Paweł Kapusta , 28 sierpnia 2019

Krzysztof "Grabaż" Grabowski: Jak za komuny

Krzysztof "Grabaż" Grabowski., Sławomir Nakoneczny, Materiały prasowe

Ta władza niszczy wszystko, co spotyka na swojej drodze. Używa do tego najróżniejszych środków – mówi Krzysztof "Grabaż" Grabowski. - Większość społeczeństwa bez problemu na to przystaje. Najważniejsze jest dla nich, co dzieje się u nich w domu po zamknięciu drzwi od środka.

#Rozmawia się WPolsce to cykl Magazynu Wirtualnej Polski – wywiady zdobywcy nagrody Newsweeka im. Teresy Torańskiej, dwukrotnie nominowanego do Grand Press reportera WP Pawła Kapusty, z najciekawszymi postaciami polskiego życia politycznego, kulturalnego, społecznego. Dziś rozmowa z Krzysztofem "Grabażem" Grabowskim, historykiem z wykształcenia, z wyboru liderem i wokalistą zespołów Pidżama Porno i Strachy na Lachy. 27 września – po 15 latach przerwy – ukaże się nowa płyta Pidżamy Porno – "Sprzedawca jutra".

SZTANDAR ZWINIĘTY, SZTANDAR ROZWINIĘTY

Paweł Kapusta: Boi się pan jesieni?

Krzysztof "Grabaż" Grabowski: Nie lubię jesieni. Uwielbiam lato, wiosną też się dobrze czuję. Ale jesień? Zima? Nienawidzę. Ten czas mógłby dla mnie nie istnieć.

Nie pogodę miałem na myśli.

Kontekstów jest kilka. Po pierwsze – nowa płyta. Jasne jest we mnie niepewność, bo pojęcia nie mam, jak zostanie odebrana. Wydajemy ją 15 lat po "Bułgarskim Centrum" [poprzednia płyta Pidżamy Porno, wydana w 2004 roku – red.].

Nigdy nie jesteś w stanie przewidzieć, jak fani ocenią twoją pracę. Czas płynie nieubłaganie. Może się okazać, że to, co wydajemy, nikomu już nie będzie potrzebne.

Autor: Dominik Pisarek

Źródło: East News / Krzysztof "Grabaż" Grabowski w warszawskim Palladium. Koncert z okazji 20-lecia Pidżama Porno. 2 grudnia 2007 roku.

Po wyjściu ze studia nagrań nie wie się od razu, czy materiał jest dobry, czy do dupy?

Gdybym po wyjściu ze studia zawsze miał patent na sukces materiału, który udało się zrobić, dziś mieszkałbym pewnie na Manhattanie, a nie w Poznaniu. I nie mam nic do mieszkania w Poznaniu, bo bardzo lubię to miasto.

No i jest jeszcze ten trzeci, jesienny kontekst. Wybory parlamentarne. Tutaj akurat wszystko jest jasne. Wszyscy wiedzą, kto wygra. Nawet ci, którzy będą walczyć o przejęcie władzy. Oni też zdają sobie sprawę, że są na przegranej pozycji. To straszne, ale takie mamy czasy.

Pidżama Porno to zawsze było mocne granie i mocny przekaz. W 2007 roku zapadła jednak decyzja o zwinięciu sztandarów. Mówiono wtedy o końcu pewnej epoki. Dziś znów je rozwijacie. Traktować to jako symbol? Sygnał?

Przecież jako Pidżama wróciliśmy do grania już cztery lata temu.

Ale nie płytowo.

Podczas rządów PiS w latach 2005-2007 postanowiłem nagrać płytę z tekstami Jacka Kaczmarskiego. Potrafił pisać bardzo mocno, chwytając za gardło. Rzekłbym: punkowo! Sięgnąłem po te piosenki, bo sam nie byłem w stanie nic napisać. Miałem bardzo zły czas, byłem sparaliżowany wszystkim, co działo się wokół. Dopiero gdy się to skończyło, odblokowałem się i w okolicach 2009 roku napisałem płytę "Dodekafonia".

Teraz jest inaczej. Teksty piosenek, które znajdą się na nowej płycie Pidżamy Porno, powstawały przez ostatnie trzy, a nawet cztery lata. Kaczmarski wyszedł wtedy dzień po wyborach, więc i tak było już pozamiatane.

Natomiast "Sprzedawca jutra", bo taką nazwę będzie nosiła płyta, ukaże się we wrześniu, przed wyborami. Dotarły już do mnie żarty, że z jednej strony na aktualnie rządzący obóz naciera Patryk Vega, a teraz z drugiej "Grabaż" chce przywalić.

Początek pisania płyty zbiegł się z czasem tworzenia krążka Strachów: "Przechodzień o wschodzie", czyli w latach 2016 i 2017. Gdy piosenki były gotowe, zacząłem się zastanawiać, który zespół powinien to wydać. Z analizy rynku wyszło mi, że jednak będą to Strachy na Lachy, a Pidżama musi poczekać na sprzyjający czas. Dla PP było obojętne, czy nagramy płytę 15 lat po ostatnim ujawnieniu, 14 czy 16. A Strachy były w reżimie wydawniczym, im się ta płyta po prostu należała. Minęło trochę czasu, w ubiegłym roku, dopisałem nowe utwory, nie gorsze.

Wszystko jest gotowe, materiał trafił do tłoczni. Płyta ukaże się 27 września.

KOMUNA, SOWIECI, CHUDA MENTALNOŚĆ

W wywiadzie dla "Rzeczpospolitej" mówił pan niedawno, że czuje się dziś jak za komuny. Mocne słowa. Nie przesadzone?

Jeśli je wypowiedziałem, musiałem mieć ku temu podstawy. Dokładnie tak się czuję: jak za komuny. W dorosłe życie wchodziłem za czasów komuny. Na własne oczy widziałem, jak wiele absurdów, samo zaprzeczeń miał tamten system. I podobnie jest teraz. Zapanowała ta sama, chuda mentalność.

Autor: Sławomir Nakoneczny

Źródło: pidzamaporno.art.pl / Pidżama Porno: (od lewej) Rafał "Kuzyn" Piotrowiak, Krzysztof "Grabaż" Grabowski i Andrzej "Kozak" Kozakiewicz (fot.Sławomir Nakoneczny, jest również autorem zdjęcia otwarciowego).

Na przykład komuniści głosili kiedyś rewolucyjne hasła, a w rzeczywistości z rewolucją miały tyle wspólnego, co ja z dziurami w serze. Obecna ekipa rządząca wykorzystując podobne mechanizmy, dławi się katolickimi frazesami, które same w sobie są w porządku, prohumanistyczne, otwarte na człowieka, ale nijak nie znajdują odzwierciedlenia w rzeczywistości.

Mamy do czynienia z hipokryzją do najwyższej potęgi, codziennym śmianiem się nam w ryj i zasłanianiem się tymi frazesami.

Zresztą, też jestem katolem, ale moje oddalenie od instytucji kościoła sięga dziś lat świetlnych. O ile nie zaprzeczam istnieniu Boga, o tyle widząc to wszystko, co się dzieje, słysząc niektóre wypowiedzi, w środku aż mną szarpie.

Film braci Sekielskich wzmocnił te odczucia?

Sekielscy przedstawili sprawę, o której wszyscy wiedzieli. Takie przedstawienie problemu – dobitne, głośne, z dużym odzewem – musiało jednak obudzić odpowiednią reakcję. I stąd w przestrzeni publicznej nagle rozgorzała kłótnia o LGBT. Że to oni, bo my nie. Kto to nagle wytrzasnął i skąd? Przecież to jest temat sztucznie wypompowany.

W całym cywilizowanym świecie, a Polska na pewno się do niego zaliczała i chyba zalicza, te sprawy już dawno zostały załatwione. Nikt się im nie dziwi. U nas jest teraz inaczej, bo jest to bardzo mocno związane z rosyjskimi interesami.

Co dokładnie ma pan na myśli?

Uderzanie w zgniły Zachód. Wpływy rosyjskich służb zawsze były w Polsce ogromne. Ta sprawa na pewno jest sterowana stamtąd. Jak każdy szanujący się wywiad, Federacja Rosyjska ma tu swoich śpiochów, trolli.

Jeśli Rosja może wpłynąć na wybory prezydenckie w Stanach Zjednoczonych, to przecież robi to i u nas. Destabilizuje, atomizuje i skłóca społeczeństwo. Tkwimy przez to w środku hybrydowej wojny.

Gdy patrzy pan na nasz podział, wyrwę w społeczeństwie, której nie da się już chyba zasypać, jakie emocje panem targają?

Z jednej strony rzeczywiście myślę jak pan. Że nie da się tego zasypać. Ale z drugiej – nigdy nie należy mówić nigdy. Historia pokazywała już wielokrotnie, że pewne sprawy mogą się bardzo szybko zmieniać. Aktualne wydarzenia w naszym kraju przyrównuję do tego, co działo się u nas w latach 1967-1969. Z tą haniebną antyżydowską hecą. Pewne grupy dziś zachowują się dokładnie tak samo.

Moje słowa o wpływach rosyjskich w dużej mierze się w to wpisują. Naczelnym interesem sowietów jest słabość poszczególnych krajów Europy. Im bardziej zatomizowana Europa, tym lepiej dla nich. Są w stanie rozwalić każdego, kto działa w pojedynkę.

O wiele trudniej pokonać masę czującą solidarność. Wszystkie radykalne ruchy prawicowe, których działalność możemy obserwować w Europie, są więc w mniejszym bądź większym stopniu finansowane przez Rosjan. To ewidentna gra.

A ci, którzy są u władzy w Polsce, plus wszyscy jeszcze bardziej na prawo od nich, nie wierzą w Unię Europejską. Zaprzeczają tym samym ewidentnemu dobru. Przecież z UE nie płyną tylko pieniądze, ale także bezpieczeństwo i rozwój cywilizacyjny. A to, co dostaliśmy od UE, śmiało można porównać do pomocy, którą otrzymała Europa w ramach Planu Marshalla.

Kiedyś przynajmniej był jasno określony wróg. Dziś wroga nie ma.

Wróg jest, tylko nie jest wprost nazwany.

I tym się różni dzisiejszy kapitalizm od tego, który był na Zachodzie w latach 50 czy 60. Wtedy to było jasne: wrogiem jest Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich. Zachodni kapitalizm stawał na głowie, by zadowolić swoich pracowników. Pokazać jak bardzo jest lepszy od komunizmu.

Wróg się jednak najpierw rozpadł. A na szczyty wypłynęły nowe korporacje, które daleko w tyle mają politykę i los pracowników. Liczy się tylko zysk. Kryzys z 2008 roku był związany z pazernością korporacji. Rozdymały swój wydumany, ekonomiczny świat do maksimum, a zapłacili za to zwykli ludzie.

Autor: Karol Makurat/REPORTER

Źródło: East News / Koncert Pidżama Porno w gdyńskim Klubie Muzycznym Ucho. 24 marca 2017 roku.

Mówił pan, że w tym momencie, na kilka miesięcy przed wyborami wiadomo, kto te wybory wygra. Wystarczyło napełnić społeczeństwu miskę, jak zwykł już pan w przeszłości mawiać? Micha w momencie rewolucyjnym pcha ludzi do zmian, jest czymś decydującym, ale w czasie względnego dobrobytu rozleniwia? Może nie ma się co na to obrażać. Może to normalne.

Z Jarosławem Kaczyńskim fundamentalnie nie zgadzam się w niczym. Nie oznacza to jednak, że uważam go za głupca. To człowiek, który latami mógł starannie przygotowywać się do sprawowania władzy. Doskonale wie, jak radzić sobie z elektoratem. Jak go adorować. Co zrobić, by poparcie dla jego ugrupowania było tak wysokie i szokujące dla reszty społeczeństwa.

Kaczyński to pierwszy polityk po 1989 roku, który zrealizował swoje wyborcze obietnice. Mówiąc po polsku: zrobił ludziom dobrze. Byt określa świadomość. W tym kraju jest wiele milionów ludzi, którzy nie mają zielonego pojęcia, czym jest polityka. Nie zajmują się nią, mają ją gdzieś. Najważniejsze jest dla nich to, co dzieje się u nich w domu już po zamknięciu drzwi od środka.

Jest też inna kwestia. Przypomnijmy sobie atmosferę z wyborów w 2015 roku. Od tej drugiej strony była tylko jedna wielka nienawiść. Bronisław Komorowski próbował przemawiać na niewielkich ryneczkach, ale żadnej mowy nie miał szans dokończyć, bo mu przerywano. To też dawało pogląd, która siła jest bardziej dynamiczna, która siła niszczy.

Bardzo podobny mechanizm działał podczas pierwszych powszechnych wyborów prezydenckich. Do Poznania przyjechał Tadeusz Mazowiecki i spotkał się z wyborcami na którejś z uczelni. Później pojawiał się Lech Wałęsa i szczelnie wypełnił Arenę. Od razu było widać, kto jest dynamiczniejszy. A większość zawsze pójdzie za dynamiczniejszym.

Kiedyś mówił pan, że boi się masy i masy unika. Że w pewnym momencie przestał pan robić muzykę, która ma zmieniać świat. Jak wpisują się więc te słowa w wydanie wrześniowej płyty?

Większość czasu w wolnej Polsce skupiałem się na sobie. Umieszczałem siebie w różnych sytuacjach – prawdziwych albo wydumanych – i o tym pisałem. W wielu wywiadach mówiłem, że w pewnym momencie słowo "my" zastąpiłem słowem "ja". Bo to było po prostu bardziej uczciwe.

Teraz jest inaczej, bo sytuacja się po prostu zmieniła. Mamy do czynienia z ekipą, która niszczy wszystko, co spotka na swojej drodze. Pierwszy przykład – prawo. Gdy niszczysz prawo, niszczysz państwo. A oni przyszli po to, by wszystko spalić, zniszczyć, zdeptać. Byśmy o tym jak najszybciej zapomnieli. Używają do tego najróżniejszych środków. Niestety większość społeczeństwa jest na tyle oportunistyczna, że bez problemu na to przystaje.

Gdybyśmy za 10 lat zrobili badanie sondażowe i zadali pytanie, kto był najważniejszą postacią podczas strajku w stoczni w 1980 roku, wyszłoby zapewne, że Lech Kaczyński. Propaganda, o której wspominam, to przecież nie jest świeże zjawisko. Wystarczy studia skończyć, żeby to zrozumieć. Wiele ludzi w Polsce studiów jednak nie skończyło. A nawet jeśli skończyło, to chu... z tego wyniosło. I dają się robić jak leszcze.

Masa jest w stanie "łyknąć" wszystko? Mówi pan o tym w autobiografii, gdy przypomina swoją audycję w radiu. Ogłosiliście, że za trzy godziny nastąpi koniec świata, a ludzie ze strachu chowali się pod łóżkami.

Dokładnie tak było. A to tylko pierwszy z brzegu przykład. Nie jest czymś nowym, że największa głupota powtórzona odpowiednio głośno i odpowiednio często w końcu zostanie uznana na prawdę. Kolejny przykład? Wspominane tu już LGBT.

Zanim wybuchła cała ta awantura, wszyscy wiedzieli, że tacy ludzie są, funkcjonują, nikomu krzywdy nie robią. Nikomu do głowy nie przyszło, że to jakieś zboczenie. A dziś pewne środowiska pompują w przestrzeń publiczną agresywny przekaz powodujący, że niektórzy chętnie wyszliby na ulice i rzucali w nich kamieniami.

W Monthy Pytonie jest taka scena: tuż przed ukamienowaniem nieszczęśnika goście rozkładają stragan i handlują na nim kamieniami. Ludzie podchodzą i te kamienie kupują. I to jest taka sama sytuacja, tylko jeszcze gorsza, bo dzieje się w rzeczywistości.

Autor: Dariusz Redos/Reporter

Źródło: East News / Koncert Pidżama Porno w warszawskiej Stodole. 18 marca 2004 roku.

Zdajecie sobie sprawę, że dzień po premierze płyty prawicowe media mogą w was uderzyć?

W nas? Coś pan!

A nie? Przecież po premierze "Hokejowego zamku" już można było czytać, że Grabaż nawołuje do wyjazdu z Polski.

Ale co ja mogę na to poradzić? Jeśli ktoś jest na tyle głupi, że nie potrafi rozszyfrować przesłania najprostszej piosenki? Może nie posłuchał jej całej? Klasyczny "las… krzyży". Kieruję się prostą zasadą: z głupimi ludźmi nie dyskutuję.

Nie jestem poza tym megagwiazdą. Od lat działam na uboczu. Jestem człowiekiem od pisania piosenek. Posiadającym swoje grono słuchaczy. Żyjącym z tego, że fani kupują bilety na koncerty i czasem płyty. Nigdy gwiazdą nie będę, moje książki więc na potężnym stosie płonąć nie będą. Napisałem jedną książkę i wydrukowałem teksty, więc nawet gdyby ktoś chciał to koniecznie palić, byłoby z tego zbyt małe ognisko, by zwrócono na to uwagę.

Znam swoje miejsce w szeregu. Ale jeśli ktoś będzie chciał mi robić reklamę – niech robi.

Była kiedyś w panu myśl o wejściu w czynną politykę?

A skąd!

Paweł Kukiz wszedł.

No i co z tego? Wszedł i już za moment wychodzi.

Gdy idziesz do polityki, musisz mieć czysty background, żeby inny kolega z partii bądź przeciwnik nie wywlekł na światło dzienne jakiegoś pikantnego szczegółu. Pikantnych szczegółów mam na koncie tyle, że nic i nikt nie namówi mnie do sprawowania żadnej publicznej funkcji.

Do polityki nie wejdę nigdy, bo przede wszystkim jestem człowiekiem nienawidzącym się kłócić. Gdy mam się spierać, odpuszczam. Może dlatego tyle lat jestem z żoną? Może dlatego menedżerowanie dwóm kapelom tak dobrze mi wychodzi? Wystarczy jeden telefon i od razu wszystko załatwione. Lubię czyste sytuacje. A w polityce się tak nie da.

Już w momencie, gdy na coś się umawiasz, wiesz, że tego nie dotrzymasz. Że będziesz musiał kręcić, lawirować. Gdybym miał pracować z takimi ludźmi, prędzej czy później bym kogoś zabił. Do polityki się nie nadaję, co nie oznacza, że chętnie nie wzięliby mnie na listę. Jak na przykład Szymona Ziółkowskiego.

Nie miałby pan pewnie większych problemów z dostaniem się do Sejmu.

Nie ma o czym gadać, bo mówimy o sytuacji, która nigdy nie będzie miała miejsca. Poza tym, po miesiącu bym się pewnie z tej roboty wypisał.

Znacie się z Kukizem z dawnych czasów? Lubicie?

Piątkę z nim może raz przybiłem.

Myślałem, że się kumplujecie. I że zadzwonił pan do niego, po czym rzucił coś w stylu: Paweł, daj ty spokój…

W życiu bym tego nie zrobił. To przecież dorosły facet. Poza tym za takie rady mi się płaci!

Polityka to przeogromne gówno, w które nie chcę nigdy trafić. Mam zbyt wysublimowany nos na takie doświadczenia.

JAROCIN, ARTYŚCI, PROSTYTUTKI

Kukiz lubi powtarzać, że do polityki zszedł prosto ze sceny Jarocina. Ładnie brzmi, prawda? W końcu to pana naturalne środowisko.

Ładnie, tylko że ma to niewiele wspólnego z prawdą. Przecież on zaczynał we Wrocławiu jako radny, skumał się z ekipą z Lubina, a ekipa z Lubina na plecach Pawła chciała wejść do Sejmu. I już rozdzielali, kto jakim ministrem będzie. Przecież osobiście znam "ministra kultury" z tego "rządu". Więc panie, jaki Jarocin?!

Tęskni pan za czasami Jarocina?

A o jakie dokładnie czasy chodzi? Jeździłem tam przecież jako początkujący muzyk, widz, dziennikarz. No i później jako gwiazda. Najchętniej wróciłbym oczywiście do czasów…

… beztroskich, gdy jeździło się tam jako widz.

Bez przesady. Jeśli wykonujesz zawód muzyka i rocznie dajesz 80 koncertów, to proszę mi wierzyć: ostatnią rzeczą, o której marzysz, jest pójście na nie swój koncert. Bo wiesz, że pojutrze będziesz grał swój.

Autor: Artur Pawłowski

Źródło: East News / Przystanek Woodstock 1999. Zespół Pidżama Porno zagrał wtedy dla blisko 300 tys. fanów.

Najchętniej wróciłbym do czasów, gdy jeździłem tam jako gwiazda! Ale żeby było jasne: nigdy nie tęskniłem za podstawówką, gdy skończyłem podstawówkę. Później nigdy nie tęskniłem za ogólniakiem, gdy już ogólniak opuściłem. I za akademikiem oraz studiami też nie tęskniłem. Nigdy nie patrzę wstecz. Tak samo jak nie słucham swoich płyt. Nienawidzę tego gościa, który próbuje na nich śpiewać. Byłby fajny zespół, tylko ten wokalista... Interesuje mnie tylko to, co przede mną.

Nie jestem w stanie zrozumieć jednej rzeczy. Początki mieliście wprawdzie trudne, ale w końcówce lat 90 byliście już drugą na skali ważności i zapełnienia sal kapelą w Polsce. Ważniejszy wydawał się tylko Kult. Dlaczego nie byliście więc w stanie zmonetyzować tego sukcesu?

Byliśmy kapelą, która wyrwała się z zamkniętego kręgu, w latach 90 nazywanego "scena niezależna". To było środowisko, w którym wielkim honorem było pojechanie na koncert i zagranie za miskę ryżu i spanie na podłodze.

Przez długi czas to rozumiałem, akceptowałem. Jeździło się w najróżniejsze miejsca, spało w piwnicach z pracującymi wekami albo w malutkich, zimnych salkach. Gdzieś mi to jednak w głowie siedziało, zaczęło doskwierać. Dziś mogę już powiedzieć dokładnie to samo, co mówił Kazik: robię to, co kocham i jeszcze mi za to płacą.

Ale przecież na początku nie płacili.

Krótko nie płacili. Góra cztery lata.

Cztery lata, gdy w domu czeka żona i malutkie dziecko, to nie jest wcale krótko.

A czym to jest wobec wieczności? Albo wobec czasu, który czekałem na wydanie pierwszej płyty? Czekałem przecież dziesięć lat. Poza tym miałem etat w radiu ze skromną, ale stałą pensją.

Po reaktywacji w 1994 roku już nigdy nie pomyślałem, że trzeba się wycofać, zrezygnować, rzucić to w cholerę. Powiem więcej: nigdy nie zwątpiłem w zespół. Zawsze wierzyłem, że nam się uda. W najgorszym momencie byłem pewnie jedyną taką osobą na świecie. Gdy wszyscy postawili na nas krzyżyk, ja wiedziałem, że będzie dobrze.

Skąd brała się ta wiara? Z pasji? Miłości do muzyki?

Po prostu wiedziałem, że napisałem dobre piosenki, tylko ludzie muszą ich posłuchać. To zresztą jest szerszy temat. Przecież Pidżama i Strachy to do dzisiaj zespoły w wielu aspektach pomijane. Na przykład proszę zobaczyć, ile razy Kasia Nosowska dostawała Fryderyka za teksty. A ja nie dostałem ani jednego.

Jest w kraju mnóstwo osób, które nie uznają mnie za artystę. Doskonale zdaję sobie sprawę, że opór wobec mnie jest wielki. I nawet wiem, z czego wynika.

Z czego?

Przychodzi zawodowy muzyk, który przez wiele lat się kształcił, po czym słucha, jak śpiewam. I słyszy, jak bardzo się w tym nic nie zgadza. Od razu stawia sobie pytanie: Jak taka kur... może być gwiazdą i zarabiać kasę, a mnie – osobie, która warsztatowo wszystko umie – mało kto słucha? I stąd się brało glanowanie albo po prostu ignorowanie.

Dlatego staram się żyć na uboczu. Nie pcham się tam, gdzie mnie nie chcą. Kręciłem się już wokół szczytu i miałem okazję na niego wejść. Ale zanim wszedłem, zawiesiłem działalność zespołu.

Czuje się pan niedoceniony?

Oczywiście, całe życie się tak czuję. No, może poza dwoma wyjątkami. Pierwszy to moment, w którym dostałem Paszport Polityki. Powiedziałem wtedy: kur..., nareszcie. A drugi to przyznanie nam "Mateusza" przez Trójkę.

Z drugiej strony, zawsze mówiłem o sobie: człowiek, który pisze piosenki. Nie jestem muzykiem, bo moje umiejętności jako muzyka są zerowe. Nie słyszę na jedno ucho. Moje zespoły są znaczące ze względu na mnie, ale mogłyby więcej znaczyć, gdyby miały w swoim składzie innego wokalistę. Taka sprzeczność.

Brzmi to, jak fałszywa skromność. A przecież każdy artysta ma w sobie spory pierwiastek miłości własnej.

Udawanie skromnej piz... to nie ja. Znam swoją wartość, swoje silne strony i to, w czym jestem marny. Skupiam się przede wszystkim na sobie. Na tym, co jest dobre dla mnie i mojej ekipy. Dostaję na przykład zaproszenia do występów w pewnych znanych i głośnych cyklach koncertów. Ale umowa ma dotyczyć tylko mnie. Co mam wtedy powiedzieć reszcie ekipy? Ja nie mogę sobie pozwalać na takie rzeczy. Mam przecież na utrzymaniu kilkanaście rodzin.

Na Woodstocku w 1999 roku też nie czuł się pan doceniony? Zagraliście wtedy nieprawdopodobny koncert dla 300-tysięcznej widowni. Niebywała petarda.

Tamten koncert to był taki cios, którego długo później nie mogłem zrozumieć, logicznie zinterpretować. 300 tysięcy ludzi śpiewa z nami moje piosenki. Naszego skromnego bendziku – 300 tysięcy… Swoją drogą, w 2020 roku Pidżama Porno znów pojawi się na Woodstocku. Zobaczymy, czy z podobnym skutkiem.

W autobiografii wspomina pan, że tuż po zejściu ze sceny po wspominanym koncercie poszedł pan po piwo i rozpoznały pana tylko dwie osoby. Był to punkt wyjścia do wygłoszenia opinii, że w Polsce nie ma gwiazd. Są tylko mniej lub bardziej luksusowe prostytutki. Coś się w tej kwestii zmieniło?

Każdy artysta, cytując Kazika, wiadomo, kim jest. I jest w tym dużo prawdy. Bo każdy człowiek musi z czegoś żyć. Nad tym nie ma się co rozwodzić, wiele razy już o tym mówiłem.

A czy są w Polsce prawdziwe gwiazdy? Są! Wreszcie w tym kraju są gwiazdy!

Kto na przykład?

Dawid Podsiadło. Jest po prostu zajebisty w tym, co robi. Na swój sposób go podziwiam, zazdroszczę mu. To pozytywna zazdrość artysty do artysty. Tysiąc razy bardziej wolę Dawida niż inną gwiazdę naszej estrady, Zenka M. To niebo i ziemia. Jest też Taco Hemingway. Jeśli we dwóch sprzedają cały Stadion Narodowy, to bez cienia wątpliwości są gwiazdami.

Kompletnie nie siedzę w środowisku polskiego hip-hopu, nie orientuję się. Ale domyślam się, że tam gwiazd jest mnóstwo.

Show-biznes to specyficzne środowisko. Nawet taki zespół jak Hey notuje wzloty i upadki. Najpierw był na nich wielki hype, później zrobiło się ciszej, następnie znów głośniej. Byli na tyle zdeterminowani, pewni siebie i tego, co robili, że szli wciąż w jednym kierunku. Raz los cię ukarze, raz nagrodzi. To podstawowa zasada tej branży.

Autor: Konrad Konstantynowicz

Źródło: Forum / Ochrona powstrzymuje fanów Pidżama Porno szturmujących scenę. Stodoła, 18 marca 2004 roku.

Poza tym w dawnych latach nie było czegoś takiego, jak przemysł show-biznesowy Wciąż obracaliśmy się w tym samym kręgu, wciąż widziało się kilka tych samych twarzy. Do pewnego momentu byłem w stanie śledzić, co u tych osób się muzycznie dzieje.

Gdy przestałem pracować w radiu, odleciałem od bieżączki. A teraz? Kompletnie nie wiem, co się dzieje. Przecież jest tylu artystów, którzy wyprzedają koncerty, że się w głowie nie mieści. A kiedyś? Może czterech było w stanie salę wypełnić. Już abstrahując od tego, czy mi się podobają, ale o żadnym z nich nie można powiedzieć, że zieje syfem. Oczywiście wyłączam z tej grupy disco-polo.

Kariera muzyczna to również wszystko, co dzieje się wokół sceny. Dalej bawicie się tak jak kiedyś?

Wyjazd na koncert zawsze jest dla mnie związany z zabawą i przyjemnością. Gorzej z powrotem... I niech to będzie odpowiedź na to pytanie.

EZOTERYCZNY POZNAŃ, STADIONOWY ZAKAZ

Czyli lata mijają, a pewne sprawy się nie zmieniają.

Jeśli jest fajny koncert, po robocie spotykasz super ludzi, masz trochę czasu, następnego występu nie grasz nazajutrz 500 kilometrów dalej – a staram się, by tak nie było – to jest też przestrzeń na zabawę. Choć kiedyś bawiliśmy się bardziej. Nazwę to: energiczniej.

Są w moim życiu sprawy, które się zmieniały, są też takie, które rzeczywiście od lat pozostają niezmienne. Na przykład wciąż mieszkam w Poznaniu. Nawet gdy mieszkałem w Pile, czułem się poznaniakiem. Superważnym punktem w mojej identyfikacji z miastem był Lech Poznań. Wychowywałem się w Pile, na zwykłym podwórku, gdzie byli starsi, a wszyscy inni musieli się ich słuchać.

Pewnego dnia tata powiedział mi, że mam kibicować Lechowi. I tak już zostało. Gdy wyszedłem na podwórko, okazało się, że wszyscy inni też są za Lechem.

W Pile był w ogóle jakiś wybór w tym względzie?

Może trochę zaskoczę: był. Istniała całkiem spora grupa dzieci wojskowych, które kibicowały Legii. Na naszym podwórku nie liczył się jednak nikt inny. Tylko Lech. Wszedł mi ten Kolejorz w krwiobieg i już został.

Drugą sprawą, która związała mnie z Poznaniem, były studia. Studiowali już wszyscy moi koledzy, z którymi chciałem grać w zespole. I wszyscy byli już w Poznaniu. Nie studia same w sobie były tu przecież najważniejsze, w zawodzie nie przepracowałem później przecież ani minuty.

W późniejszym okresie, choć wielu się dziwiło, nie zdecydował się pan na przeprowadzkę do Warszawy. Nawet mimo takich propozycji i możliwości. Coś tu pana trzymało. Lokalny patriotyzm?

Mam bardzo słabą silną wolę. Musiał zadziałać mój anioł stróż, który podpowiedział: nie jedź tam, zostań tu. Może dlatego wciąż żyję.

Lech wciąż w sercu?

Oczywiście, choć wobec pewnych spraw otaczających ten klub trochę się dystansuję. Mecze oglądam cały czas, ale nie na stadionie. Z jednej strony przez emocje, które udzielały mi się za mocno na trybunach. A po drugie – sam sobie wydałem zakaz stadionowy po tym, jak na stadionie zawisł transparent: "Litewski chamie, klęknij przed polskim panem". Wtedy stwierdziłem, że nie mam tam czego szukać.

Sporo czasu już minęło. Sześć lat.

Ale jakoś mogę z tym żyć.

To pewnego rodzaju fetysz, by kibicować drużynie z polskiej ekstraklasy.

Fetysz to bardzo dobre określenie. Zawsze staram się pamiętać nazwy wszystkich drużyn, z którymi grają polskie zespoły w eliminacjach europejskich pucharów. I z którymi czasem przegrywamy. Ale nie ukrywam, nie wszystkie z tych nazw zapamiętałem.

Autor: Sławomir Nakoneczny

Źródło: pidzamaporno.art.pl / Co Pidżama Porno "zmajstrowała" na nowej płycie - "Sprzedawca jutra" - usłyszymy 27 września 2019 roku.

Wyniki Lecha z ostatnich sezonów bolą?

Przede wszystkim nie można robić w chu.. ludzi, którzy wierzą w drużynę, przychodzą ją oglądać i wspierać, którzy od lat jej kibicują. Granie w Lechu to zaszczyt. A oni sobie jaja robią, w biały dzień. Strasznie byłem nieszczęśliwy w zeszłym roku. To była trauma, fizyczny ból oglądać ich występy i zastanawiać się, czy oglądasz mecz swojej ukochanej drużyny, czy jesteś w ukrytej kamerze.

Na sukces drużyny składają się jakość piłkarska, atmosfera w szatni, trener z wizją. Jeśli nie masz atmosfery, a nieodpowiedni piłkarze rządzą szatnią, to nie ma to prawa zadziałać. W Lechu rozjechało się wszystko.

W judo jest takie powiedzenie: ugnij się, a zwyciężysz. Podobnie jest w futbolu. Czasem warto zrobić dwa kroki do tyłu, by jak pocisk z procy – uderzyć z większą siłą. Historia sportu i drużyn to ciągłe fruwanie z góry na dół i znów do góry. Lech był ostatnio niżej, ale jeszcze będzie pięknie.

CZYTAJ POPRZEDNIE ROZMOWY Z CYKLU:

Leszek Miller: Nie można uciekać, bo uciec się nie da

Wadim Tyszkiewicz: Trochę watażki, trochę szeryfa

Lech Wałęsa: Gdy masz pan jedno, drugie pan tracisz

Kazimierz Marcinkiewicz: W życiu piękne są tylko chwile

Piotr Liroy-Marzec: Jestem jak z teflonu

Adam O.S.T.R. Ostrowski: Im wyżej, tym samotniej

Patryk Jaki: Sztuka wstawania z desek