Krzysztof Zalewski, fot. Justyna Jaworska, Kayax, Materiały prasowe
Urszula Korąkiewicz: Śpiewasz: "życie to nie zabawa, tylko zawody". Tak to widzisz?
Krzysztof Zalewski: Zdarza mi się tak patrzeć na życie. Ale nie jest to myśl, którą chciałbym wpajać ludziom jako prawdę objawioną. To raczej wada mojego charakteru. Największe przyjemności w życiu jestem w stanie przeistoczyć we współzawodnictwo. Najczęściej z samym sobą.
Nie odbierasz sobie trochę radości?
Uprawiam zawód, który sprawia mi mnóstwo frajdy. Nie wyobrażam sobie, żebym mógł wybrać lepiej. Robię to, co kocham i nic nie sprawia mi więcej radości niż granie koncertów. A jednak, gdy siadam do komponowania piosenek, z tyłu głowy mam to przeświadczenie, że muszę znowu coś udowadniać. Nie tyle ludziom, co przede wszystkim samemu sobie.
Co chcesz sobie udowadniać?
Że jestem w stanie jeszcze się zaskoczyć. Że "upojony sukcesem" nie będę chciał robić cały czas podobnych piosenek, że jeszcze uda mi się wyjść ze strefy komfortu. To moja chorobliwa ambicja. Z jednej strony jest pozytywną siłą, bo jednak pcha dalej, wymusza wysiłek, dalsze poszukiwania. A z drugiej…
… jednak wypala.
Ale póki co to jeszcze działa. Może kiedyś uda mi się uwierzyć w siebie na tyle, żeby nabrać wprawy w pisaniu tekstów i melodii, że będę podchodził do tego z większym luzem. Zresztą, sporo piosenek na "Zabawie" mówi o tym - żeby odpuszczać. Chociażby "Oddech". Melodię sypnąłem jak z rękawa podczas jamowania, a tekst napisałem w jakieś 20 min. A innym razem, kiedy spisałem dzień na straty i postanowiłem pograć dla przyjemności, powstała "Tylko nocą". W jakieś pół godziny. Tak samo riff do "Zabawy" - miałem już wychodzić z pracowni i zacząłem brzdąkać na moogu. Godzinę później podkład do piosenki był gotowy.
Najlepsze rzeczy powstają, kiedy odpuszczam. O tym też mówi piosenka "Zabawa": że umiem odpuszczać, być drugi i się nie ścigać. Tylko że prędzej czy później budzi się wewnętrzny demon, który każe mi biec jeszcze szybciej i jeszcze dalej. Sztuką jest zachowanie umiaru pomiędzy tym wszystkim. W końcu trzeba sobie uświadomić, że to tylko piosenki – skoro mają nieść lekkie, pozytywne emocje, to nie mogą być owocem napinki.
To płyta, którą tworzyłeś najkrócej. Taką miałeś jasną wizję?
To, czy płyta powstaje w siedem dni czy siedem lat, nie ma większego znaczenia. Ale na pewno plusem jest, że teksty powstały w krótkim czasie. To z pewnością dokładniejszy zapis tego, jakim człowiekiem byłem w tym momencie - od października 2019 do lutego 2020 - i co mi siedziało w głowie. To bardziej spójny obraz mnie, niż przy poprzednich płytach, gdy tworzenie rozciągało się na kilka lat.
Pandemia nie pokrzyżowała ci planów?
Nie wyobrażam sobie, że mógłbym czekać, nie należę do ludzi specjalnie cierpliwych. Strasznie chciałem się podzielić płytą z ludźmi. Tym bardziej, że miałem z tyłu głowy, jak bardzo zmienił się świat, że rzeczywistość za oknem wygląda jak z filmu science fiction. Pomyślałem, że jeśli wyjdzie później, może się okazać nieaktualna. Ale jest na niej sporo niepokojących tekstów, które spokojnie można odnieść do naszej rzeczywistości.
A do tego kończysz ją w podziękowaniach cytatem z "Where’s the revolution" Depeche Mode. Nie przypadkowo.
Trudno się nie gotować, gdy jesteśmy bombardowani informacjami o nieuchronnej katastrofie klimatycznej i o tym, co dzieje się na świecie. Odkąd zostałem ojcem, myślę, w jakim świecie przyjdzie żyć mojemu synowi, naszym dzieciom. Wobec wydarzeń w Polsce: tej nagonki na ludzi LGBT, zawłaszczenia sądów, niesłychanej wręcz arogancji władzy, wobec całego tego cyrku ciśnie się na usta pytanie "gdzie ta rewolucja". Trudno się nie gotować, gdy homofoba mianuje się ministrem edukacji. I jeszcze zaostrzanie ustawy antyaborcyjnej - skazywanie kobiet na rodzenie śmiertelnie chorych dzieci.
To wszystko sprawia, że nieraz przychodzi na myśl, żeby wyjść na ulice. Ale z drugiej strony historia pokazuje nam, że rewolucja kończy się zazwyczaj tak, że pożera własne dzieci. Więc może lepszym rozwiązaniem byłaby ewolucja, dojrzewanie do zmian.
Przeczytaj też: Tomasz Organek: Polska poszła w pogo
Na ulice Polacy wychodzili w ostatnich latach nie raz.
Też brałem udział i w strajkach kobiet i w czarnym marszu. Chodziłem na marsze KOD-u i byłem pod Sejmem. Można powiedzieć, że nie przyniosło to żadnego rezultatu, ale wydaje mi się, że nawet jeśli nie ma bezpośrednich fruktów tych protestów, to daje to nam jakiś rodzaj komfortu psychicznego. Poczucia, że nie jesteśmy w tym wszystkim sami.
Naszą długą rozmowę prowadziliśmy jeszcze przed wyrokiem Trybunału Konstytucyjnego zaostrzającym ustawę aborcyjną. Na ulicach zawrzało. Muszę cię o to dopytać: Jak zareagowałeś? Sądzisz, że teraz protest może coś zmienić?
Gdybyśmy prowadzili rozmowę po wyroku TK, ten temat pewnie zdominowałby cały wywiad - tak się we mnie gotuje. W środku pandemii uchwalać przepis, który zmusza kobiety do rodzenia nieodwracalnie chorych dzieci; bez konsultacji społecznych, bez liczenia się z głosem ludu - powiedzieć, że to haniebne, to nic nie powiedzieć.
Moja partnerka, moje przyjaciółki i znajome są albo ekstremalnie wkurzone, albo płaczą niedowierzając, w jakim kraju przyszło im żyć, albo mówią, że nie zdecydują się na pierwsze, bądź kolejne dziecko ze strachu. Skąd ta obsesyjna potrzeba kontrolowania kobiecej seksualności? Skąd ta nienawiść do kobiet? Dlaczego w imię romansu z Kościołem, który nadal nie został rozliczony z pedofilskich afer, władza narzuca wszystkim Polakom narrację fundamentalistycznej mniejszości, pozbawiając kobiety prawa do decydowania o sobie i skazując je na piekło?
I jeszcze wystąpienie Kaczyńskiego, który zamiast wziąć odpowiedzialność za chaos, który spowodował, przyznać, że przekroczył linię, wycofać się z tego wyroku (przecież nikt, nawet sympatycy PiS-u, nie wierzy w niezależność tego Trybunału) i dążyć do uspokojenia nastrojów - on wzywa wszystkich zwolenników PiS-u do wojny domowej. To jest niepojęte!
Pierwszego dnia protestów zajmowaliśmy się dziećmi przyjaciół, żeby oni mogli pójść. 30-tego października się wymienimy i my pójdziemy protestować. Mam wielką nadzieję, że tym razem ten protest coś zmieni, że policja i wojsko odwrócą się od udzielnego cara i że ta arogancja, pycha i niewyobrażalny cynizm, które stoją za tym wyrokiem będzie kosztował PiS słono. Że w końcu stracą władzę.
Na płycie dziękujesz na płycie m.in. społecznikom, kontestatorom, działaczom. A sam się aktywistą czujesz?
Nie. Widziałem niedawno dobry obrazek w sieci: "Jeśli zniknie Facebook i Instagram, to przestajesz być aktywistą". To taki znak naszych czasów. I to jest też o mnie. Owszem, grałem i na strajku kobiet, i na proteście przeciwko wycinaniu puszczy, i na koncercie organizowanym przez stowarzyszenie Iustitia. Zdarzało mi się dokładać mój malusieńki kamyczek, ale to jest zdecydowanie za mało. Za mało, żebym myślał o sobie, że jestem aktywistą.
Ale jednak w twoim przypadku to więcej niż aktywność w sieci. Na koncertach wychodzisz z tęczową flagą i przypinką w marynarce. Jakie są reakcje? Spotykasz nieprzyjemności?
Zdarzają się homofobiczne komentarze i zdziwiłbym się, gdyby było inaczej, biorąc pod uwagę dzisiejsze nastroje. Ale bez przesady, to tylko promil. Większość ludzi odbiera to pozytywnie. Obawiałem się, że to moje wyjście z flagą to za mało, że może trzeba zrobić coś więcej. Otrzymuję sygnały, także od moich znajomych gejów i lesbijek, że to dla nich ważne, że czują to wsparcie. To dla mnie istotne, bo z mojej strony to nie jest pusty gest. Nie wyobrażam sobie, jak musi być im ciężko. Nie dość, że większość życia czują strach, że nie mogą się czuć swobodnie, że nie mogą złapać swojego partnera za rękę na ulicy czy w restauracji. Przecież nie mówimy tu o żadnych obscenicznych scenach rodem z imprez rave’owych, na których równie ostentacyjnie potrafią zachowywać się osoby hetero. Władza zrobiła z nich kozła ofiarnego zupełnie bez powodu i bredzi coś o zarazie i ideologii gender.
Ostatnie okoliczności sprawiły, że "ulało" się artystom. A co ty myślisz o protest songach?
Oczywiście ważne jest, żeby mówić to, co czujesz, co ci dyktuje serce i dusza. Ale w końcu jednak robimy muzykę. Więc jeśli już się wypowiadasz, niech ta wypowiedź ma walor artystyczny. Protest songi owszem, są jak najbardziej potrzebne, ale niech to będą zwyczajnie dobre piosenki. Fisz Emade Tworzywo zrobili fantastyczny "Mój kraj znika", Taco równie dobre "Polskie Tango", Organek śpiewa, że "pół Polski idzie w pogo". Ja też potrzebowałem zrobić antysystemową piosenkę, stąd na płycie "Lustra". Nie narzekałbym na brak zaangażowania ze strony artystów. Szczególnie widać to w sieci, gdy wielu innych muzyków, aktorów, pisarzy pisze i mówi głośno o tym, co myśli na temat sytuacji w kraju.
Ugruntował się polityczny podział. Pół na pół. Wierzysz, że możliwe jest jeszcze jakiekolwiek porozumienie?
Chcę wierzyć.
Przeczytaj też: Fisz: Źle się czuję, kiedy mam uśpiony umysł
Na "Zabawie" nie brakuje apokaliptycznych, katastroficznych akcentów. Np. w "Annuszce". Dlaczego?
Cała "Annuszka" wzięła się ze spektaklu Teatru Studio "Złota skała. Opowieść o Robercie Brylewskim". To właśnie tam padło zdanie "o czym byś myślał, gdybyś wiedział, że to już koniec". I ta myśl jakoś strasznie mnie przeorała. Przez dobre dwa tygodnie nie mogłem się tego pozbyć i przestać zastanawiać, o czym bym myślał, gdybym wiedział, że naprawdę zostało nam pięć minut życia.
No właśnie, o czym?
Okazało się, że nie o pokoju na świecie czy najlepszych piosenkach w historii, tylko najpewniej wspominałbym porywy serca, wyidealizowałbym wspomnienia. No, chyba że miałbym pod ręką gitarę, to bym grał i śpiewał. A kiedy tak myślałem o tym, co nieuniknione, w naturalny sposób pojawił mi się w głowie cytat z "Mistrza i Małgorzaty". Że "spotkanie w Massolicie się nie odbędzie, bo Annuszka już kupiła olej".
To dość katastroficzna wizja – że nie mamy wpływu na to, co się z nami stanie.
Tak. I dlatego w tym wszystkim, nawet w protestach, obawach o przyszłość, trosce o dzieci trzeba znaleźć czas na to, żeby się bawić, cieszyć się tym, że możemy być tu i teraz na ziemi. Stąd "Zabawa" - na przekór czasom i ludziom wbrew. Trzeba umieć znaleźć radość pomiędzy tym wszystkim.
Mówimy jednak sporo o obawach o przyszłość. W ostatniej piosence na płycie zwracasz się do swojego małego synka. Wcześniej mówiliśmy o rewolucji, a tu "grzeczny bądź"?
"Grzeczny bądź" jest dla niego. I choć wybrzmiewa to smutno, pozytywnie zaklinam rzeczywistość - "grzeczny bądź to nie będzie wojny". No i na pewno mówię do niego w piosence "Ojcowie": "wskakuj mi na plecy, idziemy przez las". Trochę się tam rozprawiam z tym, jacy moim zdaniem powinni być ojcowie, jacy są czy byli w moim pokoleniu i moich znajomych.
Jacy? Sam nie kryłeś, że dobrą relację z ojcem wypracowałeś dość późno.
Często nieobecni. Ja swojego tatę poznałem jak miałem trzynaście lat. Nie spędziłem z nim dzieciństwa, ale za to teraz mamy świetną relację.
A jak sam się odnajdujesz w roli ojca?
Jeszcze za wcześnie, żeby mówić o jakimś moim doświadczeniu ojcostwa. Mój syn ma rok i 10 miesięcy, więc dopiero następują jakieś pierwsze próby komunikacji. Jestem przy nim i chyba robię wszystko to, co powinien robić ojciec: przewijam, kąpię, karmię, czytam mu książeczki. Moja dziewczyna jest znakomitą mamą i radzi sobie z tymi wszystkimi rzeczami. Pomagam jak mogę. Na pewno jest to ćwiczenie cierpliwości, której dziecko wymaga mnóstwo. To dla mnie lekcja. Z ciekawością patrzę w przyszłość, chociaż bardziej doświadczeni rodzice ostrzegają mnie, że jeszcze będę tęsknić za obecnym momentem. To niezwykłe patrzeć, jak rośnie. Zabawa z nim naprawdę roztapia serce. Stopniowo oswajam się z tym ogromem odpowiedzialności, bo jednak dziecko to najważniejsza rzecz, jaka mnie spotkała w życiu. Zdarzały mi się różne doświadczenia, ale jednak tylko chwilowe. A to jest taka sytuacja, w której do końca życia będę za niego odpowiedzialny.
Pojawienie się małego człowieka w twoim życiu zmieniło ci perspektywę?
Na pewno ją wydłużyło. Bardziej patrzę w przyszłość, bardziej mnie interesuje. Przez długie lata żyłem dniem dzisiejszym. Przez kilka ostatnich - może jednak wydoroślałem, nabrałem więcej odpowiedzialności, byłem w stanie robić plany. A teraz zwyczajnie muszę myśleć, do jakiej Lew pójdzie szkoły, co będzie dalej, co będzie chciał robić w życiu.
Odradzałbyś mu swoją ścieżkę?
Niech robi, co chce. Nie będę specjalnie odradzał ani zachęcał. No, chyba że by się okazało, że słoń mu na ucho nadepnął, to bym mu szczerze powiedział, że może gdzie indziej ma mocne strony. Ale jeśli będzie miał do muzyki dryg i jej robienie będzie mu sprawiało radość, to dlaczego tego zabraniać. Mam nadzieję, ze nie przeniosę na niego jakichś moich niespełnionych ambicji. Nie będę na niego naciskać, będę starał się go wspierać, gdziekolwiek będzie chciał pójść.
A "Zelig", "Złoto" i "Zabawa" to zapis twojej twórczej ścieżki?
Staram się rozwijać i coraz bardziej znajdować swój język. Nie sądzę, że te płyty to jakieś skrajnie różne byty, to różne wersje mnie. Mam nadzieję, że jeszcze będę w stanie parę razy się zaskoczyć.
Przeczytaj też: Karaś/Rogucki: "W okolicy źle się dzieje"
Mówisz o tym, że "Zabawa" to wypowiedź dojrzałego faceta. A ile jest w nim jeszcze chłopaka, który nagrał "Pistolet"?
Całkiem sporo. Myślę, że to, co nas łączy, to niepohamowana miłość do muzyki i wielka radość z tworzenia. Różnica? Na "Pistolecie" nie ma jakiejś specjalnie oryginalnej myśli, bo zwyczajnie nie umiałem jej jeszcze wyrazić. Nie była to najlepsza płyta, ale zrobiłem na niej, co chciałem i nie mogę też sobie zarzucić, że dałem sobie przetrącić kręgosłup. Koncerty też sprawiają mi o wiele więcej frajdy, zdecydowanie lepiej śpiewam i gram, więc mogę się tym bawić, a wtedy to był dla mnie wielki wysiłek. Zdzierałem się na każdym koncercie i to było bardzo toporne. Od tamtego czasu na pewno nasłuchałem się różnej ciekawej muzyki i poszerzyły się moje horyzonty.
A "Idol", jak go z perspektywy czasu wspominasz?
Czasami się zastanawiam, czy wiedząc to, co wiem, bym tam poszedł jeszcze raz. Ale skoro tak się wydarzyło… to musiało tak być. Bo doprowadziło mnie, co prawda krętymi drogami, ale do miejsca, w którym jestem. Bardzo podoba mi się to miejsce.
W jakim momencie życia jesteś? Jesteś z niego zadowolony?
Jestem zadowolony z tego, co się dzieje w moim życiu. Mam szczęśliwą rodzinę, mam perspektywy, mam wspaniałych kolegów, z którymi gram, czerpię dziką radość z muzyki. Czułbym się na pewno lepiej, gdybym wiedział, że mogę bezpiecznie pojechać w trasę, pograć koncerty i naładować baterie. Bo oprócz tego, że się wypalam do cna na koncercie, to dostaję też ogromną energię od ludzi. Potrzebuję ich jak ryba wody.