Paweł Kapusta , 26 grudnia 2019

Tomasz Gollob: "To mój ból"

Tomasz Gollob., Tytus Żmijewski, PAP

Tęsknię za jazdą. Po prostu za zwykłą jazdą. Za chwilą, gdy wsiadam na motocykl i ruszam przed siebie. Chciałbym tego jeszcze w życiu doświadczyć. Wszystko inne to wspomnienia.

Oto #HIT2019. Przypominamy najlepsze materiały mijającego roku.

#RozmawiasięWPolsce to cykl Magazynu Wirtualnej Polski – wywiady zdobywcy nagrody Newsweeka im. Teresy Torańskiej, dwukrotnie nominowanego do Grand Press reportera WP Pawła Kapusty, z najciekawszymi postaciami polskiego życia politycznego, kulturalnego, społecznego. Dziś rozmowa z Tomaszem Gollobem, wielokrotnym mistrzem Polski, indywidualnym i drużynowym mistrzem świata w jeździe na żużlu. Legendą polskiego sportu, która w kwietniu 2017 roku uległa dramatycznemu wypadkowi podczas zawodów motocrossowych i doznała poważnego urazu kręgosłupa.

CZYTAJ POPRZEDNIE ROZMOWY Z CYKLU: Leszek Miller, Wadim Tyszkiewicz, Lech Wałęsa, Kazimierz Marcinkiewicz, Piotr Liroy-Marzec, Adam O.S.T.R. Ostrowski, Patryk Jaki, Krzysztof "Grabaż" Grabowski.

JEDEN BIEG, WIELE DRÓG

Paweł Kapusta: - Gdyby mógł pan teraz zamknąć oczy i opowiedzieć o jednym biegu, w którym brał pan udział, gdzie byśmy teraz byli?

Tomasz Gollob: - We Wrocławiu. Jedziemy Grand Prix Polski. Jest 1999 rok.

Co widzimy?

Podjeżdżam pod taśmę tuż przy bandzie, na czwarte pole startowe. Po lewej stoi Tony Rickardsson. Bliżej krawężnika szykują się Jimmy Nilsen i Stefan Dannö. Przed rozpoczęciem biegu miga mi jeszcze w głowie myśl, że to zewnętrzne pole powinno dać mi przewagę. Że powinno być OK.

Stoimy nieruchomo, taśma idzie w górę. Wyjeżdżamy w miarę równo, ale z pierwszego łuku wychodzę na drugim miejscu. To czas, gdy Jimmy ma przerażająco szybki sprzęt. Wystarcza, że siada na motocykl, a ten praktycznie sam wiezie go po zwycięstwa.

Ale ja siedzę mu na kole, nie daję spokoju, nie odpuszczam. Czekam na swoją szansę. W końcu, na trzecim okrążeniu, Nilsen jedzie po bardzo twardym odcinku toru. To błąd, który za chwilę go mocno zaboli. Zwalnia, a ja się do niego zbliżam. I w końcu atakuję! Prostym motocyklem! Tak dynamicznie, że przez chwilę boję się, że wylecę z toru przez bandę, prosto do parkingu!

Opanowuję to jednak, widzę usypany wzdłuż bandy wał. Wiem, że jeśli tylko wjadę tam tylnym kołem, dostanę przyspieszenia i w końcu go wyprzedzę. Próbuję, idę szeroko, czuję coraz większą prędkość, wiem, że to się może udać. Jeszcze kawałek, kilka metrów. Na metę wpadam przed Jimmy'm.

Autor: Adam Hawałej

Źródło: PAP / Wrocław, 1999 rok. Tomasz Gollob (pośrodku) triumfuje w Grand Prix Polski. Obok Jimmy Nilsen (z lewej), który wywalczył drugie miejsce i Stefan Dannö, zdobywca miejsca trzeciego.

Dlaczego akurat ten występ?

Bo to nie był zwykły bieg. To było wydarzenie. Zawsze oglądałem powtórki swoich startów. Nigdy nie zdarzyło się, bym podczas analizy pomyślał: chłopie, postawiłeś wszystko na jedną kartę, przesadziłeś. W tym przypadku było inaczej.

Siedziałem na motocyklu, wyjeżdżałem z parkingu i miałem w głowie tylko jedną myśl: zwycięstwo. Tylko zwycięstwo. Nic innego się nie liczyło. Wymazałem wtedy ze słownika pojęcie porażka. I to doprowadziło mnie do wygranej. Na dodatek w unikalnym stylu, który już nigdy nie zostanie powtórzony. Są takie biegi, które jedzie się w wyobraźni nawet po 20 latach od wpadnięcia na metę.

Musi pan zrozumieć jedną rzecz: dla mnie jazda na żużlu to nie był tylko start i pierwszy łuk. Dla mnie to było osiem zakrętów. Przed każdym biegiem miałem obmyślone wszystkie możliwe scenariusze. Analizowałem tor, przeciwników, zawody, pogodę. Na dodatek na każdym zakręcie jest wiele dróg. Nie wiem, czy ktoś, kto nigdy nie jeździł, jest w stanie to sobie w ogóle wyobrazić...

Niech pan spróbuje wyjaśnić.

Każdy łuk na żużlowym torze ma dwie, trzy, a czasem nawet cztery ścieżki, którymi można pojechać. Zależy to od wielu czynników, na przykład konsystencji nawierzchni, jej polewania, temperatury. Wrocław, o którym opowiadam, miał to coś. Był najlepszym, najszybszym, najmądrzejszym torem, na którym jeździłem.

Autor: Tomasz Sternicki

Źródło: Forum / Radość w czystej postaci - Tomasz Gollob po zwycięstwie w Grand Prix Polski. Bydgoszcz, 2003 rok.

Gdy więc świadomy zawodnik decyduje się na wykonanie pewnych akcji, gdy zaczyna działać, musi mieć w głowie każdą możliwą konsekwencję. Musi mieć rozpisane w głowie wszystkie warianty i potencjalne skutki. W tym przypadku po ataku czekałem na odpowiednie miejsce, które da mi możliwość przyspieszenia. Gdy zbliżałem się do Jimmiego po wewnętrznej, wiedziałem że jeśli uda mi się wyprostować motocykl, będę na mecie przed nim.

Zresztą, pamiętam przebieg wszystkich biegów, które pojechałem w karierze.

Wspominamy jeden bieg sprzed 20 lat. 60 sekund, a pan o tym opowiada z pasją, bez końca.

I mógłbym mówić o tym jeszcze bardzo długo. Nie wyjeżdżałem na tor tylko po to, by wygrać start i modlić się później o dojechanie do mety. To była taktyka, rozmyślanie, planowanie zachowań w konkretnych momentach. Czy jechać przy krawężniku, czy może uciec do zewnętrznej. Do tego rozmowa z nawierzchnią, jej rozumienie. Gdy się odsypuje, otwiera różne drogi. By osiągać sukcesy, trzeba to na bieżąco czytać, reagować.

Zakładanie tylko startu i pierwszego łuku jest samobójczą taktyką, to zdecydowanie za mało na mistrzów, przeciwko którym jeździłem. Nilsen, Rickardsson, Crump, Hancock, Hamill, Nicholls, Adams...

Przecież to byli goście, którzy bezlitośnie wykorzystywali każdy detal, twoje zawahanie, błąd. Widziałem jednak, że męcząc ich na długości czterech okrążeń, czyli ośmiu łuków, zwiększam swoje szanse na sukces. Zawodnik jadący przez większość biegu z przodu, wpada w pułapkę. Myśli, że już nikt go nie dogoni, po czym zjeżdża do środka toru, a czujny rywal wyskakuje mu zza pleców.

LOS, BÓL, WALKA

Tęskni pan za tym?

Tęsknię.

Za czym dokładnie? Adrenaliną? Prędkością? Zwycięstwami?

Za jazdą. Po prostu za zwykłą jazdą. Tęsknię za chwilą, gdy wsiadam na motocykl i ruszam przed siebie. Chciałbym tego jeszcze w życiu doświadczyć. Wszystko inne to wspomnienia.

Na pewno nie usłyszy pan ode mnie nic górnolotnego. Nigdy nie powiem, że podczas jazdy czułem się wolny. Jazda dała mi spełnienie, realizację sportowych celów i duży rozdział w historii. Człowiek, który 40 lat przejeździł na przeróżnych motocyklach, w różnych dyscyplinach, osiągając przy tym sukcesy, nie ma prawa powiedzieć, że jest człowiekiem niespełnionym. Ja jestem spełniony.

Autor: Tytus Żmijewski

Źródło: PAP / Tomasz Gollob podczas Grand Prix Europy. Bydgoszcz, 2013 rok.

Wracanie pamięcią do sportowych sukcesów dodaje sił w trudnych dla pana chwilach? A może wspomnienia budzą smutek?

Jeśli człowiekowi uda się w życiu czegoś dokonać, to w trudnych momentach może zamknąć oczy i wspominać piękne chwile. Po wypadku, któremu uległem, wiele miałem trudnych momentów i właśnie wspomnienia dodawały mi energii, siły do codziennego funkcjonowania. Przecież nie mam innego wyjścia. Muszę walczyć.

W 2007 roku w Tarnowie rozbiła się awionetka, którą leciał pan na mecz. Wypowiedział pan wtedy zdanie: "Bóg dał nam drugie życie". Minęło kilka lat i Bóg znów pana doświadczył. Tym razem naprawdę bardzo mocno. Ma pan do niego żal?

Są na świecie ludzie, którzy wytyczają nowe ścieżki. Którzy swoją odwagą, determinacją, często podejmowanym ryzykiem, torują drogę kolejnym pokoleniom. Często muszą ponosić tego konsekwencje. Również te przykre, trudne. Takie, które ciężko zaakceptować.

Był kiedyś taki zawodnik. Nazywa się Michael Schumacher. Przez wiele lat jeździł zawodowo bolidem 300 kilometrów na godzinę. Wypadkowi, który wszystko przekreślił, uległ jednak w okolicznościach, w które aż trudno uwierzyć. Pojechał w góry, dla przyjemności zjeżdżał na nartach i nagle stała się rzecz absolutnie okrutna. Taka, która wszystko zniszczyła.

Autor: Tomasz Adamowicz

Źródło: Forum / Zawody żużlowe na Stadionie Narodowym. Ceremonia zakończenia kariery sportowej Tomasza Golloba. Warszawa, 18 kwietnia 2015 roku.

Długo o tym myślałem. Szukałem odpowiedzi na pytanie, dlaczego się tak dzieje. I sensowej odpowiedzi nie znalazłem. To są sprawy nie do wytłumaczenia. Nie do pojęcia. Dokładnie tak samo nie jestem w stanie wytłumaczyć, dlaczego los boleśnie doświadczył również mnie. Na to pytanie nie ma chyba odpowiedzi.

Czuje pan niesprawiedliwość losu?

Wytyczałem nowe ścieżki, tworzyłem koleiny dla następców. Dokonałem czegoś, co jest nie do podrobienia. Żużel, motocross, piłka, Dakar w planach. Zawsze byłem w czołówce, dzięki czemu zapisałem się w historii tej dyscypliny. Inni sportowcy, których też doświadczył los, również stawiają sobie podobne pytania. Ale czy można mówić o niesprawiedliwości? To chyba nie te kategorie. Tak widocznie było mi pisane.

Jakie są szanse, że stanie pan jeszcze na nogi?

Nie tracę wiary, że kiedyś mi się to uda. Zdaję sobie przy tym sprawę z uszkodzenia, które mam. I wiem, że przy takim zniszczeniu kręgosłupa będzie to trudne.

Czekam na cud. Jednocześnie każdego dnia robię wszystko, by cudowi pomóc. Wykonuję ćwiczenia, jestem pod opieką najlepszych specjalistów. I czekam. Każdego dnia czekam.

A ból?

Jest zawsze. Obudziłem się w szpitalu i jak go wtedy doświadczyłem, tak został do dziś. Zasypiam z bólem i z bólem się budzę. Wciąż uczę się z nim żyć. Nikt nie jest w stanie objąć rozumem, co to w ogóle znaczy. Pojąć, co czuję i z czym się mierzę. Nikt tego nie zrozumie, bo to mój ból.

Po uratowaniu mi życia i wybudzeniu, sam doskonale zdawałem sobie sprawę, co to był za wypadek. Gdy doktor przekazywał mi informację, wiedziałem, co to oznacza. Wtedy nadszedł trudny moment, z którym musiałem sobie jakoś poradzić.

U osób, które przeżyły ciężki wypadek, ale w jego wyniku stały się niepełnosprawne, często pojawia się myśl: żałuję, że w ogóle przeżyłem. Jak sobie z tym radzić?

Na to pytanie nie ma jednej odpowiedzi. To indywidualna sprawa. Każdy radzi sobie na swój sposób.

O tym, jak wielki to ciężar, wie tylko osoba, która tego doświadcza. To intymne, prywatne. Nie można wgłębiać się w sprawy, które są dla człowieka tak trudne. Nie chcę o tym rozmawiać.

Czy w tej tragicznej sytuacji można mimo wszystko doszukać się jakiegokolwiek pozytywu?

Jeśli skupimy się tylko na wypadku, nie ma innej możliwości - wpadnie się w ciemne, smutne przemyślenia. Nie można jednak do tego podchodzić tylko negatywnie. Mówić o wypadku tylko w czarnych barwach. Jasne, doprowadził do złych rzeczy. Bardzo złych. To już jednak historia, trzeba żyć dalej.

Walka, którą teraz toczę, jest trudna, wymaga poświęcenia oraz pozytywnego myślenia. Co się stało, już się nie odstanie. Jeśli ja bądź ktokolwiek z mojego otoczenia będzie się teraz załamywał, płakał w rękaw, to i tak niczego nie zmieni. Jedyne, co mi pozostało, to walka.

Trzeba walczyć. Nie poddaję się, pokonuję kolejne etapy. Na drodze pojawiają się nowe rzeczy, czasem dla mnie zupełnie niezrozumiałe. Ale co się dziwić, skoro cała ta sytuacja, w której się znalazłem, jest niezrozumiała.

Dla osoby, która trzy dekady jeździła na żużlu, była prawdziwym fighterem, nie jest teraz irytujące, że wszyscy wokół wciąż pytają o zdrowie? Pochylają się z litością?

Wszystko zależy od tego, kto i o co pyta. Gdy widzę, że ktoś nie do końca rozumie sam siebie, a co dopiero drugiego człowieka, staram się nie udzielać. Gdy dopytuje mnie o coś, o czym nie ma zielonego pojęcia, nie odpowiadam. Ludzka troska mi jednak nie przeszkadza. To naturalny odruch.

Jak rodzina przeżyła pana wypadek?

Przeszedłem w życiu tyle, że moi najbliżsi do pewnych sytuacji zdążyli przywyknąć, choć prawdą jest, że każdy podobny przypadek stawiał całą rodzinę na równe nogi. Tym razem jednak mój wypadek przeżyli bardzo mocno. Kosztowało ich to wiele nerwów. Długo modlili się, bym w ogóle przeżył.

Najbliżsi stoją za mną przez całe życie. Mam tu na myśli rodzinę, z której się wywodzę. To piękna więź między dziećmi i rodzicami. Na dobre i złe.

TATA, NIECHĘĆ, POŚWIĘCENIE

Dla żużlowego kibica Gollob to nie jest zwykłe nazwisko. To szyld. Pana ojciec - Władysław - podążał zawsze krok za panem.

Ojciec był, jest i będzie. Nawet gdy odejdzie z tego świata. Mam wspaniałego tatę, który przez całe życie nie tylko mnie wspierał, ale wszystko tłumaczył. I wszystko, co przez całe życie mi powiedział, się sprawdziło. To on zaraził mnie żużlem, choć początek był tragiczny. Jako mały chłopiec byłem na zawodach w Lesznie. Doszło tam do bardzo poważnego wypadku, w wyniku którego śmierć poniósł jeden z zawodników. Nie odcisnęło to jednak na mnie żadnego piętna. Może byłem zbyt mały, by to zrozumieć.

Autor: Tytus Żmijewski

Źródło: PAP / Ojciec mistrza, Władysław. "Mam wspaniałego tatę, który przez całe życie nie tylko mnie wspierał, ale wszystko tłumaczył" - mówi Tomasz Gollob.

Ojciec poukładał moje sportowe myślenie. Pokazał, co to praca. Co to ciężkie chwile. Co to więź rodzinna. Czym jest konsekwencja w dochodzeniu do kolejnych celów. Ojciec stał za moimi sukcesami, wskazywał odpowiednie ścieżki. No i przede wszystkim pokazywał i wprowadzał zupełnie nową jakość do tego sportu. To niesamowite, ale on od początku do samego końca, krok po kroku, szczebel po szczeblu wyjaśniał, co młody zawodnik powinien robić, by wejść na sam szczyt. Ojciec jest po prostu człowiekiem nieprzeciętnym.

Można się było z nim nie zgadzać?

Każdy ma prawo do swojego zdania i u nas nie było inaczej. Zresztą tu chodzi o starcia myśli i pomysłów. Gdy łączyliśmy nasze idee, dokonywaliśmy w sporcie rzeczy wielkich.

Rodzinę miałem zawsze za swoimi plecami, czułem jej wsparcie, ale jeśli już wspominamy lata minione, nie mogę nie wspomnieć o ludziach, bez których osiąganie sukcesów nie byłoby możliwe. O sponsorach, którzy byli ze mną na dobre i złe. O działaczach, prezesach, po prostu o ludziach, którzy we mnie wierzyli. Bydgoszcz, Tarnów, Gorzów, Toruń, Grudziądz - spotykałem ich w każdym klubie, w którym jeździłem. Także w momentach, gdy sportowo nie było tak, jakbym sobie tego życzył. Nie sposób nie wspomnieć też o kibicach, którzy zawsze dokładali swoją cegiełkę do dobrych startów. Zarówno w meczach ligowych, jak i podczas mojej walki o tytuł mistrza świata.

Erę Golloba podzielić można na kilka okresów. Jaki był Tomasz na początku i w połowie lat 90., gdy wchodził z butami w międzynarodowy żużel?

Gdy wyjeżdżałem na Zachód - bo tak się wtedy to szumnie nazywało - byłem odbierany jako ktoś inny, nie swój. Jako gość zza wschodniej granicy. A jeszcze dodatkowo facet, który chciał wygrywać i głośno o tym mówił. Taka postawa bardzo się na Zachodzie nie podobała. Organizatorom, ale przede wszystkim zawodnikom. Przeszkadzano mi, rzucano kłody pod nogi, by tylko mi się nie udało.

Miałem problem ze sprzętem, nie mogłem pozyskiwać szybszych motocykli. Zagraniczni mechanicy nie chcieli mi robić silników. Dziś normą jest, że polski zawodnik korzysta z usług najlepszych, zagranicznych specjalistów. A wtedy? Zapomnij. Nie i koniec. Bazowałem więc na sprzęcie przygotowywanym przez mojego ojca. Wiedza taty była fundamentem mojego ścigania. To on szykował mi sprzęt, uczył mnie go. Wyjaśniał zależności, tłumaczył, jak konkretne ustawienia przekładają się na zachowania na torze.

To były zupełnie inne czasy. Nieporównywalne. Popatrzmy na przykład na samochody, którymi jeździliśmy na zawody. Pamiętam, gdy na mecze i turnieje wyruszaliśmy z Gdańska samochodem Robur. Hałas był w nim nieziemski, na dodatek toczył się ślamazarnie... A świat jeździł już Mercedesami. Na torze to samo. Świat jeździł na wiele lepszym sprzęcie, robionym przez zagranicznych mechaników. Nie miałem do tego dostępu. O silnikach Hansa Nielsena czy Tonego Rickardssona mogłem tylko pomarzyć.

Musiał pan nadrabiać talentem?

Wszyscy cały czas o tym talencie. Talent to, talent tamto. A działa to zupełnie inaczej. Proszę sobie wyobrazić napisane na kartce długie zdanie. Talent jest tylko postawioną na końcu kropką. Cała reszta to ciężka praca. Historia zapamięta fakty, wyniki, ludzi. Sam jednak wiem najlepiej, jak potężną, gigantyczną wręcz robotę wykonywałem za kulisami przez trzy dekady profesjonalnych startów. A tak naprawdę to dłużej. Od dzieciństwa, gdy miałem pięć, sześć lat i jeździłem na motorynkach, simsonach, crossie. Gdy pokonywałem wszystkie przeciwności.

Autor: Krzysztof Głowacki

Źródło: East News / Tomasz Gollob podczas zawodów mistrzostw świata w halowym super enduro. Łódź, 2012 rok.

Dziś patrzymy na żużlowy mecz i pewne sprawy wydają się oczywiste, nie zwracamy już na nie uwagi. Gdy ja wchodziłem w ten sport, musiałem i chciałem zadbać o najmniejsze szczegóły. O to, jak jestem ubrany, jak prezentuję się na torze. Jakim samochodem przemieszczam się na mecz. To była ciężka walka każdego dnia. Dziś rozwiązaniem są pieniądze. Kiedyś, bym mógł powiedzieć, że dzień ma słońce, musiałem bardzo mocno walczyć o rozgonienie chmur.

Z czego wynikała niechęć do pana zawodników z Zachodu?

Nie rozumieli, że chłopak zza wschodniej granicy może przyjechać w ich środowisko, stanąć przed kamerami i powiedzieć: chcę wygrać. Gdy miałem 19 lat, dziennikarz mnie przepytywał, a ja bez skrupułów przed kamerami powiedziałem: chcę być mistrzem. Wszyscy odebrali to bardzo negatywnie, nie rozumieli mnie. Ja z kolei nie rozumiałem tego oburzenia, bo po prostu byłem szczery. Wyrzuciłem z siebie dokładnie to, co myślałem. O co przez lata walczyłem i co po latach udało mi się osiągnąć.

Nikomu nigdy krzywdy nie robiłem, starałem się być otwarty, ale w latach 90. po prostu nie byłem wpuszczany w to środowisko. Polak, z Polski. Bez szans. Zawodnikom ze Wschodu z wielkimi ambicjami temperowano zapał.

A w polskiej lidze - szczególnie na wyjazdach - nie czuł pan, że zawsze jedzie nie tylko przeciwko rywalom na torze, ale przeciwko całemu stadionowi?

Gdy ktoś jest tym pierwszym, wytyczającym ścieżki, musi być na to gotowy. Musisz być gotowy, że wszyscy chcą z tobą wygrać, że jesteś głównym rywalem, uosobieniem największej porażki bądź największego zwycięstwa. Musisz brać zdecydowanie więcej na własne barki.

To, o czym pan wspomina, najbardziej czułem w latach 80. i 90. To był czas, w którym rodził się żużel, jaki znamy dzisiaj. Rodziła się taka liga, takie drużyny. To było jak kopanie fundamentów, kształtowanie współczesnego speedwaya. I wtedy, jadąc na wyjazdowy mecz, odczuwałem najbardziej, że Gollob jedzie przeciwko całemu światu.

Skąd brała się siła, by to przetrwać? Wielu nie wytrzymywało napięcia, różnie kończyły się niektóre kariery. Czasem tragicznie.

Może inni zawodnicy po prostu nie byli dobrze przygotowani do tej roboty? Bo co to znaczy być dobrze przygotowanym psychicznie? Być gotowym do podjęcia wyzwania, do wygrywania. Jeśli ktoś nie trenował sumiennie, kończyło się tym, że wyjeżdżał na tor niepewny tego, co robi. Nigdy nie miałem takiego uczucia, bo sumiennie na to zapracowałem. Przez 40 lat trenowałem dwa razy dziennie. Byłem gotowy na wszystko, nic mnie nie mogło zaskoczyć.

Po drodze pojawiali się inni zawodnicy, często do Golloba porównywani. Nigdy jednak nie udało im się wskoczyć na poziom, który dla Golloba był normą. Z czego to wynikało?

Nie mam pojęcia, więc nie umiem odpowiedzieć na to pytanie, nie chcę się też odnosić do konkretnych nazwisk. Może za mało pracowali? Może było w nich za mało determinacji? Może nie byli konsekwentni? A może nie wierzyli w to, co robili? Ja wierzyłem. Dla mnie normą było pokonywanie podczas treningu sześciu okrążeń. Nie jednego, nie dwóch. Sześciu. A gdy miałem przygotowane trzy motocykle, pokonywałem 18 okrążeń. Przecież ludzie, którzy patrzyli na mnie z boku, uważali mnie za wariata. A już na pewno widzieli coś, czego wcześniej nie mieli okazji widzieć, bo nikt przede mną tego nie robił.

Moje dobre wyniki brały się również z tego, że jeździłem na innych motocyklach. Na crossie, w wyścigach, rajdach. Dlatego dziś, gdy ktoś wypomina mi mój tragiczny wypadek i mówi, że to było bezsensowne ryzyko, odpowiadam: jeździłem od zawsze i był to dla mnie dodatkowy, bardzo wartościowy trening.

Przez sześć lat jako młody człowiek grałem też w piłkę nożną. Ta różnorodność sprawiała, że w przeszłości powtarzałem: dajcie mi rower, to też wygram. I najczęściej się to udawało. Kosztowało mnie to jednak całkowite poświęcenie.

Im zawodnik starszy, tym inaczej zachowuje się na torze? Zastanawiam się, czy na przykład w momencie narodzin dziecka pojawia się z tyłu głowy myśl: nie szarżuj, nie ryzykuj, jesteś odpowiedzialny już nie tylko za siebie.

Każdy odbiera to na swój sposób. Według mnie są to jednak dwie zupełnie odrębne kwestie. których nie można ze sobą zestawiać.

Dlaczego?

Bo jeśli człowiek na poważnie jest w zawodowym sporcie, chce zostać mistrzem świata, musi się temu poświęcić w całości. Nie da się tego dokonać z połowicznym zaangażowaniem, czasem trzeba też zaryzykować. Jeśli ktoś chce zostać mistrzem, idzie ścieżką mistrza. Jeśli chcesz mieć trójkę dzieci, dom i spokojne życie, zajmujesz się domem. Dwie zupełnie różne sprawy.

MIŁOŚĆ, POMOC, LEGENDA

Gdy dziś patrzy pan na Polaków startujących w cyklu Grand Prix, widzi pan w nich swoich następców? To ta sama liga?

Każda historia ma swój bieg. To są sprawy zupełnie nieporównywalne. Powiem inaczej: gdy startowałem w cyklu Grand Prix, na liście - od góry do dołu - byli sami mistrzowie świata. Gdy podjeżdżałem pod taśmę, oglądałem się w lewo, w prawo i wychodziło, że jadę z trzema mistrzami. Dziś wielcy czempioni albo odeszli na emeryturę, albo nie jeżdżą już przez wypadki. W stawce jest młodzież, która pisze własną historię.

Autor: Tytus Żmijewski

Źródło: PAP / Kwiecień 2017 roku. Fani żużla gromadzą się przed Szpitalem Klinicznym w Bydgoszczy, w którym Tomasz Gollob leży po wypadku.

Środowisko, które przed dekadami z niechęcią pana przyjmowało w swoje szeregi, po wypadku bardzo pana wsparło. Wiele się przez te długie lata zmieniło.

Gdyby było inaczej, byłbym zdziwiony. Zawsze dawałem temu sportowi wiele miłości i pozytywnych emocji. Jeśli teraz to do mnie wróciło, to oczywiście bardzo budujący i dający radość, ale także po prostu prawidłowy odruch. Nie chcę nawet myśleć, że mogłoby być inaczej. Wówczas oznaczałoby to tylko tyle, że wszystko, czego dokonałem, ile wniosłem w rozwój żużla, było nieprawdziwe.

Można panu teraz jakoś pomóc?

To dobre pytanie. Przed jego zadaniem zawsze należy zastanowić się w głębi duszy, w czym tak naprawdę chcesz pomóc i w jaki sposób. Jak więc pomóc?

Różne bywają potrzeby. Czasem finansowe, czasem po prostu wsparcia, podtrzymania na duchu.

Są małe i większe sprawy poparte konkretnymi czynami i jest to reakcja prawidłowa. Bo nie kończy się na frazesie, pustym gadaniu. Najgorzej, gdy ktoś o tym mówi, a nie idą za tym czyny. W takim przypadku naprawdę lepiej milczeć.

Charytatywne bale, zawody, turnieje, licytacje - to wszystko były naprawdę piękne gesty, za które już wiele razy dziękowałem i wciąż będę dziękował. Czułem wsparcie środowiska, które nie zostawiło mnie w trudnym momencie. Ostatni, piękny gest, który niesamowicie doceniam, to numizmaty. Można je pozyskać na stronie Mennictwo.pl. Normalne, srebrne i złote... Każdy może znaleźć coś dla siebie. To piękne, bo moja historia zostanie już na zawsze. Nigdy nawet nie marzyłem o tym, że znajdę się na tak wspaniałej pamiątce. Pamięć o moich osiągnięciach przetrwa dzięki temu długie lata.

Nazwałby się pan legendą polskiego sportu?

Mam pełną świadomość, co zrobiłem dla tej dyscypliny. Mam świadomość, że to, co dziś dzieje się w żużlu, to efekt także mojego poświęcenia. Ale używanie takich określeń zostawmy innym.

Żużel i Tomasz Gollob - można ten związek nazwać miłością?

Wszystko, co robiłem w sporcie, wszystko, co było przeze mnie traktowane poważnie, to była jedna wielka miłość. Nigdy się nie zgrywałem, nie oszukiwałem, zawsze mówiłem dokładnie to, co myślałem. Byłem oryginalny, a to podstawa.

Autor: Paweł Salwa

Źródło: East News / Gwiazda Tomasza Golloba w alei Gwiazd Sportu w Cetniewie.

Ta miłość wciąż we mnie jest, nic nie jest w stanie jej zniszczyć. Nawet tak tragiczny wypadek, który mi się przytrafił. Szkoda, że tak się stało, bo jeszcze wiele rzeczy dla sportowej miłości chciałem zrobić. Dokonać rzeczy nieprzeciętnych dla kibiców, dla mojego kraju. Dziś nie ma innej dziedziny, w której mógłbym się w równym stopniu spełniać. Pomagam jednak zawodnikom, którzy potrzebują i chcą mojej pomocy. To szczera, bezinteresowna pomoc, która płynie prosto z serca.

Wciąż zdarza się panu pojawić w garażu? Wciągnąć w nos ten charakterystyczny zapach?

Tak, ale już tylko z pozycji człowieka zerkającego na to z boku.

Pewne rzeczy minęły bezpowrotnie.

Napisz do autora: pkapusta-magazyn@wp.pl