop dobry, ale bardzo często popularne są rzeczy, które, no cóż, nie są najbardziej wartościowe.

Znajdujesz jeszcze czas, żeby słuchać muzyki dla samej przyjemności? Czego w niej szukasz?

W czasie gdy pracuję nad OFF Festivalem, słucham bardzo różnej muzyki. Układam puzzle z ciekawych rzeczy, które się w muzyce dzieją – line up festiwalu. Jest też czas (podczas prac nad płytą), kiedy słucham piosenek, które są i przyjemnością, i inspiracją.

Kiedyś kupowałem mnóstwo płyt, których dziś nawet nie słucham, a szukałem w nich jakichś inspiracji, były dla mnie zdobyczą.

Dzisiaj kupuję płyty, w których szukam spokoju. Bo po tej całej pracy przychodzi moment, kiedy zwyczajnie go potrzebuję. Spokojnej muzyki, która ma minimalny przekaz. Która nie absorbuje mnie produkcją, układem, aranżacją, tekstem, melodią, tylko koi wewnętrznie.

Źródło: East News Artur Rojek: Muzyka to dla mnie cały czas zajawka

Zmieniło się u ciebie nie tylko brzmienie, ale i teksty. Mam nieodparte wrażenie, że są mniej introwertyczne.

Pierwsza płyta była bardzo psychoanalityczna. Pamiętam, że gdy ją skończyłem, nie chciałem, żeby była tak odczytywana. Ale nie dało się od tego oderwać.

Przy jej tworzeniu towarzyszyły ci jakieś trudne osobiste przejścia?

To były teksty pisane z perspektywy wieloletnich przeżyć. Nawet, gdy inspiracją były sytuacje, których bezpośrednio nie przeżyłem, to kiedy o nich pisałem i tak kierowały się na mnie. Pisanie takich tekstów to dla mnie trudna droga. W przypadku nowej płyty najpierw wymyśliłem koncept. Żeby się od siebie "odkleić", zaprosiłem do współpracy Radka Łukasiewicza. Nie pracowałem nigdy w taki sposób. W pewnym sensie było to dla mnie eksperymentem.

Eksperymentem? Co masz na myśli?

Powiedziałem sobie, że nie chcę wchodzić w swoją psychoanalizę. Współpraca z drugą osobą pozwoliła mi zrealizować koncept bez wchodzenia w moje traumy.

To znaczy?

Piszę najczęściej o sobie. Wszystkie moje najsilniejsze teksty są moją historią. Wchodząc w siebie, zaczynasz wszystko rozgrzebywać. Ani nie jest to proste, ani miłe. To jest droga przez mękę; sprawia, że ja zwykle podczas pracy rzucam tę robotę. Tym razem zależało mi, żeby napisać nie z perspektywy "ja", ale "my" i naprawdę oderwać się od siebie.

Jak w takim razie wyglądała praca nad płytą?

Stworzyłem team: ja, Bartek Dziedzic i Radek Łukasiewicz. Zacząłem od napisania historii, która nada kierunek pracy nad tekstami. To był szeroko rozpisany plan zawierający mnóstwo potrzebnych informacji: kluczowe zdania, opis kim jest bohater, historie, które mnie zainspirowały czy referencje muzyczne...

Pierwszy raz miałem koncept, zanim zaczęliśmy pisać teksty. Do tej pory często było tak, że koncept pojawiał się w momencie, gdy miałem już wszystko – i jakoś udawało się to zebrać w całość. Czy to była "Miłość w czasach popkultury", czy "Uwaga! Jedzie tramwaj", czy "Składam się z ciągłych powtórzeń", to za każdym razem była jakaś historia. Natomiast tutaj nieco wcześniej narzuciłem sobie drogę, żeby uniknąć tego osobistego wyrazu.

/AKPA

Autor: Piętka Mieszko

Źródło: AKPA Artur Rojek: Nie każda melancholia ma na imię "Beksa"

Na czym polega różnica?

Teksty są osobiste, ale nie od strony psychoanalitycznej. Śpiewam o rzeczach, które nas dotyczą, kwestiach katastrofy klimatycznej, szybkości, z jaką żyjemy, tego, że jest wiele rzeczy które nas otaczają, a ich nie doceniamy. To był świadomy wybór. Wiem, że w pewnym sensie nie robię tego, czego oczekują ode mnie ludzie. Pewnie by chcieli, żeby cały czas był ten sam rodzaj smutku i melancholii, żebym nagrał coś w stylu "Good Day My Angel" albo kolejną "Beksę". Ale ja sam stawiam sobie ograniczenia, nie chcę popadać w rutynę, szukam innych rozwiązań, siłuję się z sobą... No, ale nie znaczy to, że zawsze tak będzie.

Nie wierzę. Masz dość melancholii?

Mówię o pracy twórczej. Nie każda melancholia ma na imię "Beksa".

Przeczytaj też: Piotr Rogucki: Mam czystą kartę

Mówimy o tym, że nie robisz tego, czego oczekują od ciebie ludzie. Nieco inny kierunek to przekora?

Myślę, że najważniejsze jest to, co ty czujesz, a nie to, czego od ciebie oczekują. Jeżeli masz się kierować ludzkimi oczekiwaniami, to za wiele nie zrobisz. Ludzkie oczekiwania są zbyt różne. Fajnie jest czytać same pochwały pod piosenką, ale czasem musisz czytać komentarze, które nie są pochwalne.

Czyli czytasz komentarze? Dotykają cię w jakiś sposób?

To nie są rzeczy, obok których przechodzę obojętnie. Nie mogę powiedzieć – mam to w dupie, nie czytam. Do pewnego stopnia czytam, potem przestaję. Czasami czytam takie komentarze i sam się dziwię, że ktoś może to tak zrozumieć, albo że zrozumieć nie potrafi. Ale nie mogę się od tego uzależniać. Teraz, kiedy myślę, jaka powinna być moja następna płyta, to wiem, że powinna być inna.

Jaka?

Inna.

A na ile zwracać uwagę na to, co się dzieje na "Kundlu" między wierszami?

Nie czytaj tego dosłownie. Podobnie nie powinno się odczytywać dosłownie tego, że ta płyta jest o sporcie. Fakt, że się pojawia "Sportowe życie", albo sformułowanie "remis na korzyść mnie", nie oznacza, że to jest o tym. Elementy dotyczące rywalizacji dotyczą tej życiowej, codziennej. Tytuł "Sportowe życie" jest co najmniej dwuznaczny. Wziąłem go z filmu Lindsaya Andersona z lat 60. Opowiada o robotniku, u którego odkryto talent do rugby. I nagle stał się słynnym sportowcem. Ale wyjątkowość, która uczyniła go tak niezwykłym, wypływała z niego samego. Choć jednocześnie powodowała, że nie potrafił sobie z tym wszystkim poradzić, rozbił się życiowo.

A ty masz jakąś receptę na to, żeby się nie rozbić? Czy nie potrzebujesz?

Mam. Przyglądam się kundlom.